niedziela, 28 sierpnia 2022

Nim poleje się krew, jak wiosenny deszcz

 Chrześcijaństwo upada od momentu, gdy Paweł z Tarsu położył podwaliny pod jego istnienie i przetrwanie. Upada od wewnątrz i jest obalane z zewnątrz. Lokalnie i globalnie, odkąd stało się religią światową. Jest podzielone, wręcz poszatkowane, ale jakoś tam trwa w instytucjach i ludzkiej świadomości. Mechaniczne czy duchowe, albo choć jako spuścizna czasów minionych. Od czasu do czasu pojawia się chęć jego ostatecznego unicestwienia lub sprowadzenia go do roli skansenu. Jego ostateczny kres, przynajmniej lokalnie, miał już miejsce wielokrotnie i zawsze wiązał się z masowym przelewem krwi. Poza tym ruchy mające za cel obalenie porządku chrześcijańskiego zawsze przy pierwszej nadarzającej się okazji przeczyły hasłom, pod którymi zawładnęły świadomością tłumów i zawsze w ostatecznej formie przyjmowały i przyjmują sekciarski, ściśle religijny format. Zupełnie tak, jakby z samej natury ludzkiej wynikała konieczność powielania tego schematu. Doskonale widać ten mechanizm na przykładzie rewolucji francuskiej, gdy władza polityczna przeszła w ręce prawników, zawodowych polityków, dziennikarzy i innych podobnych mądrali.  

Abstrahując od rzezi jaką prawie natychmiast udało się im wywołać, warto zwrócić uwagę na dwa charakterystyczne fakty. Pierwszy jest taki, że hasła o wolności, równości i braterstwie momentalnie wykorzystano do podzielenia społeczeństwa na myśliwych i ofiary, bezpośrednio adresując swój przekaz do plebsu, który za nic miał uzasadnienia polityczne i moralne. Druga rzecz, bardzo istotna, to fakt, że obalając Kościół, natychmiast próbowano stworzyć nowy. Ekscesy tego okresu, któremu kres położył Napoleon, razem z ich świątyniami rozumu, byłyby tylko ponurym błazeństwem, gdyby właśnie nie rzeka krwi, która popłynęła przy tej okazji. Podobnie, ściśle religijne na swój sposób były wszystkie reżimy totalitarne XX wieku, mające za podstawę teoretyczną model marksistowski. Była i nadal jest to religia, po rozmaitych weryfikacjach i poprawkach, w pewnym sensie zawiadująca światem w jakim żyjemy. Pomysły są stare, a różnią się tylko sposobem wykonania. Do czasu, oczywiście, gdy będzie trzeba oddzielić prawdziwych, w pełni ludzi, od ciemnoty, którą trzeba zniszczyć albo zmusić do uległości. Maszyna już dawno została puszczona w ruch.  

Tym razem szanse na ostateczne rozwiązanie kwestii chrześcijaństwa są większe niż kiedykolwiek, ponieważ nigdy jeszcze społeczność ludzka nie była tak zatomizowana, zależna od sztucznych bodźców zewnętrznych jak obecnie. Nigdy też nie było tak łatwym budowanie z gruntu fałszywych religii jak obecnie. Już nie trzeba tworzyć skomplikowanych systemów teoretycznych czy filozoficznych. Wystarczy rzucić tłuszczy byle ochłap, a ta leci z wrzaskiem niby do jakiegoś miodu najwyższej prawdy. Nie trzeba też trudzić się budową autorytetu, już byle krzykliwy czy płaczliwy błazen wystarczy. Do tego dochodzi pośpiech, bo jeszcze pod wpływem jakiegoś niespodziewanego impulsu, cała ta wielka kombinacja weźmie w łeb.


Dlatego tworzy się na gwałt organizacje i nadaje im się sztuczne autorytety, w tym takie, które za chwilę mogą uruchomić prawdziwe narzędzia śmierci.  

Weźmy na przykład to, co dzieje się obecnie w Europie, a co będzie miało wkrótce potworne konsekwencje. Mamy tu dwie główne idee, które są realizowane z maniakalnym wręcz uporem. Pierwsza jest jawna i jest to federalizacja Europy, poprzez stworzenie jednolitego państwa z narodowymi prowincjami. To jest zresztą zwornik naszej dziwacznej opozycji, tyle tylko, że niezbyt chętnie o tym mówi, powielając codziennie zestaw lokalnych bredni. Druga jest nie tyle tajna, ale też się o niej zbyt głośno nie mówi, tylko po prostu się ją krok po kroku realizuje. Otóż jest to w rzeczy samej obalenie demokracji takiej jaką teraz znamy i zastąpienie jej rządami instytucji, składających się z ludzi bez pieczęci wolnego wyboru, które wewnętrznie tworzą własne hierarchie i prowadzą własne gry polityczne. Z chwilą pokonania państw narodowych dostaną w swoje ręce sankcje dotychczas im przynależne. Demokracja rozumiana jako wybór zostanie w formie fasadowej jaką niektórzy z nas poznali w czasach PRL. Całość jest jawnie antychrześcijańska, nie ze względów politycznych nawet, bo tu już o żadnej polityce nie ma mowy.  


Grunt już jest doskonale przygotowany i można w zasadzie rozpocząć siew zła, które nas czeka, ale grunt, to jeszcze nie poszczególni ludzie. Na razie jesteśmy w okresie realizacji luterańskiej zasady, że wiara księcia musi być wiarą jego poddanych. To przekonanie zdobyło instytucje europejskie i nie tylko. Jest zasadą w tworzących własne hierarchie wielkich firmach, także i może przede wszystkim medialnych, na uniwersytetach i wszędzie tam, gdzie człowiek nie może już swobodnie, bez obstrukcji towarzyskiej i narażania się na sankcję wyrażać swobodnie własnych poglądów. Oczywiście prawie od razu okazuje się, że nie wystarczy milczeć, a trzeba też religię swojego księcia aktywnie popierać, uczestniczyć w swoistych liturgiach i organizowanych przez księcia nagonkach. Człowiek poddany podobnym presjom, aby nie wypaść z hierarchii albo nie oszaleć, musi najpierw pokątnie, a potem coraz aktywniej angażować się w proces własnej reedukacji, pozbywając się po drodze człowieczeństwa jakie zyskał dzięki chrześcijaństwu i wewnątrz niego. To, czy wierzy w Boga, nie ma tu żadnego znaczenia.  


Ktoś powie, że skoncentrowana władza, silne instytucje i fasadowy senat, to na przykład też cechy starożytnego Rzymu. Owszem, ale tu trzeba by przyjąć wszystkie konsekwencje i przyjrzeć się drodze do dewastacji tego systemu. Cesarski Rzym nie zaczął się bowiem od Heliogabala, bo wtedy wcale by się nie zaczął. I na pocieszenie dodam na koniec, że obecny też wcale się nie zacznie, ale czekają nas lata prawdziwej udręki, o ile już teraz ludzie nie pojmą, jakie piekło jest im szykowane. Co ma z tym wspólnego Chrześcijaństwo? Otóż, ni mniej, ni więcej, ale dosłownie wszystko. 

czwartek, 18 sierpnia 2022

Ponury gracz i opozycyjny walec wyborczy w krzakach

 Nie chadzałem nigdy do kasyn gry, ale bywałem w knajpach. I w jednej takiej, która już nie istnieje, zza stolika, który przeważnie zajmowałem, cały czas kątem oka chcąc nie chcąc widziałem automat do gry. Taką migającą kolorami szafkę. Prawie zawsze siedział tam na stołeczku ten sam facet i z uporem godnym lepszej sprawy karmił maszynę monetami. Od czasu do czasu wypadło mu kilka monet, którymi znowu karmił maszynę. Jego monety, jego zabawa, jego sprawa. Cały czas popijał drobnymi łyczkami piwo, a kiedy skończył, zbierał tyłek w troki, rzucał szybkie do widzenia i wychodził. Z ciekawości spytałem kiedyś barmanki, czy on tak stale przegrywa i dowiedziałem się, że kiedyś, ale bardzo dawno raz wygrał. I od tamtej pory stara się powtórzyć sukces.  

Ten ponury z wyglądu facet, z którym nie zamieniłem nigdy ani słowa, i którego później nigdy już nie widziałem przypomina mi się zawsze, gdy obserwuje kolejne mechaniczne wzmożenia naszej dzielnej opozycji. Bez względu na ich aktualny temat cały cykl przebiega identycznie. Raz trwa nieco dłużej, a innym razem bardzo krótko. Przecież, o ile jest tam jeszcze ktokolwiek rozumny, powinien wiedzieć, a i drugich nauczyć, że powtarzanie w nieskończoność tych samych akcji skoro za pierwszym, szóstym czy dziesiątym razem nie przyniosły pożądanego skutku, za jedenastym tym bardziej nie przyniosą. To idzie takim trybem. 


Wydarzenie – reakcja – stopniowanie emocji aż do kompletnego absurdu – wzywanie innych do działań, czasem wręcz rewolucyjnych - odtrąbienie pełni propagandowego sukcesu – rozczarowanie reakcją ludzi - obrażanie ludzi, których przed chwilę chcieliśmy do siebie przynęcić - wygaszenie sprawy – udawanie, że to nie my. 

I tak w kółko.


Sądząc po reakcjach fani opozycji przyjmują to za doskonałą wręcz monetę i jeszcze podkręcają te głupstwa, przenosząc je w rejony, gdzie już tylko śmiech. Ale chyba powinno opozycji chodzić nie tylko o fanów, bo w ten sposób koncertowo przerżną kolejne wybory, wbrew zapewnieniom, że już teraz, że już na pewno, że Polacy to czy tamto... Informuje, że to nie działa i działać nie będzie. Przeświadczenie, że ciągłymi, męczącymi swą nędzną retoryką akcjami narracyjnymi doprowadzą do zmiany czyichkolwiek przekonań jest błędem. W efekcie mamy sytuację, że musimy sobie radzić jakby bez opozycji, choć niby wszędzie jej pełno, a i sympatyzujące z nią media podnoszą wszystkie, które mają jej ułatwić powrót do władzy kwestie, o ile to w ogóle możliwe, na jeszcze wyższy poziom zidiocenia. To spore nieszczęście.   


Przed laty naiwnie apelowałem do dzisiejszej opozycji o powagę i zaniechanie ulegania tak zwanym zaprzyjaźnionym mediom. Te media, panowie opozycjoniści, pasą się na waszym nieszczęściu i zawsze będą grały na polaryzację społeczną ze względu na wymierne korzyści, które z niej czerpią. Na cholerę im wasz sukces wyborczy? Dla nich dzisiejsza sytuacja jest wprost idealna. Nią się pasą, jej trwania łakną. 


To powinno być jasne, ale każdy kolejny mijający tydzień utwierdza mnie w przekonaniu, że nie jest. Powrotu do rzeczywistości nie będzie, do powagi także i do końca obecnej kadencji sejmu będzie w kółko wałkowany ten sam kabaret. Dzięki tej idiotycznej taktyce PiS tylko się umacnia. Zgoła mu nie przeszkadza fakt, że prezentujecie szeroką koalicję od skrajnej lewicy do niewiadomych przekonań prawicy. Bardzo to sprytne na zasadzie, że dla każdego coś miłego. Tylko dlaczego wszyscy mówią to samo i w ten sam sposób? To wybór na zasadzie, miał sto twarzy, a wszystkie takie same. A w momencie, gdy faktycznie pojawiają się propozycję osobne jest jeszcze lepiej, bo trudno sobie wyobrazić, że można je nawet wewnętrznie uzgodnić. Wszystko razem przypomina populistyczny walec, który ma zmiażdżyć politycznych rywali, ale nie ma ani paliwa, ani kierowcy z uprawnieniami.  


Zapomina się przy tym o tak podstawowych sprawach jak to, że znakomita większość ludzi sprawy polityczne zna tylko z odprysków, co jest słuszne i świadczy bynajmniej nie o głupocie, a właśnie o mądrości. Tylko dureń albo fanatyk, o ile mu za to nie płacą, śledzi te wszystkie akcje i wywody. Kolejna sprawa, że ludzie w swej masie bynajmniej nie cenią ani radykałów, ani tym bardziej rewolucjonistów. I oczywiście nie cierpią skierowanego wobec nich szantażu. Oczywiście właśnie z tego ostatniego powodu trwa i będzie nasilała się akcja, że należy koniecznie ich wybrać, bo wtedy dopiero dostąpimy unijnego raju z powodu wypłacenia pożyczki. No, doprawdy, paliwo wyborcze pierwszej klasy. Żeby tylko ktoś was nie złapał z kanistrami tego paliwa.  


A może ten facet, który karmił w moim wspomnieniu maszynę monetami, jest teraz waszym głównym specem od narracji i dlatego już go nie widuję? Mniej więcej nawet daty się zgadzają, bo widywałem go w 2014 roku. Jeśli tak, to już jest po was, bo on cały czas się odgrywa, co jest grzechem podstawowym każdego hazardzisty.  

wtorek, 16 sierpnia 2022

Polski inteligent kontra rzeczywistość

 Od razu uwaga, że to żadna kpina, że inteligent w tytule w pełni zasługuje na to określenie. Inaczej wcale nie zawracałbym wam głów, bo gadaniem o pseudointeligentach oni sami pilnie się zajmują, bez cienia autorefleksji mając się za elitę. Dobrze, niech im będzie, to i tak nie ma żadnego znaczenia. Prawdziwy inteligent zwalcza w sobie naturalne poczucie wyższości nad prostym ludem, bardzo się stara być zawsze na miejscu, stać po stronie dobra i prawdy, ale czasy mamy akurat takie, że trudno człowiekowi dotknąć rzeczywistości. Inteligent z definicji już nieco oddzielny, niespecjalnie skąd ma czerpać natchnienie wobec zachodzących wydarzeń, czynnych publicznie postaci oraz mechanizmów co rusz wyłażących na wierzch, niczym niespodziewanie brudna noga spod śnieżnobiałej jedwabnej pościeli. Wymarzony świat inteligenta to świat bez kantów w podwójnym znaczeniu, swoją obłość kompensujący trwałością. Nie jest to uniwersum poszukiwaczy, a raczej budowniczych na pewnych fundamentach wiedzy czy wiary w wiedzę innych, o ile inteligent zajmuje się sprawami szeroko rozumianej humanistyki. Nie w tym problem, bo tak było zawsze, ale w tym, że obecnie te fundamenty są niewiele warte, bo rozwiercone, zaminowane kłamstwem i pokruszone aż do nieużywalności. I to jest ewidentna słabość wznoszonych przez inteligenta konstrukcji myślowych. Stąd konieczność trwania w pewnym oddaleniu, bo jednak jest świadomość, że te konstrukcje są chybotliwe i mogą zaraz runąć. I faktycznie padają prawie codziennie uniemożliwiając dalsze prace konstruktorskie i choćby dyskusję nad nimi.  

Jako znany prostak staram się im tłumaczyć najprościej jak umiem w kontaktach osobistych (przydatna cecha prostaka), że unikną wielu rozczarowań, jeśli zrozumieją, że złe drzewo nigdy nie wydaje dobrych owoców, choćby je okadzali nie wiem jakimi wonnościami, albo głaskali czy całowali jego pień. Powstaje pytanie, dlaczego tak łatwo za każdym razem dają się wyprowadzić w pole cwanym pseudointeligentom? Wcale nie pomaga im fakt, że jako inteligenci tkwią w środowisku ściśle inteligenckim i można rzec, że oddychają samą najlepszą inteligencją zamiast podejrzaną mieszaniną gazów zwaną powietrzem. W razie czego, czyli praktycznie zawsze, gdy konstrukcja, którą pomagali wznosić, z odpowiedniego rzecz jasna dystansu, chwieje się i wali, odchodzą z dumnie podniesionymi czołami i obserwują, czy gdzieś nie powstaje nowa. I, cóż za niespodzianka, powstaje! Zbliżają się do niej ostrożnie, przez chwilę nauczeni doświadczeniem, ale szereg kolejnych wypowiedzi, zapewnień i publicznie wygłaszanych osądów sprawia, że znowu raczą dać się nabrać. Dla mnie jako prostaka to niesamowite, że zawodowi kłamcy mogą w ten sposób działać nie tylko na swoich oślepionych nienawiścią fanów, ale i na porządnych polskich inteligentów. I żeby to raz, albo nawet dziesięć razy.  


Ile można tłumaczyć, że ani tytuł naukowy, ani wysokie usytuowanie na drabinie politycznej czy społecznej nie ma już nic wspólnego, a przynajmniej nie musi mieć, z uczciwością czy wysokim morale, a wiara w obiektywizm czy prawdomówność mediów jest naprawdę dziwacznym, niegodnym wręcz zabobonem. Nie i nie. Nadal są to fundamenty, na których inteligent będzie budował swoje konstrukcje myślowe. Być może jest to niezbędnik konieczny do jakiegoś tam przetrwania w czasach zawłaszczonych przez jawną bujdę. To zresztą cała historia racjonalizacji intelektualnej. W zasadzie, odkąd inteligent wyłonił się na terenie Polski jako byt osobny, niczym innym jak racjonalizacją swoich postaw się nie zajmował. Ale to temat na inną opowieść i raczej nie powinien się nim zajmować podobny mnie prostak.  


Dzisiejsze czasy to tylko preludium zmian, jakie trudno nam nawet sobie do końca wyobrazić. Zmian na polu politycznym, społecznym i wreszcie bitewnym. Kto ma je tłumaczyć, zapowiadać i szukać rozwiązań jak nie inteligent? To, co napisałem powyżej, to oczywiście tylko rojenia i przykład, jak mylnie można rozumieć swoją rolę. Jeśli bowiem ktoś chce pełnić podobną rolę musi potrafić operować ogromną ilością zmiennych, wśród których marginalną rolę pełnią ustalone, pewne wydawałoby się przekonania. To zresztą nie żadna rewolucja i nawet rewolucja w myśleniu nie jest konieczna. Na początek wystarczy zrozumieć, że otaczający nas ludzie, co może wydawać się dziwne, również obdarzeni są samoświadomością w sensie ontologicznym. Choć cały świat czci wytrychy albo i proste młotki jako współczesne klucze do Królestwa, nie należy dawać się wodzić na pokuszenie intelektualne przez kłamców i zwykłych głupców. To naprawdę niewiele, a jak pięknie i szybko zbliża człowieka do rzeczywistości. Wtedy i fundament inny, i wznosić można prawdziwe, nieulotne konstrukcje, bo rzeczywistość nie jest naszym wrogiem. Po prostu jest. 

niedziela, 7 sierpnia 2022

CPK czyli test na światowe prawo jazdy

 Najpierw poproszę o coś, co w zasadzie jest niemożliwe, a mianowicie o odłożenie dosłownie na moment sympatii i antypatii politycznych. Dam dobry przykład nie używając w tekście ani razu nazwy jakiejkolwiek partii politycznej. Rozpatrywanie bowiem tak wielkiego, wieloletniego projektu, od którego powodzenia tak wiele zależy, w kontekście chwilowości naszych politycznych przetasowań wedle mnie mija się z celem. Mówimy bowiem o koncepcji o takiej sile kreacyjnej dla tak wielu aspektów naszego narodowego bytu, o tak dużym wpływie na jakość infrastruktury naszego kraju, że dosłownie śmiesznym by było przy tej okazji zaprzęgać do jej oceny emocje dnia dzisiejszego. 

W sensie politycznym stosunek do powstania CPK jest oczywistym testem skierowanym do wewnątrz politycznego kotła. Krytycy projektu, wiedząc doskonale o jego zaletach rozpalają ogień sprzeciwu w głowach swoich miłośników, o których wiedzą równie dobrze, że ci świetnie reagują na zarządzanie poprzez hasła i emocje. Argumenty wysuwane przez przeciwników CPK są w zasadzie miernikiem ich stosunku do Polski, jako państwa i jego roli w zmieniającym się świecie, a te zmiany nabrały ostatnio znacznego przyspieszenia. Udawanie, że cennym i jedynie możliwym do zaakceptowania konceptem jest utrzymanie chwiejącego się status quo areny europejskiej w obliczu świata, który patrzy na nią z coraz większym zażenowaniem jest błędem. Polska już nie jest i mam nadzieje, że nie będzie taką trochę większą Mołdawią, gdzie siły zewnętrzne hulać będą mogły na potęgę. Lustro pomniejszające i wykrzywiające gębę naszą i naszej Ojczyzny zostało rozbite, a resztki wyniesione. Próba jego ponownej instalacji jest co najmniej dziwna, a że odbywa się w kontekście wielkiego projektu infrastrukturalnego zakrawa na kpinę z rozumu. 


CPK to przecież nie tylko gigantyczne, nowoczesne lotnisko i projekt nie tylko istotny dla Polski. To stworzenie nowego centrum, być może pierwszego z rzędu, przesuwającego ciężar odpowiedzialności i biznesu do środkowej Europy. W zasadzie jest to projekt bezalternatywny ze względu na nasze usytuowanie na mapie świata. Nie mamy bowiem i nie będziemy mieli dostępu do oceanów, ani nawet Morza Północnego, a zdawanie się i opłacanie możliwości wymiany towarowej i transportu pasażerskiego innym krajom ogranicza cały czas nasze możliwości. Każdy bowiem i zawsze, najpierw realizuje własne potrzeby, co doskonale widać po uwikłaniach energetycznych w jakich tkwimy obecnie. Nie ruszymy jako państwo i naród dalej, bez tej i podobnych inwestycji. Warto zauważyć, że podobne projekty z konieczności muszą mieć coś w rodzaju geopolitycznego glejtu, dotyczącego nie tylko jego finansowania, ale i zmian, także politycznych, jakie jego zakończona powodzeniem realizacja może spowodować. Gdyby tak nie było, CPK nie generowałby aż takich emocji i sprzeciwu. To gra interesów, kolejna zresztą, gdzie część polskich polityków jawnie staje przeciwko własnemu państwu. Nie znaczy to oczywiści, że gdyby jakoś udało im się przejąć władzę, od razu zaniechaliby dalszych prac, bo nie tylko ich obecni mocodawcy mają w tym względzie coś do powiedzenia.  


Zresztą o wartości tworzenia nowej infrastruktury chyba od czasów rzymskich nie trzeba nikogo przekonywać, to znaczy nie powinno być trzeba, a jednak...  Pomijając tych, którzy uważają, że powinniśmy chodzić pieszo, a towar do supermarketów dostarczać furmankami, naprawdę nie powinno być nikogo, kto na poważnie i z dobrą wolą stawiałby argumenty przeciwko jej rozwojowi. Jeśli zaś ktoś je wysuwa, niech powie jasno, że chce Polski skansenu, eksportującej swoich obywateli do pracy zarobkowej w innych, łaknących taniego pracownika krajach. Niech powie jasno, że łaknie Polski, która jest i będzie krajem podrzędnym i usługowym w każdym możliwym aspekcie. Zamiast tego słyszę, że nagle modernizacja dróg jest zła, a szybka kolej to po prostu morderstwo na narodzie i podobne brednie godne pięciolatków, płynące z ust ludzi, którzy doskonale wiedzą, jak podobne projekty się finansuje i jaki mają wpływ na rozwój gospodarki.  


Powtarzam, od czego zacząłem. Stosunek do powstanie CPK to miernik stosunku do Polski, oraz jej obecnego i przyszłego miejsca w świecie. Wzrost gospodarczy, do tego w kontekście faktu, że od pewnego czasu zyskujemy jakby nowych obywateli, a sytuacja zewnętrzna powinna nawet kamiennym głowom dać do myślenia, dzięki takim inwestycjom dostaje impulsy wzrostowe. Chcemy się liczyć w świecie, rozwijać kontakty handlowe i inne z azjatyckimi potęgami, to róbmy. Niech karawana jedzie dalej, nie zważając na wiadome odgłosy.  

 

sobota, 6 sierpnia 2022

Ateiści wojujący i inne instrumenty ciemnoty

 Wszędzie pełno sekt, a jedną z najdziwniejszych wśród tych popularnych jest sekta wojujących ateistów, której członkowie dla niepoznaki i bez żadnych podstaw nazywają się czasem racjonalistami. W głośno wyrażanych założeniach scjentystyczna, w rzeczywistości zabobonna i charakteryzująca się raczej nieuctwem. Każdy człowiek ma prawo wierzyć lub nie wierzyć w Boga czy inne byty nadrzędne. To oczywiste, ale dziwność zaczyna się wtedy, gdy nie dość, że epatuje swoją niewiarą ze zgoła niezrozumiałych dla mnie powodów, to jeszcze innych do swej niewiary zachęca, a z tonu widać, że najlepiej by było, gdyby mógł przymusić. 

Tu nie ma, żeby uprzedzić zarzut, żadnej symetrii z wierzącymi. Którzy nakłaniają innych do wiary. Tych usprawiedliwia sama wiara, ponieważ wierząc, chcą czynić bliźnim dobro, za które mają, powiedzmy, uniknięcie wieczystego potępienia. W swoim rozumieniu ofiarowują rzecz niebagatelną. Na tym polu wojujący ateista, misjonarz ateizmu bezwzględnie przegrywa, ponieważ ofiarowuje za coś, przyjmijmy nawet, że za pewną niesprawdzalną obietnicę, po prostu nic. No, może poza samozadowoleniem, że jest się mędrszym nad zabobon, co jest bzdurą, bo takie właśnie myślenie, poza pychą, jest też jawnym zabobonem.  


Zabawnie się robi, gdy uświadomimy sobie, z jakim Bogiem, z jaką wiarą jest ta walka. W najlepszym wypadku mamy do czynienia z projekcją do zadumań metafizycznych osiemnastowiecznego ciemniaka, ale takiego ciemnego z ciemnych. Cała nauka, kosmos, fizyka kwantowa, teorie Einsteina i sto innych odkryć dotyczących czasu, struktury świata, budowy materii, psu na budę, bo walka z Bogiem, co siedzi nad chmurami i kosym okiem spoziera na nasze niedoskonałości. To tak jak walka tych samych i podobnych im myślicieli z ciemnotą wieków średnich, bez cienia wiedzy, co faktycznie w tych czasach rozumiano o świecie. 


Mało sto razy czytałem mądrości różnych lelków, jak to ludzie wówczas wierzyli, że Ziemia jest płaska. I dopiero wielkie odkrycia geograficzne, bo Kolumb czy inny Magellan... Czynię taką dygresję, ale bynajmniej nie odbiegam od tematu, którą jest ciemnota przebrana za naukowość. Otóż podstawowym autorem, na pismach którego wsparto całość ówczesnej wiedzy kosmologicznej był Ptolemeusz, ten sam, którego system podważył nasz Kopernik. Tyle, że Ptolemeusz był świetnych matematykiem i w drugim wieku naszej ery obliczył na przykład obwód Ziemi, o ile mnie pamięć nie myli, myląc się o 23 kilometry. W swoim mapach jako jeden z pierwszych stosował projekcję kuli na płaszczyznę, przez co dzisiejszy idiota cieszy się, że starożytne mapy przedstawiają płaską Ziemię.  


Kolumb nie dlatego miał problemy z uzyskaniem grantów na swoją wyprawę do Azji, bo wierzono, że morskie potwory go zjedzą, albo spadnie w otchłań, a dlatego, że wedle Ptolemeusza wychodziło prawidłowo, że do brzegów Azji jest za daleko. No, ale on oparł się na błędnych wyliczeniach współczesnego mu pseudonaukowca i dalej miał szczęście, bo jednak do lądu dotarł.  


Wracając z tej wyprawy do wojujących ateistów warto też dodać, że wśród nich są też osoby nieco sprytniejsze, które w swoim zapale do samego Boga nie sięgają, kontentując się walką na niższym poziomie, w parterze niejako. Tu są dwa główne odgałęzienia. Pierwszy, nie mogąc sięgnąć absolutu, koncentruje się z powodzeniem na atakowaniu Kościoła, który nie potrafiąc z powodu braków, nazwijmy to delikatnie, intelektualnych, nie walczy prawie wcale i krok po kroku wycofuje się, niebezpiecznie zbliżając się do przepaści. To jest niewątpliwe najskuteczniejsza metoda wojującego ateizmu, której na dodatek często sekundują ludzie przedstawiający się jako wierzący. Tak sobie sami przybliżają piekło na ziemi, może podświadomie licząc na palmę męczeństwa. Drugie odgałęzienie, z powodu jawnego infantylizmu jest głównie skierowane ku młodym. Tu powiela się w kółko pytanie w rodzaju “Jak Bóg mógł do tego dopuścić?” i tym podobne, świadczące o kompletnym niezrozumieniu istoty religii.  


Oczywiście, wszystkie te działania są częścią składową nieustannej, toczonej od stuleci walki o nowego, lepszego człowieka i najczęściej wynikają z nieświadomego czerpania z zatrutego źródła tak zwanego humanizmu. Na razie efektem tych starań były tylko kolejne hekatomby i śmierć setek milionów ludzi. Zupełnie to nie przeszkadza różnym mądralom twierdzić, że za całe zło świata odpowiadają religie. Byłoby to zabawne, ale z przywołanego powyżej względu, nie jest. Przerażające jest to, jak łatwo ludźmi manipulować, nawet nie zbliżając się do prawdy i prezentując zwykłe, pardą, pierdoły jako owoc głębokich, filozoficznych przemyśleń.  

wtorek, 2 sierpnia 2022

Rzeczpospolita, kiedy była

 Jeszcze raz, bo już kiedyś to robiłem, zachęcam do czytania Kraszewskiego, ale nie mam na myśli jego beletrystyki historycznej, choć to też żaden znowu grzech, ale jego wspomnień i reportaży podróżniczych, wielce popularnych w pierwszej połowie XIX wieku. Aby uniknąć porównań z Cejrowskim i tą drugą panią, której nazwiska zapomniałem, bo ci zacni ludzie w zasadzie piszą tylko o sobie, nazwijmy je reportażami peregrynacyjnymi. Pan Kraszewski wędruje sobie po Wołyniu, Polesiu, bywa w Wilnie i tym podobnych miejscach i całkiem dziarskim i barwnym językiem wszystko co widzi opisuje. To są lata trzydzieste dziewiętnastego wieku, więc nie będzie wielkim nadużyciem, jeśli użyję formuły, że 200 lat temu. 

Prawie każdy, kto opisuje spustoszenie naszych ziem, kto włosy wyrywa, o ile ma włosy, z głowy nad brakiem, nad niekompletnością źródeł, nad małością i rzadkością zabytków, zawsze przywołuje zniszczenia dokonane przez Sowietów czy Niemców. A tu mamy sytuacje sprzed 200 lat i jest zgoła podobnie. Kraszewski wydziwia nad zabytkami Wilna, odbudowanymi w pokracznej formie, nad doklejonymi kolumienkami, nad brakiem jakiegokolwiek smaku i niszczeniem poprzez nowomodną architekturę pamięci historycznej społeczeństwa. Jedzie przez tereny Rzeczpospolitej i opisuje co kawałek, że to wzgórze zarośnięte, gdzie jeśli się wlezie przedzierając się przez dziką puszczę jeżyn, to zamek, w salach którego książe Witold podejmował europejskich władców, a znowu tutaj, gdzie widzimy nędzną wiochę i ludzi na pół dzikich było miasto, prowadzące wielki handel. I tak w kółko. Tu był klasztor, gdzie ufundowano wielką bibliotekę, a tu gdzie ktoś przemyślnie kozy pasie w resztach ruin, archiwum. 

Dwieście lat temu Kraszewski rozpacza nad zniszczeniem zasobów archiwalnych, często sięgających wieki całe w przeszłość. Magnackie jeszcze istniały, ale i one gdzieś się, panie tego, rozeszły, vide ogromne archiwum Potockich. Ale przecież każdy piśmienny, posiadający ziemię szlachcic, gromadził pilnie wszelkie dotyczące rodu i gospodarstwa papiery. Jeszcze wcześniej, bo jako zamiłowane w historii chłopię Kraszewski za grosze kupuje takie zbutwiałe, cuchnące dokumenty w workach. Rodzice go z tym smrodem wyganiają z domu do szopki, a tam przecież prawdziwa historia, co komu, za ile, po co? Korespondencja, rachunki i tak dalej... 

Skala zniszczenia opisywana przez autora jest przerażająca, a przed dziedzictwem były jeszcze prawie dwa wieki starannego niszczenia i zacierania śladów po dawnej potędze i kulturze materialnej. Kraszewski opisuje resztki, które potem trafiły jeszcze na przemiał, a my z tego, knując i kombinując, w oparciu bardziej o literaturę tworzyć próbujemy żywe obrazy przeszłości. 

A potem Kraszewski w Horodcu, gdzie kolekcja numizmatów w oryginalnych szafach, dar Ludwika XV dla Stanisława Leszczyńskiego, gdzie w bibliotece rękopisy nawet z XIV wieku, archiwa gospodarza, rzecz jasna i obrazy Rubensa "jeden kobietę nagą w futrze wyobrażający, drugi zaślubiny N. Panny", obraz Rafaela i podobne dzieła. Jest też, podany przez Kraszewskiego za pewny oryginał obraz Leonarda da Vinci "Święty Jan Chrzciciel". Rzecz dla kogoś, kto się zna, bo być może wierna kopia. Ja nie pretenduję, ale opis Kraszewskiego zgadza się idealnie z dziełem. Obraz tak czy tak w Luwrze i można go sobie obejrzeć nawet w internecie. Horodec też jest i można o nim w Wikipedii przeczytać, że wiocha. Nawet wspominają, że Kraszewski opisał. Cóż.

Rzecz w tym, że mamy te resztki po resztkach Kraszewskiego i nic z nimi nie jesteśmy w stanie zrobić. Trochę przesadzam, bo na przykład udało się spalić krakowskie archiwum. Nie można przez to powiedzieć, że nasze pokolenie jest całkiem bezczynne. Uuu... Ale jak się ktoś przeszłością zajmuje na sposób niepublicystyczny, ale na przykład publikując dzieła rzadkie i niedostępne, to zaraz go w łeb, a jeśli nawet nie w łeb, to na żadną pomoc liczyć nie może. Pełno jest bowiem ględzenia o historii, ale dosłownie na kilka, już nudnych do porzygania tematów. I oczywiście tylko tam, gdzie są etaty i można obrzydliwie ględzić o wychowaniu patriotycznym młodzieży. Reszta jest nędzną beletrystyką i bajaniem dla głupców. To się sprzeda, tamto wcale, a reszta niech zgnije. Piszę się na to, żeby razem ze mną.