poniedziałek, 18 listopada 2019

Co rodzi przemoc?

Oczywiście, że przede wszystkim uległość, a wszak powszechnie się opowiada, że inną przemoc. Gdyby tak było, na świecie dawno zabrakłoby ludzi, a samo używanie przemocy nie byłoby opłacalne ani możliwe, z oczywistych powodów. W zasadzie całą historię świata można opisać jako walkę o uzyskanie prawa i możliwości stosowania przemocy wobec innych plemion, narodów, grup społecznych, państw i całych cywilizacji wreszcie. - Hola! – zawoła ktoś oburzony i zaraz z argumentem, że krwawe, stosujące przemoc reżimy nie ostają się długo. Prawda, bo prawem podstawowym jest taki balans uczynków, praw i stosowanego zakresu przemocy, że jest akceptowalny dla ludu tej przemocy poddawanemu. Siła możliwego nacisku jest uzależniona od czynników zewnętrznych, społecznego przekonania o własnym statusie, tradycji, oraz w znacznej mierze od wdrukowanych w głowy obywateli przekonań dotyczących historii oraz rzekomych nauk z niej płynących. Przesuwaniu granic akceptowalnej przemocy służy propaganda jawna, ukryta i bezwiedna, tworzona w dobrej wierze i ta ostatnia jest oczywiście najskuteczniejsza.
Aby nie rozpłynąć się w rozważaniach teoretycznych sprowadzę rzecz całą do współczesnego państwa, a dla większej łatwości przywołam jako przykład dzisiejszą Polskę. Niemniej warto pamiętać, że zasady dotyczą wszystkich, jako tako zorganizowanych grup społecznych, poczynając od przestępczych, a kończąc… Tu niech sobie każdy dopisze, pamiętając przy tym, że jedną z podstawowych ról przemocy nadrzędnej, niejako upaństwowionej jest powstrzymanie i karanie przejawów organizowania i stosowania przemocy działającej poza systemem nadzorowanym przez państwo. Im skuteczniej państwo realizuje ten obowiązek, tym dalej może posunąć się w stosowaniu przemocy instytucjonalnej, ponieważ poddani jej ludzie tym jaśniej będą widzieli korzyści płynące z jej stosowania.
Muszę tu napisać jasno, że bez stosowania przemocy po prostu nie da się skutecznie rządzić. Pozwolę sobie na przykład z dni ostatnich. W Koninie, czyli jakby tuż pod moim nosem, policjant zastrzelił uciekającego chłopaka, który w chwili śmierci posiadał torebkę z białym proszkiem i nożyczki. Trudno nawet tutaj zwalić winę na amerykańskie filmy, bo tam, w najgłupszej nawet sensacji, policjant przy podobnej okazji wyciąga zza skarpety lewą spluwę, że niby strzelał w obronie własnej. Konińskiej tragedii, podobnie jak innych tego typu, nie da się zaliczyć do przemocy państwowej, ponieważ tragedia jest tu konsekwencją zidiocenia, kompletnego pomieszania porządków przez zabójcę. Do przemocy państwowej należałaby tutaj możliwe mataczenie wokół sprawy, krycie sprawcy i w konsekwencji zostawienie ludzi w poczuciu zagrożenia i jawnej niesprawiedliwości. Tyle tylko, że przemoc tego typu niczemu nie służy, niwelując możliwość jej użycia tam, gdzie jest to naprawdę konieczne.
Powtarzam, ludzi, którzy twierdzą, że można i należy rządzić państwem na zasadach koncyliacyjnych, wciąż na nowo dogadując się na jakichś płaszczyznach społecznych przypominają tych, którzy chcą tworzyć politykę wyłącznie poprzez gadanie, wypowiadanie jak najsłuszniejszych sądów i opinii. Dzięki takim koncepcjom, a z przykrością muszę zauważyć, że podobna postawa nie jest obca aktualnie rządzącym, bandyci mogą krążyć bez specjalnej trwogi. Dobre chęci oraz ciągłe opowiadanie o niegodziwości innych, ale bez realnej próby zmiany sytuacji, bo taka zmiana koniecznie związana jest z użyciem przemocy jest tylko pożywką, na której karmią się wrogowie państwa jako takiego, czyli ludzie, którzy za osobiste benefity, łakną byśmy tracili życie na noszenie ciężarów za obywateli innych państw. Nie ma bowiem nic gorszego dla spoistości państwa i dobrostanu jego obywateli, niż rozdźwięk pomiędzy polityczną deklaracją a rzeczywistością. Rzecz w tym, że proces dotarcia podobnej refleksji do decydującego w wyborach ogółu jest przeważnie długotrwały, co rządzącym daje złudne poczucie bezpieczeństwa. To z kolei sprawia, że sama myśl o użyciu jakiejkolwiek przemocy, a nie mam tu przecież na myśli bicia po łbach, jest odsuwana na absolutny margines jako dziwna, kontrowersyjna i podła. Ciepła woda płynie z kranów? Ano płynie i rzekami ucieka do morza, powodując stepowienie Polski, o czym się niedawno dowiedziałem.
Powtarzam. Każdy obywatel, który jest zmuszany do czynności, danin czy podporządkowania się pozaprawnym grupom uzurpującym sobie prawo do używania przemocy jest ofiarą państwa, które zwleka lub zupełnie rezygnuje z użycia przemocy w dziedzinach, gdzie do podobnych nadużyć dochodzi. Nie ma tu znaczenia, czy mamy do czynienie z pospolitymi bandytami, czy wyłudzaczami w bielutkich kołnierzykach, czy z tego państwa urzędnikami, albo z samorządowcami. Każda bowiem słabość państwa jest natychmiast zawłaszczana i zastępowana przemocą nieformalną. Z faktu, że jest rozproszona i dotyka plebsu nie wynika nic ponad to, że jej zwalczanie jest tym bardziej obowiązkiem państwa. Nie zwalcza się epidemii opowiadaniem o niej. Że jest lepiej niż było? Przepraszam, a jak to niby mam sprawdzić? - Uwierz, uwierz w naszą wolę zmian – słyszę w kółko i już gęsiej skórki dostaje na łapach, inaczej mówiąc, łapska zaczynają mnie swędzić.

wtorek, 5 listopada 2019

Stalinowskie złote Słońce...


Przy okazji wczorajszej awantury personalnej dotyczącej zgłoszonych kandydatów na sędziów TK muszę podzielić się pewnym spostrzeżeniem na temat wybitności, która jest zarezerwowana dla pewnej grupy społecznej, rodów niemalże arystokratycznych. Otóż w Polsce współczesnej jedynymi akceptowanymi patentami szlacheckimi są te, które raczył nadać lub odświeżyć Stalin i jego akolici, także miejscowi, nasi, że się tak wyrażę. To oczywiście uproszczenie, ale działa i żadne pitolenie o wolnej Polsce tego nie zmieni. To, że Gomułka rozbroił stalinowski aparat bezpieczeństwa tylko pomogło w uzyskaniu przez nich pozycji dominującej, ponieważ z kazamatów i sal sądowych, gdzie pilnie sprawowali nadzór nad prawidłowością Polaków, rozpełzli się po wydawnictwach, uczelniach oraz instytucjach traktowanych przez tryumfującego satrapę jako drugo i trzeciorzędnych. Tam dopiero dalejże wychowywać, gromadzić dwory i kształtować swoją wybitność. Jednocześnie, wraz z kolejnymi potknięciami reżimu pana Władysława wiele z tych tworzących się środowisk nabierało charakteru, albo było postrzegane jako quasi opozycyjne. Już ich dzieci, już przyjaciele tych niedawnych bobasów, już mieszkania intelektualistów, nie katów i donosicieli, już pianino zamiast stołka i bicza. I kooptacja do szeregów i pamięć zawiązana na supełek, bo nagle nikt niczego nie wiedział.

Co mógł dorzucić Gierek? Chłopków i śląskich cwaniaków? Albo Jaruzelski? Złodziei chyba i cinkciarzy na poczekaniu przekształconych w biznes. A wybitni mieli to w nosie, służyli, to jasne, ale z góry, z pogardą kasowali należności. Przy każdym obrocie polskich spraw byli i są nietykalni, bo w zasadzie nie ma już żadnego powodu, żeby ich tykać. Za grzechy ojców czy dziadów mają odpowiadać? Dobre sobie. Nie po to historia i sowiecka przemoc dała im szansę, by ją zmarnować. Nie po to Ameryka futrowała ich dzieci stypendiami, by tak kosztowną wybitność wyrzucić do kosza. Przecież nawet tropiciele ich życiorysów są z nimi związani, a chęć przypodobania się wybitnym idzie w poprzek podziałów politycznych, które tak czy owak są efemerydą. Maszyna zbudowana przed laty już działa sama, ze społeczeństwem kontaktując się i to społeczeństwo prowokując w zasadzie tylko głosami pionków, nic nie rozumiejących nuworyszy.

Każdy powie, że to zbiór oczywistości. Jasne. Pewnie dlatego większość pilnie podąża za ich grymasami i nieskrywanymi poleceniami. Oni decydują, kto w Polsce jest ładny, a kto brzydki i żaden sprzeciw tu nie pomoże, bo to będzie tylko indywidualny wyskok nie poparty żadnym autorytetem, a u nich, gdzie splunąć tam autorytet. W każdej, dosłownie każdej dziedzinie. Czy nie lepiej choć aspirować, choć otrzeć się o aprobatę wybitnych, niż zasługiwać na aplauz motłochu, jakim wszyscy, do cholery, jesteśmy? To pytanie retoryczne, tym bardziej, że czasy groźnych, zdolnych cokolwiek poruszyć tłumów dawno minęły, no chyba, że Oni taki tłum zorganizują, a wtedy władza nadana poprzez wolne wybory zniknie i nikt ani nic jej nie pomoże. Tym bardziej, gdy część jej przedstawicieli zostanie nagle uznana za osoby wybitne. W tym mają zadziwiającą wprawę, przećwiczoną z powodzeniem w czasie powojennego terroru. Przecież nie z chłopków roztropków budowali swoją administrację, nie z analfabetów kadry uniwersyteckie. Bo żyć trzeba i z tym się zgadzam.

Monopolu na wybitność nie da się złamać gadaniem, tym bardziej, gdy wielu chcących go łamać, półgębkiem przyznaje monopolistom rację. Czym bowiem może kusić obecna władza, o ile w ogóle traktować ją poważnie jako trwałą alternatywę? Chyba tylko pieniędzmi, bo o żadnym prestiżu nie ma mowy, skoro wszystkie narzędzia jego tworzenia i nadawania dzierży tamta strona. Nawiasem mówiąc pieniądze nadal płyną ku niej szerokim strumieniem i nikt nawet nie pomyśli, że subsydiowanie własnych wrogów nie prowadzi choćby do remisu, podobnie jak przeglądanie się w ich opiniach zamiast w lustrze.

Co tu mają do rzeczy kandydaci na sędziów TK i trwające właśnie wzmożenie moralno – polityczne? Otóż wszystko. Setny raz okazało się, że w zasadzie nie ma niczego poza opinią salonu wybitnych. Stalinowskie złote Słońce wyjrzało zza pisowskich chmur i dobrotliwie pogroziło palcem. I wszyscy pędzą służyć, by tylko życzenie nie stało się rozkazem, bo wtedy…