czwartek, 4 czerwca 2009

Dwudziestoletnia

Miała przyjechać na białym koniu, a przyjechała na rowerze składaku, piszczącym pod ciężarem bagażu, który wiozła na plecach. Mogła przyjechać naga jak Godiva, albo z jasnym mieczem w dłoni, wśród trąb bojowych i jęku cięciw miotających pociski.

Ale mimo wszystko, dobrze, że dotarła bo cholernie długo na nią czekaliśmy. Gdy rozpakowała swoje toboły niektórym z nas zrzedły miny. Bóg jeden wie, czego się spodziewaliśmy?
Na pewno nie paciorków, szklanych koralików i dziwacznych totemów jedynie słusznej racji.

- Ha ha ha – zaśmiała się trochę wulgarnie a podczas gdy zżymaliśmy się i po kątach zaczęliśmy wymieniać kąśliwe uwagi, ku naszemu zdziwieniu wiara rozdrapała te paciorki co do jednego. Podzielono też rower.
Jeden niesie kierownice, inny koło bez szprych, bo i na pojedyncze szprychy znaleźli się amatorzy.

- Mam siodełko! Mam siodełko! – drze się ktoś nieprzytomnie i aż z tej radości tańczy, nie pomny tego, że nie wedle rangi bierze. Oj, daleko na tym siodełku nie zajedzie.
Gdy już się nacieszyli łupami, ktoś przytomnie zauważył, że w demokracji najważniejsza jest pompka.

- Kto zabrał pompkę? Kto zabrał pompkę? – słychać zewsząd.

Pan Michnik tylko się śmieje i loczek na czole sobie paluszkiem urabia.

Tak wyszło i nie ma co dramatyzować. Nie jest prawdą, że przed dwudziestu laty w lokalach wyborczych okna były zasłonięte czarnymi firankami, że głosy wrzucało się do trumien na których płonęły czarne świece.
Nie, to był całkiem dziarski dzień. Nie to co dzisiaj. Gdy wracałem rano do domu, zrywałem z drzew zieloniutkie listki, ot tak z pustoty. Gołębie wołały „cukru, cukru” Świat się śmiał jak w ruskiej komedii. Ciężko było wychwycić nutkę szyderstwa w tym śmiechu.

Potem w polityce nadeszły lata wstydu i zażenowania, zaciskania zębów i zgadywania czyje zdrowie w czyje gardło będzie wlewane. Czas matołka i jego cwaniaków. Potem dziesięciolecie pustego zetempowca. Jego urok – na psa urok! Oby nigdy więcej!

Nie narzekam. To już historia i żadne gadanie tego nie zmieni. Nie chcę mi się rozstrzygać czy przyczynił się do tego nasz narodowy pacyfizm, lęk przed prawdą, brak wyczucia formy czy autoironii. Nie wiem, być może coś całkiem innego.

Dwadzieścia lat to już dojrzałość. Może czas by odpowiedzieć sobie na trzy podstawowe pytania. Wiem, że wielu wypowiedziało się już w moim imieniu, ale taki się zrobiłem dziki, że już im nie ufam. Nie lubię gdy ktoś odpowiada za mnie i nie sądzę, żebyście wy to lubili.
Patrząc wstecz na to dwudziestolecie pełne politycznych emocji, słownych potyczek i zaskakujących zmian społecznych sympatii, czas odpowiedzieć szczerze.

Skąd przybywamy?
Kim jesteśmy?
Dokąd zmierzamy?

Jedno jest pewne. Już żadna Polska nie przyjedzie na białym koniu ani nawet na rowerze.
Wystarczy nam ta, która jest na miejscu. Że dużo roboty? Tym lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz