środa, 3 czerwca 2009
Centaur
Próbowałem dzisiaj namalować centaura. Kupiłem farby, przyniosłem z piwnicy pędzle, szpachelkę i różne takie śmieszne przyrządy.
Pozował chętnie i zachowywał się przyzwoicie, jak na centaura oczywiście. Cóż z tego!
Czy z powodu braku talentu czy może przez to, że bardzo łatwo się rozśmieszam, jakbym nie kombinował, na płótnie za każdym razem objawiał się pies z głową Gorbaczowa.
Centaur faktycznie łysiał, ale skąd ta charakterystyczna plama?
Nie pokazywałem mu efektów mojej pracy, bo nie miałem się, czym pochwalić. Siedział, pił kawę i palił moje papierosy. Jak to centaur.
Nie lada gratka, malować centaura! Tak się tylko wydaje tym, którzy nigdy nie malowali portretu osoby tak niezwykłej.
Paradoks. On pił kawę a mi zachciało się lać. Wyszedłem na minutę i po powrocie nie zastałem ani jego ani obrazu.
Gdzie się podział? Wybiegłem na dwór. Jest – próbuje otworzyć furtkę. Obraz trzyma w pysku jak kość.
Cała morda umazana farbą. Centaur to, czy pies?
Przejeżdżał akurat listonosz na rowerze. Dalejże szczekać, czyli jednak pies.
Obraz wypadł mu z pyska wprost w kałużę. Oczywiście pomalowaną stroną w błoto.
Tak jak kromka chleba posmarowana masłem. Nic nie szkodzi, kiepski to był obraz.
Wypuściłem psa na ulicę. Pognał za listonoszem.
Kawy się ożłopał. Pół paczki mocnych mi wypalił. Obrus na kuchennym stole pobrudził, podłogę zarysował kopytami, a teraz jak gdyby nigdy nic – pies.
Wróciłem do domu i sprzątam. Chyba na tym zakończę działalność artystyczną.
Miałem szansę. Miałem centaura, który chętnie pozował. Teraz nie mam nic.
Tylko bałagan. Na dodatek, gdy łamałem pędzle, coś mi chrupnęło w dłoni.
Co tam mogło mi chrupnąć, nie wiem. Musiało coś tam być. Coś, co chrupie.
Ciężko mi samemu uwierzyć, że to już koniec. Cierpliwy piec pochłania pędzle, rękopisy, fotografie, pamiątki, farby. Nawet ten ostatni nieudany portret centaura wyciągnięty z kałuży. Płótno, ramkę, gwoździe.
Za oknem deszcz. Wyglądam przez piwniczne okienko. Nikogo nie ma na ulicy. Nawet psy pochowały się i żaden nie raczy szczekać.
Ech, żebym nie spartolił tego obrazka, inaczej by było.
Przepadł centaur, przepadł nawet pies. Wycieram łapska starą gazetą, bo oczywiście upaprałem się przy okazji farbami jak prosiak.
W piecu liliowe płomienie. To od tej farby pewnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Szacun, Panie Dziejaszku, po prostu szacun !
OdpowiedzUsuńTaki tekścik do porannej kawy to lepsze niż ptifurka :)
O!, ode mnie tez szacun. Tylko lepszy niż ten Aspika ;) Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuń@Referent
OdpowiedzUsuńTwój szacun mógłby mojemu szacunowi co najwyżej kawkę zaparzyć. A i to by sobie za zaszczyt poczytał ;)
Mój szacun jest bibojem i twojego szacuna wciąga nosem. Yoł...
OdpowiedzUsuń