niedziela, 17 lutego 2019

Tak pan sądzi, panie Netanjahu?


Ustawiczne przepychanki dyplomatyczne z Żydami na podłożu historycznym stają się powoli nudną rutyną. Po wielu latach dziwacznych uników i pokłonów przynajmniej wreszcie oficjalnie wiadomo, że chodzi o forsę. A skoro tak, to problem jest poważny, ponieważ roszczenia nie zostaną nigdy zaspokojone, no chyba, że starszy brat Izraela zdusi nas swoją potęgą i zapłacimy kontrybucję od głowy, okna czy komina. Na to też oczywiście się nie zanosi, ale uporczywe, namolne ględzenie może trwać w najlepsze, aż przykrość złość i gniew całkowicie zdominują przestrzeń publiczną.
Nie ma tu powiem miejsca na półśrodki, ani mityczne zadowolenie obydwu stron. Każde ustępstwo zrodzi kolejne żądania, zgodnie ze wschodnim rozumieniem polityki. Nie ma w niej czegoś takiego jak trwałe pojednanie. Ręka wyciągnięta do zgody zostanie ogryziona do kości, nie ze złej woli bynajmniej, ale dlatego, że tak trzeba.
Nie ma też mowy o żadnym polsko izraelskim konflikcie, ponieważ poza wpływem jakim Żydzi dysponują na rząd amerykański brakuje do takowego pola. Ten wpływ też nie jest tak absolutny, jak to się u nas chętnie przedstawia. Nawet w kwestii Iranu tak gorączkowo podnoszonej przez izraelską administrację nie wydaje się by jakakolwiek administracja przetrzymała kolejną interwencję w tamtym regionie.
Zupełnie niepotrzebnie chcemy uchodzić za państwo wspierające Izrael, od czasu do czasu bezsensownie oferując swą przyjaźń. Dajemy wtedy okazję do kolejnych ataków i nie jest ważne, czy te ataki są przeznaczone na rynek wewnętrzny czy zewnętrzny. Co nas to obchodzi? Naszym interesem i jedyną sensowną drogą jest zachowanie chłodnego dystansu. Stąd cieszy mnie zapowiedź prezydenta, że wycofamy się z dzikiego po prostu pomysłu organizacji spotkania Grupy Wyszehradzkiej w Izraelu. Jeśli tak się stanie, będzie to pierwszy krok w kierunku normalizacji wzajemnych stosunków.
Naprawdę nie ma się czym specjalnie ekscytować. Wystarczy skończyć z drażniącym przyjmowaniem izraelskiego punktu widzenia za swój, choćby dlatego, że tak naprawdę nie mamy z Izraelem więcej wspólnego niż, powiedzmy, z Argentyną. I tak niech zostanie. Chłodna poprawność zamiast ciągłej reakcji na zaczepki i ciągle powracającego gniewu.
Skończmy też, ale to już uwaga nie do rządu, z nieustannym powtarzaniem bredni o tym, jak w przeciwieństwie do nas skutecznie działa izraelska dyplomacja i zawsze z korzyścią dla siebie. Tak skutecznie działa, że po kilkudziesięciu latach, jak na początku, tak i teraz jest otoczona przez jawnych wrogów, a analiza pierwszego lepszego głosowania w żywotnych dla Żydów kwestiach w takim ONZ pokazuje, że poza Stanami Zjednoczonymi oraz państwami orbitującymi wokół tej militarnej potęgi wszyscy inni są zwykle przeciwko. Jest to skuteczność rozkapryszonego bachora, który ma brata atletę.
Jeszcze przyjrzyjmy się na koniec politycznym rynkom wewnętrznym Polski oraz Izraela. Skoro tam warunkiem pozytywnym wybieralności jest negatywny stosunek do Polski i Polaków, podobnie w warunkach nieustającej awantury powinno być i u nas, a nie jest. Liczący na zwyżkę mądrale zasypujący internet zdjęciami prezydenta i premiera w jarmułkach i wrzeszczący na forach o żydowskim rządzie PiS-u, wbrew swoim nadzieją nadal siedzą w klatce 1%.
Jak się to ma do naszego rzekomego antysemityzmu, porywczości czy politycznej głupoty? Jaką przewagą intelektualną czy moralną dysponuje Izrael skoro antypolska hucpa gwarantuje tam polityczną wybieralność? Naprawdę, dajmy sobie spokój i reagujmy po pańsku unosząc brew i pytając z lekko zaznaczonym znudzeniem:
- Doprawdy tak pan sądzi, panie Netanjahu?


sobota, 16 lutego 2019

Uwagi drobne na kanwie porannej lektury serwisu gazeta.pl


Świat jest trudny. Wczoraj bomba atomowa, a dzisiaj na pierwszej stronie serwisu gazeta.pl najciekawiej zapowiada się tekst „Iwona z Łomży nagle zaczęła mówić płynnie po angielsku. Wystarczyło”. 
Wczorajszy dzień w polityce był w ogóle bardzo zabawny. Sensacja roku, której sensacyjność trzeba tłumaczyć zdumionym odbiorcom, wyrażając przy tym jawne niezadowolenie z ich ciemnoty. Sądzę, że zabrakło odrobiny poezji. Znalazłem ją o dziwo w dziale ekonomicznym Gazety. Jakby tego było mało jej autorem jest Niemiec, barwnie opisujący pokojową polską ekspansję na wschodnich rubieżach swojego potężnego państwa. To po prostu piękne:
„"W pewien zimny deszczowy wieczór po pracy, podczas gdy polski rząd stale oddala się od Europy, polska rodzina z zachodniej części kraju wypoczywa w swoim jasnym wschodnioniemieckim pokoju mieszkalnym. Radio nastawione jest na polską stację, na ekranie plazmowego telewizora widać kolorową grę wideo. Przed wjazdem na posesję zaparkowane są trzy samochody na polskich rejestracjach. Za ogrodzeniem szczekają psy. Blade światło latarni oświetla brukowaną drogę w Menkinie - miejscowości z bardzo starym kościołem i 167 mieszkańcami" - czytamy w całostronicowym reportażu.

* * *
Pamiętam emocje związane z obradami Okrągłego Stołu. Przypominały nieco reakcję na puszczane wówczas przez radio piosenki, w których tekstach można się było doszukać antyreżimowego przekazu.
Pierwsza i odruchowa: - Ale dają…
Druga i rozumniejsza: - Dają tyle na ile komuchy pozwalają.
Wcześniej Okrągły Stół kojarzył mi się z rycerzami, królem Arturem, Lancelotem, a ci z kolei z filmem „Monty Python i Święty Graal”. Teraz kojarzy mi się diabli wiedzą z czym.
Trzydzieści lat temu Adam Michnik uchodził za radykalnego antykomunistę. Gdyby ktoś zechciał młodzieży przybliżyć rozmaite związane z tymi obradami niuanse i wyskoczył z tym przykładem, większość spyta najpierw:
-A kto to jest Michnik?
I to jest świetne. Guma sparciała i dmuchane polityczne lale naszej młodości znalazły się w składziku na zapleczu. Wrzeszczą, kopią, tumanią, ale tak naprawdę już ich nie ma. Może kiedyś, gdy i nas nie będzie ten dziwny mebel, który był w zasadzie oznaką symbolicznej równości odzyska dawne świetne, bo legendarne znaczenie.

* * *
Chciałem coś napisać, ale mam na słuchawkach Lesia Millera w radio TokFm i do głowy przychodzą mi tylko przekleństwa. Po cholerę ludzie w średniowieczu w ogóle je wymyślili? Wystawcie sobie, że nawet językową przestrzeń dla przekleństw jakie znamy trzeba było wymyślić. Zastąpiły w języku zaklęcia, w przykrym momencie, gdy ludzie zorientowali się, że coś słabo działają. Początkowo próbowano je zarezerwować dla warstw wyższych i z oburzeniem opisywano jak to chłop prosty przeklina niczym szlachcic. Był to towar deficytowy do tego stopnia, że biedni Francuzi początkowo importowali przekleństwa z Anglii. 

I właśnie przez takich ancymonów nie potrafię niczego sensownego napisać. Dodam tylko, że wraz z rozpowszechnieniem się przekleństw rozpoczęła się walka z mową nienawiści. Tamtejsi publicyści narzekali na idiotyzm władzy, która za przeklinanie wymyślała drakońskie i niesmaczne kary w rodzaju ucięcia języka. W ten sposób sprośny zwyczaj tylko się rozprzestrzenił, bo nikt podobnych sankcji nie brał poważnie. Ludzie praktyczni zalecali natomiast by stosować zamienniki, na przykład wyklinając Boga zamieniać jego imię na „buty”. Bezpiecznie i racjonalnie. Tyle tylko, że po 700 latach nie mam zamiaru wobec tak marnych typków jak Miller czy jego rozmówczyni Lewicka używać jakichś śmiesznych zamienników, a język jest mi drogi z wielu powodów.

* * *
W dzisiejszej Wyborczej rozważania na temat inteligentnych domów. Lepiej by się zastanowili nad inteligencją własnego redaktora naczelnego.

* * *

Na żywo, dosłownie każdego dnia przekonujemy się, jak ważna jest historia i stosunek do niej. Pewnie dlatego pracowicie podważano i nadal podważa się jej znaczenie. Obecnie rządzący pomimo licznych w tym względzie deklaracji, w zasadzie poza tworzeniem nowych historycznych mitologii i płaczliwym domaganiem się uznania też nie mają się czym pochwalić. Świetnie, że mówi się o partyzantce niepodległościowej, o rotmistrzu Pileckim, że odkłamuje się, choć niezwykle ostrożnie, bujdy wpajane społeczeństwu przez dziesięciolecia, ale brak w tym ujęciu szerszego spojrzenia.
Opiewa się i podświetla punkty, podczas gdy pozostałe wydarzenia tkwią w ciemności. To jak nowoczesne interaktywne muzeum, które prowadzi zwiedzających od eksponatu do eksponatu ku finałowi, gdzie czekają gotowe wnioski. Widzimy bohaterów i poszczególne wydarzenia, ale nie jest to klasyczna oś czasu. Brakuje też związków przyczynowo skutkowych. Oczywiście szkoła nie nauczy historii, ale powinna dawać chętnym narzędzia do jej amatorskiego badania.
Dzisiaj młodzi ludzie stają bezradni przed ogromem ukazującego się materiału nie zdając sobie sprawy, że większość dzieł to płody nieuków, historycznych grafomanów i propagandowych groszorobów. Tkwimy pomiędzy sprzecznościami motywowanymi politycznie i nie potrafimy przez to odpowiedzieć na dziwaczne zarzuty rozmaitych zagranicznych nieuków o wybitnie złej woli, ponieważ nasze odpowiedzi muszą być zrozumiałe dla nierozumiejącego historii społeczeństwa.
Wkładane w to wysiłki są daremne, a przy tym zabierają czas i energię, gdy trzeba zacząć od początku. Dosłownie. Narzędzia w postaci historycznych badań DNA są gotowe i już używane, ale o tym cicho. To ważne, bo warto w końcu zrozumieć skąd się wzięliśmy w tej naszej Polsce. Nieistotne? A stutysięczny tłum idiotycznych turbolechitów to nic? A może chcecie się za kilkanaście lat dowiedzieć, że Bolesław Chrobry był po prostu starą Żydówką? Jeśli uważacie, że to niemożliwe, włączcie telewizor.