piątek, 19 czerwca 2009

Opowiadanie cześć XXVI



Karol tak był zafascynowany opowieścią Wiktora, że nie zauważył jak tu dotarli. Stali przed domem, takim typowym budownictwem z minionej komunistycznej epoki, wyglądającym jak wbita bryła geometryczna o kształcie sześcianu. Przed domem rozpościerał się ogródek, kilka róż i iglaków, z boku rosła jabłoń.

- Tu się wychowałem – usłyszał z boku głos Wiktora. – Choć początkowo mieszkaliśmy w głębi, tam był taki mały domek, ale ojciec jak wybudował ten, tamten zburzył.

-Rozumiem.

- Wiesz, ojciec to starszy człowiek – nagle zmienił temat - i bywa czasem niemiły, zwłaszcza od czasu jak zmarła matka. Ja też nieczęsto go odwiedzam…trochę zdziczał.

- Jasne, rozumiem.

Zastukali do drzwi i nadsłuchiwali reakcji, ale za drzwiami było cicho.

- Pewnie śpi – powiedział Wiktor i energiczniej zastukał, tym razem usłyszeli szuranie i przekleństwo.
Chwile potem zgrzyt w zamku i przy tym niezbyt zachęcające pomrukiwanie:

- Kogo tam niesie do diabła?

- To ja Wiktor – gdy już otworzyły się drzwi zapytał. – Co ty tata taki gościnny, że z diabłem już o tej godzinie gadasz? – I roześmiał się ze swojego dowcipu.
Wszedł do domu i pociągnął za sobą Karola, ojciec człapał za nimi w rozdeptanych kapciach.
W mieszkaniu panował półmrok, mimo ostrego słońca na zewnątrz, a to za sprawą zaciągniętych ciężkich zasłon. W pokoju do którego weszli panowała atmosfera nie wietrzonych pomieszczeń, taki zaduch potu, tytoniu i kurzu, może czegoś jeszcze…co nadawało mieszkaniu jeszcze bardziej ponurej aury.
Stary się nie odzywał, przyglądał się natomiast Karolowi, gdy Wiktor rządził się odsłaniając okna i je otwierając.

- Udusisz się w tym zaduchu człowieku –zwrócił się do ojca.

- Mój dom i mój smród, nikt cię tu nie zapraszał – warknął na syna.

- Ojciec daj spokój, nie widzisz, że przyprowadziłem gościa?

- Widzę…ślepy nie jestem i chyba wiem kto on…to ten łobuz…no jak to mu było?

- Nie, tata, to nie Piotrek, choć fakt podobny.

- Przepraszam – wtrącił się Karol – bo widzę, że rozmowa o mnie. Nazywam się Karol Abroziak – i wyciągnął rękę w stronę starca.

- Józef Kowalik, ojciec tego- tu wskazał głową na Wiktora. – Ale pan podobny to tamtego łobuziaka, o mały włos, a nasz by przez niego dostał się do poprawczaka.

- Niech ojciec da spokój – oburzył się Wiktor – to wcale nie było tak. Wiesz czemu przyszliśmy?

- Zapewne z interesem, bo tylko po to przychodzisz. Ale flaszki nie przyniosłeś?

- Przecież lekarz zabronił ci pić.

- Konowały, chcą bym zdrowszy umarł – zaśmiał się ze swoich słów uważając najwyraźniej to za dobry dowcip.- Nic na „p”, znaczy już mam się kłaść do trumny? – znów zarechotał.

Wiktor najwyraźniej przyzwyczajony do takiego poczucia humoru uśmiechnął się lekko.

- Pamiętasz tata tamto śledztwo co spalili się Adlerowie?

- Pamiętam, co mam nie pamiętać, nawet ze szczegółami, ale skocz młody po flaszkę, bo bez „wodki nie robieroż”.

Wiktor wzniósł oczy do nieba, a raczej do brudnego sufitu.

- Dobra idę po flaszkę. A ty Karol idziesz ze mną, czy zostaniesz z ojcem?

- Przejdę się z tobą, jeśli to panu nie przeszkadza – zwrócił się w stronę ojca Wiktora.

- Lećcie chłopaki, a ja w tym czasie zaparzę kawę.- Z zadowoleniem odparł Kowalik

Uwinęli się szybko, bo sklep był dwa kroki od domu ojca…wzięli dużego „Absolwenta” by dwa razy nie chodzić, przynajmniej tak wyraził się Wiktor.

Gdy przyszli z powrotem, stary uwijał się nakrywając kulawy stolik, były kwaszone ogórki, słoik grzybków w occie, kieliszki i trzy szklanki z kawą.
Wiktor postawił butelkę na stole i usiadł na fotelu, na drugim usiadł Karol, a ojciec rozsiadł się wygodnie na kanapie.
Kieliszki zostały napełnione wprawną ręką gospodarza.

No chłopcy! Aby nam się…! – i wychylił zawartość, Wiktor i Karol poszli za jego przykładem, tylko Karol się zakrztusił, zapewne nie wyczuwając objętości.

Kowalik poklepał go po plecach.

- Nienawykły jesteś?

- Poszło nie w tą dziurkę – powiedział zażenowany.- Ale chcielibyśmy wiedzieć co się wtedy stało, chodzi o ten pożar.

- Pamiętam…już wam opowiadam…Wiktor nalej jeszcze po maluchu –zwrócił się do syna.

Wypili, tym razem poszło wszystkim gładko. A ojciec zaczął:

- Pamiętam całą sprawę dobrze, czasem nawet i dziś o niej myślę, bo to było rzeczywiście zagadkowe podpalenie. Wiesz, tydzień poprzedzający ten wypadek złapałem tu tego siedzącego z nami urwisa – spojrzał na syna – jak z tamtym drugim gagatkiem podglądali Beatę Adler…przez to miałem potem sporo roboty, bo wałkowałem chłopaków…nawet podejrzewałem ich o to podpalenie.

- Przecież ci mówiliśmy, że nie mieliśmy z tym nic wspólnego…zakazałeś nam chodzić tam, pod karą urwania uszy, nie pamiętasz?

- Pewno że pamiętam, ale nie wierzę ci do dziś, że ty tam nie chodziłeś, a tamten gówniarz na pewno coś widział.- Warknął nagle Kowalik

- Nie, nie byliśmy tam tego dnia, uwierz mi, obaj poszliśmy nad urwisko, potem do lasu, gdy wróciliśmy było już po pożarze, nawet małą Adlerówne zabrali do szpitala. Czy oprócz nas miałeś jakieś inne podejrzenia?

CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz