Przypadek posłanki Scheuring – Wielgus, która w związku z przeprowadzką z domu wolno stojącego do mieszkania oddała dwie suczki do schroniska byłby przypadkiem jednym z tysięcy, gdyby nie pozycja społeczna oraz starannie wypracowany wizerunek kobiety wyjątkowo wrażliwej na krzywdę słabszych. Jej czyn nabiera w ten sposób charakteru brzydkiej alegorii, która na szczęście dotyczy bardzo brzydkich ludzi. Może choć ten prosty i jednoznaczny przykład da do myślenia sentymentalnym durniom, ile dzieli deklaracje werbalne polityków liberalnej lewicy od rzeczywistości. – Przecież nie wywiozłam ich do lasu – tłumaczy posłanka. – Nikt z moich znajomych nie chciał kundli… - To jest jeszcze lepsze, bo przecież całe ta banda jest szczególnie wrażliwa. Na dodatek tłumaczy się alergią, którą odkryła wraz ze zmianą warunków lokalowych. Kłamie oczywiście, bo gdyby miała alergię na psią sierść nigdy nie miałaby psa, no chyba, że jest to alergia na sprzątanie psiej sierści. Zawsze miałem panią posłankę za wyjątkowo durną i prymitywną i nigdy nie zawracałbym Wam głowy tą okropną kobietą, gdyby nie moje dwie dzielne suczki, które po prostu wymagają tego ode mnie.
...
Nie wiem, kto jest dowcipniejszy, niemieccy publicyści czy lider ludzi o zadziwiająco niskich czołach, nasz, choć sowieckiego wyrobu Cimoszewicz. Ci pierwsi śmiało przełamują stereotyp Niemca ponuraka i po lamentacji szparagowej, do której wypadałoby napisać melodię, zabrali się za udowadnianie, że ewentualne reparacje wojenne zepsułyby Polskę na kilka sposobów, ponieważ nadmiar forsy szkodzi gospodarce. Proszę docenić humor zawarty w tej tezie, wprost prowadzący do wniosku, że Niemcy natychmiast i dla swojego dobra powinni te reparacje zapłacić. Zysk dla nich wydaje się oczywisty, ponieważ niszcząc naszą gospodarkę wzmocnią swoją, bo skoro lepiej jest nie mieć niż mieć… Bardzo się tymi ekonomicznymi nowinkami musiał przejąć Cimoszewicz, który na wszelki wypadek już chce rozdawać nie swój bynajmniej, a polski majątek. To też jest bardzo dowcipne, ponieważ jak raz jest kandydatem z Warszawy. Zawsze miałem go za ponurego łotra, a tu proszę… dowcipniś.
Tak sobie rozważam, kto lepszy, a tu coś w okno pazurem stuka, ciamka za szybą. Ki diabeł? Wyglądam, a to zwykła hybryda krokodyla z nietoperzem, czyli Gazeta Wyborcza z pretensjami, że pominięta. – A ja, a ja? – markoci. – Ja, to w wojsku dupa – tłumaczę i zamykam na wszelki wypadek okno.
...
Kultura i cała reszta codziennej tresury społeczeństwa służy w sensie politycznym przekierowaniu uwagi ze spraw ważnych na marginalne. Zwróćcie uwagę choćby na to, że podstawa naszego codziennego bytu, czyli stan gospodarki kraju, znajduje się na marginesie zainteresowania mediów i samych polityków. PiS chwali się kapitalnymi przecież wynikami w stylu gierkowskim, nie pokazując (poza złodziejstwem poprzedników) przyczyn wzrostu, bo są to sprawy dla ogółu niezrozumiałe i właśnie przy czynnym udziale kultury dawno uznane za nudne i nie warte opowieści. Opozycja z kolei nabrała przekonania, że organizacje międzynarodowe w rodzaju OECD znajdują się pod przemożnym wpływem oligarchy Jarosława Kaczyńskiego i w tej dziedzinie niczego nie raczy proponować. Dyskusja, o ile taka się pojawia jest na poziomie: -Pietruszka droga, ale masło staniało. Jedynie część Konfederacji po Korwinowemu zasuwa, nie bacząc na to, że Polska nie jest samotną wyspą i pełna realizacja ich częściowo słusznych postulatów zmieniłaby nasz dość ładny kraj w istne żerowisko dla międzynarodowego biznesu, ale to już oczywiście prawo ich bajki oraz imponujących uproszczeń, które stosują. Cała reszta przekazu nakierowana jest na wzmożenie emocji. Te zaś w polityce są potrzebne, ale do cholery, emocji nikt nie włoży do garnka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz