sobota, 13 stycznia 2018

1,93 vs 50 000 pln, czyli oczywistości

W zasadzie, o tych pięćdziesięciu tysiącach przekazanych operatorom komunikacyjnym przez Hannę Gronkiewicz Waltz powinni pisać roztropni mieszkańcy Warszawy. Dlatego, o ekscesach pani prezydent, to na razie wszystko. Mnie interesuje wielkość nadużyć i nie zapłaconych przez winowajcę błędów, w skali kraju. Jestem przekonany, że gdyby sprawdzić w samorządach, urzędach do stopnia ministerialnego włącznie, spółkach skarbu państwa i fundacjach utrzymywanych przez państwo tylko i wyłącznie rachunki telefoniczne, kilometrówki, koszty wyjazdów służbowych raz, na przykład, zakupów na potrzeby reprezentacji, z samych tylko nadużyć dałoby się wykroić budżet dla dwóch, a może trzech powiatów średniej wielkości. Myślicie, że przesadzam, czy może zaniżam skalę?

I nie piszcie, że tak się dzieje, bo PSL i PO… Guzik prawda!

Wiem, że te wyjątkowe organizacje skażone są jawnym już tropizmem do dóbr wszelkich i nienależnych, ale akurat takie drobne przekręciarstwo nie ma barw politycznych czy narodowych. Exemplum członkowie brytyjskiej izby lordów, którzy sycili się mydełkiem czy paczką kondonów za państwowe funciaki. Tradycja sfałszowanych „kilometrówek” sięga czasów rzymskich, a i wcześniej urzędnicy dopuszczali się identycznych ekscesów.

Dam wam przykład i zacytuję mądrości mojego byłego szefa,  ponieważ świat lokalny jest pełen zapewnień, że zarządzanie mieniem wspólnym jest tak szczegółowe i odpowiedzialne, jakby ci wszyscy Nababowie władzy, zarządzali rodzinnymi firmami o kilkusetletniej tradycji. Co do tego, że często są to faktycznie biznesy rodzinne nie mam wątpliwości, co innego jeśli wziąć pod uwagę pieczołowitość zarządzania wspólnym mieniem.

Pracowałem przez lata w „milionowej firmie”, czyli sporej, ale nie ogromnej. Z tej racji, że zajmowałem się zakupami komponentów do produkcji, dźwigałem całą dobę te cholerne telefony komórkowe. Kilku nas było takich ancymonów. I wyobraźcie sobie, że po okresie rozliczeniowym, każdy dostawał w łapę wydruk i musiał zaznaczyć prywatne rozmowy i SMS-y, a potem za nie zapłacić. Biorąc pod uwagę, że dziennie wykonywałem od kilkunastu do kilkudziesięciu telefonów w imieniu firmy, sprawdzenie było uciążliwe i wielce marudne, tym bardziej, że dzwoniło się także poza godzinami pracy, a w efekcie wychodziło na przykład, ze mam zapłacić:

Złotówkę i dziewięćdziesiąt trzy grosze.

Każdy z nas miał prywatny telefon, ale fakty świadczyły przeciwko nam. Wychodziło i trzeba było iść do pani asystentki prezesa i uiścić.

W końcu, na jednej z narad, ktoś z młodszego pokolenia wdał się w dyskusję o sensie tego groszowego prześladowania, argumentując, że to nieekonomiczne, że koszty samych wydruków, nie wspominając o naszej i osoby kontrolującej wyrywkowo nasze wyliczeniowe deklaracje, są znacznie wyższe niż te złotówki marne, które oddajemy. Pan prezes odpowiedział w ten deseń:

- W zasadzie od razu powinienem pana zwolnić, ponieważ tym pytaniem ujawnił pan głębię swej niewiedzy, ale ze względu na pański młody wiek, wytłumaczę: Mnie na tych paru złotych przecież nie zależy, ale jeśli odpuszczę, jednemu czy drugiemu nie będzie się chciało sięgnąć do kieszeni po drugą komórkę i zadzwoni do domu czy innej kochanki ze służbowej. Co dalej? Mam może nie pilnować waszych kilometrówek, rachunków za hotele i reprezentację? Ok, ale za pół roku dowiem się, że pan byłeś w Kutnie i nocowałeś w Hiltonie, bo tak to właśnie działa.


Tak ( mniej więcej ) szef zgromił młodocianego, a mnie niewinnego razem z nim. Dostało mi się rykoszetem, bo siedziałem obok, choć doskonale rozumiałem, po co „stary” to robi. No, w domu, sylabizując płachty wydruków, zamiast oglądania filmu, którego jeszcze nie widziałem, rozgoryczałem się nad tymi złotówkami, ale film można obejrzeć w Internecie, a zasady winny być przestrzegane. Także, jeśli chodzi o forsę publiczną, która bynajmniej nie jest niczyja. 

czwartek, 4 stycznia 2018

Problemem będą niechciane pakiety

Nie dane mi się było nacieszyć opinią pisowskiego prostaka, a już zostałem „rechociarzem”, antypolskim cynikiem, Niemcem bez mała, a może nawet utajnionym peowcem. A wszystko z powodu telenoweli, której nie oglądam, na łamach czasopism, których nie czytuję. Można by pomyśleć, że przy tak zaawansowanym poziomie abstrakcji, cała ta łże historyczna histeria nie powinna mnie obchodzić, a tu taka, prawda, niespodzianka, że nie tylko obchodzi, a wręcz denerwuje. Mam bowiem wrażenie, że bez mojego przyzwolenia, różne typki próbują upchnąć mi pakiet dóbr, którego nie zamawiałem, a co gorsza, niespodziewanie dla siebie, sam znalazłem się w jakimś pakiecie i są ludzie, którzy koniecznie chcą mnie tam zamknąć, dopychając kolanami, łokciami, a może nawet i dechą. Oświadczam niniejszym, że się dopchnąć nie dam, a swoje pakiety niech przyjmą z powrotem.

Wracając na chwilę do pretekstu, jakim jest ta królewska telenowela, pragnę poinformować światłych publicystów dobrej zmiany z portalu „wPolityce.pl” że sam, wykorzystany do produkcji format jest sprzeczny z ideą opowieści o królach. Wynika to choćby z tego, że polski król, to nie byle chłystek, czy inny poseł na sejm i swą godność oraz majestat posiada. Idąc tropem kosztów, tak chętnie podnoszonym przez obrońców „Korony królów” jeszcze taniej byłoby umieścić Kazimierza Wielkiego w bloku mieszkalnym, na trzecim piętrze, za to z zamglonym przez smog widokiem na Wawel. W kawalerce obok mieszkałby na przykład kłótliwy biskup, a razem mogliby adoptować murzyńskiego chłopca. Ale to detale, które można zmyślać w nieskończoność.
Robi się poważnie, gdy czytam w tekście pana Karnowskiego:

Nie jest przypadkiem, że to parówkowe i niemieckie media rzuciły się z największą wściekłością na telenowelę TVP „Korona królów”, opowiadającą o czasach zjednoczenia Polski pod berłem Władysława Łokietka. Nie zdziwił mnie także wspierający atak zestaw cynicznych ironistów, dobrze nam znany i używający powtarzalnych argumentów: że w Hollywood robią lepsze, że po co w ogóle było się za to brać, że i tak z „Grą o tron” się nie wygra. Czytając to wszystko miałem wrażenie, że wszystkie te tweety i teksty zostały napisane wcześniej. Niezależnie jakim serialem telenowela „Korona królów” by się okazała, miała zostać wyśmiana, wyszydzona, zniszczona. Żadnej szansy, żadnego kredytu. Ta dyskusja jest bowiem kontynuacją starego w III RP starcia - między cynicznymi rechotami a współczesnymi - nie znajduję innego słowa - pozytywistami. Jest sporem o to, czy cokolwiek warto tutaj, z Polakami i dla Polaków, robić, próbować, działać…”

Niby to głupotka taka, ale co za dużo i za często, to nie zdrowo. Ledwie pot na czole mi obeschnąć raczył, po tym, jak nie zachwyciłem się jakimś Zenkiem, czy innym zagranicznym Mańkiem w Sylwestra, jużem znowuż nieprawowiernym, bo się meni telenowela nie podoba. A najgorsze jest to, że sam Kurski mi się nie podoba. Żaden z braci, dodam dla pewności.

Do polityki, do tego, że od TVN, przez Polsat, do TVP nie ma ani jednego programu informacyjnego, czy publicystycznego, który mógłbym oglądać bez złości czy zażenowania, już się przyzwyczaiłem za rządów PO i nawet nie liczyłem, że poza przestawieniem wektorów w telewizji publicznej coś się zmieni, ale żeby pchano mi na siłę w bonusie z PiS-em takie „hop siup po kanapie” to dla mnie nowość. Żeby to chociaż z PiS-em, ale w groźnym tonie publicystycznych ancymonów pobrzmiewa, że już prawie z… Polskością.


To wszystko brednie i drobiazgi, ale tendencja się pogłębia. Magicy, zwani „naszymi” poczuli się pewniej, a ich jedynym marzeniem jest, jak widzę, stworzenie podobnych do Agory kombinatów, aby już naprawdę nie było czym odetchnąć pomiędzy młotem a kowadłem. To bardzo nieprzyjemne miejsce, dodam, tym bardziej, że obydwie strony zagarniają nie tylko sprawy ideologiczne, czy polityczne, ale biorą się dosłownie za wszystko.  Nie skarżę się, bom przyzwyczajony, ale ostrzegam nieprzyzwyczajonych, że za wzmożonymi otwarciem sakiewek panami z mediów i polityki, dziarsko podąża całkiem spory tłumek, zajmujący się głównie wytykaniem takim delikwentom jak ja, braku stosownej gorliwości, albo wywyższanie się, na przykład, poprzez niesłuchanie disco polo. Wąski zakres politycznego poparcia, rozkładają w wachlarz pawiego godny ogona, a każde piórko mam chwalić, bo jak nie, to zaraz…