Przed chwilą skończyłem oglądanie „Idy” Pawlikowskiego.
Oglądałem ten skromny film z rosnącym zdumieniem, choć, żeby nie skłamać...
Cóż, spodziewałem się, że spora część opinii o filmie pochodzi od ludzi, którzy
nie zadali sobie tego trudu. Po projekcji wróciłem do kilku scen, wedle jednych
genialnych, a wedle innych wprost haniebnych. Być może moja wrażliwość jest stępiona,
albo zbyt wiele widziałem w życiu filmów, ale pozostaję nieporuszony.
To film, jakich wiele. Film o popełnionych przed laty
zbrodniach, wyrzutach sumienia i nieudolnej próbie zmazania win. Tytułowa Ida
asystuje swojej ciotce w drodze, na której końcu jest samobójczy skok z okna.
Jest milczącym, albo mamroczącym –chciałoby się napisać „chórem z greckiej
tragedii” ale jedna osoba nie może być niestety chórem. Kontrastowość postaci,
wraz z narzuconymi przez reżysera rygorami formalnymi, ma w założeniu sugerować
świeżość dzieła, a przy tym jego zakorzenienie w historii kina, ponadczasowość
i uniwersalizm postaci. Sądząc z ilości nagród i entuzjazmu większości
krytyków, misja się powiodła. To też jawny dowód na dokonaną w tym środowisku
wymianę pokoleniową. Film został sporządzony wedle przepisu na film mający
przynieść prestiżowe laury i nie mam tu wcale na myśli jego tematu. Chodzi
raczej o kwestie techniczne, z których rodzi się tak zwany „klimat dzieła” a to
byłoby jeszcze całkiem niedawno zdemaskowane i skwitowane wzruszeniem ramion.
Aż strach to napisać, ale dzięki tym zabiegom ” Ida” nie stała się arcydziełem,
ponieważ nuda nie jest właściwym składnikiem wielkości, a wielkie kreacje nie
powstają, jako wycinanki krawieckie z żurnala aktualnej mody.
Tak naprawdę film nie wytrzymuje też najprostszego rozbioru
psychologicznego postaci, nie zbliżając się nawet do podstawowego poziomu
prawdopodobieństwa. Ludzie, którzy oddali się złu do tego stopnia, że mordują
bliźnich siekierami, albo świadomie posyłają niewinnych na śmierć, tak długo,
jak pozostają bezkarni, nie zaczynają ni z tego ni z owego się mazać, czy
wyskakiwać przez okno.Inaczej powstaje
niewygodne pytanie, co robili ze swoimi wrażliwymi sumieniami przez kilkanaście
lat, jakie minęły od ich zbrodni. Prawdopodobieństwo stoi po stronie losu,
domniemanego pierwowzoru panny Gruz, czyli prokurator Wolińskiej, popijającej
herbatkę – być może z malinową konfiturą, gdzieś w saloniku słodkiej Anglii.
Dobrze, pójdę na rękę reżyserowi i przyjmę założenie, że Ida
jest katalizatorem wyzwalającym ukrywane dotąd emocje i wrażliwość sprawców. Fakt,
zakonna nowicjuszka o żydowskich korzeniach, snująca się i patrząca na świat
oczami jaszczurki, może sprawiać na zbrodniarzu wstrząsające wrażenie. Ale ta
ciotka strasząca chłopa mordercę, kobieta, która zmarnowała lata, gdy jej
władza nad losem kata jej rodziny była śmiertelnie realna, jest już całkowicie nie
do przyjęcia. Mam przyjąć, że działając w ramach stalinowskiej machiny terroru,
ukrywała swoje żydostwo, nawet za cenę odstąpienia od ukarania morderców swoich
bliskich, których znała? To przesada!
Tyle tylko, że ten skromny i moim zdaniem nie do końca udany
film, stał się wydarzeniem zgoła z innych powodów i w tym miejscu wracam do
zdumienia, które zasygnalizowałem na początku tekstu. Pomimo tego, że
obejrzałem go dopiero teraz, znając reakcje i opinie z prawa, lewa i diabli
wiedzą skąd jeszcze, a więc byłem w jakimś sensie uprzedzony do filmu, nie
znalazłem w nim dosłownie nic z tego, co jest paliwem publicystycznych zmagań
na jego temat. Film nie jest antypolski, ani antyżydowski.
A tu pojawił się
jakiś pomysł, by film poprzedzić napisem wyjaśniającym kontekst historyczny.
Czy szanowni, którzy w dobrej wierze składają taką propozycję znają pojęcie:
niedźwiedzia przysługa? Dopiero wtedy film byłby oglądany w polskim kontekście!
Tak, jak nie rozumiem zachwytów, tak nie mogę pojąć tego dziwacznego przewrażliwienia,
godnego pani Agnieszki Graf, która z kolei widzi w filmie antyżydowski
stereotyp. Informuje, że zarówno wśród Polaków, jak i Żydów można dawniej i
obecnie, spotkać bestialskich morderców, zabijających przy pomocy siekier albo
paragrafów. W tym drugim przypadku, cudzymi rękami, co w niczym nie umniejsza
ich winy.
Cóż, powtórzę początkowe zastrzeżenie, że być może, moja
wrażliwość jest stępiona, ale z drugiej strony, biorąc pod uwagę tylko
najnowsze Oscary, poruszyły mnie tak obce tematycznie filmy, jak „Birdman” czy
„Wiplash” a „Ida” wcale.
No może artystyczny dobór nazwisk bohaterów. Pani
prokurator Gruz, że niby nie został kamień na kamieniu i chłop Skiba, z
wiadomych powodów. Tak, zupełnie na marginesie, czy tłusty lider „Big cyca” też
protestuje?
Cześć Jacek!
OdpowiedzUsuńWspaniała recenzja, gratuluję!
Dzięki Twojemu rozbiorowi spojrzałem na ten film z innej perspektywy, Twoimi oczami i Twoją wrażliwością. Pozwoliło mi to stwierdzić że film jest genialny. piszę ten komentarz na tzw komórce, więc krótko. Scena samobójstwa panny Gruz to miodzio,takich scen już brak we współczesnym kinie. Oczywiście brak logiki i absurd zachowań postaci jest ujęty tak żeby włączyć nasze myślenie. Wyrzuty sumienia? Myślę że nie o to chodzi. Film jest rzeczywiście uniwersalny. Ja wyobrazilem sobie że akcja ma miejsce w Kongo. Spoko.
Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam Krzysztof Lewicki
Lewiku?
Usuń