niedziela, 28 listopada 2021

Dlaczego jeszcze nie chodzimy na czworakach?

 

           K.Jarecki

Właściwie nie ma na pytanie postawione w tytule dobrej odpowiedzi. Fakt, że jest to skrajnie niewygodny sposób przemieszczania się nie zamyka sprawy, ponieważ jako społeczność robimy całą masę skrajnie niewygodnych i pozbawionych sensu rzeczy i jakoś je sobie racjonalizujemy. Zresztą i tak mentalnie cała ta nasza, tak zwana cywilizacja białego człowieka już chodzi na czworakach. Wypadałoby wymyślić jakiś powód w rodzaju, że tuż nad ziemią jest zdrowsze powietrze, że to korzystne dla układu kostnego, albo dla materialistów, że można znaleźć pieniążek. Potem z górki, już wyśmiewanie dwunożnych, już upomnienia, już kary. Od aktywistów czworakowatości, poprzez czworakowatą policję, aż do społecznych czworaków, w których tak czy owak na końcu zamieszkamy.

Bardzo ciekawego wywiadu udzielił Dziennikowi Polskiemu zapomniany i wystylizowany na mądrego starca Jan Maria Rokita. To wielka osobliwość, ponieważ zgadzam się ze wszystkim, co tam powiedział, a mam w zwyczaju kontestować wszystko i wszystkiemu złorzeczyć. Trochę tam oczywiście błahostek kulturowych, ale to taka ozdoba do siwej pasująca brody. Pan Jan podnosi tam za to dwie kwestie, które i mnie fatalnie dręczą, dotykają najboleśniej i odsuwają poza margines jakiejkolwiek debaty o sprawach publicznych. Pierwsza to "kult uczuć" a druga to pakietowanie przekonań i poglądów. Poniżej link do wywiadu:

https://plus.dziennikpolski24.pl/jan-maria-rokita-pod-bieszczadami-poczulem-ze-jestem-na-swoim-miejscu/ar/c15-15921721

Przy czym, żeby to było jasne, nie jestem przeciwnikiem zakochiwania się czy w ogóle miłości, nawet do kotów, drzew czy kotletów, ale "kult uczuć" nie na miłości polega, a wprost przeciwnie. Po pierwsze bowiem człowiek ma kochać i współczesny człowiek kocha samego siebie. I tu też, nie w tym rzecz, że ustawicznie samego siebie po rękach całuje, ale raczej kocha wszystko, co przejdzie przez filtry jego świadomości, które zbudowały w nim media i kultura masowa. Zatrzymują rozum i logiczną argumentację, a przepuszczają najgłupszy bełkot, byle tylko odnosił się do uczuć i emocji. Dzięki temu wynalazkowi człowiek współczesny jest kompletnie bezbronny wobec przemocy bzdury i świństwa. Wszystko, dosłownie wszystko, ma budzić miłość, gniew, pożądanie, a zatem i wstyd, troskę czy gorącą aprobatę. Wystarczy przejrzeć jakiekolwiek i gdziekolwiek podawana "informacje". Wszystko dla uczuć, nic dla rozumu, do tego w stylu tryumfującego infantylizmu. Ma to oczywiście przełożenie także na wybory polityczne, ponieważ pomaga kreować ludzi, których jedną wartością jest ciągłe, mozolne prowokowanie. 

Temu też służy kwestia pakietowania poglądów. Tu już władcy społecznych emocji mogą śmiało spuścić się na swoich wychowanków. Już jeden pilnuje drugiego, już jeden drugiego chce być sumieniem i cenzorem. To czasem bywa zabawne, ale czasem wcale, a w zasadzie jest po prostu wstrętne. Rozumiem, że tak jest łatwiej, ale z tego nie powstają eleganckie bańki informacyjne, jak chcą ludzie delikatni, ale najzwyklejszy w świecie umysłowy plebs, tym różniący się od starożytnego plebsu, że aspiracjami oraz samozadowoleniem przebija cezarów. 

Zwróćcie przy okazji uwagę na fakt, że każda rzecz w świecie kultu uczuć i pakietowania ma przeważnie jedną przyczynę. Jedna, góra dwie, przy wyjątkowych okazjach. Coś się stało, bo... Każdy chyba z doświadczenia życiowego wie, że zwykle przyczyn jest wiele, ale sprawy skomplikowane w rodzaju stosunków międzynarodowych czy konfliktów zbrojnych mają jedną. Jedną, ponieważ więcej nie trzeba, by wzbudzić emocje, wyznaczyć sojuszników i wrogów. 

Dlaczego zatem nie chodzimy na czworakach? Jakiś atawizm z czasów, gdy staraliśmy się być ludźmi, a może czekamy na stosowne rozporządzenie? Nie wiem, cholera.  


czwartek, 30 września 2021

Infantylizm jest gorszy od faszyzmu

 Od razu dodam, że znacznie gorszy, ponieważ jego masa krytyczna została przekroczona i nie ma powrotu do rozumu. Istniał zawsze, ale nigdy nie był głównym nurtem myślenia w dziedzinach poważniejszych. Przynależał do taniej rozrywki, jakichś potocznych wyobrażeń o świecie, odpowiadał na zapotrzebowanie raczej przypisywanego paniom sentymentalizmu. Połączył się z nim w jedną cechę i wraz z rozwojem przemysłu kultury masowej opanował świat. To wcale nie wyklucza okrucieństwa, złości, mordu i innych równie przyjemnych cech człowieka, bo są to cechy od których nie wolne są i dzieci. Sami takie cechy przypisujemy w naszej infantylnej wersji historii ludom prymitywnym, w tym i naszym praprzodkom, że niewinni bo niby jak dzieci. Guzik prawda, ale ja nie o tym.

Weźmy współczesną politykę, zarządzanie społeczeństwami, choć kusi mnie religia i jej skrajnie zinfantylizowana wersja, razem z równie dziecinną ateistyczną kontrą. Ale polityka i to na polskim przykładzie, choć rzecz nie tylko nas dotyczy, bo sama demokracja stała się dziecięcym kaprysem i min grymaśnych robieniem. Nic dziwnego, że potrzebuje nadzorców, ale tu stare dzieci z głowicami nuklearnymi i młode, jeszcze okropniejsze bachory. Ale ja tu skromnie, bo na prostym przykładzie, że i dziecko zrozumie. 

Mamy sytuację porządkową, opisaną w prawie, traktatach międzynarodowych i lepiej lub gorzej realizowaną od momentu, gdy człowiek zmuszony okolicznościami ustanowił coś takiego jak granice. Doskonale też wiadomo, że granicę wolno przekraczać legalnie, ale oczywiście można też nielegalnie, o ile ma się dość sprytu czy pieniędzy. Wtedy ponosi się ryzyko rozmaitego stopnia, od zatrzymania i deportacji aż do utraty życia. Granice mogą być zawieszone, swoboda podróżowania pełna czy prawie pełna na mocy międzynarodowych paktów i porozumień. To wszystko jest tak oczywiste, że aż śmiech o tym pisać. Wydaje się, że nie ma tu pola manewru. 

Okazuje się, że nie tylko jest, ale potrafi podnieść gorączkę polityczną w dużym państwie do stanu wrzenia. Podkreślam, to sprawa porządkowa przynależna państwu. W świecie zinfantylizownym do absurdu do nagle problem powszechny. A przecież problemem byłoby, gdyby imć Łukaszenka szprycował nas tymi migrantami dowolnie! Problemem nie jest, że coś działa, tylko, że nie działa. Tu trochę późno i nieco gapowato, ale jednak działa. I koniec. Bynajmniej nie koniec jeśli się wie, do jakiego stopnia jest już upośledzona znacząca część społeczeństwa razem z dziecinnym elitami na czele. 

Te wszystkie głupstwa lejące się z telewizji, portali internetowych przecież mają licznych, bardzo licznych odbiorców. To wszystko dzieci. Starszaki opowiadające dyrdymały skrzatom. Ten afgański kotek, te dzieci zabłąkane w lesie, te trupy, ten faszyzm. Te stare rupy (nie wiem, co to znaczy, ale pasuje) piętnujące polskich żołnierzy, te dziady dziecinne od postępowej polityki... Infantylizm na najwyższym poziomie. Można by się z tego pośmiać, ale sytuacja jest zbyt poważna, a nawet do tego stopnia, że zachowujący resztki rozumu politycy opozycji zaczęli tonować, ale zaraz dzieciaki w ryk, bo nadal chcą piętnować. Na to wszystko wychodzi dwóch zgoła dziecinnych ministrów w postaci Ziobry i Kamińskiego żeby pomachać szpadelkiem w celu nasycenia własnych siedzących w piaskownicy wyborców. Rząd tłumaczący się z oczywistych działań w taki sposób... Zaraz widzę Marlona Brando gładzącego swój łysy łeb w Czasie Apokalipsy i powtarzającego: I'ts horror, horror...

Sprawa ma wymiar międzynarodowego zdziecinnienia, bo i Łukaszenka w tym wszystkim istny złośliwy bobas za nic mający konsekwencje swoich uczynków. Z kreowaną na zachodzie opozycją dał sobie radę, ale tu może nie dać i właśnie po dziecinnemu brnie. Taki świat, ano taki. Innego się w najbliższym czasie nie przewiduje. Prawda Kizie Mizie?

środa, 29 września 2021

Brzydki aneks do pokojowego jojczenia pana Wosia

 Złośliwie dałem taki tytuł, choć praktycznie zgadzam się z tekstem pana Wosia. Tyle tylko, że autor radośnie zakłada, że ktoś się tym przejmie. Łańcuchy dostaw, ceny, giełdy, jakieś indeksy, gry geopolityczne... Rzecz w tym, że Europa podpisała akt poddania się najzwyklejszym w świecie szaleńcom. Całe to pieprzenie o zielonej energii oparte jest na prostej zasadzie, że zanim gruby schudnie, to chudy zdechnie. W założeniu to my jesteśmy tym chudy. Oczywiście kalkulacje szaleńców są niewiele warte i gruby walnie w kalendarz pierwszy, bo nie są to czasy dobre dla słabo uzbrojonych grubasów. 

Nadchodzi czas horrendalnie drogiej energii, albo jej częściowego braku. Podobnie z paliwami, ale to w sumie też energia. Tu nie mam miejsca na abstrakcyjne rozważania. Najpierw trzeba odpowiedzieć na pytanie, ile procent zmniejszenia dostaw surowców energetycznych wytrzyma gospodarka i cała struktura państwa/państw. Jeszcze rzecz upraszczając: Kiedy zabraknie żarcia? O nadchodzącej drożyźnie w ogóle nie wspominam, bo tu nie ma o czym gadać. Jak sądzicie, jak daleko jest człowiek współczesny, świetnie uposażony, zajmujący się takimi ważnymi sprawami, że ho ho, od awantury w kilometrowej kolejce po miskę darmowej zupy? Jak daleko jest od przemykania chyłkiem ciemnymi ulicami, wśród wrzasków rabujących domy band? 

Na pewno bliżej niż sto czy dwieście lat temu. Ile jest pracy bez energii? Ile takich zajęć przynoszących chleb? Jaka wedle władzy będzie i jest gradacja ważności potrzeb? I już nie ma jak za komuny, czy w wojennych czasach rezerwuaru żarcia poza granicami miast, a to co jest poza przemysłową produkcją nie wystarczy żeby was nakarmić. Sami zaś nie umiecie nic, no chyba. że ktoś się naoglądał telewizyjnych bzdur, jak przeżyć w dziczy. Wtedy uważa, że to nic strasznego i tak sobie wesoło, dziarsko skona. Przesadzam? Jasne, bo tego nie widać, bo o tym się nie mówi i do końca nie będzie mówiło. Z drugiej zaś strony, czy nie z powodów ideologicznych miliony umarły z głodu w ubiegłym wieku na Ukrainie. Czego jak czego, ale żarcia tam nie brakowało, aż tu nagle głód, do wykopywania i zjadania trupów włącznie. No, ale komunizm przetrwał i zakwitł. Prawda o tym celu, co to środki uświęca.

Najgorsze, że nadciągający kryzys w ogóle nie jest konieczny, nie wynika z niczego poza chęcią zidiociałych medialnie społeczeństw, by sobie sprowadzić go na łeb. I tak będzie dalej, będziemy brnąć w nieszczęście, bo jesteśmy mili oraz grzeczni. W naszych głowach nigdy nie narodzi się myśl, że należy bronić się przed szaleńcami i ideologami szaleństwa, nie gadaniem przecież, nie wytykaniem głupoty, błędów logicznych, a normalnie, poetycko rzecz ujmując ogniem i mieczem. Nawet sama myśl o podobnym oporze wydaje nam się wstrętna. Użycie brutalnych słów i obrazów takich, jak powyżej też jest wstrętne i okropne. A na koniec, obym nie doczekał, lud kwiatami powita wyzwoleńczą Armię Czerwoną, bo taka jest już człowiecza natura, że chce żyć. Duszyczka chce dźwigać swojego trupa, a ideologia karmi tylko ideologów.


https://www.salon24.pl/newsroom/1169221,zielona-rewolucja-zaczyna-bolec





poniedziałek, 2 sierpnia 2021

Urojone filary polskości

 Coroczna debata na temat Powstania Warszawskiego przetoczyła się przez media i jak zwykle wygasa bez żadnych sensownych konkluzji. Tym razem było już mniej emocji, strony okopane na swoich stanowiskach rażą się tylko zza zasłon własnych wyobrażonych autorytetów. Strzelcy są poklepywani po plecach, wróg ideowy poniewierany werbalnie. I wszystko jest komunałem, tanią rekonstrukcją w głowach propagandystów i jawnych maniaków. I darcie szat, że Moskal stał za rzeką, że sojusznicy z zachodu tylko pozorowali wsparcie, że to czy tamto. Machina historii nas zmiażdżyła, zżarła i wypluła. Nic więcej, a my po prawie osiemdziesięciu latach gadamy o czułości czy nadziejach. Kolejny raz sami siebie utwierdzamy w przekonaniu, że jesteśmy cholernymi Indianami z filmów dla niegdysiejszej młodzieży. Sami tworzymy na swój temat negatywne stereotypy i żądamy od innych zachwytu.

Od wieków nie jesteśmy wojowniczym, sprawnym w działaniu czy dobrze dowodzonym narodem. Tyle tylko, że pod wpływem własnej propagandy straciliśmy rozsądek. Nie wygrywamy, ponieważ idea i dobre chęci górują nad pragmatycznym przygotowaniem działań, logistyką i umiejętnościami. Powstanie Warszawskie jest ukoronowaniem takiej postawy. Oczywiście koroną cierniową, bo jakże inaczej. Innych koron światowe mocarstwa nie rozdają.

Jesteśmy narodem, który lubi rozprawiać o historii, ale własnej historii nie zna, a jeśli zna jej wyrywki dzięki kulturze masowej, literaturze czy popularnym opracowaniom historycznym, to w zasadzie jeszcze gorzej. Wdrukowano  nam w głowy pewną wizję polskości, która może jest dobra i szlachetna, ale do diabła, dla ludu, nie dla osób, które decydują o sprawach poważnych. Jasne, że są to sprawy poboczne, ale skoro z tych najważniejszych niewiele wynika, nie można całkiem odrzucić kwestii wychowania, bo przecież znakomita większość dowódców miała od dziecka serca pokrzepione Sienkiewiczem i podobnymi lekturami. Czy to źle? Dobrze, o ile się wie, że to tylko romanse na tle historycznym. Źle, gdy za chwalebne ma się wysadzenie twierdzy razem z kilkuset piechurami, bo tu już niedaleko do całkowitego zidiocenia. Niestety, ale coś podobnego pobrzmiewa w zapisach rozmów, rozkazach, tamtejszej propagandzie skierowanej do bojowników i cywilów.

Wojna od zawsze, poza okrucieństwem, śmiercią i zniszczeniem jest dla jej uczestników i cywilów nieprawdopodobnie wręcz uciążliwa pod każdym względem. My, urodzeni i żyjący w takim czy owakim, ale pokoju, nawet niespecjalnie możemy sobie to wyobrazić, ale bitwa to zupełnie co innego niż wojna. Bitwa jako akt rozstrzygający jest w pewnym sensie świętem, dlatego poważni wodzowie tak starannie je planowali. Dobór możliwych do zaakceptowania miejsc starcia, zaopatrzenie w materiały wojenne i nie tylko i masa rozmaitych szczegółów mających na celu minimalizację strat, łącznie z drogami ewakuacji w razie zawsze możliwej klęski. No i żeby cywile się nie pętali pod nogami. Powiecie, że Powstanie to nie bitwa, to ja spytam, co w takim razie?

Cena życia wyszkolonego żołnierza rośnie wraz ze stopniem jego sprawności. Celem walki jest pokonanie lub chociaż znaczne osłabienie sił wroga przy możliwie najmniejszych stratach własnych, nie tylko ludzkich, ale i materialnych. Wiedzieliśmy to pięćset lat temu, a teraz nie wiemy i oddajemy się bajaniu o emocjach i chwale. Od dawna nie wiemy, bo już powstańcy styczniowi zdumiewali się obojętnością z jaką przyjmowano ich ofiarę. Potem to zagłaskano zupełnie po dzisiejszemu. Kobiety w czarnych sukniach, biżuteria patriotyczna, antycarskie graffiti, literatura. Zagraniczny autorytet się zachwycił, Konfederaci z dalekiej Ameryki, ale już Lincoln twardo przy ruskim carze. I tak dalej.

Wczoraj obchodziliśmy 77 rocznicę Powstania Warszawskiego. Jak mawiał Zagłoba, gdy miał właśnie tyle lat poczuł jakby dwie siekiery nad nim zawisły, ale potem odmłodniał i czuł się znacznie lepiej. Czego Polsce i wszystkim, którzy przebrnęli przez ten niejasny tekst szczerze życzę.

 

poniedziałek, 19 lipca 2021

Technologia zachowania. Plugawy ptak współczesności

Stanisław Lem w „Fantastyce i futurologii” wspomina dzieło amerykańskiego behawiorysty B.F. Skinnera wydane pod miłym tytułem „Poza wolnością i godnością”. Tamże, ten sympatyczny i światły człowiek stara się udowodnić, że zarówno wolność jak i godność są, wbrew temu co sądzimy, hamulcami postępu. W ich miejsce proponuje stworzenie odpowiedniej „technologii zachowania” obejmującą swymi zasadami całość życia publicznego i prywatnego człowieka. Lem ma ją za skrajnie totalitarną i przez to niemożliwą do realizacji anyutopię. Niestety Lem się pomylił. Myśl, czy raczej antymyśl Skinnera znalazła nie tylko kontynuatorów, ale i swoje twórcze rozwinięcie we współczesnych nam czasach. Wystarczyło pół wieku, by przeorać umysły ludzi tak głęboko, że są w stanie uwierzyć dosłownie we wszystko, co serwują im machiny propagandowe, a nawet jeśli nie wierzą, nie są w stanie się skutecznie zbuntować, ponieważ zostali sparaliżowani już na poziomie języka.

Wszyscy chętnie mówią o wolności i godności, ale niepostrzeżenie dla ogółu znaczenie tych słów jest tylko pozornie tożsame z tym, sprzed pół wieku. Tak naprawdę „technologia zachowania” od dawna święci swój pełny tryumf. Udało się to stosunkowo łatwo, dzięki wywiedzionemu również ze Skinnera konceptowi, że aby uzyskać taki efekt, należy z systemu kar i nagród, skreślić kary i zostawić same nagrody. Na tym właśnie polega współczesność. Człowiek jest ustawicznie nagradzany, choć te nagrody nie są dla większości niczym więcej niż obrywaniem po łbie, ale tu nie chodzi o guzy, a o przeświadczenie, że jest się lepszym, mądrzejszym, szlachetniejszym i tak dalej… Z rzeczywistością nie ma to oczywiście nic wspólnego, ale pozbywszy się Boga, ludzie wszak nadal chcą wierzyć i możliwie ułatwioną wiarę czy wiary, serwuje im się na okrągło. Każdy kto klepie współcześnie obowiązujące mantry jest nagradzany już przez to, że nie otacza go środowiskowy ostracyzm.

 Krytycyzm, logika czy zwykły ludzki rozsądek nie są pożądane do tego stopnia, że obnoszący się z nimi ludzie z roku na rok ryzykują coraz bardziej. Na razie głównie utratą pracy, ale sytuacja jest rozwojowa. Przy tym zupełnie nie zaskakuje, że rozsadnikami tej ciemnoty i, trzeba to powiedzieć - zbydlęcenia, są środowiska tradycyjnie postrzegane jako niosące społeczeństwom światło rozumu i wiedzy. Tak jest, ponieważ presja otoczenia jest w nich obezwładniająca, a człowiek chcąc zachować pracę i prestiż z nią związany musi swoje wybory zracjonalizować i stając przed koniecznością wyboru, albo ucieka w milczące przyzwolenie, albo staje się gorliwym neofitą nowej wiary. Nie przypadkiem „technologia zachowania” została udoskonalona na szczytach międzynarodowych korporacji, a teraz gdy zeszła na poziom ich magazynów, a z Uniwersytetów na poziom kadry szkół powszechnych zdaje się być niepowstrzymana.

Oczywiście są wyjątki dotyczące całych narodów i społeczeństw, gdzie większość z powodu pewnego opóźnienie nie przesiąkła do cna ideami nowego najwspanialszego świata, ale proces trwa i trwał będzie do końca. Tyle tylko, że zaczęło brakować czasu. Nie wiem skąd ten nagły pośpiech do całkowitej unifikacji, bo na co komu doskonale bezmyślne społeczeństwo, z grubsza wiadomo. To dlatego w Polsce tak zwane elity intelektualne i artystyczne razem ze swoimi przemyśleniami i żądaniami wydają się ludziom przytomnym skrajnie idiotyczne. Jeszcze gdzieś się tu kołaczą resztki rozumu i logiki, ale ciemnota i u nas czuje się coraz pewniej, oparta o autorytety, które sama tworzy. Lenistwo umysłowe, oportunizm, tchórzostwo, oczekiwanie nagrody i pochwały, brak rozeznania choćby w skalach wielkości, zawsze w końcu zatryumfuje.

I znowu przyjdzie się kiedyś ludziom tłumaczyć, że nie wiedzieli, że nie zdawali sobie sprawy w czym uczestniczyli. Wolność i godność, a cóż to za ptaki?

poniedziałek, 5 lipca 2021

Powroty i przewroty

 

Tusk wrócił! Wejście smoka! Zawodnik wagi najcięższej… I tak dalej. Na początek zapytam, czy dzisiaj też wraca? A jutro? No właśnie, co poza aktem powrotu, który w zasadzie jest jednorazowy, ma opozycji do zaoferowania Tusk? Rozumiem, że ma tak podnieść PO, że reszta uzna jej bezwarunkowe przywództwo i pod przewodem Donalda podąży drogą chwały ku wyborczym tryumfom. Przecież to szczere bajdy! Pojeździ trochę po kraju, spotka się tu i ówdzie z partyjnym aktywem, pokrzyczy trochę na Kaczyńskiego, a potem raczy się zaczaić. Platformy Obywatelskiej po prostu nie da się podnieść, ponieważ masa krytyczna głupoty została w tej partii nieodwracalnie przekroczona. Stąd wszystkie te ucieczkowe projekty mające na celu ogłupienie liberalnych prostaczków. Co dalej z Trzaskowskim już mniej więcej wiemy, a nieszczęsny Hołownia na którego grano tak intensywnie? Śmieszne to było i bardzo już głupie, ale było. Doganiał, a nawet przeganiał wedle co gorliwszych twórców sondaży i dyżurnych socjologów kraju. I co? Jest czy go już nie ma?

Jest niestety jeszcze wariant z całkiem innej beczki, bo być może jest to próba zrobienia Tuska premierem tu i teraz, bez nowych wyborów parlamentarnych. Może Jaśnie Oświecony Minister Gowin zebrał wystarczającą ku temu grupę sprzedawczyków i razem do kupy z politycznymi geniuszami, licząc od Zandberga do Korwina… To wcale nie byłoby nic specjalnie osobliwego, ponieważ wbrew ględzeniu polityków, społeczeństwo jest o wiele trudniej kupić, niż ich samych.

Przy okazji popatrzmy na samego Tuska. Po pierwsze bynajmniej nie jest leniwy. Owszem, lubi otaczać się pomocnikami od czarnej roboty. Przy okazji przypominam, że członkowie PO i potencjalni koalicjanci powinni mieć się na baczności, ponieważ pan Donald w pierwszym rzędzie zabierze się za was. Nie, żeby mnie to jakoś martwiło, ale wypada ostrzec. Mikołaj Gogol w usta Sobakiewicza wkłada taką mniej więcej charakterystykę miejscowego Gubernatora: Nawet twarz rozbójnika, daj mu nóż i puść na gościniec. Za kopiejkę zarżnie. Powieść nosi tytuł „Martwe dusze” i nie jest, o dziwo, poświęcona naszej zdziczałej polityce.

Fanów pana Tuska informuję przy okazji, że choć smarowany miodem waszych pochlebstw, nie jest nikim więcej niż prostakiem. Niech będzie, że brutalnym, ale to nie likwiduje tkwiącego w nim prostactwa. Nie chodzi mi tutaj o jego wypowiedzi, bo gadać, moi mili, można wszystko i można łatwo przyjąć, że znając swój elektorat, stylizuje się na prostaka dla politycznych korzyści. U niego prostactwo tkwi głębiej, każąc mu w każdej chwili podlegać silniejszym i ukazywać swoją przewagę nad słabszym. I znowu pan Gogol się kłania.

Prawdą jest natomiast, że Donald Tusk jest politykiem wagi ciężkiej po stronie opozycji, albo lepiej w Koalicji Obywatelskiej, żeby nikogo spoza niej nie urazić. Tu mogę wreszcie go pochwalić, ale użyję do tego na sposób alegoryczny starego szmoncesu. Umarł, wystawcie sobie, miejscowy bogacz, a nie był to, delikatnie rzecz ujmując człowiek szlachetny. Niemniej na pogrzebie wypada wygłosić mowę chwalącą cnoty nieboszczyka. Nikt nie chciał się tego podjąć, aż w końcu znalazł się chętny i za przedwojenne dwadzieścia złotych i powiedział:

- Wszyscy wiemy, kim był zmarły. Był to łotr, zdzierca, kłamca, bezbożnik, krzywdziciel wdów i sierot, ale zostawił po sobie takich synalków, że przy nich to on był sam świątobliwy cadyk!

I tym, prawda, optymistycznym akcentem…

czwartek, 3 czerwca 2021

Dzień dobry. Czy pani nie jest aby Neronem?

 

Ludzie są naprawdę dziwni… Wychodzi na to, że tak mógłbym zaczynać każdy tekst, co wcale mnie nie cieszy. Dzisiaj mamy kumulację niczym w totku, z powodu sprawy błahej i w swej wymowie raczej śmiesznej niż oburzającej. Oto nasza pisarka i laureatka literackiego Nobla nabrechała na Polskę pod rządami PiS, że niby żyjemy jak na Białorusi - taki, że tak powiem, reżim i zamordyzm. Tu sobie pozwolę na uwagę, że trudno mi się przyzwyczaić do głupich pisarzy. Szaleniec, alkoholik, koniunkturalista, karierowicz, tchórz czy inny bezecnik, to rozumiem, ale dla mnie jest dziwnym okazem znany, wydawany powszechnie głupi pisarz czy pisarka. I nic do rzeczy nie mają tu poglądy polityczne, ponieważ głupota nie zna barw lewicy, prawicy czy środkowości. I tak trzeba by się naszukać, żeby znaleźć Włocha, którego to obchodzi, a na dodatek wie, co to jest Białoruś. Rozumiem oczywiście, że to taki apel, bo już i fundacja w obronie prześladowanych w Polsce mniejszości. Tu zaraz inne gracje naszego celebryctwa. Wszystko znane, przewidywalne i nudne do bólu.

Ale zaraz tak zwani nasi, którzy są wprost niesamowici w swej dziwności zrobili akcję, że niby będą odsyłać pani Oldze Tokarczuk jej książki. To znaczy nie jej, a własne, ale przez nią napisane. Przy czym jednocześnie zwolennicy odsyłania stanęli na twitterze do konkursu, kto bardziej nie czyta książek piętnowanej autorki. Skąd mają mieć te książki, skoro ich, broń Boże, nigdy nie kupowali, to nie wiem.

Przypomniała mi się zaraz Barbara z Nocy i Dni, która zazdrościła swojej kuzynce, że ta słabiej od niej zna rosyjski, przez co wydaje się być lepszą patriotką. Co to w ogóle za pomysł, żeby się oburzać na kogoś, kogo i tak nie lubimy i nie szanujemy z powodu nieprzyjaznych nam opinii. Jeden widzi w dzisiejszej Polsce Białoruś, drugi uważa, że jest w raju i zaczepia ludzi z siwymi brodami, bo mu się święty Piotr przypomniał. Taki, prawda, koloryt. W ogóle oburzanie się jest moim zdaniem przereklamowane, a już oburzanie się na ludzi, którzy od lat powtarzają brednie niczym zacięta kataryna jest całkiem nie na miejscu.

I jeszcze do tego, wystawcie sobie, ta akcja ma być wzorowana na norweskiej akcji odsyłania książek Knutowi Hamsunowi, gdy ten poparł Hitlera. Tyle, że Hamsun też był noblistą, a poza tym, aż dziwnie to porównywać. Od razu można napisać, że Tokarczuk jest Neronem i prześladuje Chrześcijan. Ludzie są naprawdę dziwni, ponieważ lubią tracić czas na szczere już głupoty i brednie. Ktoś zaraz dociekliwie zapyta, że w takim razie, po jaką cholerę jeszcze o tym smaruję tekst w świąteczne południe. A co mam robić, tańczyć?

środa, 2 czerwca 2021

Proletariusze sojowej wszechmocy

 

Ludzie są naprawdę dziwni. Uważają się za wielce oryginalnych i myślących niezależnie, choć są sterowani, ogłupiani i podlegają skutecznej, bo niekończącej się presji mentalnej. Nowa, jeszcze wspanialsza Polska, która stoi u naszego progu nie znosi bowiem sprzeciwu. Dobrze wyznaczyła sobie cele i realizuje je z podziwu godną konsekwencją. Wydaje się nie do powstrzymania. Na razie niby przegrywa, ale jak się bliżej przyjrzeć, już remisuje.

Stosunkowo łatwo pozyskała elektorat wielkomiejski, czyli w rzeczy samej współczesny proletariat, a na prowincji ma silne przyczółki w urzędach, kulturze czy oświacie, czyli w miejscach, z którymi oczekujący na reedukację wrogi elektorat musi jakoś tam współpracować. Dzięki mediom, oraz współczesnej, pożal się Boże, arystokracji, elektorat raz zdobyty jest nie do ruszenia, ponieważ rzeczywistość jest tam nie tylko wrogiem, ale zarówno demiurgowie jak i wyznawcy, starają się jej po prostu nie dostrzegać.

Należy tu pamiętać, że sam przekaz medialny niczego nie załatwia, a całe złoto w tym, że się rozchodzi szczególnie łatwo w środowiskach zamkniętych, gdzie stanowi obowiązkowy zespół poglądów. Miejsce pracy, środowisko towarzyskie czy sąsiedzkie wyznaczają tu obowiązkowe wręcz zakresy, poza które praktycznie nie sposób wyjść. Człowiek, aby czuć się dobrze musi je przyjąć i zaakceptować, ponieważ trudno żyć w przeświadczeniu, że jest się łamanym czy zmuszanym do czegokolwiek w sferze, która teoretycznie powinna być człowieczą twierdzą.

I rzecz nie tyczy się oczywiście tylko polityki czy spraw społecznych. Zaczyna się od języka i brnie przez tak zwaną kulturę, która w rzeczy samej jest papką dodatkowo zatykającą kanały myślenia. Rój bezkrytycznie przyjmowanych aksjomatów przyjmowanych, uwalniając od zdobywania informacji, ich analizy i wyciągania własnych wniosków, znakomicie ułatwia życie. Dzięki temu też można wydajniej pracować i cieszyć się życiem. Jeśli coś się nie zgadza, należy udać się do autorytetu, których jest aż nadto. Wtedy niezawodnie dociekliwy delikwent usłyszy współczesne zaklęcia o aktywności, kreatywności, różnorodności, wyjątkowości oraz podobne nędzne bajędy, których jest sto. Do tego dochodzi wmówienie ludziom aspiracji, a na ich bazie poczucia wyższości wobec tych, którzy nie podlegają podobnej tresurze. Współczesny proletariat tak ma, ponieważ sądzi, że posiadł dobra materialne i status społeczny na zawsze, a tak naprawdę figę z makiem posiadł. To jest tresura znana z dwudziestowiecznych totalitaryzmów, tyle tylko, że na razie pozbawiona przemocy fizycznej. Same, prawda, marchewki, a bat sobie wisi na ścianie.

Idiotyzm i bełkot musi w końcu zatryumfować, ponieważ pod względem pozycji społecznej, przemożności jego wpływu na media i kulturę zarówno jego twórcy jak i wyznawcy biją na głowę ludzi chcących zachować jakąkolwiek wolność i rozsądek. Liczebna większość niewiele znaczy w sytuacji, gdy mniejszość nabyła praw recenzenta i cenzora. U nas dochodzi jeszcze jawna, bezkarna i nieskrępowana ingerencja zagranicy w sferze ideologicznej. Presja, presja, niekończąca się presja. Aż do skutku, do osiągnięcia stanu absolutnego zniechęcenia. Wtedy zacznie się najazd, a proletariusze miast wielkich i błyszczących wybiegną na szosy i ulice z wiązankami kwiatów, by we łzach witać swoich wyzwolicieli. Zaraz potem oczywiście dostaną po łbie, ale kto by się tym zawczasu martwił.

 

czwartek, 27 maja 2021

Żywie Białoruś, ale nie dla nas

 Przy każdej okazji, gdy w światowych czy tylko polskich mediach pojawia się temat Białorusi, wielu wydawałoby się rozsądnych ludzi koniecznie musi zrobić z siebie durniów. Jasne, że są to zawsze sytuacje dla Białorusi i rządzącej nią szajki złe, a przynajmniej ambarasujące, ponieważ w innych kontekstach Białoruś prawie nie istnieje. Łukaszenko demonem zła, reżim okrutny, nad wyraz paskudny i jest okazja by drżeć z oburzenia, włączyć się w chwilowy chór i dość fałszywymi głosami wyśpiewywać pieśni o białoruskiej wolności.

I zawsze ta sama kombinacja. Co zrobić, aby wyrwać Białoruś z rosyjskiej strefy wpływów i zaprowadzić tam demokratyczne porządki? Od razu największe głupstwo. Białoruś jest w rosyjskiej strefie wpływów, bo niby w jakiej ma być, w portugalskiej? Na dodatek alternatywa realna jest taka, że albo w niej pozostanie, albo stanie się wprost częścią Rosji. Nie ma co wspominać dawnych porządków, jak to powstała Rzeczpospolita, ponieważ Polsce nikt nie pozwoli na podobne ekscesy. Nawiasem pisząc warto w tym miejscu przypomnieć, że tamte długotrwałe manewry polityczne polegały w głównej mierze na przekupieniu elit Wielkiego Księstwa i otwarciu przed nimi nowych możliwości. Tyle, że elit prawdziwych, nie w obecnym śmiesznym rozumieniu.

Dzisiaj oferuje się Białorusinom przewrót, obalenie władzy i zaprowadzenie demokratycznego ładu. Tłumacząc prosto, na doprowadzenie do tryumfu naszych, przez nas opłacanych pachołków i ukrainizację kraju, czyli przekształcenie go na modłę afrykańską z dodatkiem ideologicznym, przed którym sami się usilnie staramy bronić.

Białoruś nie jest państwem przesadnie bogatym, ale jak się tak bliżej przyjrzeć, to z całą pewnością można się tam nakraść do syta. To cel zrozumiały, choć nierealny dla nas, ale jednak jakiś cel. Można oczywiście nazywać to wolnością, ale nie należy precyzować od czego mają być uwolnieni Białorusini.

Polska, która obok Rosji jest jedynym państwem mającym na terenie obecnej Białorusi nie tylko tradycję historyczną, zresztą dłuższą i pełniejszą niż Rosja, ale i interesy narodowe w postaci znaczącej mniejszości polskiej od lat nie potrafi zrobić na tym obszarze niczego sensownego, poza okazjonalnym przyłączaniem się do chóru oburzonych. Tamtejszy Związek Polaków czy nieszczęsna telewizja Biełsat, to dosłownie słonie w składzie politycznej porcelany. Dla Polski jako fundatora to jedynie alibi tanim kosztem, dla Białorusinów odstręczająca ingerencja w ich sprawy. Zapominamy chętnie, że to nie jest dziki lud na krańcach świata, który koniecznie łaknie naszych pouczeń, rad i promocji różnych opłacanych kukieł. Kacap daje im chociaż status quo, że niby, nie wychylajcie się zbytnio, to na was nie napadniemy. My czy Europa możemy im tylko jako szczytny cel wskazać porządki na Ukrainie. Na to samo zresztą wskazuje i Łukaszenko, który może i chciałby być współczesnym księciem Witoldem, ale przede wszystkim nie jest księciem i może być tylko fałszywy i okrutny. Mniej lub bardziej.