poniedziałek, 30 sierpnia 2010

jestem premierem und prezydentem

- jest pan premierem und prezydentem...
- jestem także, proszę nie zapominać, sejmem i senatem
- pan rządzi?
- żądzę!
- / panie premierze przez "rz" / pliska...
- rządzę!
- czego pan się boi?
- gwizdów i wrzasków
- gwizdów i wrzasków?
- tak. ludzie, skoro mnie kochają powinni cmoktać i ślipkać
- ślipkać? co to znaczy "ślipkać"
- moi zwolennicy mają duże oczy i tymi oczami ślipkają. reszta to barany
- a co z tą resztą?
- z resztą narodu, z polakami?
- nie znam takich. jacy znowu polacy? Może jeszcze jacy tacy, co? wiesz gdzie ich mam, no w teczce...he he he
- przepraszam panów, panie premierze, panie czubku, ale własnie zaczyna się mecz, który mam komentować
- jaki mecz?
- normalny. pan wchodzi pierwszy!
- a nie będą gwizdać?
- to nasz stadion. u siebie jesteśmy! pan posłucha jak krzyczą..."donaldu"
- donaldu?
- donaldu gdzie jest ta legia! donaldu, gdzie jest ta legia?
- niech se krzyczą, to niepolityczne jest. uf
- a pamięta premier, kto tę legię zakładał?
- boniek?

niedziela, 29 sierpnia 2010

Dom Elżbiety LVI


Po tym zdaniu zobaczyła ją. Dreszcze przebiegły jej po plecach. Zofia stała obok regału, nikła, efemeryczna. Przez jej postać, mogłaby odczytać tytuły z grzbietów książek…mimo to, czuła jej siłę. Nie widziała, by poruszała ustami, a słyszała jej glos, jakby ten, za jakąś cudowną sprawą trafiał wprost w jej umysł.

To niestety początek. Gdybym wtedy wiedziała, że Mistrz przybył za namową Carloty. Że to było z góry ukartowane przez nią i Gerarda. Ale tego już się wraz z wnukiem Ksawerego domyśliłaś, prawda?
Dlaczego namówiła mnie do zabicia Gerarda? Pewnie to jest dla ciebie zagadką, bo i ja długo tego nie mogłam zrozumieć. Wiedziałam, że byli kochankami, wiedziałam też, że ona na jakiś swój sposób…bo to nie była miłość, czuła do niego jakieś przywiązanie. I tego nie mogłam zrozumieć, aż kiedyś w przypływie dobrego humoru powiedziała, że ją odtrącił.
Ale to nie ważne, mamy mało czasu. Słuchaj, w głębi ogrodu, z tyłu za domem stoi składzik na narzędzia, kiedyś to był domek ogrodnika, był większy, dziś tyle z niego zostało. Za nim rośnie dąb i tam spoczywają moje doczesne szczątki. Jeżeli po tym wszystkim, będziesz miała do mnie trochę współczucia, proszę o pogrzeb katolicki i złożenie moich kości w poświęconej ziemi. Wiem, że to nie będzie łatwe…


- Jak to, zostałaś pochowana w ogrodzie? Dlaczego? Kto ciebie w ten sposób potraktował? – Elżbieta, była zdziwiona i wzburzona. Zapomniała, że rozmawia z duchem. Całkiem opadł z niej strach, zostało tylko zdziwienie.

Pochowała mnie Carlota, po prostu. Popełniłam samobójstwo i poprosiłam ją by mnie w ten sposób pochowała. Ja wtedy myślałam…widzisz, że Bóg mi nie wybaczy. Myślałam, że pójdę prosto do piekła, mimo, że chciałam pojednać się z Bogiem, zamknięto mi drzwi Świątyni Pańskiej. A dziś…ale nie o tym, bo to tajemnice, o których nie wolno mi mówić.

A teraz posłuchaj, tu narobiłam najwięcej zła. Ojciec przed śmiercią mnie ostrzegł, bym nigdy nie słuchała Carloty, ale wtedy, ba, jeszcze dużo później ufałam jej bezgranicznie.


- Pozwoliła Ci popełnić samobójstwo?

Nawet dała truciznę. Nie ważne nie odwrócimy już niczego. Jestem tu, bo dzięki tobie, mogę wreszcie osiągnąć spokój. Próbowałam z Leokadią, ale ona wyświęcała tylko dom i szukała sposobu, by mnie się pozbyć. Usunęła wszystko z domu, co miało ze mną jakieś powiązanie, mój portret kazała spalić. Tylko klucza nie wyrzuciła, nie wiedziała, że otwiera mój dziennik. Tobie pierwszej pokazałam gdzie masz szukać.

- Mnie? A sen, że biegniesz na strych, tak?

Właśnie, próbowałam skierować twoje myśli, na kluczyk i strych, udało się. Anastazja, twoja matka była bliska odszukania dziennika, ale nią owładnęła Carlota, popychała ją do różnych szaleństw, aż w końcu…przykro mi to tobie mówić, do śmierci.

- Babcia nie chciała jej dać kluczyka, a jak zapewne wiesz, nie byłam z matką zżyta.

Nagle Zofia zaczęła znikać, rozpływać się, a wokół zaczął roztaczać się zapach piżma i imbiru. Potem śmiech, nieprzyjemny, ironiczny i głos budzący przerażenie.

Nie wyrwiesz się stąd! Ta mała ci nie pomoże, ona zechce tak jak ty…

NIE! – I to był ostatni okrzyk Zofii, wszystko się rozwiało i postać Zofii i zapach.

Ela jeszcze przez chwilę stała jak wmurowana, nie miała siły się ruszyć. Po plecach przechodziły dreszcze przerażenia. Kiedy w końcu otrząsnęła się z tego, zobaczyła na ekranie komputera ostrzeżenie, które zostawiła jej Zofia, zapewne pod koniec, a którego przedtem nie zauważyła.

Nigdy jej nie słuchaj, będzie próbowała cię omamić, by wejść w posiadanie…

Na tym zdanie się niestety kończyło.

- Czego wejść w posiadanie? – Zapytała Ela, ale nie uzyskała odpowiedzi.

Wyszła z biblioteki, skierowała się w stronę sypialni, gdy usłyszała sygnał swojej komórki, dochodzący z kuchni.

Solidarność - 30 letnia babinka

Dziwnie obco się czuję w związku z rocznicą Sierpnia 80. Tyle wielkich słów o sukcesie, a prawdę powiedziawszy ta nasza ukochana Solidarność dostała łomot.

W grudniu 81 po raz pierwszy, potem przez lata powolnego i przeraźliwie nużącego popuszczania smyczy a trzeci raz po 89 gdy robiła za osłonę przemian ustrojowych.

Dzisiejsze elity władzy, te młodsze, których korzenie tkwią w latach 80 zbyt długo pozostawały w cieniu elit, których mitem założycielskim był rok 1968. Teraz po latach byle jakiego obchodzenia się z pozostałościami po Solidarności znalazły swoją kotwicę i nagle chcą mnie zapędzić tam gdzie śpiew, wołanie o wolność i las rąk z palcami ułożonymi w znak zwycięstwa.

To smutne, ale za późno! Ani mnie nie interesuje ich wielkość ani małość. Ani limuzyny rządowe z których wysiadają ani tęsknota za tym pięknym latem, rewolucjonistów wykolegowanych, wypchniętych poza nawias.
Ogień zgasł i nawet jak się powiedzie pocieranie patyków jeden o drugi, to już nigdy nie będzie ten sam ogień. Bawi mnie tylko, że teraz patyki pocierają ludzie finansowej elity, władzy i mediów. Chcą dla takich jak ja rozpalić cos w rodzaju nowego ogniska ducha. Jaja.

Przypomina mi to fragment z opowieści Stanisława Lema o profesorze Tarantodze, gdzie opisany jest jeden taki sprytny profesor, który przy pomocy narzędzi dostępnych w epoce kamienia łupanego chciał wykonać krzemienną skrobaczkę. Stłukł okulary i zwichnął nadgarstek ale skrobaczki nie wyłupał.

Tak to właśnie jest i nic na to nie poradzicie, szlachetni panowie.
Solidarność się zestarzała jako mit, szybciej niż jakikolwiek inny. Wiem, wielu było pomagierów, ale trzeba sobie wreszcie uprzytomnić, że zestarzała się brzydko, dlatego, że kompletnie nie przystaje do dzisiejszego, realnego życia. Jej ideały przestały być zrozumiałe.

Biorę do ręki „Dzienniki” Kisiela i otwieram sobie na stronie opisującej dzień sprzed 40 lat. Gdybym był bezczelnym złodziejaszkiem mógłbym spore fragmenty opublikować na blogu, ot, zmieniając kilka nazwisk i tekst by „chodził” jako wielce aktualny choć kontrowersyjny.

Wyciągam z szafy pożółkłe solidarnościowe szpargały i czytam o konceptach gospodarczych i społecznych. Kurz, śmieci, rozczarowanie.

Solidarność nie wytrzymała próby czasu, nie tylko dlatego, że Wałęsa okazał się nie całkiem tym Wałęsą ani Jurczyk nie całkiem tym Jurczykiem. Na to możnaby machnąć ręką. Z roku na rok rozdźwięk pomiędzy Solidarnością wyobrażoną, która rosła nie tylko we mnie jako symbol mojej, naszej, młodości przecież, a tą realną ( uwaga bo trudne! ) się zmniejszał i zmniejszał. W końcu został prawdziwy, realny ruch społeczny i związkowy. Piękny narodowy gest, ale od razu w umęczonej sepii starych fotografii.

Jako dureń i znany grafoman nie potrafię być może tego odpowiednio wyrazić w związku z czym posłużę się przykładem:

Miesiąc temu, jak co roku, przez blogosferę przeszła fala emocji związanych z rocznica Powstania Warszawskiego. Dzisiaj emocji nie ma i w ćwierci, choć większość piszących tutaj w jakiś tam sposób dotykała tych wydarzeń osobiście.

Nie jest przypadkiem, że chociaż od rana „chodzi za mną” piosenka z tamtych czasów, nie jest to ani bojowy Kaczmar, ani Sentymentalna panna „S” tylko „kawałek” ,chyba(?) Wałów Jagiellońskich a szczególnie jedna zwrotka z tej piosenki:

„A pewna pani spod baru
Przestała się lekko prowadzić
Wcale nie w ramach Solidarności
Ino z powodu starości”

Czy to już kompletny upadek ducha, czy może wreszcie normalność?

piątek, 27 sierpnia 2010

Pieski i kotki

Gdyby mój najgorszy wróg w blogosferze zjadł tysiąc kotletów i natężył się niczym okrągły francuski diabeł nie podskoczy mi w kwestii miłości do zwierząt. Nikt mi nie podskoczy! Ja kocham zwierzęta i nigdy żadnemu z naszych braci mniejszych nie zrobiłem świadomie krzywdy.

Codziennie gdy otwieram bramę firmy, sprawdzam najpierw czy na drodze stalowych wierzei nie rozłożyły się czasem ślimaki. Uchylam i zbieram skurwysynów, znaczy się te ślimaki! W tym roku są ich tysiące. Nie jestem Francuzem, niech sobie żyją! Co innego gdyby były rybami albo krewetkami, ale nie są.

Wkurzyła mnie dzisiaj TVP. Nie oglądam „pudełka” poza meczami bo mam romans z internetem, ale dzisiaj akurat zajrzałem i zobaczyłem, że wiadomością dnia jest to, że jakiś pieprzony babon w słodkiej Anglii zamknął kociambra w koszu na śmieci. Wkurzyłem się niczym jakiś lewak.

Dzisiaj, tak dzisiaj, trwa kilkadziesiąt wojen na świecie, na białym. Dzisiaj, tak dzisiaj, zostało zabitych w ramach tych wojen kilkanaście tysięcy osób. Trzy razy tyle umarło z głodu. Dziesięć razy tyle z powodu braku jakichkolwiek zabezpieczeń wobec ciemnej śmierci w rodzaju malarii, AIDS, cholery czy innego łapczywego zgonu.

Kocham koty! Mój dzielny Grubek żył ponad dziesięć lat. Wielokrotnie wypowiadał się w blogosferze jako konserwatywny koci liberał. Sprawdźcie sami! Teraz jego następcą jest dwuletni kot o dziwnym imieniu „Kozio” Gdyby ktoś włożył go do kosza na śmieci, pomijając rany i krwawą zemstę Kozia…
... zabiłbym gada!
P
ieski, kotki i diabli wiedzą co jeszcze. Telewizja ma nas za infantylnych idiotów. Kocham słodką Różyczkę, psicę, która nadbiegła do mnie wyjadając żarcie rzucane zimowym ptakom. Teraz Różyczka sypia na kanapie gdy nie ma córy w domu. Gdy jest - szał. Śpią obie z łebkami na poduszce a zaraz obok wesoły kot „Kozio”

No dobra, chyba jakoś, koślawo, bo nie jestem pieprzonym mistrzem słowa, pokazałem wam jaki status mają nasze domowe zwierzęta. Pochwalę się, że nigdy umyślnie nie skrzywdziłem żadnego oszołoma – zwierzaka. Róża siedzi koło mnie i słodki pysk kładzie mi na kolanach. Liże mi tu klawiaturę…bleee…

Po co o tym piszę? Pisze o tym po to by pokazać, jakimi pierdołami świat się zajmuje podczas gdy miliony giną z głodu, wojen czy chorób.
Wody! – Wody! Woła dziecko usychające w jakimś pieprzonym Sudanie. Usychające na śmierć!

Lżej by mu było umierać gdyby wiedziało konające dzieciątko, że nikt w Anglii nie zamka kociambrów w koszach.
Idę przy okazji wymienić Różyczce wodę w misce. Ona potrafi mi powiedzieć czego chce.

A te dzieciaczki?

czwartek, 26 sierpnia 2010

Dom Elżbiety LV


Kiedy zamknęły się drzwi za Piotrem, Ela wciągnęła w płuca powietrze. Właściwie była przerażona, ale coś jej mówiło, że gdy będzie sama, czegoś się dowie. To coś może okazać się kluczowe.

Robiło się późno, cienie drzew zza okien, szybciej pogrążały dom w ciemnościach i mimo godziny ósmej wieczór, Elżbieta zapaliła wszędzie światło. Już żałowała, że Piotr poszedł, choć coś szeptało jej do ucha, że to niezbędne. Na razie bała się najwięcej własnej sypialni z podartym dziennikiem.
Poszła najpierw do kuchni, tam światło słoneczne było najdłużej, bo za oknem nie było drzew, a ono samo wychodziło na zachód. Zrobiła sobie herbatę, spojrzała na niedojedzone lody, które rozwodniły się i sprawiały nieprzyjemny widok. Kieliszki z niedopitym winem, które w półcieniu wyglądały, jakby były napełnione krwią. Wzdrygnęła się i wyszła z kuchni.

Drzwi do sypialni były otwarte, światło nocnej lampki, którą zapaliła jeszcze gdy był Piotr dawało nikły blask, kątem oka spojrzała na dziennik leżący na stole i…pamiętnik był cały!

Ten widok przeraził ją jeszcze bardziej.

- Co tu się dzieje! – Zawołała na cały głos, by dodać sobie odwagi.

I wtedy najpierw usłyszała szept, nawet przez chwilę, myślała, że Piotr wrócił, ale szept dochodził z biblioteki. Uchyliła drzwi, komputer był włączony, biała karta Worda zapełniła się wielkimi literami.

Witaj Elżbieto!


- Kim jesteś – Zapytała Ela, choć suchość w gardle i drżenie, było oznakami najwyższego strachu.

Na monitorze pojawił się następny napis.

Zofia Mioducka


Ela jakby lekko odetchnęła.
- Jesteś sama? – Zapytała, bojąc się odpowiedzi.

Teraz tak, ale strzeż się, ona chce ciebie. Powinnam cię ostrzec na początku, ale nie wiedziałam, że ona obłożyła ten mój dziennik jakimś urokiem. Najgorzej, że zbyt szybko domyśliłaś się kim ona jest naprawdę.
– Litery na monitorze pojawiały się jak wyczarowane.

- Więc moje obawy są prawdą? – Zapytała bardziej siebie, niż Zofię -Czemu tobie mam ufać? – Ela jakby otrząsnęła się z paraliżującego ją strachu.

Ja chce tylko wiecznego odpoczynku, nie chce już pokutować za to co zrobiłam.


- Przecież to ona zabiła Gerarda.

Masz rację, tyle, że to nie koniec moich win.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Dom Elżbiety LIV




- Demon z wilczymi pazurami? – Głos Piotr nadal był pełen wątpliwości. – A może to Zofia próbuje nas zwieść, sprowadzić na fałszywy trop? Myślisz, że jeżeli to twoja krewna, to była bez wad?

- Przestań, nie o to chodzi. Czy ja mówię, że ona była bez wad? Nie rozumiemy się, nie wiem, może czas, byśmy od siebie odpoczęli? Inaczej zaczniemy sobie skakać do oczu. Zrozum, może rzeczywiście, ta nasza znajomość, zbyt szybko przybrała tak poważny charakter. Właściwie, jak sam zauważyłeś, nie znamy się. Nie wiem, co ty lubisz, a ty nie wiesz co ja lubię. Mam swoje nawyki, pewnie i ty je masz. Może zbyt niedojrzale zareagowałam na początku naszej znajomości…ja naprawdę nie jestem już nastolatką, nawet mentalnie. – Widać, że dużo kosztowało Elżbietę to wyznanie, policzki pokrywał rumieniec, drżenie nie ustępowało. Ale ciągnęła dalej – Myślę, że Zofia chce się jakoś ze mną skontaktować, może to tylko takie przeczucie, ale…Piotr spróbujmy, dobrze? Jeżeli nie dam sobie rady, zadzwonię do ciebie, tylko zapisz mi twój numer telefonu na komórce – podała mu swój telefon – i nie bój się, ja się nie boję. Skoro babci nic się nie stało, co mnie może się stać? Ona też zapewne dużo wiedziała, nie wiemy ile, bo Kanusia też nie za bardzo chce o tym mówić, ale z tego cośmy się dowiedzieli, wynika, że Carlota nie była im obcą. Co o tym sądzisz?

Piotr długo milczał po tym monologu Eli, jakby coś rozważał. Wreszcie, jakby z namaszczeniem kiwnął głową, na znak, że się zgadza z nią i powiedział:

- Dobrze, masz rację, tylko jak mam cię tu samą zostawić? Po drugie, wybacz, nie wiem dlaczego zacząłem wątpić w twoje słowa, zwłaszcza, że sam to odczuwam na własnej skórze. Możliwe, że jeżeli masz rację, że to zły duch, duch z piekła rodem, może próbuje nas skłócić. U twojej babci najczęściej spała Kanusia, więc właściwie nigdy nie była tu sama. Po trzecie, fakt, ta nasza znajomość, zauroczenie, miłość, czy jak to sama chcesz nazwać, rozwinęła się szybciej, niż nasze wzajemne się poznanie, może w tym też tkwi problem, ale chciałem ci się przedstawić, tak szybko jak zdołałem i to wcale nie z tej najlepszej strony – uśmiechnął się blado. – Ciebie też już trochę poznałem, fakt, że nie mogę powiedzieć, kim jest twój ulubiony autor, choć obstawiał bym Gravesa, sądząc po zakładkach w Mitologii. Wiem też, że interesujesz się horrorem w literaturze – Piotr spoglądał wciąż na nocny stolik przy łóżku - i czasami inkwizycji, herezją, czarami, może i czarownicami. Myślę, że czasy starożytne są ci bliskie, a zarazem, szukasz w cywilizacji nowożytnej pewnych podobieństw. Czy mylnie cię osądziłem?

- Nie, może nie do końca to prawda, ale po tych trzech książkach chciałeś złożyć cały mój obraz, to nie tak łatwe – uśmiechnęła się. – Masz natomiast rację, że wciąż szukam, nie wiem sama czego, ale szukam…za to ja nawet nie wiem, co ty lubisz czytać.

- Teraz to nie ważne. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy czytam tylko literaturę fachową, a z tą twoją charakterystyką, to trochę żartowałem. Odbiegliśmy od meritum. Czy uważasz, że jednak powinienem wrócić do swojego domu? Czy na pewno sobie sama poradzisz? Nie chce cię samej zostawić, boję się o ciebie.

- Myślę, że jednak powinniśmy się na chwilę rozstać, może to pomoże nam zrozumieć nie tylko siebie, ale to cośmy ostatnio widzieli i przeżyli. A jeżeli coś by się działo, jeżeli by mi coś groziło naprawdę cię zawiadomię, dobrze?

- Ok. jasne, znaczy mam sobie iść, tak?

- Piotr, to nie tak, ale faktem jest, że chcę pobyć tu sama.

- Żartuję, masz rację, obojgu chyba nam potrzeba tego. Tylko w razie czego dzwoń, tak?

- Jasne.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Dom Elżbiety LIII




Piotr podszedł do pamiętnika i zaczął przewracać kartki, a właściwe to, co z nich zostało. Elżbieta przyglądała się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Nie mogli zrozumieć co właściwie się stało. Jaka siła i dlaczego zniszczyła dziennik Zofii.

- Teraz będzie trzeba to najpierw jakoś logicznie poskładać, myślę, że jakoś nam się uda – Piotr jakby przekonywał samego siebie, że uda się to jeszcze przeczytać.

- To ona, Carlota – głos Eli był suchy i pełen pewności – coś chce ukryć, pewnie zbyt wiele, już odkryliśmy.

- Też myślę, że to ona, tylko…duch, który potrafi niszczyć rzeczy realne?

- A życie twoich babć? A moje, twoje życie? To nie jest zwyczajny duch, jeśli jest duchem…

- Co sugerujesz?

- Nie wiem, nie chcę wyjść na nawiedzoną, ale w pamiętniku, Zofia dziwiła się, że Carlota wciąż wyglądała na młodą dziewczynę, nie, nie dziwiła, a jak chyba napisała, zaczęła się jej obawiać. Znasz książkę Portret Doriana Graya Oscara Wilde’a?

- Jasne, ale nie widzę specjalnego związku.

- Nie? A ja tak, Carlota robi sobie z Zofii coś na kształt portretu, namawia ją na przykład, by podała truciznę Gerardowi, prawda? Choć rzeczywiście to ona sama go morduje, winą za morderstwo obarcza Zofię. Zofia popada tu, po powrocie w odosobnienie, jest ekskomunikowana, a co wtedy robiła Carlota? Nie wiemy, bo chce zniszczyć może dowód, a może obawia się, że gdy wyjdą na wierzch jej sprawy, coś utraci?

- Słuchaj, to nie horror z Hollywoodu! Ani literatura! To się dzieje naprawdę!

- A jak nazwiesz to? – Ela wskazała na podarty pamiętnik – A napis na lustrze, przy którym się poznaliśmy, zapach piżma i imbiru, marznące szyby w środku lata…- Ela drżała i łzy zaczęły spływać po policzkach. – To nie horror?

- To była zwykła wiejska dziewczyna, Katalonka. Może faktycznie znała się na ziołach i truciznach, może potrafiła też rzucać uroki, ale na Boga, to co ty sugerujesz…

- Tak, sugeruje, że to nie był człowiek i że opętał Zofię. Niszczył wszystko, co kochała, albo mogłaby pokochać.

- Myślę, że jednak się trochę zagalopowałaś – spojrzał na jej stolik nocny, na którym oprócz
„Montaillou, Wioski Heretyków” Ladurie leżała „Mitologia” Gravesa z mnóstwem papierowych zakładek i „Miasteczko Salem” Kinga. – Tak różne masz gusta, by czytać zarówno Montaillou, jak i horror, a obok tego jeszcze grzebać w mitologii?

- Myślisz, że oszalałam? A, zawsze mam co najmniej trzy książki przy łóżku, coś w tym złego? – Elżbieta była zdenerwowana, nadal drżała, ale teraz ze złości.

- Nie złość się na mnie – Piotr jakby dopiero teraz zauważył, że wyrządził jej przykrość swoimi uwagami na temat literatury leżącej na nocnym stoliku.

- Słuchaj, już mnie Marek nazwał nawiedzoną grafomanką zakochaną w Neronie. Teraz ty sugerujesz, że naprawdę oszalałam, bo myślę, że Carlota była demonem, nie człowiekiem i że nadal tu jest? Ona cię przecież chciała zabić! Sam mówiłeś, prawda? A może opowiadałeś tylko ucieszne historyjki, by mnie zabawić?

- Nie, nie opowiadałem uciesznych historyjek, masz rację. Nie denerwuj się, mnie to samo przemknęło po głowie, tylko, że to niemożliwe, żyjemy w XX wieku, nie ma demonów, czarownic i klątw. To co nam się przytrafia to jakiś koszmar, zły sen. Dopóki wierzyliśmy, że Carlota to tylko duch jak i Zofia…

- Nie rozumiesz, że Zofia chce ratunku, ona woła o ten ratunek, prosi…tamta jakby się nami tylko bawiła, śmiejąc się z nas, niszcząc może dowód na to, że rzeczywiście była diabłem i nadal tu jest. Zobacz, to wygląda na pazury zwierzęcia – Ela wskazała na podarte kartki pamiętnika.

Bum! Puk! Przyszliśmy po Jarosława Kaczyńskiego!

- Skoro bierzecie, jako partia, dotacje na działalność z kieszeni tak zwanego podatnika podlegacie ustawie o nieprawidłowym przywództwie partii politycznych!

- Nie ma takiej ustawy!

- A właśnie, że jest!

- Nie ma!

- Jest!

- Nie ma!

- Nie będziemy się tutaj kłócić i robić nowej zadymy na podobieństwo zadymy o pomnik pod oknami pajaca, tfu...pałacu. Jak nas nie wpuścicie to wypierdolimy drzwi! Jak demokracja to demokracja! Taaak - Już lepiej.

- Ale o co chodzi?

- Przyszliśmy zgodnie z Ustawą wzorowaną na Ustawie o zapobieganiu przemocy w rodzinie zabrać a właściwie usunąć waszego domowego, ups, partyjnego prześladowcę, niejakiego Jarosława Kaczyńskiego! Jest w gabinecie na piętrze?

- Ależ...

- Żadne „ależ” ! Przecież działamy dla waszego dobra. Kto, jak nie Jarosław Kaczyński tłamsi was, dusi, poniewiera wasze ega – pardą – nie pozwala rozwinąć skrzydeł oraz przegrywa wybory.

- Ależ...

- Czy Jarosław Kaczyński kiedykolwiek panią ( pana? ) uderzył?

- Co za brednie! Jestem tylko pracownicą sekretariatu, ale chyba wszyscy wiedzą, że pan Jarosław...

- Proszę, oto nakaz unowocześnienia waszej partii oraz radykalnej zmiany stosunków w niej panujących. Niech pani ( pan? ) spojrzy na punkt pierwszy. Widzicie ( tak będzie wygodniej) … widzicie co tu jest napisane?

- Ale ustawa o partiach politycznych!

- A aneksik? O tutaj...

- Jeżeli szereg niezależnych autorytetów, dotychczas nastawionych pozytywnie do działań lidera partii stwierdzi...

( NN zagłębia się w lekturze )

- I co?

- Co i co? Czytam listę autorytetów, Wyborcza, TVN24, Platforma Obywatelska, Wyborcza, TokFm, Wyborcza, Dziennik Gazeta Żadna, Platforma Obywatelska, Rzepa? TVN24...co to ma być?

- Na drugiej stronie!

- A tutaj... Marek Migalski, Paweł Pompejusz?

- Poncyliusz! Och ten słownik google!

- I ten, ta też, no ładnie – O, ta zapowiada pogodę! I ten, i ta! A ci wydrukowani na niebiesko?

- To głos ludu, tak zwani blogerzy.

- ...Azrael, Kataryna, Renata Rudecka – chyba Stefcia? - Ale gębę ma ten na „M”

- Może niepotrzebnie daliśmy zdjęcie!

- A co tu robi Mistewicz w czerwonym kółku?

- Promuje XXI wiek, ale podpadł z powodu tzw „Wstęgi Moebiusa” Proszę nas natychmiast wpuścić! Za chwilę odetchniecie pełną piersią!

- Będzie przeciąg? To nam może zaszkodzić!

- Może może, ale złego Jarosława wyniesiemy i będziecie mogli zacząć wszystko od nowa!

- Ale jego nie ma!

- Jak to nie ma?

- Wczoraj wyszedł i powiedział tylko, że jedzie popływać kajakiem.

- Kajakiem?

- Tak, kajakiem! I nawet jako geniusz polityczny zostawił dla panów karteczkę.

- Zostawił dla nas karteczkę? Specjalnie dla nas?

- Proszę!
( czytają na głos )

- Szanowni, wasza XXI wieczna polityka, wasze telewizje, platformy, nagłe pomysły ratunkowe ( to do Pana, panie Migalski! ) bardzo mocno przypominają minetę w kajaku!

- O rany! Dlaczego? Czytaj dalej!

- Bo tak mocno zalatują wodą!

- To sam Prezes pisał?

- Tak. Odkąd obejrzał skecz o „Ministerstwie Głupich Kroków” stał się fanem Monty Pythona z powodu...

- Z powodu?

- A z takiego powodu, że nikt lepiej nie ukazał rządu Tuska!

- Nam się tego słuchać nie godzi!

- To przyjdźcie za tydzień!

- Będziemy mogli wtedy zabrać prezesa?

- Nie, ale możemy pogadać o pierdołach.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Dom Elżbiety LII



Siedzieli w domu sącząc wino i jedząc lody. Oboje milczeli, przyglądali się sobie nawzajem, a zarazem bali spłoszyć tą więź, która coraz bardziej ich ze sobą splotła.

- Wiesz – odezwała się pierwsza Elżbieta – ty związałeś się z prostytutką, ja z facetem, który nie rokował nadziei na szczęście, oboje jesteśmy popaprańcami życiowymi. Tyle, że ja z Markiem wytrzymałam dwanaście lat, prawie było już z nas stare małżeństwo – roześmiała się sarkastycznie.

- Myślisz, że to równoznaczne? – zapytał z powagą – Wiesz, właściwie się nie znamy, każde z nas wędrowało dotąd w różnych kierunkach. Choć nie przeczę łączy nas aż nadto, a zetknęliśmy się dzięki przypadkowi? – zaakcentował ten znak zapytania na końcu i spojrzał na nią pytająco.

- Myślę, że nic nigdy nie dzieje się przypadkiem, a na pewno nie nasze spotkanie. A fakt, gdyby ktoś dwa tygodnie temu mi powiedział, ze się zakocham, że spotkam gdzieś na końcu świata ciebie. Że dowiem się w końcu o zapachu, który mnie prześladował, że będę mieć dom, że dowiem się o babci…to jak jakiś film, a nie normalne życie! – wykrzyknęła prawie na końcu i nabrała pełną łyżkę lodów.

Piotr przy tej czynności przyglądał się jej z uśmiechem.

- Czemu mi się tak przyglądasz? – Zapytała z pełnymi ustami.

- Myślałem, że nigdy nie ulegasz takim słabostką jak słodycze, wiesz?

Zarumieniła się lekko na te słowa. – To nie to, że to jakaś słabość, nie jestem jakimś wyjątkowym łasuchem, nawet nie przepadam za lodami, tylko dziś mi jakoś wyjątkowo smakują. – zaczęła się tłumaczyć.

- Ale…nie, ja nic nie chciałem…wyglądasz po prostu uroczo, wybacz, pewnie znów popełniam jakąś niezręczność.

- Nie żartuj – uśmiechnęła się i wtedy usłyszeli jakby w sypialni coś spadło, urwało się. Oboje poderwali się na nogi i wbiegli do pokoju, ale nic nie wskazywała na to, że coś tu się stało. Dopiero po chwili spojrzeli w stronę pamiętnika, zrobili to jednocześnie i aż podskoczyli, kartki były podarte, jakby dzikie zwierze rozdzierało je pazurami. Z niektórych kartek zwisały tylko marne strzępy.

- Co tu się do diabła stało? – Zapytał Piotr.

- Nie wiem, ale po tym jak wygląda pamiętnik, to coś, czy kogoś ogarnęła furia.- Odpowiedziała Ela, mimo, że obaj myśleli w tej chwili to samo.

Schetyna w Rzepie. Nie lękajcie się!

Sądziłem, że wywiad z Grzegorzem Schetyną opublikowany we wczorajszej Rzeczpospolitej odbije się szerokim echem, że blogosfera krzyknie wielkim głosem, a tu nic. Ktoś gdzieś napisał, że wypowiedź Marszałka Sejmu o tym, że „stukanie laską wprowadza go w pogodny nastrój” świadczy o dziecięctwie obecnie rządzących. Ktoś wyszydził fakt, że jesienią Rząd weźmie się za robotę, a przecież to wszystko furda!

W wywiadzie Grzegorz Schetyna odpowiadając na jedno z pytań dziennikarskiego duetu Majewski & Reszka całkiem jawnie wykłada na stół nowy wizerunkowy „trynd” który za chwilę będzie obowiązywał wszystkich, na czele z mediami oczywiście. Jest to „trynd” na czasy trudne, które niestety nadchodzą. Mało, z tego króciutkiego fragmentu można dowiedzieć się jak daleko klasa polityczna odeszła od ględzenia i oczadzania głów naiwnych bajaniem o społeczeństwie obywatelskim i temu podobnych ekscentrycznościach.

Zanim odnośny fragment przepiszę z papierowej Rzepy, którą nabyłem kosztem trzech złotych i czterdziestu groszy ( ukłony dla Igora Janke ) ze smutkiem donoszę czytelnikom, że pod linkiem znajdziecie jeno informację o płatnym dostępie. To straszne, że dobro narodowe w postaci przemyśleń naszych najwybitniejszych polityków nie jest dostępne za darmochę.
Trudno. Poświęciłem się dla dobra publicznego i niech mi to będzie zapisane na plus.

Dziennikarze najpierw, o zgrozo, dopytują o jakieś „konkrety” by następnie zapytać, a właściwie stwierdzić bezczelnie:

- Bo są potrzebne reformy. Jest ogromny deficyt budżetowy, rozdęte wydatki.

Na co mąż opatrznościowy polskiej polityki odpowiada tak:

- Dużo o tym rozmawiamy w PO. To o czym mówicie jest ważne, ale to jest nasz problem, a nie ludzi, którzy rano wstają i idą do pracy. Oni chcą pracować, dostawać za to przyzwoite pieniądze, żyć w bezpiecznym kraju. To im dajemy. A deficyt to nasz kłopot i musimy ten problem ograniczyć.

Tak powiedział, nie zmyślam. Po pobieżnym przeczytaniu w pierwszym odruchu chce się powiedzieć, że o to chodzi, że po to wybieramy i następnie opłacamy rządzących by ci zamiast nas troszczyli się tak nieprzyjemnymi kwestiami jak jakieś setki miliardów i to bynajmniej nie zysku.

W takim razie proszę przeczytać raz jeszcze i zastanowić się, czego się z tego fragmentu dowiadujemy, zakładając oczywiście, że czytający nie uważa Marszałka Sejmu za wariata.

Przeczytaliście ponownie, jak prosiłem? No to teraz o nowym „tryndzie wizerunkowym” bo Schetyna tutaj po prostu powtarza pewną formułkę, która najwyraźniej jest już przygotowana do użytku. Przekładając na język bardziej patetyczny można ją odczytać, że oto: nasze ciężary, rząd dźwigać będzie! Ciężary o których istnieniu lepiej byśmy nawet nie wiedzieli.
My czyli, kto?
Obywatele? – Oj, wątpię czy w oczach Marszałka sejmu zasługujemy na taką nazwę.

Czy taką głupotę da się „sprzedać” ludowi?

Odpowiadam, że z najwyższą łatwością, ponieważ większość ludzi woli się nie martwić sprawami publicznymi niż martwić. Zresztą poza wrzuceniem karteczki dniu wyborów wpływ na sprawy publiczne mamy żaden, a jak ktoś chce takowy mieć może dostać w łeb. Godzimy się na taki model demokracji, wynajmując fachowców od rządzenia w rodzaju pana Schetyny to niech się oni martwią jakimś tam deficytem. Co nas tam jakiś deficyt obchodzi?

Ludzie w naturalnym odruchu odsuwają od siebie to czego nie widzą, a kto widział kiedyś deficyt budżetowy?

No, chyba, że u siebie w domu, ale to już inna historia. Wtedy żarty się kończą i zaczyna dramat. Ale w państwie? Chcesz się przejmować Polską to się zapisz do PO i tam sobie dużo rozmawiaj.

Rząd nosi twoje ciężary, biorąc najwyraźniej na siebie także Twoją część zadłużenia, rozrost administracji który spowodowałeś, bankructwo systemu ubezpieczeń i wszystkie, wszystkie złe, brzydkie i groźne kwestie, a ty w zamian uśmiechaj się, głosuj i popieraj za co otrzymasz dodatkową premię. Będziesz bezpieczny!

Że nadinterpretuję i niby, po co to wszystko?

Ano, mili moi, dotychczas PO żyła przez lata niejako w kontrze do PiS, które z uporem godnym lepszej sprawy wyciągało na wierzch wszystkie te brzydkie, złe rzeczy, martwiąc nimi, coraz bardziej zniechęcony tym piętrzeniem problemów elektorat. Na tym PO zyskiwała. Teraz potrzebna jest zupełnie nowa narracja. Narracja na czasy dominacji z ledwie żywą zmarginalizowaną opozycją, która gdzieś tam niby jest, ale jej głos będzie niesłyszalny.

I stąd to dziwaczne: Nie lękajcie się, bo to nie wasza sprawa! W waszym imieniu przegonimy te wszystkie cholerne, nielicencjonowane Kasandry!

Gdyby ktoś dalej dopytywał się wzorem dziennikarzy z Rzeczpospolitej o reformy i straszył przykładem Grecji czy Węgier, ględził o jakichś ratingach może dostać gwarancje, że wszystko będzie dobrze, ponieważ jak twierdzi Marszałek Sejmu „Tusk ma intuicję”
Czy Tusk jest kobietą?

czwartek, 19 sierpnia 2010

Dom Elżbiety LI


*


Piotr na chwilę wstał. Wziął dziewczynę za łokieć i coś jej powiedział, dziewczyna kiwnęła głową i odeszła.

- Co jej powiedziałeś? – Zapytała Ela, gdy Piotr wrócił na miejsce.

- Nic takiego, żeby nie przeszkadzała. To moja dobra znajoma. – Zmieszał się lekko po tym wyznaniu.

- Rozumiem…

- Nie, nie rozumiesz! – Nagle się zirytował – rzeczywiście, nie powinniśmy tu przyjeżdżać. Ja jestem równie delikatny, jak słoń…ten od porcelany. Wiesz – nagle jakby coś w nim pękło – bałem się wiązać z kobietami, a ta forma jest dość wygodna…przecież nie będę żył w celibacie!

- A czy ja coś mówię? – Głos Elżbiety się lekko załamał, widząc zdenerwowanie Piotra. – Czy ja cię oceniam, czy ty mnie oceniasz? To co było jest nie ważne, zresztą nie widzę niczego w tym niezwykłego.

- To fajna dziewczyna- Piotr jakby jej nie słyszał- ta Doris- dodał - nawet przez chwilę byliśmy bardzo blisko i teraz trochę rości sobie do mnie pretensję.

- Ładna i młoda – zauważyła Ela.

- Tak, ładna. Może niezbyt bystra…ale wiesz, ma wystarczające atrybuty. Ale nie o tym chciałem. Masz rację, nie oceniasz mnie, przynajmniej słownie, ale to nie żaden znów zaszczyt, że mieszkałem z prostytutką, bo bałem się związku z tak zwanymi porządnymi kobietami.

- A tej Doris nie próbowałeś sprowadzić na porządniejszą drogę?

Piotr się uśmiechnął po słowach Eli – Jesteś niesamowita – stwierdził z podziwem – 99% kobiet po tym moim wyznaniu pewnie albo zaczęłoby szaleć, albo odeszło z niechęcią, a ty się pytasz, czy chciałem ją umoralnić!

- A chciałeś?

- Chyba nie, może momentami…

- Znaczy nie darzyłeś ją nigdy głębszym uczuciem?

- Zadajesz trudne pytania. – Piotr przez chwilę zajął się tylko jedzeniem. – Wiesz – odezwał się nagle – to nie tak, ja ją bardzo lubię, ale to z miłością miało niewiele wspólnego, ja w ogóle nie przypuszczałem, że jestem jeszcze zdolny do takich uczuć. Dobra, ale nie rób mi portretu psychologicznego, dobrze? Jestem jaki jestem, bywało, że popadałem w straszne depresje, a ona była pod ręką, zawsze chętna, czasem mnie słuchała, a czasem…no wiesz nie musiałem mówić ani słowa.

- Nie mam zamiaru robić ci psychologicznego portretu Zaciekawiło mnie to tylko, zwłaszcza, że panna Doris – tu Ela się uśmiechnęła – siedzi w tamtej niszy – lekko pochyliła głowę w tamtą stronę – i przygląda mi się dość natarczywie.

Piotr odwrócił się i spojrzał w tamtą stronę.

- Pogadam z nią. – Piotr uniósł się z krzesła.

- Nie, daj spokój, za chwilę i tak idziemy. Ale, chyba przeliczyłam się ze swoimi siłami, nie chcę tu więcej bywać, ok.?

- Jasne! Jeszcze raz cię przepraszam za ten mój brak wyczucia. Jak widać, zapomniałem już jak się obchodzi z porządną dziewczyną. Wybacz mi, jestem kretynem.

Elżbieta się uśmiechnęła – To śmieszne, ale wiesz, porównuję ją z sobą i niestety to ona ma więcej atrybutów niż ja.

- Nie żartuj! Zmiłuj się już nade mną, powiedziałem ci nawet o tym moim związku, choć nawet Andrzej o tym nie wie, a przyjaźnię się z nim od zawsze. Dopiero by było, jakby powiedział Maryli.

- A czemu Maryli?

- Maryla to bardzo dobra dziewczyna, ale bardzo pobożna i pewnie wykropiłaby mnie święconą wodą. Myślę też, że kłopotliwe by było chodzić do nich, gdyby ona wiedziała. Możemy już iść? – zapytał zmieniając temat.

- Jeżeli o mnie chodzi to tak, a nawet byłabym wdzięczna, gdybyśmy wyszli.

Już na zewnątrz Piotr odzyskał humor, stał się znów czarujący, jakby tamta sytuacja też wisiała nad nim jak ciężka chmura.

- Jest po szóstej. – stwierdził – jedziemy do Kanusi, czy wracamy do ciebie?

- Myślę, że na dziś mam dość wrażeń i chyba wracajmy do domu. Zrobimy sobie dobrej herbaty, po drodze możemy zahaczyć o sklep Maryli, kupimy jakieś wino i może kawałek jakiegoś ciasta, co? Chyba po tym wszystkim należy nam się coś słodkiego, by rzeczywiście nie wpaść w depresję. Albo może lody?

- Lody! – Piotr aż zakrzyknął, - To najwspanialszy pomysł. Co za ulga, że jesteś, ja pewnie kupiłbym zgrzewkę piwa.

- Wiesz, piwo też lubię, jak chcesz możemy kupić piwo.

- Nie, lepiej wino i lody.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Źli Pisowczycy, źli!

Już na twitterze wiara narzeka, a Pisowczycy raczą się nawet naśmiewać z zadziwiająco nikłej frekwencji podczas dzisiejszych uroczystości. Przez chwilę oglądałem je w TV i sądziłem, że odgrodzono plac od ludu stolicy żelaznymi barierami, ale okazuje się, że nie. Nawet telewizyjni pokazali w sektorze dla publiczności jakiegoś grubasa z „bebzonem” na wierzchu i koszulką przerzuconą przez ramię.

Ktoś w TVN24 ponoć wspomniał, że brak ludu to wina pogody. Nie słyszałem nigdy większego głupstwa!

Przecież to wina PiS a już szczególnie Pisowczyków!

Bo kto inny zapewniał frekwencje na takich uroczystościach, jeśli nie patriotycznie nastawione oszołomy?

Jak płytki jest patriotyzm tych ludzi, że nie pofatygowali się na uroczystość, gdzie rej wodził Prezydent RP Komorowski!
Jak bardzo ich emocje muszą być przesiąknięte bieżącą polityką, że nie pobiegli na plac Piłsudskiego, gdzie jak co roku przecież „trębacze w trąby dmą”? Wódz się nie podoba? Cóż za małość!

Udało mi się znaleźć winnych i mógłbym odetchnąć, odpocząć, ale zawsze znajdzie się jakiś dobrodziej, który zacznie człowiekowi poczciwemu wiercić dziurę w brzuchu, że na przykład, skoro Pisowczycy nie dopisali, czemu nie pojawili się równie licznie, nastawieni patriotycznie fani Bronisława Komorowskiego czy nawet całego PO?


Słuchaj cwaniaczku!

A słyszałeś o muchach produkujących miód?

Albo o śwince wzbijającej się pod chmury i pikującej w szalonym pędzie po krew i mięso biednego zajączka?

Jeśli powiesz, że tak, zaraz napiszę, że jesteś bujaczem!
Słuchaj cwaniaczku - cwaniaczek nie słucha!

Straszne miejsce po krzyżu

Był krzyż a pod nim sporo zniczy, zdjęć. Ludzie przychodzili i odchodzili. Jedni się modlili a inni robili zdjęcia. W sumie nic specjalnie ekscytującego się nie działo. Potem nasz drogi Prezydent Elekt wyskoczył niczym diabeł z pudełka. Pojawili się obrońcy krzyża i zwolennicy jego usunięcia a co za tym idzie straż miejska, policja i barierki. Doszło do gorszących wydarzeń.

W końcu władza wykazała się cwaniactwem i usunęła obrońców spod krzyża a resztę odgrodziła podwójnym rzędem barierek.

Zaglądam ci ja wczoraj na blog Krzysztofa Leskiego i co widzę?

Fortyfikacje!

Widzę cholerną, szarą przenośną fortecę obstawioną przez nieszczęsnych strażników miejskich. Zza zasłony wystaje krzyż i książe Józef Poniatowski.

Kolejnym, oczywistym posunięciem naszych cwaniaków będzie przeniesienie krzyża do kościoła św. Anny. Może się nawet cwaniaczki tego świata wysila na jakąś zgrabniejszą uroczystość niż to co zaprezentowali biegając od rana z tablicą pamiątkową.

Tyle tylko, że jak już przeniosą i wymyją na glanc kostkę brukową zostanie przecież puste miejsce po krzyżu! Dopóki stoi krzyż zawsze można go przenieść, ale co zrobić z pustym kawałkiem placu po nim?

To jest dopiero problem!

Obstawić barierkami puste miejsce i pilnować? Jakoś głupio.

Karać mandatami ludzi, którzy przyjdą tam się pomodlić czy zapalić znicz? Może i można ale to generuje jakiś nieustannie tlący się konflikt.

Zlecić stały nadzór bojowcom z pobliskich knajp? Też nie bardzo wypada!

Co zrobić z pustym miejscem po krzyżu? - Pytam całkiem poważnie.

Postawić pomnik? Niezły, choć nienowy przecież pomysł.

Tyle tylko, że powstaje pytanie, po co było to całe zamieszanie, że o tablicy na murze nie wspomnę?

Po to by dziennikarze i blogerzy mieli o czym pisać a politycy i inne ważne osobistości, także duchowne, mogły się kompromitować przy pomocy wrodzonej lub nabytej głupoty, tchórzostwa i małostkowości?

sobota, 14 sierpnia 2010

Władza wykazała się cwaniactwem

Może jestem trochę zbyt staroświecki ale cwaniactwo to jedna z ostatnich cech jakich oczekuję od rządzących Polską w stosunku do jej obywateli.

Jak tak dalej pójdzie, za kilka miesięcy, oficjalny komunikat o kolejnej podwyżce podatków może zaczynać się od słów:

"Spoko loko, zajumaliśmy ino kaskę skitraną przez bogoli a was skubniemy troszku..."

Cwaniactwo wykazane przedwczoraj i dzisiaj osobliwie razi w kontraście do cielęcej wręcz naiwności jaką Władza okazuje na arenie międzynarodowej.

Przy okazji biorąc pod uwagę, że pojutrze obchodzimy 90 rocznicę Bitwy Warszawskiej można przypomnieć starodawny acz mało znany wierszyk:

"Patrz Piłsudski na nas z nieba
Przynieś nam kawałek chleba"

Cwaniaczki się znaleźli, psia krew!

piątek, 13 sierpnia 2010

Powrót synów marnotrawnych

Trzecia RP miała dwa rodzaje publicystów. Do pierwszego należeli ci, którzy znali i znają się na adresach i bez żadnego GPS wiedzieli i wiedzą skąd wieje wiatr i dlaczego z siedziby na Czerskiej. Do drugiego gatunku zaliczamy tych, którzy opuścili dom Pana Michnika ( dalej nazywanego Panem ) i jego zatroskanych o Polskę towarzyszy.

Poprosili na odchodnym o należną im część majątku i opuścili dom naprawdę twórczej pracy. Wszystko jednak roztrwonili żyjąc rozrzutnie i dopuszczając się na łamach oraz w okupowanej przez siebie telewizji licznych ataków na mądrość oraz szczerość intencji pisarczyków zatrudnionych w domu Pana.


Do pewnego momentu żyło im się znośnie, ale los ukarał ich apartamentami, kredytami oraz towarzystwem sprytnych niewiast. Wielu z tych co odeszli z domu Pana zaczęło cierpieć niedostatek. W wielu redakcjach, gdzie znaleźli swoje miejsce nastał głód.

I przyszedł czas, że zapragnęli pożywić się czymkolwiek, choćby tym, czym żywiły się zwykli ludzie, czyli wedle nowomodnej nomenklatury - świnie, których, które podjęli się pasać.

Ale nawet tego nikt im nie chciał dać, ponieważ na skutek swoich wołających o pomstę do nieba błędów zostali wyrzuceni poza nawias publicznego dyskursu. Nawet chłopcy popychający fajerkę kijkiem albo strzelający z procy, odwrócili się od nich z pogardą, jako od oszołomów i pisowczyków.

Wtedy zebrali się i zaczęli kombinować, co robić dalej by znowu powróciły czasy tłustej krowy?

I wstał naczelny, a kiedy już stał przemówił:

-Iluż to najemników pióra i antygramatycznych durniów w domu na Czerskiej albo w TVN24 ma pod dostatkiem chleba, a ja, publicystyczny talent pierwszej wody, od zaległości płatniczych tutaj z głodu ginę?

Postanowili wówczas wrócić na jedyną wartościową ścieżkę, czyli ścieżkę prowadzącą do osiągnięcia prawdziwej wartości. I każdy udał się do swego domu, gdzie pisali teksty, które miały być właśnie ich ścieżką powrotną, albowiem każdy z nich miał talent i to nieuchwytne coś.
A w mailach wysyłanych pod adres redakcji Pana prosili by uczyniono z nich najemników. I wszyscy byli dobrej myśli poza czytelnikami, którzy dziwili się nie rozumiejąc tak nagłej zmiany.

Kiedy tylko Pan ujrzał wracających do domu synów, których uważał za bezpowrotnie straconych dla sprawy: Lisickiego, Jankego, Ziemkiewicza i wielu, wielu innych, którzy dotychczas bruździli mu i przeszkadzali w cieszeniu się życiem, wzruszył się, rzucił im się na szyje i kolejno ucałował.

Przyznali się do swych licznych win, a Pan kazał ich przystroić i wyprawić ucztę, by wszyscy mogli radować się z powodu ich powrotu. I radowali się wszyscy poza ich czytelnikami, którzy szlifowali bruki i sami do siebie mówili:

- Heloł, o co tu chodzi?

Szczodrość Pana oburzyła takze tych, którzy przez cały czas trwali przy Panu i cierpieli z tego powodu wiele niewygód i przez lata walczyli z ciemnogrodem oraz pisowską opresją. Pan pouczył ich, by cieszyli się z powodu tak znakomitych publicystów, którzy byli jakby umarli a znów ożyli, zaginęli, a odnaleźli się.

A kiedy napierali, buntowali się i mówili złe słowa, Pan wskazał im miejsca które zajmą w mediach elektronicznych. I rozbiegli się wówczas po Warszawie szukać naprawdę dobrych szampanów. I wszyscy sławili mądrość Pana!

środa, 11 sierpnia 2010

Gdy pęknie tama

Gdy pęknie tama wcale nie jest zabawnie. Woda zalewa łąki, wsie, miasta. Giną ludzie, zwierzęta, niszczony jest dobytek i kultura materialna kilku pokoleń. Gdy pęknie tama winnych znajdziemy albo wśród jej konstruktorów albo tych, którzy odpowiadali za jej konserwację a przy okazji za bezpieczeństwo ludzi żyjących poniżej tamy. Gdy pęknie tama, lepiej by było dla winnych, by się nigdy nie narodzili.

Gdy pęknie tama, należy też sprawdzić, czy tragedia nie jest wynikiem sabotażu. Wynikiem wybuchu bomby albo innej machiny piekielnej. Trzeba pilnie badać i patrzeć w oczy ferującym z nadmierną pewnością siebie, wyroki w sprawie tragedii tak wielkiej.


Ale można też po wyłowić hakami ciała ofiar, resztki dobytku, coś z drewna i coś z plastiku a potem cieszyć się, że oto mamy całkiem ładne jezioro. I zbudować przystań. I pływać żaglówkami, kajakami czy na czymś dmuchanym. I śmiać się, pić piwko z powodu nagłego jeziora.
Zimą można zrobić ogromną ślizgawkę i pomykać jak jakiś jastrząb albo grać w hokeja.

Frekwencja zapewniona, bo przyjemnie mieć świadomość, w pewnym sensie, historyczną.

Oto turysta w swojej łódeczce. W przerwach pomiędzy łykami a migdaleniem się z Mariolką zagląda zgodnie z mapą w głąb. Nic nie widzi ale wie, że pode nim akurat łąka, las, pasieka, cmentarz, zbór ewangelicki, kościół, wioska, miasteczko a tutaj na dnie leżą zwłoki tych, którzy mieli zbyt ciężkie życie by po śmierci wypłynąć jak inni.

Łatwo żeglować po tym jeziorze, ponieważ ponad toń wody wystają trzy szczyty, trzy stalowe symbole, które teraz pełnią rolę znaków orientacyjnych. Krzyż, blaszana - biało – czerwona chorągiewka znad urzędu, i kręcący się kolorowy kogucik wieńczący zatopiony dom rozrywek wszelkich. Można zacumować przy każdym z nich, a moda jest taka by stanąć wtedy w rozkroku i odlać się wprost do ciemnej meliny wody.

Jeden tu, drugi tu, a trzeci tam.
Każdy szcza wedle swoich potrzeb i nastroju, ale wszyscy razem odlewają się na łąki, lasy, pasieki, cmentarz, zbór ewangelicki, kościół, wioskę, miasteczko a także na zwłoki tych, którzy mieli zbyt ciężkie życie by po śmierci wypłynąć jak inni.

Niektórzy nurkują po skarby i pamiątki. Opowiadają o cudach, ale jak się człowiek przypatrzy ich łupom nieodmiennie widzi błoto, błoto i jeszcze raz błoto. Jakieś kamienie, ułomki kości, zbutwiałe drewno.

Siedzę sobie wśród sosen. Na mchu, na mchu zielonym się rozsiadłem i patrzę na jezioro. Jaki ruch, jaki biznes, jakie piski, jakie wrzaski! Ile butelek, skrętów, ile dymu na wodzie!

Siedzę sobie wśród zapachów dojrzałego sierpnia i wspominam nauczyciela angielskiego, któremu założyliśmy kosz na głowę. Nic dziwnego, że Anglia to dla nas dziwna kraina, skoro wolimy tarzać się we wschodnim zwierstwie.

Mimo biznesu, pisków, wrzasków, butelek i skrętów, a nawet pomimo urokliwego dymu snującego się nad wodami, naprawdę nie warto „pękać tamy” Ale to uwaga w pustkę. Uwaga dla tych, którzy nie czytają blogów.

niedziela, 8 sierpnia 2010

Akcja "Spontan"

- Wszyscy już się wreszcie stawili? – ryknął młody człowiek o wyglądzie troglodyty.

- Tak, są, choć Adrian i Mariusz chyba już coś pociągnęli z przydziałówki, niepotrzebnie dałeś im klucze od magazynku.

- K…a! Ale, nawet lepiej, będą wiarygodni. Słuchajcie, zadyma jak co dzień, można śpiewać, wyć, kopać staruszki, popychać je…wczoraj było fajne z tym „boli mnie w krzyżu”. Zajebiste to było! Takie z poezji, no jak to się nazywa…

- Alegoria?

- No, coś w tym stylu. Dobra, pamiętajcie, to ma być spontan, całkowity spontan, by nikt nie podejrzewał, że jesteśmy nasłani.

- A ktoś nas nasyła? – Zapytał chłopak od „alegorii”

- Debil! – Ryknęło kilka głosów i zaczęli rechotać.

Ten który przewodził akcją, chwilę patrzył na chłopaka wreszcie się odezwał:

- Nikt nas nie nasyła, ani pan X, ani pan Y, rozumiesz? Akcję którą rozpoczęliśmy, jest nasza, fundusze mamy, bo…no bo mamy i tyle. Chcemy rozpierdzielić ten katotaliban, bo nas on jako Polaków mierzi. Kumasz fazę? Czy ci to jeszcze bardziej obrazowo przedstawić? Niby taki bystry – zaczął przedrzeźniać pytającego – alegoria wie, a tego nie kuma.

- To rozumiem – zaczął ten od alegorii. – Tylko, mnie właściwie to obojętne, czy ten krzyż będzie stał przed pałacem, czy nie. Widać, ludziom zależy, po co właściwie mamy ich prześladować?

- To nie ludzie debilu, tylko PISiarze! Ziejący nienawiścią do wszystkich. Wyśpiewujący pod pałacem te swoje godzinki. Chcesz by na każdym kroku machano ci przed paszczą różańcem?

- No nie. No ale jeżeli to taki spontan, to czemu dostajemy trzy stówy co dzień i flaszkę?

- Kaśka! Kogo ty mi tu przyprowadziłaś? Jakiś filozof się znalazł!

- To kumpel – odezwała się rzeczona Kaśka – chciał zarobić, nie wiedziałam, że będą z nim kłopoty.

Rewolucja w XXI wieku

Jedyną siłą zdolną obecnie do przeprowadzenia w Polsce „rewolucji” jest rząd. Tak, tak panie „trubro”. Bez względu na to jak to dziwnie na pozór brzmi, tylko rządowi opłaca się rewolucja na progu dwudziestego pierwszego wieku.
Czyż pierwszą, choć nieśmiałą, skrępowaną niechęcią mediów i ludzi ważnych, próbą rewolucji rządowej nie był projekt IV RP w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego? Przypomnijmy sobie przy okazji, że w fazie wstępnej był to projekt wspólny a do konfliktu doszło najpewniej przy wyborze wroga i wyszukiwania odpowiedniej do zburzenia Bastylii
Ale to już historia.

Tym razem rewolucja rządowa, choć w fazie niemowlęcej, trwa i ma się dobrze. Wykorzystując nowoczesne środki przekazu i „megapolityka” z Lublina uaktywniono właśnie swoisty lumpenproletariat, gdyż każda rewolucja, poza nagą siłą musi mieć swój wrzeszczący motłoch, który w odpowiedniej chwili zostanie spacyfikowany dla dobra ogólnego i społecznego spokoju. Przecież rozumiał to już brutalny chiński chłop i dwudziestowieczny polityk, niejaki Mao.

Nie, nie porównuję obecnego, chaotycznego przyzwolenia na chamstwo i medialną przemoc z rewolucją kulturalną, ale przypominam, że rewolucja sterowana odgórnie to żadna nowość. Tyle, że rewolucja XXI wieku niewiele ma wspólnego z ogólnie znanym pojęciem. Gdyby było inaczej zarówno politycy opozycji jak i przeciwni jej obywatele łatwo by znaleźli skuteczną odpowiedź.

Tej odpowiedzi nie ma, ponieważ jak słusznie moim zdaniem zauważył Mistewicz szeroko pojęta opozycja tkwi jeszcze w wieku XIX.

Kluczem jest zrozumienie celu prowadzenia dzisiaj działań „rewolucyjnych” przez umocowany demokratycznie i mający pełnię władzy rząd.

Po pierwsze, bo są po temu środki. Skoro kiedyś wystarczyło mieć kilka setek czy tysięcy bojowników, jakieś podziemne gazetki i garść pokręconych intelektualistów, dobre hasła i wyjący motłoch i się udawało, to tym bardziej uda się teraz, gdy do dyspozycji współczesnych rewolucjonistów jest wszystko co sobie tylko zamarzą.

Po drugie, ponieważ dysponując takimi środkami jakimi dysponuje współczesne państwo nie można w żaden sposób dać się zaskoczyć politycznym konkurentom. Byłoby frajerstwem i dziecinadą gdyby rządzący dali się wyprzedzić w tak ważnej kwestii jak rewolucja.

Po trzecie cel. Cel jest najważniejszy. Celem rewolucji prawdziwie nowoczesnej jest brak zmian i możliwie niezakłócona działalność administracyjna państwa reprezentowanego i zarządzanego przez obecną władzę. Nie zrozumiało tego w 2005 roku PiS podejmując jakieś, niezbyt radykalne przecież, ale jakieś tam działania mające uwiarygodnić wyjątkowość IV RP wobec swoich wyborców. To się nie mogło udać ponieważ na wyciągnięty miecz zawsze znajdzie się tarcza i odwrotnie.
PO odrobiła tę lekcję bardzo dobrze i w tej chwili jej pozycja jako partii rządzącej wydaje się być nienaruszalna. Po co więc rewolucja?

A, - Ponieważ zawsze jest jakiś haczyk, a tym razem haczykiem jest upływający czas i niestety, delikatnie pisząc, przykra sytuacja finansowa z której nie da się wyjść ot tak, rozsyłając na prawo i lewo uśmiechy. Jednym słowem trzeba coś robić.

Na razie mamy fazę podburzania motłochu i prowokacji werbalnych w cieniu których próbuje się przeprowadzić osobliwą wymianę wroga. Osobliwą bo prowadzoną poprzez głaskanie i podpompowywanie sflaczałego balona SLD, ponieważ PiS jako wróg zaczyna nudzić. PiS jako wróg się zużył i za rok może się okazać, że PiS to za mało jako atut wyborczy.

A gdyby tak nasz głupiutki Zapateruś wszedł do akcji można by uaktywnić skrzydło konserwatywne i nawet stać się nowoczesnym, mrugającym okiem przedmurzem.
Wszystko to pięknie, ale co będzie gdy nadejdzie ostry kryzys, nastroje społeczne się zradykalizują i na politycznym rynku zacznie się robić bardzo, ale to bardzo nieprzyjemnie?

Ano, w takim wypadku do działania ruszy przywódca rewolucyjny. Spacyfikuje motłoch rozgoni lewactwo i silny poparciem ludu, który zawsze pragnie spokoju i zrównoważonego rozwoju, będzie administrował uzyskując dużo dobrego czasu do powolnej naprawy Rzeczpospolitej.

I wtedy prawie nikogo nie zdziwi, że tym przywódcą będzie urzędujący premier. Żyjemy bowiem w wieku XXI nie XIX i tylko rządzący są w stanie skutecznie robić rewolucję a nawet i kontrrewolucję w jednym. Być zarówno mieczem jak i tarczą. Po prostu być.

A na razie? Na razie mają płonąć ogniska pod kociołkami w których warzy się codzienną nienawiść. Wystarczy drewna i tylko trzeba uważać by nie wykipiało.

środa, 4 sierpnia 2010

Rozmiękczone mózgi. Rozmiękczone głowy

Odpowiedzi na to pytanie w węższym zakresie, bo dotyczącym tylko katolików udzielił przy okazji wczorajszych wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu, bloger Ezekiel.

Gdy doszedłem w jego dziwnym pod względem gramatycznym, jak na takiego erudytę oczywiście, tekście do fragmentu:

„ Nie twierdzę oczywiście, że religijność zawsze idzie w parze z fanatyzmem i agresją. Jednak religijność tradycyjna, silna, nie spostmodernizowana, czyli taka, w której katolik wierzy w horoskopy, reinkarnacje dając jednocześnie innym katolikom moralne prawo do wiary z Buddę, niemalże zawsze jest drogą do stygmatyzacji, wykluczenia„

...wstałem od komputera i chociaż nie zaliczam się do katolików, trzykrotnie zakrzyknąłem – Hosanna!

Jeszcze tylko dopytałem czy dobrze zrozumiałem tekst. Okazało się, że w wersji podstawowej tak, ale moje wnioski są mylne. Nie, moje wnioski bardzo mnie zadowalają.

Dzięki Ezekielowi znalazłem prosty klucz, którym mogę otworzyć szufladki w główkach jemu podobnych ananasów. Przeczytajcie jeszcze raz przytoczony przeze mnie fragment. Jego autor chyba nieintencjonalnie, ale cholernie słusznie przedkłada religijność tradycyjną nad, jego określenie – postmodernistyczną.

Tradycyjny katolik, co jednoznacznie wynika z tekstu, nie jest durniem w przeciwieństwie do tego „post coś tam” Jak inaczej można nazwać człowieka wierzącego w horoskopy, reinkarnację czy aprobującego przedkładanie cudzych bogów nad Jahwe, jak nie durniem, skoro jednocześnie przyznaje się do swojego katolicyzmu? Oczywiście, ale to już uwaga dla głów pustych, nic nie mam do buddystów ani wiary w reinkarnację. Ale wystarczy dokonać w tekście Ezekiela prostej zamiany katolika na buddystę, a Buddy na Chrystusa by mieć przed sobą buddystę – durnia.

Wychodzi na to, że pożądanym, akceptowanym przez lewackich, że posłużę się patentem wyrusa, „kierowników kuli ziemskiej” człowiekiem jest zwykły dureń. Taki dureń, który łyka wszystko. Łyknie kulkę ulepioną z chleba, ale jak trzeba to i na gwoździach czy tłuczonym szkle się upasie. Jego jedyną zaletą jest spolegliwość i ufność w decyzje P.T. kierowników.

Sukces pracy nad rozmiękczaniem umysłów i masowa produkcja durniów nowego typu przekroczyła swoim wszelkie oczekiwania. Nie udało się siłą, bo gwałt wiadomo czym się odciska, ale doskonale idzie powolny program ustawiania, zawstydzania, dawania przykładu i pokazywania marchewki na kiju. Katolicy są tu przykładem, bo katolików dał za przykład Ezekiel.

Odpuśćmy katolikom, tym bardziej, że łatwo można posłużyć się świeższym przykładem.

Nikt ze zwolenników PO nie zaprzeczy chyba, że mamy rząd liberalny a nawet, w porywach, liberalno-konserwatywny. Drugi człon odpuszczam bo ponoć konserwy turystyczne mają stanieć, ale „liberalności” nie odpuszczę.

Bo co to za liberalizm, który rozbudowuje biurokrację i podwyższa podatki?

No, żaden! Ale skoro tradycyjni liberałowie nazywani są w najlepszym przypadku oszołomami nie dziwię się, że fani PO muszą łykać jako liberalizm wszystko jak leci. Są dobrymi ludźmi bo wierzą w liberalizm, nowoczesność i chwalebną wolę naprawy państwa mając do wyboru tylko ponurą bandę Tuska.

Ale łykają każdą brednię bo są dobrymi, niekonfliktowymi ludźmi. Łykają bo już nie wiedzą dobrze o co chodzi? Byle przeciwko Kaczorom, byle „kierownicy” pochwalili, byle nie zawstydzili. A jeśli dodamy do tego całkiem stosowną wiarę w astrologię to, diabli nadali, mamy większość rozmiękczonych łbów i ta większość całkiem hardo sobie poczyna.

No bo jak traktować kogoś, kto rwie na sobie szaty i wydaje przeraźliwe okrzyki z powodu medialnej koalicji PiS z SLD a teraz z zachwytem łyka jasnogrodzką komitywę SLD z PO. No jak go nazwać, jak nie rozmiękczoną głową?

Oto rodzi się wielka koalicja jasnych, której zadaniem będzie pognębienie ciemnych. I narodziny tej koalicji miały i przykryły wczorajsze wydarzenia.

Kto by tam dbał o podatki, gdy są do wzięcia media. Dlatego staję po stronie ciemnych, ponieważ wbrew pozorom, które stwarzam, zawsze staram się wspierać ludzi poważnych.

Poważny katolik nie wierzy w gusła i gazetowe pierdoły.

Poważny liberał nie wspiera rozrostu biurokracji czy podwyższania podatków.

Poważny socjalista nie migdali się w dotowanej knajpie z pedałami.

Poważny prawicowiec nie zaczyna dnia od poślinienia palca i wystawiania tego palca dla zbadania skąd wieje wiatr.

Dla mnie, osobliwego ateisty sytuacja jest groźna, ponieważ namnożyło się ateistów wierzących w horoskopy, ufo, trójkąt bermudzki czy nawet w szczere intencje Donalda Tuska.

O cholera!