Chrześcijaństwo upada od momentu, gdy Paweł z Tarsu położył podwaliny pod jego istnienie i przetrwanie. Upada od wewnątrz i jest obalane z zewnątrz. Lokalnie i globalnie, odkąd stało się religią światową. Jest podzielone, wręcz poszatkowane, ale jakoś tam trwa w instytucjach i ludzkiej świadomości. Mechaniczne czy duchowe, albo choć jako spuścizna czasów minionych. Od czasu do czasu pojawia się chęć jego ostatecznego unicestwienia lub sprowadzenia go do roli skansenu. Jego ostateczny kres, przynajmniej lokalnie, miał już miejsce wielokrotnie i zawsze wiązał się z masowym przelewem krwi. Poza tym ruchy mające za cel obalenie porządku chrześcijańskiego zawsze przy pierwszej nadarzającej się okazji przeczyły hasłom, pod którymi zawładnęły świadomością tłumów i zawsze w ostatecznej formie przyjmowały i przyjmują sekciarski, ściśle religijny format. Zupełnie tak, jakby z samej natury ludzkiej wynikała konieczność powielania tego schematu. Doskonale widać ten mechanizm na przykładzie rewolucji francuskiej, gdy władza polityczna przeszła w ręce prawników, zawodowych polityków, dziennikarzy i innych podobnych mądrali.
Abstrahując od rzezi jaką prawie natychmiast udało się im wywołać, warto zwrócić uwagę na dwa charakterystyczne fakty. Pierwszy jest taki, że hasła o wolności, równości i braterstwie momentalnie wykorzystano do podzielenia społeczeństwa na myśliwych i ofiary, bezpośrednio adresując swój przekaz do plebsu, który za nic miał uzasadnienia polityczne i moralne. Druga rzecz, bardzo istotna, to fakt, że obalając Kościół, natychmiast próbowano stworzyć nowy. Ekscesy tego okresu, któremu kres położył Napoleon, razem z ich świątyniami rozumu, byłyby tylko ponurym błazeństwem, gdyby właśnie nie rzeka krwi, która popłynęła przy tej okazji. Podobnie, ściśle religijne na swój sposób były wszystkie reżimy totalitarne XX wieku, mające za podstawę teoretyczną model marksistowski. Była i nadal jest to religia, po rozmaitych weryfikacjach i poprawkach, w pewnym sensie zawiadująca światem w jakim żyjemy. Pomysły są stare, a różnią się tylko sposobem wykonania. Do czasu, oczywiście, gdy będzie trzeba oddzielić prawdziwych, w pełni ludzi, od ciemnoty, którą trzeba zniszczyć albo zmusić do uległości. Maszyna już dawno została puszczona w ruch.
Tym razem szanse na ostateczne rozwiązanie kwestii chrześcijaństwa są większe niż kiedykolwiek, ponieważ nigdy jeszcze społeczność ludzka nie była tak zatomizowana, zależna od sztucznych bodźców zewnętrznych jak obecnie. Nigdy też nie było tak łatwym budowanie z gruntu fałszywych religii jak obecnie. Już nie trzeba tworzyć skomplikowanych systemów teoretycznych czy filozoficznych. Wystarczy rzucić tłuszczy byle ochłap, a ta leci z wrzaskiem niby do jakiegoś miodu najwyższej prawdy. Nie trzeba też trudzić się budową autorytetu, już byle krzykliwy czy płaczliwy błazen wystarczy. Do tego dochodzi pośpiech, bo jeszcze pod wpływem jakiegoś niespodziewanego impulsu, cała ta wielka kombinacja weźmie w łeb.
Dlatego tworzy się na gwałt organizacje i nadaje im się sztuczne autorytety, w tym takie, które za chwilę mogą uruchomić prawdziwe narzędzia śmierci.
Weźmy na przykład to, co dzieje się obecnie w Europie, a co będzie miało wkrótce potworne konsekwencje. Mamy tu dwie główne idee, które są realizowane z maniakalnym wręcz uporem. Pierwsza jest jawna i jest to federalizacja Europy, poprzez stworzenie jednolitego państwa z narodowymi prowincjami. To jest zresztą zwornik naszej dziwacznej opozycji, tyle tylko, że niezbyt chętnie o tym mówi, powielając codziennie zestaw lokalnych bredni. Druga jest nie tyle tajna, ale też się o niej zbyt głośno nie mówi, tylko po prostu się ją krok po kroku realizuje. Otóż jest to w rzeczy samej obalenie demokracji takiej jaką teraz znamy i zastąpienie jej rządami instytucji, składających się z ludzi bez pieczęci wolnego wyboru, które wewnętrznie tworzą własne hierarchie i prowadzą własne gry polityczne. Z chwilą pokonania państw narodowych dostaną w swoje ręce sankcje dotychczas im przynależne. Demokracja rozumiana jako wybór zostanie w formie fasadowej jaką niektórzy z nas poznali w czasach PRL. Całość jest jawnie antychrześcijańska, nie ze względów politycznych nawet, bo tu już o żadnej polityce nie ma mowy.
Grunt już jest doskonale przygotowany i można w zasadzie rozpocząć siew zła, które nas czeka, ale grunt, to jeszcze nie poszczególni ludzie. Na razie jesteśmy w okresie realizacji luterańskiej zasady, że wiara księcia musi być wiarą jego poddanych. To przekonanie zdobyło instytucje europejskie i nie tylko. Jest zasadą w tworzących własne hierarchie wielkich firmach, także i może przede wszystkim medialnych, na uniwersytetach i wszędzie tam, gdzie człowiek nie może już swobodnie, bez obstrukcji towarzyskiej i narażania się na sankcję wyrażać swobodnie własnych poglądów. Oczywiście prawie od razu okazuje się, że nie wystarczy milczeć, a trzeba też religię swojego księcia aktywnie popierać, uczestniczyć w swoistych liturgiach i organizowanych przez księcia nagonkach. Człowiek poddany podobnym presjom, aby nie wypaść z hierarchii albo nie oszaleć, musi najpierw pokątnie, a potem coraz aktywniej angażować się w proces własnej reedukacji, pozbywając się po drodze człowieczeństwa jakie zyskał dzięki chrześcijaństwu i wewnątrz niego. To, czy wierzy w Boga, nie ma tu żadnego znaczenia.
Ktoś powie, że skoncentrowana władza, silne instytucje i fasadowy senat, to na przykład też cechy starożytnego Rzymu. Owszem, ale tu trzeba by przyjąć wszystkie konsekwencje i przyjrzeć się drodze do dewastacji tego systemu. Cesarski Rzym nie zaczął się bowiem od Heliogabala, bo wtedy wcale by się nie zaczął. I na pocieszenie dodam na koniec, że obecny też wcale się nie zacznie, ale czekają nas lata prawdziwej udręki, o ile już teraz ludzie nie pojmą, jakie piekło jest im szykowane. Co ma z tym wspólnego Chrześcijaństwo? Otóż, ni mniej, ni więcej, ale dosłownie wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz