Bardzo ładna jest obecna kampania wyborcza. Szkoda tylko, że trudno ją odróżnić od braku kampanii. Może język jest ostrzejszy i fałszywe tony brzmią wyraźniej, ale to już niuanse dla smakoszy. Skoro coś trwa bez przerwy trudno na tym skoncentrować uwagę, tym bardziej, że wybory do PE służą przede wszystkim zajęciu odpowiedniej pozycji startowej przed jesiennym wyścigiem o wszystko, czyli o władzę nad nami. Ich wynik będzie dla jednych ostrzeże-niem, dla innych zachętą, choć z góry wiadomo, że wszyscy okrzykną sukces.
W zasadzie znany jest nawet zestaw inwektyw, jakimi zostanie pomimo powszechności sukcesu obrzucony cierpliwy polski naród. Na wszelki wypadek co gorętsi politycy już raczą obrażać
wyborców, których rzekomo chcą pozyskać. I to jest pewna nowość, wynikająca z przekonania o zamknięciu elektoratów. Drugim wnioskiem wyciąganym przez polityków z historii
dotychczasowych wyborów europejskich jest to, że przy frekwencji o wiele niższej niż podczas wy-borów parlamentarnych opłaca się radykalizacja przekazu. To akurat jest bliskie prawdy, ponieważ wyborca głosując tu na partie radykalne nie ma przykrej świadomości, że jego poparcie przekłada się na rządzenie Polską i może sobie pobujać w obłokach, zagrać na nosie, czy kto co tam lubi. Tyle tylko, że radykalizm spala, a to co jest dobre dla liderów uzyskujących mandat niekoniecznie jest dobre dla ich partii.
wyborców, których rzekomo chcą pozyskać. I to jest pewna nowość, wynikająca z przekonania o zamknięciu elektoratów. Drugim wnioskiem wyciąganym przez polityków z historii
dotychczasowych wyborów europejskich jest to, że przy frekwencji o wiele niższej niż podczas wy-borów parlamentarnych opłaca się radykalizacja przekazu. To akurat jest bliskie prawdy, ponieważ wyborca głosując tu na partie radykalne nie ma przykrej świadomości, że jego poparcie przekłada się na rządzenie Polską i może sobie pobujać w obłokach, zagrać na nosie, czy kto co tam lubi. Tyle tylko, że radykalizm spala, a to co jest dobre dla liderów uzyskujących mandat niekoniecznie jest dobre dla ich partii.
Sześć ugrupowań zebrało poparcie pozwalające im startować w wyborach z jakimikolwiek szansami. Ich wzajemne relacje są warte pokazania. Zacznijmy od góry, czyli od partii rządzącej, która w rankingu wrogości zajmuje zdecydowanie pierwsze miejsce, ponieważ jest i będzie podstawowym celem ataków pozostałych komitetów. To akurat nie dziwi, ale też w żaden sposób nie zaszkodzi Prawu i Sprawiedliwości, ponieważ im większe natężenie wrogości wobec rządzących, tym jaśniejszy jest wybór:
Chcemy, żeby było tak, jak przez ostatnie cztery lata, czy może łakniemy odmiany?
Na dodatek ta odmiana jest dość niejasna, ponieważ trudno dostrzec jej zasady nieuzbrojonym okiem. Nawet gdy już pojawi się jakiś konkret, jeszcze tego samego dnia bywa unieważniany, albo niknie w zapomnieniu. PiS obalić! To już wiemy, to już słyszeliśmy zanim PiS wygrał wybory. Może się zdarzyć, że takie stawianie sprawy przez szeroko pojętą opozycję zachęci elektorat PiS do liczniejszego udziału w majowych wyborach. Z kolei Prawo i Sprawiedliwość ma w zasadzie dwóch wrogów oczywistych: KE i Konfederację, przy czym atak na narodowych korwinistów jest prowadzony raczej przez szalonych w swym lizusostwie publicystów niż samych polityków, ponieważ tym, w żaden sposób taki atak się nie opłaca.
KE ma jednego wroga czyli PiS, pozostałych konkurentów traktując niechętnie, jako niezbyt pewnych potencjalnych sojuszników. Niejako w rewanżu, sami są podobnie postrzegani. Owszem, rytualnie dopisuje się ich do Prawa i Sprawiedliwości jako drugie skrzydło tego samego zła, ale jakoś tak bez przekonania. Poza personaliami nie sposób też atakować ich za poglądy czy koncepcje, ponieważ, jak już wspomniałem, trudno się takich dopatrzeć. Siła bezwładu, nie tylko umysłowego sprawia, że liderzy mniejszych ugrupowań mają nielichy problem by zachowując swój radykalizm dmąc jednocześnie w tę samą trąbę co Leszek Miller czy pani Kopacz.
Biedroniowa Wiosna musi na dodatek wyróżnić się na tle KE jako progresywna i nawet w jawnej głupocie przebić ekipę pana Schetyny, ale też usilnie bronić się przed tym samym ze strony największej partii opozycyjnej. Pierwsze starcie na tym polu odbyło się w ubiegłym tygodniu. Imperium kontratakowało panem, którego nazwiska nie wymienię i teraz nieszczęsny Biedroń musi wejść na wyższy szczebel krótkiej drabiny antypolskiej fobii. Głos Lewicy Razem jest słabo słyszalny, ponieważ od ostatnich wyborów wiadomo, że Zandberg raczej nie odbiera głosów Prawu i Sprawiedliwości, przez co nie bardzo opłaca się nawet o nim wspominać. Bo w sumie po co komu lewicowa lewica? Kukiz też siedzi cicho, bo jak wyczytałem, chce być „języczkiem” bez względu na to, co miałoby to znaczyć.
Ciekawą pozycję zajmuje za to Konfederacja. Jej celem jest powtórzenie sukcesu Korwina sprzed czterech lat. Kluczem ma być pokazanie publiczności wielu liderów zamiast jednego, ale ceną jest rozmycie profilu ideowego. Czy antypisowskie emocje na prawicy są tak silne, że wywindują tak dziwną zbieraninę ponad wyborczą kreskę? Dla mnie osobiście, starego wyborcy Korwina i UPR to danie jest całkowicie pozbawione smaku. Ci najprawdziwsi Pola-cy, kawiarniane mimozy jako emanacja narodowej mocy… Śmieszne tylko.
Na razie, jak wspomniałem na wstępie, kampania jest bardzo ładna, czyli przewidywalna i nudna. Prochu nikt nie wymyśli, choć celem podstawowym jest wysadzenie Prawa i Sprawiedliwości w powietrze. Na razie ma temu służyć jedna beczka i kilka małych beczułek. Problem w tym, że choć lonty palą się nieustannie, to beczki jak były, tak i pozostają puste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz