wtorek, 23 czerwca 2009
Dzień ojca
Urodziłem się 24 stycznia 1963.
Mój ojciec miał na imię Jerzy a moja mama Jadwiga.
Tata był geodetą a mama pielęgniarką.
Mama została urodzona w Nekielce, a mój tata był z Warszawy.
Ujawniłem się niespodziewanie, jako chłopiec z Konina.
Mama miała ośmioro rodzeństwa, a on był jedynakiem.
Tata był jedynakiem podobnie jak ja.
Często jeździliśmy pociągiem z Nekli do Konina, albo z Konina do Nekli...
- Po prawej wszystko moje, a po lewej twoje: Września, Słupca, Strzałkowo…
Albo z powrotem. Podczas nudnej podróży tak się zabawialiśmy. Zobacz, jakie u mnie dorodne zboże, a u ciebie?
Ogień.
Lubiłem bawić się z Tatą. Oglądaliśmy na przykład atlas z żółtymi, bardzo twardymi ołówkami w dłoniach. Na kolorowych mapach dopisywaliśmy uwagi.
Sudan, Gwinea, Indie, Kolumbia, Nowa Zelandia, USA…( w tamtych czasach nie było Białorusi - Pamiętam ostre CCCP dopisane na flagach państw )
Wędrowaliśmy szlakami słodkiej Afryki, wspinaliśmy się razem na Kilomberro.
- Zobacz na tę ciemną kreskę – To Rów Mariański! Jedenaście coś tam.
A to nasza Warszawa, Z tego okna Tadek skakał pod parasolem. I tak dalej. Wspomnienia były marginesem, jakimś zadośćuczynieniem. Mapa trzymała nas w ryzach.
-Stary idźmy! – Mówił do mnie – i szliśmy na łąkę albo do lasu.
Mój ojciec był chory na łuszczycę.
Na plaży czasem wyglądał jak pieprzona, polityczna mapa świata.
Zapach bezradnych maści. Na dzisiaj po prostu śmieszny problem.
Taki lajf.
Dzisiaj. Do dzisiejszych czasów pasowałby idealnie. Był śmieszkiem, potrafiącym jednym celnym określeniem wywrócić narzucony sens.
Pamiętam tomik wierszy Broniewskiego z jego poprawkami. Ostre techniczne pismo.
„Na śmierć kontrrewolucjonisty”
W sumie sześć dopisanych słów i kilka wykreślonych, a jaki się sens zadziwiający pojawiał!
Leżałem przy nim na wrzącym piasku i bawiłem się jego skórą. Zdzierałem przezroczyste płatki i patrzyłem przez nie w Słońce.
Rzucił się kraulem w pełen wirów nurt Warty by uratować marną kawkę. Dżizas! – Jak płynął! Nie szło zauważyć, że w ogóle walczył z jakimś prądem. Schodził pod wodę jak rekin.
Przez tydzień ratowaliśmy ptaszynę.
Siadała nastroszona w kartoniku. Na chwiejnych łapkach chodziła po mieszkaniu. Rozglądała się, wysuwając łepek między stalowymi prętami balkonu, ale nie próbowała odfrunąć. Smętna ptaszyna.
Zdechła i już.
Pochowałem ją przed blokiem. Zapakowałem ją na jej ptasią ostatnią drogę do kartonika po sandałach.
Ptaki. Skąd w naszym życiu ptaki?
- Synku! Mój synku - Słodki synku!
Minęło prawie czterdzieści lat. Mój ojciec zaznajamia się z ziemią od 23 lat.. Znaczy się, przespał dwadzieścia trzy wiosny.
Tak wiele zmian!
W czwartek zaniosłem mu „Ubic” tego zwariowanego Dicka i „Rzeźnię….” Vonneguta. Sądząc z zakładek - Wyciągając wnioski z zagiętych kartek – przeczytał po 123 stron każdego dzieła.
I umarł. W piątek o 2:35.
No, kochani. Nowotwór – Potwór nie wybiera!
Rak płuc, choć to ja pale fajki, nie on – bywa i tak.
Jaki straszny wstyd! Jaki potworny wstyd, że nie potrafiłem z nim być w jego najtrudniejszej walce. Wiem, że moje grzechy i zaniedbania wobec niego wrócą niedługo do mnie. Dzięki temu wiem, że byłem (jestem) tylko pokracznym idiotą,
Tata.
dzisiaj na twitterze jeden gość, bardzo jak mniemam zakochany w swojej kobiecie nagle zajarzył, że "to straszne ale nadejdzie taka chwila, że jedno z nas zobaczy to drugie jako martwe ciało" - Jakoś tak napisał.
Chłopie! Jest jeszcze kilka innych możliwości!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przeczytałem.
OdpowiedzUsuńZadumałem się.
Ukłony.
Retrospekcja... Zawsze gdzies ukluje.
OdpowiedzUsuńJacek... koment od czapy... Mama - piekna kobieta!!!!
OdpowiedzUsuńAspiku
OdpowiedzUsuńTeż się zadumałem. Nad sobą.
Bez sensownych wniosków.
Dawaj szkielet tej opowieści o Golemie itp. rzeczach bo muszę czymś wolne chwile zająć.
:) Pozdro
r306
OdpowiedzUsuńCzy kłuje? Pewnie tak. Sam nie wiem.
Pada deszcz bardzo nudny :(
Pozdro
Dobra fotka, co nie? nawet niemiałem roczku to i nie wzięli meni na imprezę. Cwaniaczki