Warto przed
zawodami poznać zasady nimi rządzące. Na przykład, jeśli mamy zagrać w nogę,
musimy wiedzieć, że do piłki nie ma co się pchać z łapami, a wystawanie przez
cały mecz pod bramką przeciwnika nie przyniesie nam korony króla strzelców,
gdyż jesteśmy na spalonym. Nic tu do rzeczy nie mają nasze osobiste przekonania,
nasza opinia na temat zasad gry i nasze przeświadczenie o własnych
zdolnościach. Złośliwy sędzia liniowy zawsze podniesie chorągiewkę. Przed
zawodami należy się skoncentrować. Miałem w pierwszej klasie liceum kolegę o
dźwięcznym pseudonimie Willy, który miał ukruszony ząb na przedzie i nosił
włosy do połowy pleców. W bójce okrutny i niezwyciężony, pozował na oryginała
do tego stopnia, że w czasach, gdy Cejrowskiemu o niczym podobnym się jeszcze
nie śniło, nasz Willy przychodził do szkoły na bosaka. Otóż zdarzyło się, że na
lekcji wychowania fizycznego ( zaznaczę, że Willy był wówczas obuty) złośliwy
nauczyciel zrobił nam sprawdzian biegowy na osiemset metrów. Przy czym, jako
człowiek przesiąknięty niezdrową ambicją znalezienia w naszych
niezainteresowanych bieganiem w kółko szeregach drugiego Juantoreny, wyznaczył
jakiś osobliwy tryumf dla zwycięzcy. Po rozgrzewce długo rozwodził się nad
zasadami biegu na średnim dystansie, który nam wydawał się dziwacznym maratonem,
podzielił nas na grupy i przygotował stoper, oraz specjalną tabelkę. Byłem w
pierwszej grupie razem z Willym. Stoimy na starcie, jak te łachudry i żal
patrzeć, jak nędznie i z widocznym przymusem, pochylamy się lekko. Zerkam w
lewo, a Willy wyrabia sobie trampkiem w żużlu blok startowy i klęka. Do
biegu... Gotowi... Start! Jak nie ruszy, jak nie odpali torpedy! Po kilkunastu
krokach zostawia nas daleko w tyle, a jeszcze łajdak przyspiesza. Tłuste kłaki
łopoczą daleko przed nami, a po stu metrach Willy podnosi tryumfalnie ręce do
góry i rzuca się ciężko dysząc na trawę. Mijamy go, a on krzykliwe składa
reklamacje. Nauczyciel, ze względu na wzrost i tyczkowaty wygląd nazywany
powszechnie „Długopisem” drze się z linii startu, że to dwa okrążenia! Willy
się zbiera i próbuje gonić, ale nie dogania. Biedak, zamiast słuchać ględzenia
o zasadach rządzących biegiem na osiemset metrów, męczył i zastraszał rywali
opowieściami o swoich sukcesach sportowych w podstawówce.
Taką
historyjkę sobie przypomniałem, oglądając trwającą kampanię wyborczą, gdy
uświadomiłem sobie, że do mety zostało jeszcze prawie pięćdziesiąt dni, a
rywalizujący zawzięcie chłopcy i dziewczyny rozpędzili się tak, jakby meta była
tuż przed ich nosami. To wcale nie takie „w kij dmuchał” ponieważ rozłożenie
sił w kampanii wyborczej jest cholernie ważne. Po pierwsze sam kandydat może
nie wytrzymać tempa, po drugie jego sztab, po trzecie propagandziści medialni
dopingujący swojego człowieka, a po czwarte, najistotniejszy uczestnik tych
zmagań, czyli publiczność.
Ile w końcu można wykonać szarż, ilu bez znużenia
wysłuchać decydujących, otwierających oczy przemówień. Ile obwieścić afer
kompromitujących kontrkandydatów i jak przy tym udawać świeżość?
Czy naprawdę
wszyscy wiedzą, na jakim dystansie startują? To mało, to jeszcze nic! Ledwie
dobiegną do mety, zarówno zwycięzca, jak i przegrani, muszą się oblizać, napić
wody i podyszawszy chwilę, stanąć na starcie nowego biegu. Szczególnie
przegrani, którzy muszą jawnie pokazać swoim fanom, że ich wynik jest dokładnie
taki, jakiego oczekiwali.
Komorowski i
Duda, walczą o zwycięstwo, wyprzedzając rywali o kilkadziesiąt metrów. Gdyby
byli końmi, można by wyliczyć to w długościach ich grzbietów, ale koń tym razem
nie startuje, a w przypadku ścigających się ludzi, gadanie o długości jest
nieco wulgarne. Duda ruszył nieco jak
Willy, ale na szczęście ktoś go nieco przyhamował, co znaczy, że ma zamiar
finiszować. Prezydent biegnie, jak na majestat przystało. Dudnią jego ciężkie
kroki po bieżni i choć wzrok ma dość dziki, jednak efekt sztucznego
wspomagania daje mu na razie pewną
przewagę. Złośliwi twierdzą, że ścigający go Duda jest narażony na działanie
specyficznej broni chemicznej, która nie jest bynajmniej nieświeżym oddechem.
Walka o
trzecią pozycję jest równie ciekawa. Rutynowany w pogoni za laurem Korwin, nie
bacząc na swój wiek zasuwa w podskokach. Co prawda niespecjalnie zbliża się do
uciekającej dwójki, ale nie można mu zarzucić, że swój udział w zawodach
finguje. Czy wytrzyma tempo wojaży i niekończących się spotkań i wreszcie
wskoczy na podium?
Kukiz,
którego „lornetują” fani z ostatnich rzędów, sadzi za Korwinem wielkimi susami
i nawołuje, by zaczekał to może jesienią pobiegną w sztafecie.
Dama Ogórek
ubrana w białe prześcieradło, zamiast biec, próbuje straszyć biegnących, co
jakiś czas wyskakując z krzaków przy bieżni, jako duch nowych czasów, ale nie
ma wystarczająco przerażającego wyglądu. Startowały jeszcze dwie damy, które
akurat ten wymóg spełniały z naddatkiem, ale ostatnio zaginęły w akcji.
Inny znowu
Jarubas, ni mniej ni więcej, tylko siedzi na taborecie i studiuje wyniki
wyborów samorządowych. Od czasu do czasu wzdycha po czesku, że to se ne vrati!
Kowalski
ćwiczy trójbój siłowy, ponieważ nie rozróżnia konkurencji w jakiej startuje. a
Palikot gdzieś zaginął. Jedni mówią, że liczy podpisy poparcia, inni, że kanary
schwytały go w autobusie na jeździe bez biletu.
Słońce
świeci i nie grozi mu w najbliższym czasie żadne zaćmienie. Ptaszki ćwierkają,
pąki pęcznieją i wiosna w całej swej urodzie, a oni biegną. Niech pędzą, my nie
musimy. Rozejrzyjmy się trochę po słodkim świecie, który istnieje dla nas, także po to,
by go obserwować, póki jeszcze możemy.
Ważne, by
uważnie patrzeć na sędziów, nie wierzyć wrzeszczącym komentatorom a przede
wszystkim nie pozwolić, by ktoś gmerał przy fotokomórce, bo widzę, że finisz
będzie, bez obrazy, łeb w łeb.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz