wtorek, 30 czerwca 2009

Mumia


Mumia cała w bandażach, spaceruje sobie w biały dzień ulicami ludnego miasta z wiklinowym koszykiem w łapie i nikt nie zwraca na nią uwagi. Oglądają się za mumią, ale tak od niechcenia. Komentują mumię, ale półgębkiem, bo nikt nie chce wyjść na naiwniaka albo prowincjusza, co to wszystkiemu się dziwi.

Idąc za mumią i słuchając komentarzy miejscowej oraz napływowej ludności zanotowałem w główce dwie najczęściej powtarzające się opinie. Pierwsza, że to po prostu reklama, ale żaden mądrala nie wysnuł, czego reklama? Bandaży? Mumifikacji jako odpowiedzi na kremację? Nie, wystarczy powiedzieć, że reklama i mumia zaszufladkowana.
Druga opinia, z grubsza sprowadzała się do tego, że to sprawka rozwydrzonych artystów – Darmozjadów. Jeden dowcipniś zawołał: - O Madonna przyjechała!

Ludzie są dziwni. Zobaczą grubego kota i pół narodu zaczyna żyć w strachu przed pumami. Co wrażliwsi nie otwierają z powodu pum okien i żyją w duchocie, nie bacząc nawet na to, że pumy przeważnie nie fruwają, ale jak oryginalna mumia spaceruje między nimi to dla nich reklama albo inna Masłowska.

Jak starodawny nieboszczyk wykupuje w markecie produkty to dla nich normalne.
Nie jestem żadnym archeologiem ani specjalistą, ale jeszcze prawdziwą mumię potrafię odróżnić.
W końcu z ulgą zauważyłem, że podjechał busik z ekipą telewizyjną. No – myślę – w ramach misji zaraz przeprowadzą wywiad z mumią, ale gdzież tam! Mijają mumię jakby nie istniała a pędzą do kiosku Ruchu zrobić wywiad z kioskarzem, tylko dlatego, że kioskarz jest podobny do posła Palikota.
Faktycznie podobny. Wyszedł z kiosku i grzebyczkiem sobie czuprynę przeczesuje. Pozuje.
Poczułem zew obywatelski i wtrąciłem się stukając reporterkę w łokieć i wskazując na mumię.

- Co mnie pan stuka? Chce mi pan zniszczyć zagraniczny mikrofon?

- Mumia – mówię – Nieżywy zabalsamowany człowiek pozbawiony wnętrzności a chodzi po mieście i produkty spożywcze kupuje. Czy to nie sensacja?

- Może nie kupuje dla siebie? Może go żona wysłała po zakupy, tego mumię? Niech pan spojrzy, jaki piękny – i wskazuje na kioskarza. Też mi coś!
Rozmawiaj człowieku z taką! Jeszcze dodała, nie wiem po co, że w sierpniu jedzie na dwa tygodnie do Egiptu.

Zagadałem się i nagle patrzę a mumia znikła w tłumie. Biegnę w lewo – nie ma. W prawo – mumii brak.

Mignęła mi w tramwaju nr13. W trzynastce, jak to mówimy.
Chciałem gonić, ale nie mam biletu. Ja do kiosku, ale kiosk nieczynny z powodu wywiadu. Kioskarz się rozwodzi nad swoją przedziwną urodą.
A była szansa dowiedzieć się czegoś w kwestii historii albo samopoczucia mumii. Kto za nią stoi oraz na przykład tak ogólnie o czymś?
A może to początek grubszej afery politycznej?

Wróciłem do domu. Szukam w internecie – nic. Ani w Pudelku, ani na portalu Dziennika, Wyborcza też nie porusza. Gorzej – nawet przysłowiowy „bloger z kulawą nogą” nic nie napisał. Cholera! W desperacji włączam telewizor.
No jasne – wywiad z kioskarzem! Coś on, jak tak się przyjrzeć, za bardzo do tego posła podobny. Zagubiony bliźniak?

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Obrońcom mediów publicznych


Media publiczne – czytaj – radio i telewizja, służą od dwudziestu lat* realizowania propagandy rządzących, aspirujących do rządzenia, czy jak się tam akurat kształtuje skład tej ich śmiesznej rady. W sferze pozornie poza politycznej były i są ostoją tandeciarstwa, nepotyzmu i bezczelnego rabunku środków publicznych.
Nie ma tam żadnej „misji” i niech mi nikt nie wylicza kilku spektakli czy dwóch czy trzech nadających się do oglądania seriali czy seansów kina nocnego. To co wam sprzedają to tylko alibi, marna zasłona dymna.
Pierwsza rzecz to retoryczne pytanie:

Czy telewizja to dobry biznes?
Niby tak, a już pewnie telewizja o ogólnokrajowym zasięgu to naprawdę cymes?
No, dla każdego cymes, a dla ekipy TVP nie cymes. Pewnie, dlatego, że musi realizować misję.
Jaką misję, że spytam?

Dziwię się, że poważni ludzie dają się nabierać na górnolotne apele różnych ancymonów, finansowo zainteresowanych istnieniem tej stajni Augiasza i stają w obronie czegoś, co nie jest warte dosłownie funta kłaków.

Dają się nabierać tylko, dlatego, że podsuwa im się jako alternatywę skorumpowaną intelektualnie konkurencję w rodzaju TVN czy Polsatu.
Ludzie wypełnieni dobrymi chęciami rozumują dokładnie tak jak chcą ci ich liderzy z Bożej łaski. Miliard? A co tam miliard!

Miliard nie robi wrażenia, bo jak zawsze to tylko jakiś tam obcy miliard.
Ale gdyby ktoś się odezwał, żeby tym miliardem dotować podręczniki dla dzieciaków, szkolne biblioteki dopchać książkami czy innych z tym miliardem nawyczyniać sztuczek, dopieroż wrzask o socjalizmie, o zasadach wolnego rynku i tak dalej.
Każdy słyszał tę piosenkę, co?

Bo nam jest akurat potrzebna Natasza Urbańska w swoim żałosnym programie, Ziemkiewicz czy inne małżeństwo Lisów. Bo misję realizuje się poprzez kręcenie setek odcinków jakiś klanów czy m jak miłość, gdzie banda drewnianych aktorów i aktorek struganych z mydła popisuje się za grubszą kasę.

Tak, to jest wasza misja, przyjaciele z prawicy! Dadzą wam raz na kwartał teatrum wyprodukowane za 200 000 a na okrasę Małysza i tańce na lodzie.
Grupy interesów przyssane do telewizji od lat. Powiązane w stylu: „brat szwagra konia stryjka syn” To są media publiczne?
I zaraz, że skoro telewizja nie dostanie to film polski też padnie! A niech pada! Im wcześniej padnie tym szybciej powstanie.
Paradne, podobnie jak gadanie o kulturotwórczej roli telewizji czy w ogóle państwa.
Państwo i kultura? Wystarczy spojrzeć na polityków nami rządzących, PT urzędników od kultury, że o samych artystach z litości nie wspomnę.

- Dlaczego Pan, reżyser obdarzony tak nadzwyczajnym talentem nie próbował nigdy zrobić międzynarodowej kariery?

Odpowiedź – Ponieważ komuna… Albowiem umiłowałem te wierzby, te krajobrazy… Moja publiczność jest tutaj, a specyficznie polskie problemy…nie mogę się pogodzić z dyktatem producenckim…

Czytaj – Bo tu mam kumpli…Bo obce języki mi nie wchodzą…Bo za duże ryzyko… Bo zawsze się coś głabnie i się jest bogiem.

- No tak, ale Polańskiemu…

- Proszę pana, Polański to Żyd a wiadomo, że oni sobie pomagają!

- Dziękuję za wyimaginowany wywiad.

Media publiczne to taka pseudo korporacja zawodowa. Teraz przychodzą do Internetu ludzie pełniący tam obowiązki prawicy i marudzą o nasze poparcie.
Mam ich w nosie.

* O komunie nie gadamy.

niedziela, 28 czerwca 2009

Opowiadanie część XXX


Kiedy szedł już do Wiktora, wciąż nie mógł opanować uczucia, że Jurek, Agnieszka i Paweł, jakby chcieli go wyatutować z tej historii. Choć ta ich nagła konspiracja właściwie nie miała sensu…ale czuł się tak jakby mu nie ufali.

Jurek właściwie nie, ale Agnieszka z Pawłem zachowywali się dziwie, może zbyt wiele ich łączyło? Nawet Karola wyjście skomentowali dość dziwnie, Jurek pojechał do pacjenta, bo go wzywano, a on oświadczył, ze też idzie się przejść…Aga z Pawłem spojrzeli po sobie, jakby zobaczyli zdrajcę, potem Paweł dodał, że nie powinno się dopuszczać nuworyszy.

Był przekonany, że tylko zamknęły się z nim drzwi i zawrzała między nimi dyskusja o tym, po co idzie do komendanta.

Szedł wolno, był piękny wieczór, co prawda nie było widać słońca na zachodzie, bo się zachmurzyło, ale pachniało wokół trawą, kwiatami, a świerszcze dawały koncerty w przydomowych ogródkach. Pomyślał, że życie tutaj mimo wszystko jest cudne i o tym, że może gdy Magda wydobrzeje…potrząsnął głową, chciał odgonić tą myśl, która wydawała mu się zbyt śmiała, ale uparcie dawała o sobie znać. Od dnia gdy tu przyjechał i ją zobaczył…taką nagą i bezbronną, nie mógł o tym zapomnieć. Chciał być jej rycerzem, chciał ją chronić, dać jej poczucie bezpieczeństwa, którego nigdy nie doświadczyła. Znów przypomniał sobie, jak bardzo się pomylił, gdy brał ślub ze swoją żoną, o tym, że jest od Magdy 20 lat starszy i …zezłościł się na siebie, potem pomyślał, że przecież większość czterdziestolatków nie wygląda tak jak on. Przecież wiedział, że wciąż podobał się kobietom, dbał by nie zaśniedział, wciąż był sprawny fizycznie, wysportowany, a brak włosów dodawała mu uroku.


Nie zauważył, gdy minął posterunek, wiedział, że teraz będzie się musiał dobrze rozglądać za ulicą Tulipanową 3, więc próbował odegnać od siebie natrętne myśli.
Ale znalezienie ulicy okazało się dziecinnie proste, wystarczyło iść jeszcze kawałek. Wkrótce był już przy domu Wiktora, zdziwił się, bo ogródek z przodu był wypielęgnowany, a podejrzewał, że facet bez żony będzie miał raczej wszędzie bałagan, a ogródek będzie tego wizytówką. „Przynajmniej chłop się nie nudzi” przemknęło mu przez myśl i nacisnął dzwonek przy drzwiach.

Nie musiał długo czekać, bo drzwi otworzyły się prawie natychmiast, w drzwiach stał Wiktor z puszką piwa w ręce.

- Cześć, cieszę się, że przyszedłeś, myślałem, że cię moim starym trochę przestraszyłem.

- Cześć, no co ty, przecież twój ojciec bardzo nam pomógł.

- Wchodź, chcesz piwo?

- Jasne – i wszedł do przestronnego pokoju. Telewizor był włączony i nadawano Wiadomości, na ekranie pojawił się premier Jerzy Buzek, ale Karol z kuchni usłyszał głos Wiktora.

- Możesz wyłączyć to pudło, robi mi za tłum - i wszedł z dwoma piwami i szklankami w ręce.

- Jasne, telewizji też właściwie nie oglądam, jak już, to wolę słuchać radia.

- Wiesz jaka sensacja, ten ostatni zamordowany z piwnicy to Janusz!

- Wiem, dzwonili z powiatówki do Jurka. Wychodzi na to, że ten Janusz wcale nie zaginął, jeżeli dwa lata temu został zamordowany.

- Słuchaj, zaginął, szukali go, są akta tej sprawy. Najwyraźniej odnalazł się i ktoś go szybko zlikwidował.

- Ciebie tu jeszcze nie było? – zapytał – może po prostu słabo szukali?

- Nie, sprawdzałem, wszystko było w porządku. A słuchaj powiem Ci dobrą nowinę, możesz wracać do domu Magdy, wszystko już tam zostało przekopane i przeszukane…więcej trupów nie ma. Tu masz klucze – podał mu kopertę z kluczami.

- Super!

- Mam jeszcze jedną dobrą wiadomość, ale to jest ściśle tajne, rozumiesz?

- Jasne, będę milczał jak grób.

- Magda odzyskała świadomość, co prawda nie całkowicie, wciąż uchyla się jakby przed niewidzialną ręką, ale poprosiła by przyniesiono jej misia, zabawkę. Lekarze są dobrej myśli, bo wyszła z całkowitej katatonii w bardzo szybkim tempie.

- To wspaniała wiadomość! – wykrzyknął Karol z entuzjazmem – Słuchaj, mógłbym ją odwiedzić?

- Na razie nie, lekarz prowadzący boi się, by nie nastąpił wstrząs…słuchaj, wiesz jak mordowano ofiary?

- Nie.

- Wszystkie były uderzane w tył głowy tępym narzędziem. Wiesz Magdę też najpierw uderzono w tył głowy, ale nie tak mocno jak pozostałych. Tamtych uderzano do skutku…a ją tylko pozbawiono przytomności, potem ten ktoś ją związał, by się nad nią pastwić…jakby chciał ją skarać za nim umrze. Rozumiesz?

- Chryste! Kto może być aż tak zwyrodniały? A czy zbadano, że było to, to samo narzędzie?

- Tak, zamordowano ich tym samym narzędziem, zresztą je znaleziono, to klucz francuski…był przysypany ziemią obok miejsca znalezienia skrzyni.

- To musiał być ktoś bardzo silny, skoro potrafił zabić francuzem?

- Niekoniecznie, ale ofiara musiała mu ufać. Pierwsze uderzenie pozbawiało przytomności, a potem…tak długo walił, aż ofiara umierała.

- Mówisz mu? Znaczy myślisz, że to jednak facet?

- Nie wiem, tak samo dobrze mogła to być kobieta. Tylko wiesz, nie potrafię sobie wyobrazić okrucieństwa i kobiety, zawsze miałem o babach mniemanie, że wolą histeryzować, wydzierać się, albo płakać…ale pastwić się tak, nie, nie umiem sobie w tej roli wyobrazić baby.

- No widzisz, też mi się to nie wydaje możliwe.

- A czegoś się dowiedział od nauczycielki?

Karol streścił mu swoją rozmowę z Agnieszką, oboje zastanawiali się co mógł oznaczać podsłuchany urywek rozmowy między nią, a Pawłem. Potem wypili jeszcze po piwie i Karol pożegnał się z Wiktorem.

CDN...

sobota, 27 czerwca 2009

Relatywizm w czasach kryzysu


Siedzę przy komputerze i chcę ku zbudowaniu czytelników napisać tekst o relatywizmie wykorzystując przykład z bliźniętami a tu jeden z drugim plądrują moją walizkę. W związku z tak dramatyczną sytuacją schodzę do piwnicy i pytam:

- Nie dość wam ogromu nieszczęść, jakie sprowadziliście na mnie? Nie dość wam, że popadłem w niemoc twórczą a mój budżet skurczył się do rozmiarów dwóch papierków to jeszcze zamiast pomóc i wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności, wy bezczelnie plądrujecie moją walizkę?

- Przepraszamy – odpowiadają chórem, – ale taka już nasza dola, że własne błędy i zaniechania staramy się w ten sposób tuszować. My nie potrafiliśmy ani domu wybudować ani nawet autostrady. My potrafimy tylko plądrować walizki oraz wkładać kij w szprychy.

Tknęło mnie i poszedłem do składziku obejrzeć mój rower. Faktycznie zdążyli nawpychać w szprychy pełno różnych kijków.

- Który to zrobił? – pytam, a już zły jestem i grożę im szpadlem.

- Ja – mówi ten mniejszy i dodaje bezczelnie – Z tą walizką sprawa idzie do reklamacji. Natkał pan do nesesera starych gazet. Aż przykro plądrować takie coś!

- No właśnie – dodaje grubszy – porządny obywatel trzyma w walizce różne precjoza, czasem cenne albo na przykład pamiątki, z których wiele można wyczytać, a tu gazety. Gdybyśmy nie byli w gościach to po prostu naplułbym na podłogę ze złości.

- Żebym ja ci nie napluł! Goście nie wchodzą przez okienko do piwnicy i nie plądrują walizek w takim momencie. Czy panowie jesteście w ogóle odpowiedzialni, żeby biorąc pod uwagę ogólnoświatowy kryzys, plądrować?

Stoją, nosy spuścili. Widzę, że trochę się wstydzą. Złagodniałem i tłumaczę, że te gazety zbieram nie bez powodu. – Jest to – mówię – coś jakby kronika sukcesów naszego kochanego rządu, umyślnie spakowana do walizki na wypadek gdyby trzeba było wiać. Zaniosłem im nawet poręczną lampkę z konikiem. Siedzą w piwnicy i studiują gazety. Co jakiś czas słyszę wybuchy śmiechu. Może będą z nich jeszcze ludzie.

Sukcesy. Liczne sukcesy. Chwilowo – przyznajmy – nieco zwolniono tempo ich odnoszenia. Jeszcze ta powódź. Przykra sprawa. Nawet nie można jednoznacznie wskazać winnego, bo można oberwać od episkopatu. Ogólnie można by spróbować narracji z wykorzystaniem wałów nie uwałowanych przez naszych poprzedników, ale to nieco ryzykowne, bo w innych krajach naszych poprzedników nie było a też je zalewa. Relatywnie ich więcej zalewa niż nas, czyli jakiś względy sukces jest. Nie żeby latać z trąbką i na rogatkach obwieszczać zdumionym tłumom, ale po cichu można zatrzeć jedną czy drugą rękę.

Na przykład – bo na przykładzie najlepiej jest tłumaczyć – nasz minister finansów co prawda ostro przeprognozował po linii oraz w ogóle niezbyt trafnie. No i z palca wyssał to i owo, ale inni, zagraniczni ministrowie wypadli jeszcze gorzej, czyli znowu relatywny sukces. Można też zagrać ostrzej - Rostowski wam się nie podoba? Taki dobry minister wam nie pasuje, a co powiecie o pani minister Hall, Kopacz czy nawet pani Kudryckiej? Przecież przy nich minister finansów jest relatywnie geniuszem po prostu, a jeden z drugim się czepia?
To jest to, co zawdzięczamy samemu Einsteinowi! Gdyby nie on, moglibyśmy być postrzegani niczym ta niedojda okazana Jurandowi ze Spychowa w Szczytnie, a tak to sobie możemy bimbać na wszystko. A jeszcze Einstein wymyślił taki cytat, który też tutaj pasuje:
„Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy” – No właśnie!
I zobaczcie takiego Einsteina. Nie żebym się czepiał, ale niby geniusz, że morda w kubeł i klekajcie narody, a od premierowania Izraelowi się uchylił, podczas gdy nasz premier się nie uchyla, a wręcz przeciwnie! A przecież w Izraelu nie miałby takich poprzedników, ani nikt by mu nie plądrował walizek!

Jasne - Niektórzy w tej decyzji dostrzegają właśnie przejaw geniuszu wielkiego uczonego, ale są to ludzie złośliwi oraz małego ducha. Poczuł, że nie dałby rady, bo bycie premierem to jest relatywnie ciężka robota. Ciężka i odpowiedzialna, nie to, co jakieś esy floresy kredą na tablicy, albo, co?

Ach, gdybyśmy mieli rakietę moglibyśmy wysłać jednego bliźniaka z szybkością światła na przejażdżkę pod pozorem naukowym a po powrocie ich porównać. Ale nie mamy rakiety!

To też jest sukces, ale nie bardzo wiem, jaki?

piątek, 26 czerwca 2009

Opowiadanie część XXIX



Spoglądał na nią, zastanawiał się, czy ona by mogła zrobić komuś krzywdę. Stała przed nim średniego wzrostu brunetka, ładna, o trochę może zbyt obfitych kształtach, ale nie gruba. Może czasem przybierała ton rasowej nauczycielki, ale budziła sympatię. Jej dom, to sterylnie czyste wnętrza i od strony prozaicznej, czyli wysprzątania, jak i od stylu dekoracji. Wszystko było w odpowiedniej tonacji kolorystycznej, jaki i zdobniczej.

- Jak ci się udało ukończyć studia, skoro jak mówiłaś, rodzice mieli cię gdzieś? – Zapytał nagle, jakby głośno wypowiadał własne myśli.

- Wiedziałam, że mi się o to w końcu zapytasz – powiedziała, nie przestając się uśmiechać. – Bo jak taka dziewczyna z rodziny hm, hm…może coś w życiu osiągnąć, to miałeś na myśli?

- Nie, nie o to mi chodziło, źle mnie zrozumiałaś, zastanawia mnie tylko sam fakt, no i…że będę niegrzeczny, żeby ktoś ci pomagał finansowo, bo sama chyba byś nie mogła się utrzymać…- ważył każde słowo, by jej nie urazić, a przy tym dowiedzieć się czegoś d niej.

- O co ty mnie podejrzewasz? – zapytała zmieszana i spojrzała podejrzliwie.

- O nic, wybacz, to nie moja sprawa.

- Nie, pytanie padło…zaraz ci powiem skąd miałam pieniądze na edukację, żebyś nie myślał o mnie nie wiadomo czego.

- Nic nie myślę, zapomnij, przepraszam, że w ogóle spytałem.

- Kiedy teraz już muszę. Posłuchaj, kiedy skończyłam z wyróżnieniem 8 klasę, bo skończyłam, moja wychowawczyni poradziła mi, bym złożyła papiery do liceum. Opierałam się na początku, bo wiedziałam, że nawet na bilet miesięczny nie będzie mnie stać, nawet gdybym całe lato wynajmowała się do lżejszych prac w sadach i na plantacjach. Ale ona przekonała panią Migocką, że za taką opiekę nad nią, to znaczy sprzątanie, robienie zakupów, pranie, ona wyposaży mnie w książki do szkoły i opłaci bilet miesięczny. Pani Migocka wtedy już potrzebowała takiej opieki, bo chodziła jeszcze po domu, ale miała trudności z cięższymi pracami, no i zakupy były dla niej mordęgą, zwłaszcza, że to były czasy kolejek. No więc masz rację, finansowo ktoś musiał mi pomóc…zwłaszcza, że moi rodzice – powiedziała to z przekąsem – zupełnie mieli mnie i moją siostrę gdzieś. Kiedy studiowałam, już nie mogłam się zająć panią Migocką, ale moja siostra mnie zmieniła. Jak widzisz, nie jestem przestępcą, ani dziwką.

- Wybacz. Nie chciałem cię urazić.

Uśmiechnęła się tryumfująco, jakby zmazała jakąś plamę na własnym honorze.

- Zapewne teraz się zastanawiasz, co skłoniło starszą kobietę, by opiekowała się obcym dzieckiem, a własną wnuczkę zostawiła w domu dziecka? Bo na pewno teraz o tym myślisz, mam rację?

- Masz rację, fakt, to mi przeszło przez myśl.

- I to ci mogę wyjaśnić, bo Migocka była dla mnie jak matka i babcia, często nawet zostawałam u niej na noc. Widzisz, jak Magda wyzdrowiała nikogo nie poznawała, nawet jej. Często popadała w stany depresyjne i Migocka bała się, że może nastąpić nawrót choroby. Tam byli specjaliści, psycholodzy, a tu tylko ona sama, doszła do wniosku, że zostanie w domu dziecka póki jako tako sobie z tym nie poradzi.

- Wiesz, trochę to okrutne i nieprzemyślane, bo dziecko chyba szybciej by doszło do siebie w rodzinnej atmosferze. Nie jestem psychologiem, ale tak myślę…

- Pamiętaj, że mówimy o starej, chorej kobiecie. A Magda była rozpieszczonym dzieckiem i nawet jej przez myśl by nie przeszło, że trzeba babci pomóc. – Powiedziała nagle zdenerwowana – Magda zawsze myślała, że świat kręci się wokół nie!

- Nie przesadzasz? Mało jeszcze, ją ten „świat” doświadczył?

Agnieszka się zmieszała, nagle jakby oprzytomniała.

- Przepraszam, masz rację – powiedziała miękkim, łagodnym głosem – po prostu pamiętam własny dom rodzinny i jej. Wiem, ją bardziej życie doświadczyło, bo zabrało jej wszystko w jednej chwili, a ja nic nie posiadając pewnie zazdrościłam jej tamtych chwil szczęścia, których nie doświadczyłam. Przemówiła przeze mnie gorycz. Nie myślę tak i naprawdę żal mi Magdy…nie wiem, co mnie opętało. - Mówiła cicho, chcąc się wytłumaczyć z chwilowego wybuchu, którego Karol był świadkiem.
Rozmawiali jeszcze o Magdzie, o niej, ale Agnieszka już panowała nad emocjami i omijała sprytnie tematy drażliwe. Kiedy Karol chciał sprowadzić temat do konkretów, rozmywała go jakimś nieistotnym epizodem. Zrozumiał, że więcej niczego się od niej nie dowie, że przestała mu ufać. Potem wrócił Jurek z Pawłem, obaj byli wzburzeni, do Jurka dzwonili z powiatowej policji, z badań wynikało, ze jednym z odnalezionych ciał był Janusz. Tamtych dwoje jeszcze nie rozpoznano, ale wiadomo, że kobieta miała w chwili śmierci 28 lat, ten drugi mężczyzna około 25 lat. Najdziwniejsze było to, że najświeższe ciało, było ciałem Janusza, czyli on zginął przed dwoma laty, a nie jak myśleli na początku.

CDN...

środa, 24 czerwca 2009

Misja TVP "Warczą bębny ludożerki"


Jako bezrobotny pooglądałem sobie w telewizji publicznej fragmenty debaty sejmowej o mediach publicznych. ( teraz wiem kto jest adresatem tego przekazu - Ja! ) Najbardziej podobał mi się występ posła Wendrlicha z SLD. To był naprawdę dobry, starannie przygotowany popis komiczny albo pan poseł po prostu się ujarał.
Nie chce mi się rozstrzygać tego nieistotnego w sumie dylematu.

Jestem złym człowiekiem, ponieważ mnie nasza telewizja zupełnie nie obchodzi! Odkąd sięgam pamięcią zawsze była do chrzanu i zawsze była sterowana przez polityków oraz przede wszystkim była żerowiskiem dla wszelkiego rodzaju cwaniaków. Od czasu gdy jej głównym zadaniem jest możliwie jak największe obniżenie poziomu, straciłem resztę zapału do tej formy rozrywki.

I proszę mi tu nie wyskakiwać z „Kabaretem starszych panów” z „Kobrą” „Sondą” czy z innym „Misiem Uszatkiem” Są to złogi komunistyczne i lepiej nie pokazywać, że za Gomuły można było zrobić w telewizji literacki kabaret a teraz mamy tylko posła Wenderlicha.

Ostatnie dwadzieścia lat to istny szał i hucpa. Produkcja i wyżerka. Oglądać hatko. No to nie oglądam.

Im głupsza jest ta cała telewizja tym więcej ględzenia o „misji”
Misja o której mówili dzisiaj posłowie kojarzy mi się z takim jednym rysunkiem.
Nawet nie wiem czy ten rysunek widziałem czy wymyśliłem go słuchając zapytań poselskich.
Pewnie widziałem, bo to jest zbyt oczywiste by nie narysował tego choćby Cezary Krysztopa.

Na rysunku widzimy ludzi zgromadzonych w teatralnym "fułaju"
Elegancja, fajka zamiast papierosów, szmer rozmów, piękne panie w sukniach ( nie napiszę w "toaletach" bo potem tylko nieporozumienia powstają z takiego pisania ) dystyngowani panowie.

Środkiem ładuje się grupa dzikusów murzyńskich w stylu „ludożerca” Przepaski biodrowe, nosy i uszy przebite zaostrzonymi kośćmi. Paciorki i dzidy.
Ich przywódca dźwiga na ramieniu ogromne radio, jakby żywcem wyjęte z lat 70/80.
Podpis: PRZYBYLI MISJONARZE!

Taka misja, jacy misjonarze.

wtorek, 23 czerwca 2009

Dzień ojca


Urodziłem się 24 stycznia 1963.
Mój ojciec miał na imię Jerzy a moja mama Jadwiga.
Tata był geodetą a mama pielęgniarką.
Mama została urodzona w Nekielce, a mój tata był z Warszawy.
Ujawniłem się niespodziewanie, jako chłopiec z Konina.
Mama miała ośmioro rodzeństwa, a on był jedynakiem.
Tata był jedynakiem podobnie jak ja.

Często jeździliśmy pociągiem z Nekli do Konina, albo z Konina do Nekli...

- Po prawej wszystko moje, a po lewej twoje: Września, Słupca, Strzałkowo…
Albo z powrotem. Podczas nudnej podróży tak się zabawialiśmy. Zobacz, jakie u mnie dorodne zboże, a u ciebie?
Ogień.
Lubiłem bawić się z Tatą. Oglądaliśmy na przykład atlas z żółtymi, bardzo twardymi ołówkami w dłoniach. Na kolorowych mapach dopisywaliśmy uwagi.

Sudan, Gwinea, Indie, Kolumbia, Nowa Zelandia, USA…( w tamtych czasach nie było Białorusi - Pamiętam ostre CCCP dopisane na flagach państw )
Wędrowaliśmy szlakami słodkiej Afryki, wspinaliśmy się razem na Kilomberro.

- Zobacz na tę ciemną kreskę – To Rów Mariański! Jedenaście coś tam.
A to nasza Warszawa, Z tego okna Tadek skakał pod parasolem. I tak dalej. Wspomnienia były marginesem, jakimś zadośćuczynieniem. Mapa trzymała nas w ryzach.

-Stary idźmy! – Mówił do mnie – i szliśmy na łąkę albo do lasu.

Mój ojciec był chory na łuszczycę.
Na plaży czasem wyglądał jak pieprzona, polityczna mapa świata.
Zapach bezradnych maści. Na dzisiaj po prostu śmieszny problem.
Taki lajf.

Dzisiaj. Do dzisiejszych czasów pasowałby idealnie. Był śmieszkiem, potrafiącym jednym celnym określeniem wywrócić narzucony sens.
Pamiętam tomik wierszy Broniewskiego z jego poprawkami. Ostre techniczne pismo.

„Na śmierć kontrrewolucjonisty”

W sumie sześć dopisanych słów i kilka wykreślonych, a jaki się sens zadziwiający pojawiał!

Leżałem przy nim na wrzącym piasku i bawiłem się jego skórą. Zdzierałem przezroczyste płatki i patrzyłem przez nie w Słońce.

Rzucił się kraulem w pełen wirów nurt Warty by uratować marną kawkę. Dżizas! – Jak płynął! Nie szło zauważyć, że w ogóle walczył z jakimś prądem. Schodził pod wodę jak rekin.

Przez tydzień ratowaliśmy ptaszynę.
Siadała nastroszona w kartoniku. Na chwiejnych łapkach chodziła po mieszkaniu. Rozglądała się, wysuwając łepek między stalowymi prętami balkonu, ale nie próbowała odfrunąć. Smętna ptaszyna.
Zdechła i już.
Pochowałem ją przed blokiem. Zapakowałem ją na jej ptasią ostatnią drogę do kartonika po sandałach.

Ptaki. Skąd w naszym życiu ptaki?


- Synku! Mój synku - Słodki synku!

Minęło prawie czterdzieści lat. Mój ojciec zaznajamia się z ziemią od 23 lat.. Znaczy się, przespał dwadzieścia trzy wiosny.
Tak wiele zmian!

W czwartek zaniosłem mu „Ubic” tego zwariowanego Dicka i „Rzeźnię….” Vonneguta. Sądząc z zakładek - Wyciągając wnioski z zagiętych kartek – przeczytał po 123 stron każdego dzieła.
I umarł. W piątek o 2:35.

No, kochani. Nowotwór – Potwór nie wybiera!
Rak płuc, choć to ja pale fajki, nie on – bywa i tak.

Jaki straszny wstyd! Jaki potworny wstyd, że nie potrafiłem z nim być w jego najtrudniejszej walce. Wiem, że moje grzechy i zaniedbania wobec niego wrócą niedługo do mnie. Dzięki temu wiem, że byłem (jestem) tylko pokracznym idiotą,

Tata.

dzisiaj na twitterze jeden gość, bardzo jak mniemam zakochany w swojej kobiecie nagle zajarzył, że "to straszne ale nadejdzie taka chwila, że jedno z nas zobaczy to drugie jako martwe ciało" - Jakoś tak napisał.
Chłopie! Jest jeszcze kilka innych możliwości!

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Opowiadanie część XXVIII


Wstał i pożegnał się z ojcem Wiktora, mówiąc że niestety musi już iść. Wiktor też się podniósł, mówiąc, że on też, bo musi się udać na posterunek. Stary westchnął:

- Szkoda, tak się dobrze gadało. Pamiętajcie co wam mówiłem o Kwiryngównie, mnie ona oczu nie zamydli, to wcielony diabeł.

- Będziemy pamiętać – rzucił przez ramię Karol, a Wiktor wzruszył ramionami.

Gdy wyszli spojrzeli na siebie, uśmiechnęli się, ale nie było im do śmiechu. Zwłaszcza, że teoria Kowalika była z jednej strony nieprawdopodobna, z drugiej jednak…jakby na to nie patrzeć dość realna.

- Ale tego nie mogłoby zrobić dziecko – powiedział jakby ważąc własne myśli Wiktor.

- Nie, to niemożliwe – zawtórował Karol – ja znam Agnieszkę, to miła dziewczyna, chyba nawet przyjaźni się z Magdą. W każdym razie szczerze się o nią martwi.

- To czemu przekonała Migocką, bo sądzę że to jej sprawka, by wnuczkę po takiej traumie zostawić w domu dziecka? Że o tym studiowaniu nie wspomnę…Magda to bystra dziewczyna i zna się na lekach, byłby z niej dobry doktor. Nim się rozwiodłem, wiesz mam syna, a jak był mały bardzo chorował, Magda przychodziła mu dawać zastrzyki i to ona podpowiedziała mojej byłej, by udała się z małym do alergologa i byśmy odstawili leki przepisywane przez lekarza, bo dziecko jest wystarczająco osłabione. Posłuchaliśmy jej i okazało się, że miała rację…to głupie, że ona jest teraz pielęgniarką bez stałej posady, a mogłaby być bardzo dobrym lekarzem. No powiedz mi, czemu Agnieszka skoro jej tak dobrze życzy zamknęła jej tą drogę?

- Nie wiem, mam nadzieję że się dowiem. Słuchaj – zmienił temat – czy Magda była zgwałconą?

- Nie mówiłem ci? – Zdziwił się – Obdukcja wykazała, że była wiązana, bita …maltretowana, ale nic nie wskazało na odbycie stosunku seksualnego. Wiesz, nawet nie mogła krzyczeć, twarz miała ciasno zaklejoną taśmą, stąd te czerwone ślady na policzkach.

- Boże! – Jęknął – Wiesz, ale to nie mogła być Agnieszka bo ja tamtego dna u niej byłem. Co prawda tamtego dnia Magdy nie było już od rana…albo nie wiem od której, bo mimo, że chciałem czuwać tej nocy zasnąłem i obudziłem się dopiero około południa. Wiesz, za nim zaginęła Magda, w dzień poprzedzający słyszałem w jej pokoju szepty, a wcześniej z kimś się kłóciła na tyłach domu, ale jak tam poszedłem zastałem tylko ją z plamą od uderzenia na policzku. Udawała, że sama się uderzyła…wiesz, że ona lunatykuję? – Zapytał nagle.

Wszyscy w miasteczku o tym wiedzą, stąd przylgnęło do niej, że jest czarownicą…bardzo zgrabną czarownicą – uśmiechnął się lubieżnie.

- Tamte drzwi na tyłach domu, tam ktoś był, widziałem domykające się drzwi – powiedział Karol, ignorując wzmiankę o nagich wyprawach Magdy.- To nie mogła być Aga…

- Chyba, że miała wspólnika - dokończył Wiktor – Choć i bez niego sobie mogła poradzić. Mówisz, że byłeś u nauczycielki tego dna, gdy zaginęła Magda. Jak się zachowywała?

- Była w dobrym humorze, nawet kokieteryjnym…pamiętam, że była tego dna zdumiewająco piękna. Wiesz, to śliczna dziewczyna…częstowała mnie szarlotką, rozmawialiśmy o Magdzie. Na mój komplement zareagowała dość żywiołowo, bo się zaczerwieniła. Dlatego uważam, że to nie mogła być ona…nie Agnieszka!

- Albo jak mówi mój ojciec, jest wyrachowaną, bardzo dobrą aktorką. Idę na komendę, idziesz ze mną?- zapytał się gdy doszli do skrzyżowania.

- Nie, muszę wracać do domu Agnieszki, zapewne się o mnie niepokoją. No i jest jeszcze ten Paweł, on wydaje mi się bardziej podejrzany. Nie sądzisz?

- Sprawdzałem go, nie sądzę, choć możliwe że to jej wspólnik. Dobra, ja idę w tę stronę, a ty niestety musisz w przeciwną. Słuchaj, wpadnij do mnie wieczorem…spróbuj z niej coś wyciągnąć, OK.? Tylko tak, by się nie skapnęła, że coś podejrzewasz.

- Dobrze, a gdzie mam wpaść?

- No jasne, nie powiedziałem ci gdzie mieszkam. Zapisać ci?

- Nie, zapamiętam, wystarczy że powiesz gdzie.

- Super! Ulica Tulipanowa 3, to kawałek za komendą. Zresztą wystarczy, że spytasz o komendanta, albo o Wiktora Kowalika, każdy ci wskaże drogę.

- Urok mały miasteczek…

- I przekleństwo.

Każdy poszedł we własną stronę. Karol wracał niespiesznym krokiem, myślał o tym, o czym dowiedział się o pożarze i tym od ojca Wiktora. Dziwił się, że Agnieszka nie powiedziała mu o tym, że feralnego dnia bawiła się z Magdą w ogrodzie, a wyznała mu, co prawda za namową Jurka, że wychowuje jej dzieci. Tu też nie rozumiał ich postępowania, dla niego było to zbyt patologiczne i chore. Chciałby, by Magda była w lepszej kondycji psychicznej, może mniej by było tych czarnych plam…a jeżeli za tym wszystkim rzeczywiście kryję się Agnieszka? Może Magdzie nawet w szpitalu zagrażać niebezpieczeństwo. Powinien spytać Wiktora, czy ją pilnują.

Pogrążony w myślach dotarł do domu. Na podwórku bawiła się Kasia, wyglądała na pogrążoną w zabawie. Machnął jej ręką, pomachała mu ukazując w uśmiechu niepełne uzębienie.
Drzwi były otwarte…wszedł cicho do korytarzyka i przystanął bo w kuchnio – jadalni toczyła się przyciszona rozmowa. Stanął i zaczął podsłuchiwać:

- Nie, on się niczego nie domyśla, a Jarzy jest w tym tak samo jak my – mówiła Agnieszka, twardym, nie znoszącym sprzeciwu głosem.

- Tak uważasz? – Zapytał ironicznie Paweł – ja bym nie był tak tego pewien, po co w ogóle wzięłaś sobie go na głowę?

- Tak wypadało…nie rozumiesz?

Karol bał się tego, żeby ktoś go w tym korytarzu nie odkrył, więc zaczął głośno szurać nogami. W drzwiach ukazała się głowa Agi i miękkim głosem, zupełnie innym jaki przed chwilą słyszał zapytała:

- Gdzie byłeś? Martwiliśmy się o ciebie. Miałam nawet wysłać Pawła na policję…

- Po co na policję?- zmieszał się Karol.

- Zgłosić zaginięcie…ale gdzie byłeś?

- Byłem na bardzo długim spacerze. Rozmyślałem o tej naszej sprawie…- patrzył na Agnieszkę, czy była zmieszana, ale nic na to nie wskazywało, czyżby Kowalik miał rację? - A swoją drogą, czy można Magdę odwiedzać w szpitalu? Może w ten sposób, szybciej wróciłaby do siebie?

- Nie można jej na razie odwiedzać, jest pod ścisłą obserwacją lekarską i policyjną. Wiesz, jest jedynym świadkiem…a może wspólniczką w przestępstwie. Ale, ale, na pewno jesteś głodny, zaraz rozgrzeję ci obiad.

- Nie kłopocz się…i tak wystarczająco jestem ciężarem. Poza tym, nie mam chęci do jedzenia – co było prawdą, alkohol, czy wiadomości odebrały mu całkiem apetyt.

- Nie jesteś żadnym ciężarem! Też coś!- Wykrzykiwała prawie histerycznie – pewnie usłyszałeś głupie gadanie Pawła – spojrzała w Pawła kierunku miotając wzrokiem bazyliszka.

Paweł chciał się tłumaczyć, ale za nim otworzył usta, ubiegł go Karol.

- Nic nie słyszałem, sam zdaję sobie z tego sprawę. Wynająłem pokój…teraz nie mogę wyjechać, a moje lokum jest zaplombowane przez policję. Chyba powinienem się zapytać, kiedy będę mógł tam wrócić i nie robić ci kłopotu swoją osobą.

- Nie musisz, naprawdę, możesz tu zostać dopóki chcesz.

- Mówiłem ci już, że jesteś najmilsza kobietą jaką znam? – spojrzał na nią kokieteryjnie.

Tymczasem Paweł kręcił się na krześle, wreszcie wstał i powiedział, że idzie zobaczyć co u Jurka w przychodni i wyszedł. Zostali sami. Karol myślał od czego zacząć rozmowę, gdy odezwała się Agnieszka.

- Podobno byłeś na posterunku?

- Skąd wiesz? – zdziwił się – I dlaczego w takim razie mi się pytałaś gdzie byłem?

- Kasia widziała cię jak szedłeś na posterunek z komendantem.

- Weszłem na chwilę, miał do mnie jeszcze kilka pytań…potem wypiliśmy kawę, trochę nam zeszło. Ten gliniarz jest w porządku.

- Kłamiesz – powiedziała ostrym, nieprzyjemnym głosem.

Spojrzał na nią zdziwiony.

- Czemu miałbym kłamać? Poza tym chciałem się dowiedzieć o wyniki obdukcji, wiesz, czy Magda prócz bicia, była też zgwałcona.

- I? – świdrowała go wzrokiem, co Karolowi wydało się podejrzane.

- Nie była. Wiesz to dziwne, bo tacy sadyści, najpierw biją i upadlają ofiarę, by zakończyć to aktem seksualnym.

- A po co poszliście do tego starego Ubeka, ojca komendanta?

- O widzę, że wywiad działa…- nadał swojemu głosowi leki, żartobliwy ton. – Wiktor, to znaczy komendant chciał mnie ojcu przedstawić, bo podobno jestem żywą kopią jego kolegi z dzieciństwa…to tyle.

Złapała się na ten lekki ton głosu, albo udawała. W każdym razie uśmiechnęła się odprężona.

CDN...

niedziela, 21 czerwca 2009

Morituri - Opowiadanie 1 ( poprawione )


Tej nocy sny powinny się sprawdzać.
Słyszał kiedyś, że gdy pierwszy raz śpi się w nowym miejscu warto zapamiętać sen. Przypomniał sobie ten zabobon, gdy obudził się po raz trzeci. Tym razem śnił mu się kogut. Maleńki zadziorny, kolorowo upierzony kogucik grzebiący w popiele. Spojrzał na fosforyzującą tarczę swojego Movado. Druga trzydzieści pięć.

Gdy odkładał zegarek na nocny stolik, uważając by nie potrącić szklanki z resztką pomarańczowego soku, którą przykrył widokówką by zabezpieczyć płyn przed łakomstwem owadów, usłyszał szmer, którego źródło z całą pewnością znajdowało się w pokoju. Było prawie zupełnie ciemno, a delikatna poświata od strony przysłoniętymi firankami okna oświetlała tylko fragment pokoju. Dźwięk się powtórzył. Ktoś bardzo wolno i delikatnie poruszał się w ciemności.

Otworzył oczy i ostrożnie przekręcił głowę na poduszce. Postać podeszła do okna i stanęła bez ruchu. Teraz widział ją dużo wyraźniej. To była kobieta. Stała wyprostowana i zdawała się bardzo pilnie wypatrywać czegoś w ogrodzie.
Gdy oczy przyzwyczaiły mu się do mroku, był już pewny, że to jego gospodyni, u której wynajął pokój na dwa tygodnie swoich pierwszych od dłuższego czasu wakacji. Stała nieruchomo w delikatnym blasku księżyca. Piękne, zupełnie naga kobieta w jego pokoju. Tak, blisko, że czuł jej zapach, a przecież w całej sytuacji nie znajdował żadnej erotycznej podniety. Nie bał się, a dominującym odczuciem było bezbrzeżne zdumienie tak niezwykłą sytuacją. Nie miał pojęcia, jak się dostała się tu do środka. Przecież zamykał drzwi, a klucz zostawił w zamku. No, tego był zupełnie pewny.

Stała przez chwilę zupełnie nieruchomo, a potem odwróciła się i podeszła do jego posłania. Przymknął oczy i udając, że śpi obserwował. Biodra, – jaki delikatny zarys bioder, prawie płaski brzuch, piersi… wtedy dopiero, gdy stanęła przy samym łóżku spostrzegł, że jego niecodzienny gość ma zamknięte oczy.
Lunatyczka – pomyślał i nagle zapragnął obudzić ją, przytulić, położyć ją przy sobie jak lalkę i wziąć ją.
Poczuł jak sztywnieje, ale w tym momencie ona odwróciła się i płynnie, tak jakby była duchem znikła w zupełnie ciemnej części pokoju, kryjąc się – jak mu się zdawało – za regałem z książkami.

Cisza. Poleżał chwilę wstrzymując oddech, ale w końcu zdecydował się i usiadł. – Halo, hej – odezwał się cicho. Cisza. Halo, proszę pani! – powiedział głośniej. Wzrok na tyle przyzwyczaił się do ciemności a może noc weszła już w fazę jakiegoś smętnego przedświtu, dzięki czemu choć nie widział wszystkich szczegółów mógł być pewny, że w pokoju nikogo nie ma. Regał z książkami był zbyt płytki by zmieściła się za nim kobieta, nawet gdyby bardzo pragnęła się ukryć.
Przetarł oczy i pogładził się po ogolonej głowie. W końcu wstał, zajrzał za regał i sprawdził czy drzwi są nadal zamknięte.
- Do diabła, miałem cholerną wizję albo widziałem ducha! Zapalił światło i jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. Zajrzał pod łóżko i do szafy na ubrania gdzie już częściowo powiesił swoje rzeczy. Pusto i cicho.

Stał przez chwilę na środku pokoju rozglądając się tak długo, aż w końcu dostrzegł w swoim zachowaniu pewną niestosowność. Okno! Stał przy oknie całkiem nagi na środku pokoju oświetlony jak jakiś idol podkultury na wybiegu, na dodatek z niedwuznacznie sterczącym prąciem.
Zgasił światło i wlazł do łóżka. Pościel uprzednio rozgrzana snem teraz była przyjemnie chłodna.
Zamknął oczy i natychmiast wrócił do niego obraz Magdy pochylonej nad nim. W tym wspomnieniu widział trochę więcej szczegółów.
No zobacz – pomyślał – taka niby prowincja a kobiety golą sobie cipy.
Wiedząc, że inaczej nie zaśnie wykonał kilka stosownych, rytmicznych ruchów wyzwalając gwałtowną eksplozję ciepłej wilgoci.
Odetchnął głęboko i starannie wytarł dłoń w prześcieradło.

-, Co ja robię! O jasna cholera - przecież prędzej czy później ona będzie przebierała pościel. Sama mówiła, że co trzy dni!

Nie miał, co prawda budzika, bo tylko ostatni dureń zabiera budzik na wakacje, ale solennie
postanowił wstać wcześnie i usunąć podejrzaną a właściwie dość jednoznaczną plamę. W ten sposób zmyję przy okazji plamę na moim honorze – pomyślał z zadowoleniem o swojej przezorności i nawet zaśmiał się cichutko i zasnął.

Obudziło go przeraźliwe pianie koguta. Pamiętał, że miał wcześnie wstać, ale nie mógł sobie przez dobrą chwilę przypomnieć, dlaczego aż tak bardzo mu na tym zależało. Gdy wreszcie raczył sobie przypomnieć nocną wizytę i jej smętne konsekwencje zmusił się do wstania. Nim się ubrał zrobił poranne pięćdziesiąt przysiadów i kilkanaście niezbyt prawidłowych pompek. Pompek starał się nie liczyć, bo te niespecjalnie mu wychodziły. Trzeba to napisać. Z pompek nie był specjalnie dumny.
Wciągnął dżinsy i ubrał T- shirta ze smokiem, ale gdy zdjął i starannie złożywszy prześcieradło próbował je pod nim ukryć przekonał się, że beznadziejnie odstaje. Przebrał się w luźną, zapinaną na guziki koszulę w kratę, której zresztą nie lubił i obiecując sobie, że po wypełnieniu misji przebierze się ponownie wyszedł z pokoju.
Od razu pojawił się problem i do tego problem zasadniczy. Aby dostać się do łazienki musiał minąć otwarte, ba pozbawione drzwi, szerokie łukowate wejście do kuchni. Oczywiście jakby na złość z kuchni dobiegał wesoły śpiew jego gospodyni. – Że też ludzie muszą tak wcześnie wstawać, przecież dopiero siódma – pomyślał, – podczas gdy ona, najwyraźniej znajdując się w znakomitym humorze podśpiewywała sobie łącząc fragmenty rozmaitych piosenek w jakiś przedziwną mieszankę starych i nowych przebojów.

W końcu zebrał się w sobie, ruszył korytarzem i nie patrząc w jej stronę rzucił – dzień dobry i znikł w zbawczej łazience.
Najpierw to, co najważniejsze. Ciepła woda, o czym przekonał się wieczorem była w niewielkim przepływowym bojlerze nad umywalką. Rozłożył prześcieradło i zaczął zapierać zadziwiająco obszerną plamę centralną i kilka całkiem niepotrzebnych mniejszych, a że pranie nie było jego specjalnością po pięciu minutach operowania kostką mydła a potem, gdy w przypływie bystrości zauważył w plastikowym pojemniku proszek do prania, także proszkiem mniej więcej połowa prześcieradła była mokra nie wspominając o dużej plamie na dżinsach.

- No ładnie – teraz dla odmiany wyglądam jakbym się obsikał. W końcu położył zwinięte prześcieradło na rancie wanny. Umył się i starannie ogolił. Wieczorem zdążył ustawić na półce swoje kosmetyki, ale teraz nie mógł się zdecydować, czy użytą przed chwilą maszynkę do golenia ma wyrzucić zgodnie z jej jednorazowym losem czy tak jak w domu zostawić w swoim kubeczku wraz z kremem i pędzelkiem z borsuczego włosia? Jego samego dziwiło, że może stawać przed takimi zadziwiającymi dylematami.
W końcu starannie oczyścił ze szczeciny ostrze maszynki i w ten sposób ocalił się przed popadaniem w dziwaczne marnotrawstwo.

Złożył mokre prześcieradło, po jego zabiegach wyglądające jak szmata i jeszcze raz popatrzył na łazienkę czy zostawił ją w całkowitym porządku. Na wszelki wypadek przejechał dłonią po desce i z zadowoleniem stwierdził, że jednak nie zapomniał jej podnieść. Z ciekawości zajrzał do małej szafeczki gdzie w towarzystwie zawiniętych w czerwoną foliową torebkę wałków do kręcenia włosów i paczki podpasek leżały też dwie różowe maszynki do golenia. – No tak - No tak. Sprawdził. Nieużywane.
Wiedział, że musi jakoś wytłumaczyć to swoje poranne pranie, ale nie wymagało to szczególnej pomysłowości.
Gdy stanął w progu kuchni odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem. Teraz w jasnym świetle poranka wydała mu się jeszcze ładniejsza niż wieczorem, gdy rozlokowywał się na kwaterze. No i teraz, teraz miał ten obraz zapamiętany z nocy.

- Dzień dobry, a co to…

- Ech nic takiego, sok – chciałem się w nocy napić soku i jakoś tak wylałem, to znaczy, no i chciałem wyprać, zaprać te plamy a teraz chciałby się – to prześcieradło gdzieś powiesić żeby wyschło…

-, Ale, po co? Cóż to w ogóle za pomysł? Niech pan mi da…

Podeszła, zabrała mu z rąk zwinięty, wilgotny dowód jego przestępstwa i włożyła do pralki. Tak, pralka stała w pobliżu zlewu. Dlatego daremnie szukał jej w łazience.

- Po śniadaniu przyniosę panu świeże. Jak się panu spało i co się śniło, bo mówią, że sen na nowym miejscu trzeba zapamiętać bo często się sprawdza. To taki zabobon – mówiła bardzo szybko i wyczuł pewną nerwowość szczególnie widoczną w ruchach dłoni. Kilkakrotnie poprawiała włosy i sprawiała wrażenie jakby dłonie jej przeszkadzały.

- Już szykuję panu śniadanie, tak szybko pan wstał – myślałam – byłam przekonana, że pan, bo pan był taki zmęczony podróżą, wczoraj.

- Pytała pani, co mi się śniło – kogucik mi się śnił a potem kobieta. Tyle, że w osobnych snach – roześmiał się nieco sztucznie. Taki mały kolorowy kogut – wie pani?

- Tak, tu sąsiad całkiem niedaleko hoduje. Małe, ale - my mówimy na nie, że to są koguty francuskie, ale skąd one pochodzą? No wie pan… Myślę, że dobrze zrobi panu jajecznica!

- Chętnie…

- To, jaką usmażyć? Na kiełbasie, serze, pomidorach, – jaką pan lubi?

- Na pomidorach nigdy nie jadłem, jajecznica na pomidorach? Może takich wprost z pani ogródka. Jeśli dobra…

- Nie, jeszcze za wcześnie, ale naprawdę smaczna. Poważnie nigdy pan nie jadł?

- Spróbuję, mam nadzieję, że zjemy razem.
- Jasne! Może pan nawet pomóc. Ukroić chleba.

Patrzył na nią z coraz większym zachwytem. Ile mogła mieć lat – trzydzieści? Ciemne raczej krótkie włosy w połączeniu z jasną cerą, ale nawet on widział, że niefarbowane. Zgrabna, cholernie zgrabna a przy tym chyba samotna. Czysty, zadbany dom, urządzony skromnie, ale nie był to typowy wiejski domek. Dużo książek. Obiecał sobie, że gdy po śniadaniu wróci do siebie starannie przejrzy biblioteczkę. Bardzo wielu rzeczy można się, bowiem dowiedzieć przeglądając biblioteczkę gospodarza albo konstatując jej brak.

- Odrobina cebuli, obrany ze skóry pomidor oczywiście bez tego swojego mokrego środka, trochę ziół. Lubi pan bazylię, bo nie każdy…?

Oczywiście lubił bazylię. Szczerze lubił, ale nawet gdyby nie lubił, nawet gdyby nie cierpiał zapachu bazylii… Cóż był tylko mężczyzną, więc uśmiechał się jak cielę i z aprobatą kiwał głową.

Jedli a jajecznica naprawdę okazała się pyszna. W jej towarzystwie – nie w towarzystwie jajecznicy a Magdy oczywiście, nie rozglądał się nawet za gazetą a przecież gazeta, gdy ze swoją byłą żoną jakimś dziwnym zrządzeniem losu jedli razem śniadanie była pierwszym powodem, albo inaczej, powodem pierwszej z serii scysji i połajanek. Nie bez pewnego zażenowania zauważył, że najgorsze były te dni, gdy obydwoje mieli wolne. – Też mi coś! To było dawno i nieprawda – pomyślał i odruchowo prychnął. Przez sekundę gardził tamtym sobą. Podniósł głowę z nad talerza. Przypatrywała mu się bardzo uważnie.

Jak przystało na letnika zapytał co jej zdaniem jest do obejrzenia w pierwszym dniu, gdyż nim odda się słodkiemu nieróbstwu ma zamiar znaleźć na przyszłość kilka ulubionych miejsc, które mógłby odwiedzać gdy tak naprawdę uzna je za ulubione.
Czuł, że jest sztuczny, że w jego mowie jest pełno zupełnie niepotrzebnych zwrotów, co kontrastowało z jej żywiołową naturalnością. Ona mówiła szybko, mówiła jakby strzelała z karabinu maszynowego.

- Zaraz zacznę do każdego zdania dodawać „jak przypuszczam” – pomyślał ze złością i o mały włos zakrztusiłby się chlebem.

-Wie pan, cała okolica jest piękna! Ja już do niej co prawda przywykłam, tak jest zawsze z ludźmi. Czy mieszkańcy Aten podziwiają Akropol? Raczej narzekają. Tłok w autobusie – te rzeczy. Gdy przed czternastu laty tu przyjechaliśmy… Zawahała się, – gdy się tu przeprowadziłam– poprawiła machinalnie. Odwróciła się na chwilę i głęboko westchnęła. Ale, co zauważył z zadowoleniem, w tym westchnieniu nie było nic teatralnego. Westchnęła zupełnie zwyczajnie. To w jej stylu – uśmiechnął się wewnętrznie. Ona tymczasem mówiła już dalej:

– Okoliczne lasy są piękne. Bardzo naturalne, nie takie sadzone pod linijkę. Grzyby. Maliny. Jagody. Jak pan wyjdzie z domu i pójdzie tamtą polną drogą – wskazała za siebie wprost na lodówkę – niedaleko – nie więcej niż kilometr jest śliczne jezioro. Jeziorko – poprawiła się ze śmiechem. Nawet jest plaża z piaskiem, nie żadna trawa i pomost, ale proszę uważać, bo bardzo zmurszały. Może pan pływać do woli. Tam mało kto chodzi. Ludzie – zawiesiła na moment głos – ludzie tutejsi wolą jechać do miasta na basen, bo tu bardzo zimna woda. Dopiero pod koniec lipca – zresztą jak pan uważa. Zimna woda zdrowia doda.

- To wspaniale, bardzo lubię zimna wodę.

- A od pomostu na lewo, cały czas pan pójdzie pod górę. Idzie się wzdłuż brzegu a potem przez takie rzadkie brzózki. Nie, nie las. Tak rosną jak zboże na kołchozowym polu. Zbocze jest bardzo łagodne i nagle!

- Nagle?

- I nagle jakby toporem uciął. Ciach i po zboczu! Piękne, cudowne urwisko a jaki widok! Ponad dwieście metrów, ale trzeba bardzo uważać gdzie się stoi, bo czasem, szczególnie po deszczu, ziemia się może obsunąć. Trzeba iść tam gdzie skała – po prostu! Ale to urwisko ma wiele uroku. Czasem sama tam chodzę. Posiedzieć. Popatrzeć. Na wiatr trzeba uważać. Nie każdy to lubi a tam często wieje. Takie porywy. Poza tym, jak pan z pewnością wie jest tu przepiękna ruina zameczku, o którym krążą legendy…zazdrość, skarby i widmo niewiernej żony… Widziałam na przedwojennych zdjęciach ten zameczek prawie w całości i mogę zapewnić, ze ruiny są bardziej malownicze. Pełno było głupich dobudówek. Trafiła bomba. A obiad będzie o drugiej, chyba, że chce pan by był wcześniej, albo później?

- Myślę, że o drugiej będzie dobrze. Po południu zwiedzę miasteczko. Jak mi pani radzi zresztą, może najpierw miasteczko?

- Najpierw. Jeśli mogę doradzić. Najpierw niech pan idzie nad jezioro. Nie chciałabym stracić letnika. Miasteczko, cóż – jak miasteczko. Weźmie pan coś na drogę?

Tak jak planował najpierw poszedł do pokoju i przebrał się w koszulkę ze smokiem i krótkie spodnie. Po namyśle zabrał ze sobą starodawny chlebak, do którego mieściło się wszystko, co było trzeba takiemu wędrowcy jak on. Składany nóż, tabliczka czekolady, szczelnie złożona minimalistyczna peleryna przeciwdeszczowa oraz plastikowa, półlitrowa butelka po pepsi, napełniona przez Magdę czereśniowym kompotem.

- Po prostu Magda – pomyślał zbierając się do drogi – Magda naga i Magda ubrana zupełnie jak u pieprzonego Goi. Moja piękna gospodyni!

Wychodząc już jej nie spotkał, ale gdy stał na asfalcie drogi i kontemplował okolicę słyszał dochodzącą zza domu piosenkę. Tym razem Magda wyśpiewywała jakąś dziwną kombinację fragmentów przebojów Marka Grechuty. Gdzie ten Marek się teraz podziewa? W telewizji i radio pustki, poza tym będziesz moją panią i tym, no…dzikim winem! Że też musi to właśnie teraz śpiewać! Po co jej pani?

Ruszył, wypatrzywszy polną drogę wskazaną mu przez Magdę. Początkowo prowadziła go w dół, ale doskonale widział w oddali zbocze, które wedle jej słów kończyło się wspaniałym, wietrznym urwiskiem.

Nikt, kto nie ma w zwyczaju zapuszczać się w takie miejsca, chodzić brudnymi polnymi ścieżkami pomiędzy tak jak w tym przypadku łanem prawie dojrzałego zboża a zarośniętą, kwitnącą wszystkimi kolorami polnych kwiatów łąką, nie zdaje sobie sprawy, jakie może to być nużące i nudne, szczególnie, gdy droga pnie się w górę a Słońce dogrzewa bezlitośnie. Już po przejściu mniej więcej 500 metrów Karol zatrzymał się i starannie wytarł z potu łysinę. Odwrócił się i nie bez pewnego zdziwienia zauważył, że patrzy na miasteczko z góry. Łagodny profil zbocza był jednak nieco mylący. Nic dziwnego, że się spocił. Niebo było jasne. Nad
łanem bawił się zapatrzony we własne zdolności wokalne skowronek.

– Albo słowik – przez chwilę się wahał – słowik albo skowronek, cóż za różnica, kto tu się zrywa? Jakieś szare coś, drące dziób w powietrzu nad zbożami!

Miał dokładnie pięćdziesiąt pięć lat i trzy dni, ale wielu czterdziestolatków zazdrościłoby mu kondycji oraz wysportowanej sylwetki.

- Wielu czterdziestolatków zazdrościłoby mi kondycji oraz wysportowanej sylwetki – Powiedział głośno i jakby dla potwierdzenia swoich słów zrobił ot tak na poczekaniu pięćdziesiąt przysiadów i poszedł dalej.

W końcu dotarł do opisywanych przez Magdę brzózek. Faktycznie, te rachityczne istoty rosły bardzo rzadko. Od poskręcanej, szerokiej może na trzydzieści centymetrów dróżki, którą się wspinał najbliższa brzoza była oddalona o jakieś pięć metrów.

- To jest naprawdę rzadki lasek! – Zdążył pomyśleć i o mały włos runąłby w przepaść.

sobota, 20 czerwca 2009

Opowiadanie XXVII



- Oczywiście, najpierw te rutynowe…czyli Kwirynga, bo był recydywistą, a jego mała bawiła się z córką Adlerów. Tyle, że to była typowa rutynówka, chłop miał alibi, pomagał przy murarzach w Wilcznie, czyli jakieś 8 kilometrów od miejsca przestępstwa.

- Rzeczywiście pamięta pan wszystko ze szczegółami – odezwał się z podziwem Karol.

- Widzisz chłopcze, na emeryturze wciąż prześladują cię nie zamknięte sprawy, a ta do takich należy. Polejcie po małym – zwrócił się z pełnymi ustami, bo jadł ogórka. Wódka została rozlana i wypita.

- Tak – westchnął stary, ocierając sobie usta wierzchem dłoni – to było diabelne podpalenie, oni nie mieli szansy się stamtąd wydostać, dobrze, że choć mała bawiła się w ogrodzie. Czytaliście akta?- Zapytał nagle.

- Tak tato, czytaliśmy, wszystko co zostało tam zapisane. Wychodzi z tych akt, że Adlerowie spali gdy wybuchł pożar.

- To było najdziwniejsze…środek dnia, pięcioletnie dziecko samo w ogródku, a oni spali.- odparł ojciec Wiktora.

- Może byli pod działaniem środków nasennych?

- Ciała były zupełnie zwęglone…wiecie jaki zapach ma spalone ciało?- Spojrzał na nich zamyślonym wzrokiem – jak przypalona pieczeń…a mózg człowieka rejestrując zapach waha się między obrzydzeniem a ciekawością. Nikt też ich nie badał na zawartość barbituranów w organizmie, chyba to był pierwszy błąd w śledztwie.

- A czy coś zginęło z domu, bo o tym w aktach nie było wzmianki?

- A kto by to sprawdzał? Tam były zgliszcza. Znaleźliśmy trochę biżuterii, dwie duże złote monety, trochę garnków…to, co nie mogło spłonąć. Migocka chciała pochować córkę i zięcia…nie wiedziała, czy to cała biżuteria córki, chyba nie była z nimi w najlepszych kontaktach, choć bardzo przeżyła ich śmierć, zwłaszcza jak tak mała tak ciężko się rozchorowała. To ta Magda, pielęgniarka – zwrócił się do Wiktora i Karola.

- Wiemy tato, dlatego próbujemy rozwikłać tą sprawę, bo właśnie o nią nam chodzi. Widzisz znaleźliśmy ją skatowaną i nagą w jej piwnicy, jest w szpitalu w stanie jak przed trzydziestu laty, czyli w głębokiej katatonii. W tej piwnicy znaleźliśmy zakopane trzy trupy…obaj – tu spojrzał w stronę Karola – podejrzewamy, że sprawa podpalenia i ta obecna w jakiś sposób się łączą.

- Do diabła! - Wykrzyknął Kowalik – podejrzewacie, że to ten sam człowiek?

- Nie wiem – powiedział zdumiony własnym głosem Karol – ale sądzę, że te sprawy coś łączy, dlatego dziś rano poszedłem do pańskiego syna. Córka Kwiryngów to Agnieszka, tak?

- Jasne – powiedział Wiktor – ojciec nie wyjaśnił, a ona raczej nie chwali się swoją przeszłością. To była pijacka rodzina, dzieciaki, czyli Agnieszka i jej siostra chodziły po miasteczku jak bezpańskie psy, brudne i głodne. Często ktoś się nad nimi litował i dał a to trochę zupy, albo chleba. Pamiętasz tata?

- Czemu mam nie pamiętać, moja często się nad tymi dzieciakami litowała…potem Migocka się nimi zaopiekowała lepiej niż rodzice, nawet finansowo…dzięki niej ta starsza skończyła studia. Niby pomagały jej w sprzątaniu i praniu, ale to były rozwydrzone dziewuchy, a klęły jak szewc.

- Dziwne, własna wnuczka była w domu dziecka, a ona opiekowała się obcymi dziećmi? – Zdziwił się Karol.

- Jeszcze dziwniejsze było to – powiedział Kowalik – że wnuczki nie chciała wspierać finansowo i po skończeniu szkoły pielęgniarskiej postawiła jej ultimatum, że albo przyjeżdża tu i wtedy przepisze jej dom, albo niech studiuje medycynę, ale utrzymuje się sama. A dom przepisze Agnieszce. Dziewczyna rada, nie rada wróciła tu, poszła do pracy w ośrodku, ale stara trzymała ją jak psa na łańcuchu, przepędziła chłopaka który ją odwiedzał. Pamiętam to dobrze, bo jak stara umarła, ktoś rozpuścił ploty, że ją dziewczyna ukatrupiła. Podejrzewam o to, tą panią nauczycielkę – zauważył z przekąsem.

- Agnieszkę? – zdziwił się Karol – to miła dziewczyna. Chyba dobrze życzy Magdzie, szczerze się zaniepokoiła, gdyśmy ją znaleźli w tej piwnicy. Mną też się zaopiekowała, gdy pański syn zaplombował dom. I przecież w czasie pożaru była małym dzieckiem.

- Co ty powiesz – powiedział zgryźliwie stary – ona nigdy nie była dzieckiem. Pamiętam jej zeznania z dnia pożaru, ta dziewucha, to diabeł.

- Co ty ojciec z tym diabłem, jak na ateistę, zbyt często się nim posiłkujesz – zaśmiał się Wiktor i rozlał resztę wódki do kieliszków.

Wypili, Karol chciał popić kawą, ale szklanka była zimna, dopiero wtedy sobie zdał sprawę, że są tu już bardzo długo. Wszystkim trochę szumiało w głowie od alkoholu i tej opowieści ojca Wiktora. Spojrzał na zegarek, dochodziła czwarta po południu, pomyślał, że zapewne Aga i Jurek się o niego niepokoją. Zwłaszcza, że oskarżenia starego za bardzo układały mu się w całość…tyle, że to wydawało się nieprawdopodobne.

CDN...

SLD wylaszcza sięw kierunku młodzieży

- Ciężkie jest życie agenta, muszę zajarać skręta!

- Nie bardzo. Nie bardzo mi się ten skręt podoba. Tak jedzie machorką.

- To inaczej: Ciężkie jest życie komucha, muszę walnąć bucha!

- A dlaczego ciężkie? To zniechęci młodzież do naszej partii. Ładna mi reklama!

- To inaczej: Lekkie jest życie komucha, za darmo dostanę bucha!

- Już lepiej. Teraz trzeba tego komucha zamienić niepostrzeżenie na socjaldemokratę albo coś podobnego.

- Socjaldemokrata się słabo rymuje.

- Socjaldemokrata to kawał wariata! – To jest młodzieżowe!

- To jest głupie po prostu. Skupcie się lepiej.

- Socjaldemokracja to wielka atrakcja!

- Karuzela na wsi to jest atrakcja

- Tak wam szło jak wymyślaliście hasła szydzące z pisiaków a teraz dupa.

- A może być coś dłuższego?

„Jesteś młody i wykształcony to zamiast szukać żony
Wstąp w szeregi SLD bo tu nie jest wcale źle”


- Mickiewicz to ty nie jesteś!

- Mam!

„W Rosji, w Europie, wszędzie naszym ludziom nie ubędzie
Liberalne my chłopaki, a socjalizm to dla draki”


- Ja też mam! Poczekajcie…

- A ty, co? Jak myślisz to musisz koniecznie stać? To sobie stój – i tak chodzimy w kółko.

- Jak na spacerniaku!

- Wypluj te słowa!

- „Mniejszości wszelkiego rodzaju w SLD mają jak w raju”

- Klerykalizm! W jakim znowu raju?

-Taką piosenkę pamiętam – można by przerobić:

„Czarne klechy czarno kraczą
w czarnych barwach widzą świat
i na próżno im tłumaczą mądrzy geje już od lat…”

- Nie drzyj się - na publicznym placu jesteśmy! Co ty za „Gawędę” chcesz robić?

- To może to?

„Ja ma ciocię w tajnych służbach
Oho i wujaszka, dla mnie zrobić sprytny przekręt
To co? To jest fraszka!”


- Mówiłem żebyś się nie wydzierał, a po drugie to miałeś, bo ci zlikwidowali, he he

- To może wrócimy po prostu do tej Międzynarodówki?

- Całkiem zgłupiałeś! Chcesz żeby powstali ci, których dręczy głód? Jakby nasi zaczęli śpiewać to nas media śmiechem zabiją.

- Bo najpierw koledzy trzeba ustalić co my chcemy zawrzeć w tej rymowance?

- Antyklerykalizm, pro europejskość, liberalizm obyczajowy…

- Że się nie wstydzimy PRL, stanu wojennego ani niczego

- Żeby było o gejach …

- O edukacji! – Ale z nas jełopy!

- I żeby o młodzieży, bo naszym celem jest przyciągnąć młodzież.

- I o buchach.

- Mam taki wierszyk w kieszonce. Koleżanka Ala mi napisała jakbym nic nie mógł wymyślić

- No, przewidująca laska – Dawaj!

- Ghmm, ghmmm…

- Nie gdacz nam tutaj tylko czytaj:

- Się musiałem nastroić. Dobra to czytam:

Jakiż to chłopiec piękny i młody?
Jakie to obok też chłopię?
Do Europy zmierzają drogą
I popalają konopie

Nie narzekają na dawne czasy
Chwalą Jaruzelskiego
Lepszy czerwony niż czarny terror
Bo cóż w tym było tak złego?

Jeden z Trybuny cytuje wice
Drugi mu Ziżkiem odpowie
Ale na Rozbrat zmierzają razem
Dłoń w dłoń i głowa przy głowie


piątek, 19 czerwca 2009

Opowiadanie cześć XXVI



Karol tak był zafascynowany opowieścią Wiktora, że nie zauważył jak tu dotarli. Stali przed domem, takim typowym budownictwem z minionej komunistycznej epoki, wyglądającym jak wbita bryła geometryczna o kształcie sześcianu. Przed domem rozpościerał się ogródek, kilka róż i iglaków, z boku rosła jabłoń.

- Tu się wychowałem – usłyszał z boku głos Wiktora. – Choć początkowo mieszkaliśmy w głębi, tam był taki mały domek, ale ojciec jak wybudował ten, tamten zburzył.

-Rozumiem.

- Wiesz, ojciec to starszy człowiek – nagle zmienił temat - i bywa czasem niemiły, zwłaszcza od czasu jak zmarła matka. Ja też nieczęsto go odwiedzam…trochę zdziczał.

- Jasne, rozumiem.

Zastukali do drzwi i nadsłuchiwali reakcji, ale za drzwiami było cicho.

- Pewnie śpi – powiedział Wiktor i energiczniej zastukał, tym razem usłyszeli szuranie i przekleństwo.
Chwile potem zgrzyt w zamku i przy tym niezbyt zachęcające pomrukiwanie:

- Kogo tam niesie do diabła?

- To ja Wiktor – gdy już otworzyły się drzwi zapytał. – Co ty tata taki gościnny, że z diabłem już o tej godzinie gadasz? – I roześmiał się ze swojego dowcipu.
Wszedł do domu i pociągnął za sobą Karola, ojciec człapał za nimi w rozdeptanych kapciach.
W mieszkaniu panował półmrok, mimo ostrego słońca na zewnątrz, a to za sprawą zaciągniętych ciężkich zasłon. W pokoju do którego weszli panowała atmosfera nie wietrzonych pomieszczeń, taki zaduch potu, tytoniu i kurzu, może czegoś jeszcze…co nadawało mieszkaniu jeszcze bardziej ponurej aury.
Stary się nie odzywał, przyglądał się natomiast Karolowi, gdy Wiktor rządził się odsłaniając okna i je otwierając.

- Udusisz się w tym zaduchu człowieku –zwrócił się do ojca.

- Mój dom i mój smród, nikt cię tu nie zapraszał – warknął na syna.

- Ojciec daj spokój, nie widzisz, że przyprowadziłem gościa?

- Widzę…ślepy nie jestem i chyba wiem kto on…to ten łobuz…no jak to mu było?

- Nie, tata, to nie Piotrek, choć fakt podobny.

- Przepraszam – wtrącił się Karol – bo widzę, że rozmowa o mnie. Nazywam się Karol Abroziak – i wyciągnął rękę w stronę starca.

- Józef Kowalik, ojciec tego- tu wskazał głową na Wiktora. – Ale pan podobny to tamtego łobuziaka, o mały włos, a nasz by przez niego dostał się do poprawczaka.

- Niech ojciec da spokój – oburzył się Wiktor – to wcale nie było tak. Wiesz czemu przyszliśmy?

- Zapewne z interesem, bo tylko po to przychodzisz. Ale flaszki nie przyniosłeś?

- Przecież lekarz zabronił ci pić.

- Konowały, chcą bym zdrowszy umarł – zaśmiał się ze swoich słów uważając najwyraźniej to za dobry dowcip.- Nic na „p”, znaczy już mam się kłaść do trumny? – znów zarechotał.

Wiktor najwyraźniej przyzwyczajony do takiego poczucia humoru uśmiechnął się lekko.

- Pamiętasz tata tamto śledztwo co spalili się Adlerowie?

- Pamiętam, co mam nie pamiętać, nawet ze szczegółami, ale skocz młody po flaszkę, bo bez „wodki nie robieroż”.

Wiktor wzniósł oczy do nieba, a raczej do brudnego sufitu.

- Dobra idę po flaszkę. A ty Karol idziesz ze mną, czy zostaniesz z ojcem?

- Przejdę się z tobą, jeśli to panu nie przeszkadza – zwrócił się w stronę ojca Wiktora.

- Lećcie chłopaki, a ja w tym czasie zaparzę kawę.- Z zadowoleniem odparł Kowalik

Uwinęli się szybko, bo sklep był dwa kroki od domu ojca…wzięli dużego „Absolwenta” by dwa razy nie chodzić, przynajmniej tak wyraził się Wiktor.

Gdy przyszli z powrotem, stary uwijał się nakrywając kulawy stolik, były kwaszone ogórki, słoik grzybków w occie, kieliszki i trzy szklanki z kawą.
Wiktor postawił butelkę na stole i usiadł na fotelu, na drugim usiadł Karol, a ojciec rozsiadł się wygodnie na kanapie.
Kieliszki zostały napełnione wprawną ręką gospodarza.

No chłopcy! Aby nam się…! – i wychylił zawartość, Wiktor i Karol poszli za jego przykładem, tylko Karol się zakrztusił, zapewne nie wyczuwając objętości.

Kowalik poklepał go po plecach.

- Nienawykły jesteś?

- Poszło nie w tą dziurkę – powiedział zażenowany.- Ale chcielibyśmy wiedzieć co się wtedy stało, chodzi o ten pożar.

- Pamiętam…już wam opowiadam…Wiktor nalej jeszcze po maluchu –zwrócił się do syna.

Wypili, tym razem poszło wszystkim gładko. A ojciec zaczął:

- Pamiętam całą sprawę dobrze, czasem nawet i dziś o niej myślę, bo to było rzeczywiście zagadkowe podpalenie. Wiesz, tydzień poprzedzający ten wypadek złapałem tu tego siedzącego z nami urwisa – spojrzał na syna – jak z tamtym drugim gagatkiem podglądali Beatę Adler…przez to miałem potem sporo roboty, bo wałkowałem chłopaków…nawet podejrzewałem ich o to podpalenie.

- Przecież ci mówiliśmy, że nie mieliśmy z tym nic wspólnego…zakazałeś nam chodzić tam, pod karą urwania uszy, nie pamiętasz?

- Pewno że pamiętam, ale nie wierzę ci do dziś, że ty tam nie chodziłeś, a tamten gówniarz na pewno coś widział.- Warknął nagle Kowalik

- Nie, nie byliśmy tam tego dnia, uwierz mi, obaj poszliśmy nad urwisko, potem do lasu, gdy wróciliśmy było już po pożarze, nawet małą Adlerówne zabrali do szpitala. Czy oprócz nas miałeś jakieś inne podejrzenia?

CDN...

Bystrzy i dowcipni politycy


Dopiero premier załagodził sytuację na wesoło, że bystry ten Atamańczuk i dowcipny. A jak ma nie być bystry skoro to były działacz PO i samorządowiec z Polic, przecież nie z nadania PiS? To jak ma być ciemny?

Nawet przez chwilę nie wątpiłem, że to bystrzak. Czy w takiej partii jak PO mógł się jakiś ciemniak ukryć? No, tyle, że dał się złapać, ale potem pełna klasa i żadnych zastrzeżeń.
Chciał Nitras do Europy to Atamańczuk pokazał papierek. Pokiwali wszyscy głowami nad papierkiem i „poszły konie po betonie” - jak to u mnie na wsi mówią.

Niektórzy to ponoć uwierzyli nawet, że naprawdę się tym papierkiem zrzekł, a jeszcze inni z tego przejęcia teraz udają, że pierwsze słyszą o jakimś tam Atamańczuku, a jak słyszeli to są wielce zawstydzeni jego postawą i o honorze zaczynają opowiadać.

Już oczywiście zapomnieli, jakie wojny odstawiał Nitras na Pomorzu chcąc zostać szefem regionu PO kosztem Gawłowskiego, na zasadzie zakazu łączenia stanowiska ministerialnego z partyjnym szefowaniem?
Wy też pewnie nie pamiętacie, co? Czyli słusznie zaprzestałem pisać tego całego „Golema” bo wszyscy brali to za żarty jakieś.

http://amazoniawweekend.blogspot.com/2009/05/archiwum-o-posle-nitrasie-3-golem.html

Dla leniwych wkleję fragment. Nitras z Grupińskim w sejmowej Hawełce:

„- Niech pan teraz uważa, bo to jest scena wręcz powieściowa! Do tej swojej opowieści, do tego „Golema” w sam raz – i nie musi pan nic wymyślać. Znają się od lat, są po imieniu i w ogóle – pan rozumie?

- Nitrotas i Grupon?

- Tak - I nagle, dzisiaj - Nitrotas zwraca się do Grupona tak: Nieładnie się pan bawi, panie Grupon!

Ten nic. Płaci za kawę i milczy a Nitrotas, już wyraźnie wkurzony powtarza: Nieładnie się pan bawi panie Grupon!

- Ale, w co się bawi?

- W to, co się w Szczecinie dzieje – Że Tuskoides o ich lokalnych ekscesach dowiaduje się ze szczegółami - włos mu się jeży i takie tam. W tym rzecz, że Grupon nie reaguje na zaczepkę, mija go i wychodzi jak gdyby nigdy nic.

A dodam w tym miejscu, że od chwili na Sali, cisza jak makiem zasiał. Tylko słychać jak posłowie z PSL mieszają herbatę. I w tej ciszy Nitrotas krzyczy za odchodzącym Gruponem:

- Zajmując się mną może pan zachorować! – Tak sobie do ministra w kancelarii Premiera krzyknął w tym wkurzeniu. Zupełnie jak w filmie jakimś. Grupon powoli wraca. Wszyscy zdębieli do reszty, bo sytuacja zapachniała mordobiciem. Zupełnie jak w filmie!

- Czy - to - jest - groźba - karalna? – Grupon mówi powoli, akcentując każde słowo. Ani odrobiny emocji! Western, poker i w ogóle zapachniało sprawą sądową.

- Nie, gdzieżby znowu! – Odpowiada pospiesznie Nitrotas, a Grupon odwraca się i wychodzi.”


Było, minęło. Nitras będzie nas reprezentował w Parlamencie Europejskim, a jego koleżka, współpracownik i mianowaniec w Sejmie. Akurat za żadnego z nich osobiście nie muszę się wstydzić, bo nawet końmi nikt by mnie nie zaciągnął, bym głosował na takich typków.

Fajnie też było jak policja zatrzymała Atamańczuka z Łuczakiem. Informacja o tym przykrym wydarzeniu dotarła akurat podczas Rady Krajowej PO i ….

„Oto przemawia akurat Marszałek Komorowski, a wiadomo każdemu przytomnemu, z czym poza Bobem Marleyem i rumem się kojarzy ta cała Jamajka, gdy jednocześnie na komórki zebranych nadchodzi ta przykra wiadomość, wieść o zatrzymaniu posiadaczy.

No to zaraz szeptu … szeptu … a po trzech minutach na wyświetlaczach komórek należących do szczecińskich posłów PO pojawia się SMS z „innego niż oficjalne” źródła o żartobliwej treści.

„Trzech szczecińskich liderów PO zatrzymanych za posiadanie narkotyków!

Przepraszamy, dwóch.

Trzeci nie został zatrzymany, bo spieszył się do studia TVN24”



I teraz na koniec sobie popatrzcie. Za pomocą kawałka papieru zrobiono samego Pana Premiera w balona. Zaufał człowiek, wystawił do Europy, poklepał po plecach a teraz pasztet.
Dobrze, że potrafił załagodzić sytuację na wesoło, że niby, jaki bystry ten Atamańczuk a nawet dowcipny!
No bystry, a jaki ma być?

czwartek, 18 czerwca 2009

Opowiadanie cześć XXV


Kiedy odłożył słuchawkę, spojrzał niepewnie na Karola. Stał chwilę ciężko wzdychając. Nagle jakby odpędził natrętne myśli, czy wiadomość którą otrzymał i zawołał:

- Idziemy? Czas najwyższy rozwikłać tą sprawę, już mi odebrano śledztwo i odsunięto od sprawy. Szlag by to trafił – zaklął ze złości.

- Nie złość się – próbował go pocieszyć – przecież możemy sami prowadzić sobie prywatne dochodzenie, prawda? Zwłaszcza, że mam wrażenie i ty chyba też, że to podpalenie ma z tym ścisły związek. Od początku miałem cię za bystrego faceta, a nie tępego glinę.

- Słuchaj, za nim zostałem policjantem, byłem milicjantem, pracowałem w śledczej we Wrześni, Potem po zmianach…rozumiesz, zesłano mnie tu, że niby będę mieć do domu blisko, bo nie chciałem zrezygnować za wysoką odprawę. Kurcze, ja lubię tą robotę, babę mogłem stracić, ale nie bycie gliniarze. Rozumiesz mnie? – Zwrócił się nagle do Karola, choć przedtem jakby zatopił się we własnych wspomnieniach.

- Daj spokój, rozumiem, aż za dobrze, zwłaszcza że jestem od ciebie starszy. Pamiętam przewałki po 89 roku. Rozumiem, że z gliniarzami było jeszcze gorzej…no to co idziemy? – Zmienił temat, bo spojrzał na młodego policjanta, który z rozszerzonymi oczach i rozchylonymi ustami śledził ich wymianę zdań.

- Co tak się Mały gapisz? – Zaśmiał się Wiktor idąc za wzrokiem Karola – i zamknij usta, bo ci mucha tam wleci. Lepiej weź się za papierki, bo wrócę sprawdzić.

- Szefie!

- No co?

- Pan tak ciekawie mówił. Nie damy się, nie?

- Jasne Mały, ale papierkową robotę też trzeba zrobić, zrozumiano?

- Tak jest, komendancie!

- No, to my idziemy, a ty…rozumiesz, zadanie bojowe skończyć wypełniać akta.

- Oczywiście! - Krzyknął za nimi gdy byli już w drzwiach.

Wyszli na zewnątrz i nagle buchnęło na nich z całym impetem gorąco południa. Będąc w archiwum, potem na posterunku, nie zauważyli, że jest taki upał. Spojrzeli na siebie i się roześmiali.

- O cholera ale gorączka – powiedział roześmiany już Wiktor.

- Fakt, jak tu szedłem nie myślałem że będzie taki skwar – odparł zdejmując marynarkę.

- Wiesz tego roku, gdy spalili się rodzice Magdy, całe lato było takie gorące. – spojrzał na Karola i nagle się zapytał – wiesz, czemu tak szybko zaproponowałem ci przejście na ty?

- Bo…no nie wiem. Bo tak łatwiej się rozmawia i teraz jest taka tendencja by gadać sobie bez niepotrzebnej estymy?

- Tak, to też…taki amerykański zwyczaj – uśmiechnął się – ale nie dlatego. Tamtego lata na wakacje przyjechał do sąsiadów pewien chłopak, Piotrek…jesteś do niego podobny – spojrzał na Karola jakby chciał się o tym upewnić. Był super, skumpulowaliśmy się niemal od razu i byliśmy nierozłączni.

- O! Też był łysy jak ja? – zaśmiał się Karol.

- Jeśli o to chodzi, nie, miał blond włosy, niezbyt gęste z tego co pamiętam…ale nie o to chodzi, układ twarzy, oczy…jakbyście byli bliźniakami.

- Wiesz, mam rok młodszego brata, ale nie Piotra i wiesz wakacje spędzaliśmy raczej razem, więc nie był to mój brat.

- Jasne, ja tylko…no wiesz, skojarzyło mi się, wiesz dzięki temu lepiej przypomniałem sobie tamto lato.

- To znaczy? Czy przypomniało ci się coś o czym mi nie mówiłeś?

- Jak grzebaliśmy w tamtych aktach, tych o pożarze, to wszystko stanęło mi przed oczami, tamte wakacje, on i …no właśnie przypomniałem sobie, że to on pierwszy wprowadzał mnie w arkana dorosłości.

- O! Opowieść nabiera ciekawych motywów inicjacji…to coś dla mnie. Dawaj dalej chłopie!

- Wiesz, byłem wtedy głupim smarkaczem, Piotrek był trzy lata starszy i miał w sobie jakaś siłę, potrafił mnie namówić do wszystkiego. Wiesz o czym marzą takie wyrostki? O gołych babach, zgadzasz się ze mną?

Jasne, sam siebie pamiętam i jak któryś z kumpli przyniósł do szkoły przedwojenne zdjęcia pornograficzne…człowieku! Wszystko mu chcieliśmy oddać za to, by dał się nam na te fotki pogapić…no ale opowiadaj dalej, bo aż mi drżą pośladki – zaśmiał się, ale było widać, że zainteresował się tym podwójnie.

- Wiesz on odkrył, że pani Adlerowa…znaczy mama Magdy, bo oni nazywali się Adler, potem Magda wróciła do nazwiska panieńskiego matki, chodzi po domu w bikini, takim dwuczęściowym jak w kinie. Wiesz, dziś pewnie by nikogo taki strój nie dziwił, ale to były lata sześćdziesiąte. To była wyjątkowo piękna kobieta, figura jak Wenus, a piersi…- westchnął do swoich wspomnień – Siedzieliśmy po całych dnach w krzakach od kuchni i obserwowaliśmy ją, zwłaszcza jak któregoś dnia zdjęła biustonosz i zobaczyliśmy jej nagie piersi. Trwało to chwilę, ale do dziś pamiętam ich kształt…potem włożyła sukienkę i wyszła do sklepu, a my siedzieliśmy do zmroku jak zahipnotyzowani.

- O kurcze!

- Resztę opowiem ci później, jesteśmy przy domu mojego ojca.

CDN...

Ach ten Plotyn!


Usiadłem sobie w cieniu i oddałem się głębokim rozważaniom. Może przesadzam.
W każdym razie wykonałem kilka myśli, dzięki czemu mam teraz kilka wniosków.
Jeden wniosek jest taki, że głowa człowieka nie jest z gumy i nawet najbystrzejszy osobnik nie jest w stanie wszystkiego wiedzieć. Niby oczywistość, ale jest druga strona tego medalu.

Im, kto sobie bardziej napcha łeb różnymi niepotrzebnymi faktami tym ma trudniej i tym łatwiej przez swoją naiwność może się wykluczyć z głównego nurtu kultury.
A kultura narodu jest jak ta rzeka, w której trzeba się pluskać a nie siedzieć w krzakach z ponurą miną jak jakiś podglądacz albo inny wędkarz.

Mi osobiście bardzo przeszkadza Plotyn. Taki dawno nieżyjący filozof urodzony ponad 600 lat po Platonie a ponoć pozostający pod jego wpływem jako jakiś neoplatonik, co się z neokonami kojarzy oraz z Neospaminem.
Zaraz ktoś wzruszy ramionami, że czemu niby się Jarecki czepia człowieka?

Już tłumaczę. Rozumiem, że każdy uważający się za kulturalnego osobnik może znać Platona i Sokratesa – powiedzmy, choćby ze słyszenia, a jeśli chce brylować w towarzystwie może też wiedzieć o Diogenesie, który siedział w beczce i na przykład widząc kogoś siedzącego w beczce może mu zaimponować erudycją, że niby :

-Ty taki i owaki wyłaź z tej beczki i nie rób z siebie Diogenesa!

Ale to są niebezpieczne sprawy i lepiej się w ogóle o takich rzeczach nie odzywać.
To jest okej, ale, po co komu Plotyn? Albo Czechow?
Ale nie rozdrabniajmy się i nie ulegajmy pokusie mnożenia bytów ponad konieczną potrzebę.

Zostańmy przy Plotynie, który zajmuje niepotrzebnie miejsce w mojej głowie przez co nie mogę swobodnie przyswajać współczesnej kultury i powoli zjeżdżam na społeczny margines, także jako bloger.

Chciałem zacząć tekst posiłkując się przykładem takiego facecika w śmiesznym kapelusiku, którego wypowiedź przeczytałem na internetowej stronie Dziennika. Facet jest gwiazdą i akurat Dziennik poprosił go o skomentowanie protestów w sprawie koncertu Madonny 15 sierpnia. Gość się rozwodzi nad tym, że nie będzie mu kościół zabraniał i w ogóle to on nie chce nawet wiedzieć, co to jest za święto tego dnia.

I dobrze. Ja zresztą wcale nie chciałem pisać ani o Święcie ani o koncercie tylko o tym, że coraz częściej autorytetami i gwiazdami są ludzie całkowicie dla mnie anonimowi. Ki diabeł?
Patrzę a obok są jeszcze dwa teksty o nim. Jeden, że skończył 30 lat a drugi, że nie jest chory na AIDS, czyli w pewnym sensie same sukcesy.
Przeczytałem teksty i się dowiedziałem.
Żyd, gej, tancerz, choreograf i juror. Z ciekawości wołam 16 letnią córkę.
Ona wie, a na pytanie, z czego facet jest znany odpowiada dość zaskakująco choć bardzo prosto, że z głupoty. Nieładnie powiedziała, ale dzieci nawet te starsze podobno są szczere brak im szacunku dla autorytetów.

Zgłupiałem, ale ja nie od tego by czyjąś mądrość oceniać. Siadam do pisania i nagle „trach” Za chińskiego Boga nie mogę sobie przypomnieć jak się człowiek nazywa.
I nie wiem skąd mi się ten cały Plotyn przypomniał i pamięć mi blokuje. Plotyn i Plotyn.

Tak mnie ten Plotyn zdenerwował, że aż nieprzyjemnie. I potem na złość cała czereda różnych greckich cwaniaków a Dziennik powodowany dziwaczną i zdalną złośliwością schował gościa z jedynki. Na szczęście jest tam wyszukiwarka i po wpisaniu, kim jest, ujawniła mi, że chodzi o Michała Piroga.

Nie do uwierzenia bo już po tym sprawdzeniu dochodząc do miejsca w którym miałem zamiar ujawnić nazwisko tego ananasa znowu zapomniałem i drugi raz sprawdzałem.
Oczywiście Plotyn, a jeszcze jakiś Duns i do tego Szkot się przypętał, jakby Plotyna było mało?

Mam w związku z tym kolejny wniosek, żeby uczeni skonstruowali jakieś cyko, tak jak w komputerze kosz. Cyk Plotyna i tego Szkota do kosza a wgrywam sobie Piroga i już podążam z żywymi naprzód! Może być w postaci pigułki w ostateczności.

Bo przecież nie mam złudzeń. Ledwie wkleję tekst zaraz znowu zapomnę, o kim pisałem i przylezie ten cały Plotyn z kumplami. Dalejże się rozsiadać, pluć pestkami po chacie i siwe brody palcami w obrączki zwijać.
A żywa kultura płynie obok niby ta rzeka.

wtorek, 16 czerwca 2009

Opowiadanie część XXIV



Siedzieli już ze dwie godziny studiując dość lakoniczne akta sprawy i doszukując się w nich jakiegoś punktu zaczepienia. Małą Magdę znalazła w zaroślach Agnieszka, tak przynajmniej było w aktach. Obie dziewczynki były wybrudzone sadzą. Magda przytulała się do pluszowego misia i nie było z nią żadnego kontaktu. Agnieszka była za to bardzo rozmowna, jak na tak małe dziecko i ze szczegółami opowiedziała o tym jak bawiły się na tyłach domu…jak Magda na chwilę poszła do domu i przyniosła misia…i że potem z okien buchnął ogień. To ona pobiegła do sąsiadki by zawiadomić straż pożarną i potem szukała Magdy…”ona siedziała wciśnięta w krzaki porzeczek, buzię miała podrapaną i kiwała się tylko, nic mi nie chciała powiedzieć”- to było zeznanie małej Agnieszki

- Dziwne, Aga nie wspominała, że była przy tym pożarze – powiedział zdziwiony Karol.

- Czekaj, tu w raporcie jest, że podejrzewali ojca Agi o podpalenie, może dlatego nie chciała ci o tym mówić?

- Z tego co wiem, nie bardzo była zżyta z rodzicami, chyba ich nienawidziła. Myślisz, że to ojciec Agi podpalił?

- Nie, oczyszczono go z zarzutów, wiesz to pewnie były rutynowe procedury, a on jako recydywa był brany pierwszy pod uwagę. Ale z tego raportu wynika, że to było celowe podpalenie. Podpalacz zadał sobie trud i odciął najpierw wszystkie drogi ucieczki, bo ogień wybuchł przy oknach i drzwiach, to była nafta, albo benzyna. Kurcze, że oni nic nie poczuli…

- Może spali?

- „…kobieta leżała w salonie na kanapie, mężczyzna siedział w fotelu…” możliwe że spali, szkoda, że wtedy nie badano czy nie byli pod działaniem jakiś proszków nasennych, bo to by dużo wyjaśniło. Nie sądzę, by położyli się spać i małe dziecko zostawili samo na zewnątrz domu.

- Racja. A czy rodzice Magdy mieli wrogów?

- Tu nic o tym nie wspominają, a z tego co pamiętam sam, w końcu to była sensacja to, to, że ludzie im zazdrościli. Matka Magdy była jakby nie z tamtych przaśnych czasów, piękna, elegancka pani, wiesz to jednak maleńkie miasteczko i kapelusz, czy pantofelki na szpilkach rzucały się w oczy i kuły. Ojciec piętnaście lat od niej starszy, dwa lata przed tym jak się z nią ożenił wrócił z Anglii…żyli na bardzo wysokiej stopie, no byli bogaci, a wokół wiesz jak było…

- Tak, pamiętam…a może wiesz, co on w tej Anglii robił?

- Tego nie wiem, ale wiesz mogę się spytać ojcu, choć on nie lubi gadać o tamtych czasach.

- Czemu?

- Wiesz był milicjantem, to się ludziom źle kojarzy. Choć z tego co pamiętam, był zawsze w porządku. Tyle, że byłem wtedy dzieckiem i pewne sprawy wydawanymi się normalne, jak na przykład, że do pierwszej komunii przystąpiłem nie z rówieśnikami, a późnym wieczorem. Ojciec do kościoła nie chodził, matka tak. Często się o to kłócili, wiesz ojciec do dziś uważa, że Stan Wojenny był mniejszym złem.

- No to i ty miałeś pewne luksusy komunizmu, co?

- Tak, nie przeczę, ojciec dobrze zarabiał, byłem jedynakiem…enerdowski sprzęt muzyczny miałem i jeansy za bony PKO. Co prawda dostawałem często od ojca w skórę, bo biłem się z chłopakami, bo mnie wyzywali od szpicla.

- Aż tak źle? Nie lubili twojego ojca.

- Ojca było trudno lubić, zawsze był „na służbie” jak rozumiesz o co mi chodzi. Nigdy nie traktował mnie jak syna, tylko jak podwładnego. A kumple to widzieli i się na mnie odgrywali…jak się z nimi lałem, no i ciężko zarobione pieniądze ojca trwoniłem, bo wciąż byłem obdarty. Dobra, dosyć tych wspominków…idziemy do mojego starego, niech się na coś przyda.

Wyszli za archiwum i udali się na górę. Policjant który przyniósł im kawę rozmawiał przez telefon, ręką dawał znaki Wiktorowi, który wziął drugą słuchawkę. Chwilę czegoś słuchał…


CDN...

niedziela, 14 czerwca 2009

Opowiadanie część XXIII


- Nikt skarbie…już mam śniadanie. Czy Paweł się obudził?

W tym momencie wszedł Paweł.

- Oczywiście już się obudziłem – uśmiechnął się przy tym tak jakoś wesoło.- Dzwoniłem do szpitala, podobno Magda jest już w lepszej formie, co prawda kontaktu nadal z nią nie ma, ale od strony fizycznej jest lepiej.

- To wspaniale – wykrzyknęła nazbyt entuzjastycznie Agnieszka – ciekawe, czy jak wyjdzie z tej katatonii będzie coś pamiętać. Bo jako dziecko nic nie pamiętała, nawet nie wiedziała, że jej rodzice nie żyją.

Po słowach Agnieszki zapadło milczenie, śniadanie też odbyło się w grobowym nastroju…jakoś nikt nie miał ochoty rozpocząć tematu, zwłaszcza, że przy stole siedziały dzieci.
Karol wstał pierwszy podziękował i powiedział, że chce coś sprawdzić. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco, ale on wzruszył jedynie ramionami. Nagle stał się wobec nich nieufny…czuł, że każde z nich mogło być katem Magdy…nawet Aga.

Wyszedł, rozejrzał się. Pomyślał, że warto by się udać na posterunek policji, tylko czy będą chcieli z nim porozmawiać. Był ciekawy, czy tamten pożar, bo nadal uważał, że to on zadecydował o obecnych kłopotach Magdy, był w jakiś sposób rozwiązany. Czy było to zwykłe zaprószenie ognia, spięcie instalacji, czy umyślne podpalenie? Szedł rozmyślając o tym, gdy usłyszał za sobą:

- Pan Karol Ambroziak?

Odwrócił się, za nim stał tamten policjant który ich przesłuchiwał.

- Tak, witam! Akurat się do pana wybierałem – uśmiechnął się Karol – właściwie na posterunek, bo wie pan, wiele rzeczy nie daje mi spokoju.

- O!- Zawołał policjant – to ma pan tak samo jak ja. Choć waszego kolegę sprawdziłem i rzeczywiście jest dwóch detektywów Pawłów Rewersów…zwłaszcza, że tamten starszy nawet ze mną rozmawiał. Śmiał się, że często ich mylą, choć on jest detektywem prowadzącym poważne śledztwa, a wasz znajomy typowym detektywem od spraw rozwodowych.

- Wie pan, to nie mój znajomy, tylko doktorostwa.

- Jestem Wiktor – policjant wyciągnął rękę.

- Karol – powiedział podając mu dłoń – rozumiem, że oczyściłeś mnie z podejrzeń?

- Tak, sprawdziłem cię, przyjechałeś pięć dni temu, nigdy nie znałeś poszkodowanej, ani nie miałeś żadnego motywu. Sorry, ale pogrzebałem w twojej przeszłości, wiem czemuś tu przyjechał.

- No, to chyba normalna procedura – uśmiechnął się słabo – i nie mam nic do ukrycia. Czasem tak się dzieje, że wszystko nagle sypie ci się na głowę, a małżeństwa czasem się rozpadają.

- Tak, ale ta twoja nieźle cię zrobiła? Przepraszam…już nic nie mówię, sam jestem rozwodnik, baba uciekła mi z innym gliniarzem, podobno byłem mało czuły.

- Rozumiem – powiedział Karol – a wiesz po co do ciebie szedłem?

- No, po co?

- Myślę, że to co się zdarzyło z Magdą, ma swój początek wtedy, gdy zginęli jej rodzice…rozumiesz tamten pożar.

Policjant spojrzał na niego, chwilę tak trwał, a potem powiedział.

- Skąd wiesz o pożarze?

- Od Agnieszki.

- Wiesz wtedy nie byłem jeszcze policjantem, miałem góra 14 lat, ale powinno być coś w archiwum o tamtym pożarze. Zwłaszcza, że to była sprawa nierozwiązana, jeśli pamięć mnie nie myli.

Ruszyli w stronę posterunku. Po drodze Wiktor powiedział mu, że w skrzyni były trzy trupy, dwa męskie i jeden kobiecy. Kobiecy był najstarszy, mógł tam być już z dziesięć – dwanaście lat. Potem jeden z tych męskich był tam około dziesięciu, a drugi jakieś dwa. Podejrzewał, że ten dziesięcioletni trup, to Janusz, ale wszystko się okaże po zbadaniu DNA.

Weszli na posterunek, jakiś młody policjant przywitał się z Wiktorem.

- Witam szefa i pana- zwrócił się w stronę Karola

- Mały – powiedział Wiktor – zrób dwa szatany i przynieś do archiwum, ok.?

- Jasne szefie, już się robi.

A oni ruszyli do piwnicy. Musieli znaleźć nierozwiązane sprawy z 68 roku, a to już była prehistoria. Przekładali delikatnie teczki, by nie zrobić większego bałagany, gdy Wiktor wykrzyknął z tryumfem.

- Jest „sprawy zamknięte” 1968.

- A jest tam ten pożar? – zapytał Karol

- Nie wiem, ale już sprawdzam. – Otworzył teczkę, na wierzchu leżała czarno-biała fotografia zwęglonych ciał. Potem fotografie obu rodziców Magdy. Obaj aż podskoczyli, gdy do archiwum wszedł policjant z kawą.

CDN...

Opowiadanie część XXII




Karol leżał na kanapie w pokoju gościnnym, obok na rozkładanym łóżku leżał Paweł, po tym jak oddychał domyślił się, że zasnął. Jemu też się wydawało, że jest bardzo zmęczony, ale gdy się położył, nie mógł zasnąć…coś go dręczyło, coś, co przegapił. Wiedział, że jest od rozwiązania zagadki o krok, tylko co mu umknęło?

Paweł poruszył się na łóżku, jęknął przez sen…potem przełożył się na bok. Karol analizował wszystko co wiedział od początku, tylko gdzie był początek?
Śmierć Magdy rodziców w płomieniach? Tak, tu zaczął się początek historii, zwłaszcza że jesteśmy jakby w punkcie wyjścia, wtedy Magda była w stanie katatonii i teraz. Tylko, że wtedy była małym dzieckiem, dziś dorosłą kobietą.

Próbował wyobrazić sobie pożar i jak do niego doszło i wtedy coś mu zakiełkowało w głowie. Agnieszka mówiła, że jest stąd, czyli teoretycznie mogła być koleżanką Magdy w dzieciństwie, to już jest jakiś trop. Czemu Aga nic nie mówiła o własnym dzieciństwie? Była wtedy równie mała jak Magda, może bawiły się razem? Musiał się tego jutro dowiedzieć, już nie mógł doczekać się rana.

Gdy tylko pokazało się słońce na wschodzie, wstał. Wszedł do kuchni, Aga już się tam krzątała jak gdyby nigdy nic.

- Dzień dobry – przywitał ją w drzwiach.

- O już wstałeś? – Zdziwiła się.

- Tak, wiesz muszę ci się o coś zapytać, zanim wszyscy wstaną i zrobi się tłoczno.

- Pytaj, jeśli będę mogą pomóc, pomogę.

- Powiedziałaś, że jesteś stąd, że tu się wychowałaś, czy znałaś małą Magdę?

- Tak, a czemu pytasz?

- Czy przyjaźniłyście się?

- Przyjaźniłyśmy? – Uśmiechnęła się ironicznie – jakiś czas byłyśmy koleżankami, ale jej rodzice nie chcieli, by ona zadawała się z kimś takim jak ja.

-?

- Dziwi cię to?

- Tak, czemu?

- To naprawdę długa historia, wiesz nie lubię o tym mówić. Poukładałam sobie w życiu wszystko, jestem perfekcjonistką i to co było dla mnie się nie liczy.

- Zauważyłem, ale wybacz, będę drążyć temat. Czemu rodzice Magdy nie chcieli żebyście się kolegowały?

- Pochodzę z rodziny alkoholików, w wieku trzech lat umiałam sobie już w życiu radzić, żeby jeść potrafiłam nawet kraść. Moja młodsza siostra, ta Ala uważała mnie prawie za matkę, to ja ją wszystkiego nauczyłam. Moja matka była wstrętną pijaczką i prostytutką, ojciec alkoholik i przestępca, więcej siedział w więzieniu niż był w domu. Zresztą nie wiem nawet, czy byłyśmy ojca córkami i czy ten sam facet obie nas spłodził. W domu zawsze był alkohol i faceci, no i matka często w samej bieliźnie. Nie mogłyśmy nawet marzyć o gorącym obiedzie, czy w ogóle jedzeniu, matka wyrzucała nas z domu rano jak psa i wolno nam było wrócić dopiero późnym wieczorem. Tak wyglądało moje dzieciństwo…chcesz słuchać dalej?

- Tak, bo dalej nie rozumiem…nie widzę związku z tym, że rodzice Magdy nie chcieli żebyście się kolegowały.

- Też tego na początku nie wiedziałam, jeszcze wtedy nie było Ali, czyli mojej siostry, bo ja jestem od niej dziesięć lat starsza. Rodzice Magdy byli dla mnie mili, ona dawała mi się pobawić swoimi zabawkami, bo swoich nigdy nie miałam, a mama Magdy częstowała mnie obiadami i słodyczami. Ale kiedyś jak bawiłyśmy się z tyłu domu w ogrodzie usłyszałam ich rozmowę, ojca Magdy z jej mamą. Usłyszałam tam, że jestem córką degeneratów i że daję Magdzie zły przykład, bo używam wulgarnych słów…jakich miałam używać?- spojrzała w stronę Karola – u nas w domu były jak chleb powszedni, a właściwie zamiast chleba. No i zaczęło się, delikatnie zaczęto mnie spławiać, a to że Magda jest chora, a to, że muszą wyjechać gdzieś, albo pójść…w końcu przestałam tam chodzić, to tyle. Tak skończyła się moja przyjaźń z Magdą.

- A potem się spalili, tak?

- Tak- chciała coś jeszcze dodać, gdy drzwi się otworzyły i wszedł Szymon Kasia i Jurek.

- Kto się spalił? – Zapytała Kasia.


CDN...