czwartek, 23 maja 2019

Uwagi 7

...

Przypadek posłanki Scheuring – Wielgus, która w związku z przeprowadzką z domu wolno stojącego do mieszkania oddała dwie suczki do schroniska byłby przypadkiem jednym z tysięcy, gdyby nie pozycja społeczna oraz starannie wypracowany wizerunek kobiety wyjątkowo wrażliwej na krzywdę słabszych. Jej czyn nabiera w ten sposób charakteru brzydkiej alegorii, która na szczęście dotyczy bardzo brzydkich ludzi. Może choć ten prosty i jednoznaczny przykład da do myślenia sentymentalnym durniom, ile dzieli deklaracje werbalne polityków liberalnej lewicy od rzeczywistości. – Przecież nie wywiozłam ich do lasu – tłumaczy posłanka. – Nikt z moich znajomych nie chciał kundli… - To jest jeszcze lepsze, bo przecież całe ta banda jest szczególnie wrażliwa. Na dodatek tłumaczy się alergią, którą odkryła wraz ze zmianą warunków lokalowych. Kłamie oczywiście, bo gdyby miała alergię na psią sierść nigdy nie miałaby psa, no chyba, że jest to alergia na sprzątanie psiej sierści. Zawsze miałem panią posłankę za wyjątkowo durną i prymitywną i nigdy nie zawracałbym Wam głowy tą okropną kobietą, gdyby nie moje dwie dzielne suczki, które po prostu wymagają tego ode mnie.

...

Nie wiem, kto jest dowcipniejszy, niemieccy publicyści czy lider ludzi o zadziwiająco niskich czołach, nasz, choć sowieckiego wyrobu Cimoszewicz. Ci pierwsi śmiało przełamują stereotyp Niemca ponuraka i po lamentacji szparagowej, do której wypadałoby napisać melodię, zabrali się za udowadnianie, że ewentualne reparacje wojenne zepsułyby Polskę na kilka sposobów, ponieważ nadmiar forsy szkodzi gospodarce. Proszę docenić humor zawarty w tej tezie, wprost prowadzący do wniosku, że Niemcy natychmiast i dla swojego dobra powinni te reparacje zapłacić. Zysk dla nich wydaje się oczywisty, ponieważ niszcząc naszą gospodarkę wzmocnią swoją, bo skoro lepiej jest nie mieć niż mieć… Bardzo się tymi ekonomicznymi nowinkami musiał przejąć Cimoszewicz, który na wszelki wypadek już chce rozdawać nie swój bynajmniej, a polski majątek. To też jest bardzo dowcipne, ponieważ jak raz jest kandydatem z Warszawy. Zawsze miałem go za ponurego łotra, a tu proszę… dowcipniś.

Tak sobie rozważam, kto lepszy, a tu coś w okno pazurem stuka, ciamka za szybą. Ki diabeł? Wyglądam, a to zwykła hybryda krokodyla z nietoperzem, czyli Gazeta Wyborcza z pretensjami, że pominięta. – A ja, a ja? – markoci. – Ja, to w wojsku dupa – tłumaczę i zamykam na wszelki wypadek okno.

...

Kultura i cała reszta codziennej tresury społeczeństwa służy w sensie politycznym przekierowaniu uwagi ze spraw ważnych na marginalne. Zwróćcie uwagę choćby na to, że podstawa naszego codziennego bytu, czyli stan gospodarki kraju, znajduje się na marginesie zainteresowania mediów i samych polityków. PiS chwali się kapitalnymi przecież wynikami w stylu gierkowskim, nie pokazując (poza złodziejstwem poprzedników) przyczyn wzrostu, bo są to sprawy dla ogółu niezrozumiałe i właśnie przy czynnym udziale kultury dawno uznane za nudne i nie warte opowieści. Opozycja z kolei nabrała przekonania, że organizacje międzynarodowe w rodzaju OECD znajdują się pod przemożnym wpływem oligarchy Jarosława Kaczyńskiego i w tej dziedzinie niczego nie raczy proponować. Dyskusja, o ile taka się pojawia jest na poziomie: -Pietruszka droga, ale masło staniało. Jedynie część Konfederacji po Korwinowemu zasuwa, nie bacząc na to, że Polska nie jest samotną wyspą i pełna realizacja ich częściowo słusznych postulatów zmieniłaby nasz dość ładny kraj w istne żerowisko dla międzynarodowego biznesu, ale to już oczywiście prawo ich bajki oraz imponujących uproszczeń, które stosują. Cała reszta przekazu nakierowana jest na wzmożenie emocji. Te zaś w polityce są potrzebne, ale do cholery, emocji nikt nie włoży do garnka!

niedziela, 19 maja 2019

Wielka nadzieja byłych



Zacznę od tego, co dawno temu opisał Lem w Fantastyce i Futurologii, ale jak mniemam nie wszyscy czytali to pożyteczne dzieło. Otóż autor im wyżej postawi narratora czy też stworzy postać ogromną w swym intelekcie i potędze, postać równą Bogu, albo posiadającą jego atrybuty, tym nędzniejszy i ogólniejszy musi być opis konceptów i działań tegoż. Wynika to z prostego faktu, że można oczywiście opisać mega galaktyczny rozum, ale ten rozum nie wymyśli niczego poza tym, co jest w stanie wymyślić autor, a to przeważnie niewiele. Drogi ucieczki są dwie: w bełkot, gdzie czytelnika obciąża się winą za niezrozumienie genialnego przekazu, albo w ciągłe zapewnienia o genialności podmiotu. 

Na taki problem natrafił na przykład Conan Doyle opisując przygody Sherlocka Holmesa. Rozwiązał go drugą metodą, czyli zapewnieniami, ale dodał dwie istotne nowinki, które przyczyniły się do trwającej już ponad sto lat sławy jego bohatera. Pierwszą są rozsiane po tekście anegdoty logiczne, w których Holmes po kroju krawata przechodnia rozpoznaje imię jego psa, czy coś podobnego. Rozumowanie mistrza zostaje potem wyjaśnione zdumionemu czytelnikowi krok po kroku. Drugim sposobem są wtręty narratora, którym jest doktor Watson (w nielicznych sam Holmes) jakoby najciekawszych spraw, gdzie Holmes naprawdę błyszczy swym intelektem nie mógł opisać, już to z powodu ich państwowej tajności, już to z powodu ich nieatrakcyjnej dla czytelnika natury.

Powyższy wstęp poczyniłem, by czytelnik dowiedział się czegoś przy okazji jak najbardziej politycznej, przy czym od razu dodam, że nic nie mam przeciwko Holmesowi. Ten chociaż był oryginalny w tym, że odnosił sukcesy będąc narkomanem, nie jak stręczeni nam współcześni detektywi pospolitym alkoholikiem, którego porzuciła żona i nie może porozumieć się z dorastającą córką. To też ciekawy i polityczny temat, ale na inne opowiadanie.

My tymczasem wracamy do polityki i stręczonego nam geniusza o prostym i dźwięcznym nazwisku Tusk. Do jego promocji używa się wymienionych powyżej metod, ze wszystkimi ich słabościami i mieliznami charakterystycznymi dla słabych umysłów samych autorów promocji. Gdybym na przykład nigdy nie widział Tuska, nie znał jego drogi życiowej ani osiągnięć, to na podstawie tekstów zamieszczanych ostatnimi czasy w mediach promujących tego dziwnego człowieka widziałbym go jako wysokiego, ogorzałego młodzieńca o chmurnym czole, niewątpliwie orlim nosie i stalowym spojrzeniu. Człowieka o umyśle przenikliwym, zaprawionym w logicznych bojach ze skłonnością do wyższej matematyki, filozofii i poezji wreszcie. To wszystko jest bardzo piękne i wzruszające, a zyskuje zabarwienie w porywach religijne, gdy mowa o nim, jako o prawie Mojżeszu. No, powiedzmy, w trzech czwartych, ale tylko dlatego, że przywódca Izraelitów ponoć nie był dobrym mówcą, w przeciwieństwie do naszego Tuska, który ponoć jest mówcą niezastąpionym.

Cała ta propaganda ma jak najbardziej powieściowy charakter. Są zwroty akcji, ciągłe oczekiwanie na eksplozję i wedle jej autorów ma to nieodparty urok. Tyle tylko, że na taką kreację można spojrzeć z boku, ponieważ pan Tusk żyje w świecie rzeczywistym w przeciwieństwie do pana Sherlocka Holmesa, a co za tym idzie podlega bieżącej weryfikacji. Można obejrzeć setki jego zdjęć na których widzimy co najwyżej pospolitą i wielce niemiłą facjatę, a co gorsza można na przykład wysłuchać, albo nawet przeczytać teksty jego ostatnich wiekopomnych wystąpień, dzięki którym stał się, jak głosi Gazeta Wyborcza, ideowym przywódcą opozycji, co samo w sobie jest osobliwym komplementem. Warto też zauważyć, że stał się tym całym przywódcą po raz trzeci z rzędu, licząc tylko wciąż trwający maj. Już samo to jest trochę dziwne.

Nie wiem, kto pisze te mowy. Sam Tusk czy jakiś zapoznany poeta w rodzaju Jacka Żakowskiego, który na tym polu ma, jak słyszałem, stosowne doświadczenia. Kto by nie był tym dziwacznym grafomanem, wymusza na machinie propagandowej nieustanne wzdychanie o genialności mówcy i mocy sprawczej słowa przez niego wygłaszanego. Problem w tym, że nie sposób jednocześnie pokazywać Tuska i Tuska utajnić. Mistyfikacja jest jednocześnie demistyfikacją. Jakby tego było mało mniej piśmiennym fanom rzuca się ochłapy w postaci co bardziej prostackich cytatów, aby mieli się czym zachwycać. I oczywiście są zachwyceni, ale to wynik odpowiedniej tresury. 

W sumie koncept z Tuskiem jako Mojżeszem wyprowadzającym lud z pisowskiej niewoli jest to dobry i pożyteczny, jak każda działalność przeciwnika mająca na celu zmylenie i ogłupienie jego własnych szeregów. Można do opisu sytuacji sparafrazować tytuł starego bokserskiego dramatu, co uczyniłem w tytule.



piątek, 17 maja 2019

Wytresowani ludzie

Człowiek wytresowany przez media jest po prostu kaleką. Jego rozum gnije czekając na zbawcze dyrektywy. Nie ufa też, co już jest nieco dziwne, własnym zmysłom. To już nawet nie zwierzę prowadzone na rzeź. To zwierzę, któremu wydaje się, że samo jest rzeźnikiem. Ta fałszywa samoświadomość oparta jest na tanim sentymentalizmie i dziwacznym przekonaniu, że przewodnicy prowadzący ludy do rzeźni mają inne niż bandyckie intencje. Realizowany schemat prowadzi nas wszystkich, także tych niepodatnych na tresurę do wojny i rozlewu krwi. Masa krytyczna zbydlęcenia populacji została bowiem przekroczona. Wszystko co możemy, to odwlekać ten straszny moment, licząc, że tym razem uda się nam jakimś cudem zo-stać nieco z boku. Potrzeba do tego odwagi, nie histerycznych wrzasków. Nie zmienimy ludzi, nie odwrócimy wektorów sentymentów społecznych. Nie ma takiej edukacji, ani takiej kul-tury, która pomogłaby nam przeżyć. To są rzeczy stracone. Nadzieją może być jedynie pragmatyzm codzienności oraz upór w staniu po własnej stronie, nie cudzej. Odrzucenie i absolutna negacja treserów i wytresowanych, bo inaczej zagarną i nas w swym pędzie do rzeźni.
Trudno mi o tym pisać, ponieważ temperament prowadzi moje paluchy stukające w klawiaturę ku codziennym zmaganiom, publicystycznym, niewiele wartym sporom, ku kpinie i bła-zeństwu, ale to co obserwuję wymusza na mnie pauzę, choćby trwającą przez jeden tekst. Widzę gorączkę, która opanowała bandziorów i czuję, dosłownie czuję na karku, oddech wiedzionych przez nich tłumów, które nawet nie wiedzą czym jest polityka i jakie wyzwania stoją przed nami. Chcą burzyć, niszczyć i piętnować. To nic nowego w sumie, ale nigdy jeszcze nie mieliśmy tak mało do obrony jak teraz i nie mam na myśli środków materialnych, a duchowe. Z tego deficytu bierze się lęk przenikający nas do szpiku kości. Już nie miecza się lękamy, a samej myśli o mieczu. Przed laty otoczono naród polski niczym w jakimś lunaparku lustrami pomniejszającymi i czyniącymi karykaturalnym odbity w nich obraz. To był pierwszy punkt tresury i jego skutki widoczne są do dzisiaj. Okazał się bowiem niezwykle skuteczny. Do tego stopnia, że na zwykłe odbicie znaczna część naszego społeczeństwa reaguje negacją i gniewem, tak przywykła do roli koślawego karła. Inaczej nie sposób wytłumaczyć jakim cudem bandyci oraz polityczni imbecyle zawładnęli wyobraźnią tak wielu ludzi.
Człowiek pozbawiony tożsamości, to zasadniczo co innego niż człowiek, który zgubił dowód osobisty. Utrata tożsamości bywa niewidoczna i chociaż można wyrobić sobie nową, zawsze będzie to tożsamość fałszywa. Ale właśnie taki jest cel tresury! Inną jej metodą są substytuty. Podaje się je zamiast wiedzy, historii, literatury, sztuki… I tak bez końca. Trwa to dziesięcio-lecia, aż nagle (ładne mi nagle) okazuje się, że jesteśmy społeczeństwem wyzutym dosłownie ze wszystkiego i sformatowanym do granic absurdu w ramach iście niewolniczego naśladownictwa. Nie mamy bowiem nic oryginalnego, a jeśli nawet mamy jest to starannie ukryte.
Obrazoburczo stwierdzam, że tak naprawdę nadzieję pokładam w realizmie i naturalnym dla naszej nacji spokoju. Bliższy mi w dziele przetrwania prosty chłop z sakiewką u pasa niż płonący emocjami mówca. Spryt, udawany koniunkturalizm i polityczne mataczenie na wszelkie możliwe sposoby stwarzają możliwości budowy, bo tak naprawdę prawo do spokojnego życia i wzrostu społeczeństwa trzeba wyłudzić od możnych tego świata, a najpierw oczywiście od Polaków. Jedni i drudzy muszą się przemóc i przyzwyczaić do myśli, że Polska jest konieczna i nie musi udowadniać tego co pół godziny, a treserzy mogą udać się do przystojniejszych zajęć, na przykład do kopania rowów melioracyjnych.

wtorek, 7 maja 2019

Odpowiedzią niech będzie uwolnienie słowa

Prowokacje lewactwa na gruncie sztuk wszelkich są niczym stukanie młotkiem za ścianą. Niby nic, ale po jakimś czasie człowiek musi się wkurzyć. Ten przykład doskonale obrazuje charakter ekscesów z którymi mamy coraz częściej do czynienia. Twórcy oraz ich akolici są od dawna nie domownikami, a tylko sąsiadami. Tylko dzięki denerwującemu stukaniu dowiadujemy się o ich istnieniu, toteż nie zaniedbują się w pracy. Ich odpowiedź jest prosta i skuteczna: Wolnoć Tomku w swoim domku.
Jest to prawda, ponieważ to faktycznie ich domek, nawet nie podobny do naszego. I tak od szóstej rano do dwudziestej drugiej. Jeśli artysta chce się wyróżnić, zaczyna stukanie w nocy, ktoś wzywa policję i mamy oto męczennika, który śmiało może teraz wykrzykiwać o godzinie policyjnej i prześladowaniu aktu twórczego.
Tyle tylko, że wypada zacząć od drugiej strony, czyli od reagujących gniewem na coraz liczniejsze prowokacje. Jednym z najgłupszych argumentów jest wypytywanie zlewaczałych artystów, dlaczego nie używają w swych prowokacjach wizerunków Mahometa czy symboli religii żydowskiej. Jeśli chodzi o Proroka, odpowiedź tkwi w samym pytaniu, ponieważ jego wyznawcy nigdy by podobnego nie zadali, tylko od razu waliliby w mordę, o ile byliby w pogodnym nastroju. Jeśli zaś chodzi o wyznawców judaizmu, to są jak najbardziej ofiarami podobnych ekscesów, tyle tylko, że cierpią je nie od naszego, a zachodniego lewactwa, jesz-cze mocniej niż nasze zaangażowanego w sztukę podobnych prowokacji.
Cały ten obrazoburczy cyrk odbywa się w tak dziarskiej melodii sławiącej tolerancję. Ta tolerancja zasadniczo polega na mnożeniu regulacji prawnych i zakazów wobec naturalnej ekspresji werbalnej wszystkich, którzy nie są wyróżnioną kastą ludzi mogących więcej. Sprzeciw wobec ich swobód, swobód członków tej bandy staje się o dziwo ograniczaniem wolności, podczas gdy prawdziwe ograniczanie wolności słowa jest tylko antydyskryminacyjną regulacją. To tak jakby złodzieje zagwarantowali sobie policyjne ściganie ludzi, którzy zawołają: Łapaj złodzieja!
Najwyższy czas przywrócić naturalną, przynajmniej dla naszej nacji wolność słowa i ekspresji, także twórczej (ważne jest tu „także”) i zdepenalizować wszystkie jej przejawy. Inaczej staniemy się wkrótce narodem pieniaczy, ku czemu zmierzamy w podskokach. Skończy się bredzenie o cudactwach w rodzaju mowy nienawiści, oraz antydyskryminacyjny bełkot. Jeśli troszczysz się o swoje czy innych uczucia religijne, które wtedy będą narażone na obrazę… Cóż, a teraz nie są? Może wtedy zamiast zawracać głowę panu policjantowi, sam weźmiesz się za ich obronę. I nie mam tu na myśli walenia w mordę, bo to w sumie ostateczność. Jedno jest pewne. Nie wygrasz grając metodami ustanowionymi przez wrogów.
Tylko wolność szanowny katoliku daje Ci szansę, ponieważ wbrew ciągle powtarzanym deklaracjom, twoi przeciwnicy są jej zaciekłymi wrogami, o ile oczywiście prawo do niej rozszerza się poza ich środowisko. Zawsze, jeśli masz prawo wyboru, wybieraj wolność. Może wtedy donos przestanie być orężem walki politycznej, a stanie się znowu przejawem podłości. Trudniej też będzie różnym kretynom nabierać stosownego rozpędu, a jeśli już, większe są szanse, że walną głową w mur znudzenia, obojętności, prychnięcia i wzruszenia ramionami.

poniedziałek, 6 maja 2019

Ranking wrogości, czyli wybory za pasem

Bardzo ładna jest obecna kampania wyborcza. Szkoda tylko, że trudno ją odróżnić od braku kampanii. Może język jest ostrzejszy i fałszywe tony brzmią wyraźniej, ale to już niuanse dla smakoszy. Skoro coś trwa bez przerwy trudno na tym skoncentrować uwagę, tym bardziej, że wybory do PE służą przede wszystkim zajęciu odpowiedniej pozycji startowej przed jesiennym wyścigiem o wszystko, czyli o władzę nad nami. Ich wynik będzie dla jednych ostrzeże-niem, dla innych zachętą, choć z góry wiadomo, że wszyscy okrzykną sukces.
W zasadzie znany jest nawet zestaw inwektyw, jakimi zostanie pomimo powszechności sukcesu obrzucony cierpliwy polski naród. Na wszelki wypadek co gorętsi politycy już raczą obrażać
wyborców, których rzekomo chcą pozyskać. I to jest pewna nowość, wynikająca z przekonania o zamknięciu elektoratów. Drugim wnioskiem wyciąganym przez polityków z historii
dotychczasowych wyborów europejskich jest to, że przy frekwencji o wiele niższej niż podczas wy-borów parlamentarnych opłaca się radykalizacja przekazu. To akurat jest bliskie prawdy, ponieważ wyborca głosując tu na partie radykalne nie ma przykrej świadomości, że jego poparcie przekłada się na rządzenie Polską i może sobie pobujać w obłokach, zagrać na nosie, czy kto co tam lubi. Tyle tylko, że radykalizm spala, a to co jest dobre dla liderów uzyskujących mandat niekoniecznie jest dobre dla ich partii.
Sześć ugrupowań zebrało poparcie pozwalające im startować w wyborach z jakimikolwiek szansami. Ich wzajemne relacje są warte pokazania. Zacznijmy od góry, czyli od partii rządzącej, która w rankingu wrogości zajmuje zdecydowanie pierwsze miejsce, ponieważ jest i będzie podstawowym celem ataków pozostałych komitetów. To akurat nie dziwi, ale też w żaden sposób nie zaszkodzi Prawu i Sprawiedliwości, ponieważ im większe natężenie wrogości wobec rządzących, tym jaśniejszy jest wybór:
Chcemy, żeby było tak, jak przez ostatnie cztery lata, czy może łakniemy odmiany?
Na dodatek ta odmiana jest dość niejasna, ponieważ trudno dostrzec jej zasady nieuzbrojonym okiem. Nawet gdy już pojawi się jakiś konkret, jeszcze tego samego dnia bywa unieważniany, albo niknie w zapomnieniu. PiS obalić! To już wiemy, to już słyszeliśmy zanim PiS wygrał wybory. Może się zdarzyć, że takie stawianie sprawy przez szeroko pojętą opozycję zachęci elektorat PiS do liczniejszego udziału w majowych wyborach. Z kolei Prawo i Sprawiedliwość ma w zasadzie dwóch wrogów oczywistych: KE i Konfederację, przy czym atak na narodowych korwinistów jest prowadzony raczej przez szalonych w swym lizusostwie publicystów niż samych polityków, ponieważ tym, w żaden sposób taki atak się nie opłaca.
KE ma jednego wroga czyli PiS, pozostałych konkurentów traktując niechętnie, jako niezbyt pewnych potencjalnych sojuszników. Niejako w rewanżu, sami są podobnie postrzegani. Owszem, rytualnie dopisuje się ich do Prawa i Sprawiedliwości jako drugie skrzydło tego samego zła, ale jakoś tak bez przekonania. Poza personaliami nie sposób też atakować ich za poglądy czy koncepcje, ponieważ, jak już wspomniałem, trudno się takich dopatrzeć. Siła bezwładu, nie tylko umysłowego sprawia, że liderzy mniejszych ugrupowań mają nielichy problem by zachowując swój radykalizm dmąc jednocześnie w tę samą trąbę co Leszek Miller czy pani Kopacz.
Biedroniowa Wiosna musi na dodatek wyróżnić się na tle KE jako progresywna i nawet w jawnej głupocie przebić ekipę pana Schetyny, ale też usilnie bronić się przed tym samym ze strony największej partii opozycyjnej. Pierwsze starcie na tym polu odbyło się w ubiegłym tygodniu. Imperium kontratakowało panem, którego nazwiska nie wymienię i teraz nieszczęsny Biedroń musi wejść na wyższy szczebel krótkiej drabiny antypolskiej fobii. Głos Lewicy Razem jest słabo słyszalny, ponieważ od ostatnich wyborów wiadomo, że Zandberg raczej nie odbiera głosów Prawu i Sprawiedliwości, przez co nie bardzo opłaca się nawet o nim wspominać. Bo w sumie po co komu lewicowa lewica? Kukiz też siedzi cicho, bo jak wyczytałem, chce być „języczkiem” bez względu na to, co miałoby to znaczyć.
Ciekawą pozycję zajmuje za to Konfederacja. Jej celem jest powtórzenie sukcesu Korwina sprzed czterech lat. Kluczem ma być pokazanie publiczności wielu liderów zamiast jednego, ale ceną jest rozmycie profilu ideowego. Czy antypisowskie emocje na prawicy są tak silne, że wywindują tak dziwną zbieraninę ponad wyborczą kreskę? Dla mnie osobiście, starego wyborcy Korwina i UPR to danie jest całkowicie pozbawione smaku. Ci najprawdziwsi Pola-cy, kawiarniane mimozy jako emanacja narodowej mocy… Śmieszne tylko.
Na razie, jak wspomniałem na wstępie, kampania jest bardzo ładna, czyli przewidywalna i nudna. Prochu nikt nie wymyśli, choć celem podstawowym jest wysadzenie Prawa i Sprawiedliwości w powietrze. Na razie ma temu służyć jedna beczka i kilka małych beczułek. Problem w tym, że choć lonty palą się nieustannie, to beczki jak były, tak i pozostają puste.

środa, 1 maja 2019

Kiedy ulubieńcy maszerują...

Na czele pochodu pracownicy i prezesi. Ci najbardziej zapracowani, ci na których barkach spoczywa chleb dwustronnie posmarowany masłem. Teraz tak bliscy, że możemy ich dotknąć, ale bez przesady z tym dotykaniem. Niejako z rozdzielnika pochód otwiera dzielna załoga z Woronicza. Uśmiechnięty prezes Kurski osobiście raczy nieść goździk i tabliczkę z kolorowym pikiem. Goździk jest biały, co symbolizuje czystość intencji pana prezesa. Pani Holecka prowadzi swoje zastępy, pilnie rozglądając się na boki, bo wiadomo, że wróg najchętniej czai się we własnych szeregach. Dalej grupa ekspertów, których twarze i wady rozumowania tak dobrze znamy. Trzymają się pod ręce, aby pokazać światu swą solidarność i jednomyślność.

Potem dziatwa dziennikarska wymachująca słownikami poprawnej polszczyzny. Nad głowami transparenty „Faszyzm nie przejdzie!” „Eldorado jest wszędzie” „ I ty wysiedzisz jajko”. Przyznam, że znaczenia tego ostatniego hasła nie pojmuję. Przykryty dla bezpieczeństwa brezentową płachtą przemyka „paskowy”, witany owacjami publiczności. Ktoś gorliwy niesie na kiju kukłę pani Pieli przebitą dzidą czy może raczej zaostrzonym kijem. Radosny pochód ludzi, którzy codziennie zginają kark przed potrzebą chwili zamykają malkontenci o twarzach marudnych z natury.

Nic dziwnego, bo na pięty następują im, marchewkę skrobią po prostu, kuksańce sadzą działacze mediów niezależnych i wolnych. Tu już prawdziwa fiesta! Z daleka słychać śpiew, przerywany jakże politycznym pochrząkiwaniem. To idzie młodzież TVN 24 i Polsatu. Pochód prowadzi bosa z włosem rozwianym młodsza wersja pani Moniki Olejnik. Nie, to ona sama przecież! Wygląda tak po prostu na tle pozostałych zasłużonych komentatorów od sceny i życia. Pluralizm aż bije po uszach. Część śpiewa unisono „Odę do radości” a inni z otwartości serc „Międzynarodówkę”. Oczywiście tylko pierwszą zwrotkę, bo reszta nie bardzo pasuje, a i tu dochodzi do sporu, ponieważ część śpiewających upiera się przy wersie „Powstańcie ludu żywej wełny” bo wedle nich i tak chodzi o strzyżenie owiec i baranów.

I to jest właśnie swoboda oraz przejaw niezależnej inteligencji. Na transparentach „Faszyzm nie przejdzie!” „El-dorado jest wszędzie”… Ejże, coś tu nie tak. Zbyt podobne liternictwo, ale hasła o jajku nie ma. Nie ma też kukły pani Pieli, ale jest zdjęcie dowodu rzeczowego, czyli kukły przedstawiającej zohydzony wizerunek pana Jurka. Gęba faktycznie nieprzyjemna! Do tego podpis na czerwono „Juras z nami!”. A nie, przepraszam, to po prostu fotografia naszego narodowego idola. Tak się człowiek czasem zapędzi, że z tego rozpędu coś palnie.

Potem maszeruje elita elit, czyli załoga niezastąpionego TokFm. Czarne peleryny, miny marsowe. Trochę szosą, a trochę chodnikiem, bo cień. Pan Żakowski prowadzi swą trzódkę, ale pan Lis nieco z boku, bo otoczony widzami swoich internetowych programów. Pokrzykuje niezadowolony, bo nie zjawił się komplet. Pan Rysio znowu zawalił. Bywa.

Dalej media papierowe czyli dramat braków wszelkich. Dla podkreślenia powszechnej nędzy widzimy papierowe marynarki, gdzieniegdzie przedarte. Tekturowe buciki, jakby trumienne. Zwraca uwagę brak redaktorów tak zwanych czasopism prawicowych, ale oni będą maszerowali później, razem z załogami Spółek Skarbu Państwa. Ludzie z Rzepy niosą styropianowy model śmietnika, a chłopcy i dziewczęta z Wyborczej liczne hasła, a właściwie ich początki, bo jak informuje stosowne oświadczenie, reszta haseł jest dostępna dla abonentów haseł.

Pochód zamyka liczna ekipa TVP. Prezes Kurski niesie goździk… Przepraszam, a czego się spodziewaliście? 
W kółko chodzą, bo jakby mieli iść prosto, nie wiadomo gdzie by zaszli, a tak jest bezpiecznie jak u mamy. Ważne, że wszyscy są na swoim miejscu i za każdym obejściem placu możecie podziwiać te same, jakże ulubione twarze. Słuchać tych samych głosów, chrząknięć i podziwiać obłęd raz szczery, a raz wprost przeciwnie.

Pojawiła się ostatnio opinia, że ludziom, którzy wiedzę o Polsce i świecie czerpią z mediów należy ustępować miejsca w środkach komunikacji zbiorowej razem ze starcami, ludźmi chromymi oraz paniami w ciąży. Przyznam chętnie, że coś w tym jest.