Zacznę od tego, co dawno temu opisał Lem w
Fantastyce i Futurologii, ale jak mniemam nie wszyscy czytali to pożyteczne
dzieło. Otóż autor im wyżej postawi narratora czy też stworzy postać ogromną w
swym intelekcie i potędze, postać równą Bogu, albo posiadającą jego atrybuty,
tym nędzniejszy i ogólniejszy musi być opis
konceptów i działań tegoż. Wynika to z prostego faktu,
że można oczywiście opisać mega galaktyczny rozum, ale ten rozum nie wymyśli niczego
poza tym, co jest w stanie wymyślić autor, a to przeważnie niewiele. Drogi
ucieczki są dwie: w bełkot, gdzie czytelnika obciąża się winą za niezrozumienie
genialnego przekazu, albo w ciągłe zapewnienia o genialności podmiotu.
Na taki
problem natrafił na przykład Conan Doyle opisując przygody Sherlocka Holmesa.
Rozwiązał go drugą metodą, czyli zapewnieniami, ale dodał dwie istotne nowinki,
które przyczyniły się do trwającej już ponad sto lat sławy jego bohatera.
Pierwszą są rozsiane po tekście anegdoty logiczne, w których Holmes po kroju krawata
przechodnia
rozpoznaje imię jego psa, czy coś podobnego.
Rozumowanie mistrza zostaje potem wyjaśnione zdumionemu czytelnikowi krok po
kroku. Drugim sposobem są wtręty narratora, którym jest doktor Watson (w
nielicznych sam Holmes) jakoby najciekawszych spraw, gdzie Holmes naprawdę
błyszczy swym intelektem nie mógł opisać, już to z powodu ich państwowej
tajności, już to z powodu ich nieatrakcyjnej dla czytelnika natury.
Powyższy wstęp poczyniłem, by czytelnik
dowiedział się czegoś przy okazji jak najbardziej politycznej, przy czym od
razu dodam, że nic nie mam przeciwko Holmesowi. Ten chociaż był oryginalny w
tym, że odnosił sukcesy będąc narkomanem, nie jak stręczeni nam współcześni
detektywi pospolitym alkoholikiem, którego porzuciła żona i nie może porozumieć
się z dorastającą córką. To też ciekawy i polityczny temat, ale na inne
opowiadanie.
My tymczasem wracamy do polityki i
stręczonego nam geniusza o prostym i dźwięcznym nazwisku Tusk. Do jego promocji
używa się wymienionych powyżej metod, ze wszystkimi ich słabościami i
mieliznami charakterystycznymi dla słabych umysłów samych autorów promocji.
Gdybym na przykład nigdy nie widział Tuska, nie znał jego drogi życiowej ani
osiągnięć, to na podstawie tekstów zamieszczanych ostatnimi czasy w mediach
promujących tego dziwnego człowieka widziałbym go jako wysokiego, ogorzałego młodzieńca
o chmurnym czole, niewątpliwie orlim nosie i stalowym spojrzeniu. Człowieka o
umyśle przenikliwym, zaprawionym w logicznych bojach ze skłonnością do wyższej
matematyki, filozofii i poezji wreszcie. To wszystko jest bardzo piękne i
wzruszające, a zyskuje zabarwienie w porywach religijne, gdy mowa o nim, jako o
prawie Mojżeszu. No, powiedzmy, w trzech czwartych, ale tylko dlatego, że
przywódca Izraelitów ponoć nie
był dobrym mówcą, w przeciwieństwie do naszego Tuska, który ponoć jest mówcą
niezastąpionym.
Cała ta propaganda ma jak najbardziej
powieściowy charakter. Są zwroty akcji, ciągłe oczekiwanie na eksplozję i wedle
jej autorów ma to nieodparty urok. Tyle tylko, że na taką kreację można
spojrzeć z boku, ponieważ pan Tusk żyje w świecie rzeczywistym w
przeciwieństwie do pana Sherlocka Holmesa, a co za tym idzie podlega bieżącej
weryfikacji. Można obejrzeć setki jego zdjęć na których widzimy co najwyżej
pospolitą i wielce niemiłą facjatę, a co gorsza można na przykład wysłuchać,
albo nawet przeczytać teksty jego ostatnich wiekopomnych wystąpień, dzięki
którym stał się, jak głosi Gazeta Wyborcza, ideowym przywódcą opozycji, co samo w sobie jest
osobliwym komplementem. Warto też zauważyć,
że stał się tym całym przywódcą po raz trzeci z rzędu, licząc tylko wciąż
trwający maj. Już samo to jest trochę dziwne.
Nie wiem, kto pisze te mowy. Sam Tusk czy
jakiś zapoznany poeta w rodzaju Jacka Żakowskiego, który na tym polu ma, jak
słyszałem, stosowne doświadczenia. Kto by nie był tym dziwacznym grafomanem,
wymusza na machinie propagandowej nieustanne wzdychanie
o genialności mówcy i mocy sprawczej słowa przez niego wygłaszanego. Problem w tym, że nie sposób
jednocześnie pokazywać Tuska i Tuska utajnić. Mistyfikacja jest jednocześnie
demistyfikacją. Jakby tego było mało mniej piśmiennym fanom rzuca się ochłapy w
postaci co bardziej prostackich cytatów, aby mieli się czym zachwycać. I
oczywiście są zachwyceni, ale to wynik odpowiedniej tresury.
W sumie koncept z
Tuskiem jako Mojżeszem wyprowadzającym lud z pisowskiej niewoli jest to dobry i
pożyteczny, jak każda działalność przeciwnika mająca na celu zmylenie i ogłupienie
jego własnych szeregów. Można do opisu sytuacji sparafrazować tytuł starego
bokserskiego dramatu, co uczyniłem w tytule.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz