sobota, 27 czerwca 2009
Relatywizm w czasach kryzysu
Siedzę przy komputerze i chcę ku zbudowaniu czytelników napisać tekst o relatywizmie wykorzystując przykład z bliźniętami a tu jeden z drugim plądrują moją walizkę. W związku z tak dramatyczną sytuacją schodzę do piwnicy i pytam:
- Nie dość wam ogromu nieszczęść, jakie sprowadziliście na mnie? Nie dość wam, że popadłem w niemoc twórczą a mój budżet skurczył się do rozmiarów dwóch papierków to jeszcze zamiast pomóc i wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności, wy bezczelnie plądrujecie moją walizkę?
- Przepraszamy – odpowiadają chórem, – ale taka już nasza dola, że własne błędy i zaniechania staramy się w ten sposób tuszować. My nie potrafiliśmy ani domu wybudować ani nawet autostrady. My potrafimy tylko plądrować walizki oraz wkładać kij w szprychy.
Tknęło mnie i poszedłem do składziku obejrzeć mój rower. Faktycznie zdążyli nawpychać w szprychy pełno różnych kijków.
- Który to zrobił? – pytam, a już zły jestem i grożę im szpadlem.
- Ja – mówi ten mniejszy i dodaje bezczelnie – Z tą walizką sprawa idzie do reklamacji. Natkał pan do nesesera starych gazet. Aż przykro plądrować takie coś!
- No właśnie – dodaje grubszy – porządny obywatel trzyma w walizce różne precjoza, czasem cenne albo na przykład pamiątki, z których wiele można wyczytać, a tu gazety. Gdybyśmy nie byli w gościach to po prostu naplułbym na podłogę ze złości.
- Żebym ja ci nie napluł! Goście nie wchodzą przez okienko do piwnicy i nie plądrują walizek w takim momencie. Czy panowie jesteście w ogóle odpowiedzialni, żeby biorąc pod uwagę ogólnoświatowy kryzys, plądrować?
Stoją, nosy spuścili. Widzę, że trochę się wstydzą. Złagodniałem i tłumaczę, że te gazety zbieram nie bez powodu. – Jest to – mówię – coś jakby kronika sukcesów naszego kochanego rządu, umyślnie spakowana do walizki na wypadek gdyby trzeba było wiać. Zaniosłem im nawet poręczną lampkę z konikiem. Siedzą w piwnicy i studiują gazety. Co jakiś czas słyszę wybuchy śmiechu. Może będą z nich jeszcze ludzie.
Sukcesy. Liczne sukcesy. Chwilowo – przyznajmy – nieco zwolniono tempo ich odnoszenia. Jeszcze ta powódź. Przykra sprawa. Nawet nie można jednoznacznie wskazać winnego, bo można oberwać od episkopatu. Ogólnie można by spróbować narracji z wykorzystaniem wałów nie uwałowanych przez naszych poprzedników, ale to nieco ryzykowne, bo w innych krajach naszych poprzedników nie było a też je zalewa. Relatywnie ich więcej zalewa niż nas, czyli jakiś względy sukces jest. Nie żeby latać z trąbką i na rogatkach obwieszczać zdumionym tłumom, ale po cichu można zatrzeć jedną czy drugą rękę.
Na przykład – bo na przykładzie najlepiej jest tłumaczyć – nasz minister finansów co prawda ostro przeprognozował po linii oraz w ogóle niezbyt trafnie. No i z palca wyssał to i owo, ale inni, zagraniczni ministrowie wypadli jeszcze gorzej, czyli znowu relatywny sukces. Można też zagrać ostrzej - Rostowski wam się nie podoba? Taki dobry minister wam nie pasuje, a co powiecie o pani minister Hall, Kopacz czy nawet pani Kudryckiej? Przecież przy nich minister finansów jest relatywnie geniuszem po prostu, a jeden z drugim się czepia?
To jest to, co zawdzięczamy samemu Einsteinowi! Gdyby nie on, moglibyśmy być postrzegani niczym ta niedojda okazana Jurandowi ze Spychowa w Szczytnie, a tak to sobie możemy bimbać na wszystko. A jeszcze Einstein wymyślił taki cytat, który też tutaj pasuje:
„Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy” – No właśnie!
I zobaczcie takiego Einsteina. Nie żebym się czepiał, ale niby geniusz, że morda w kubeł i klekajcie narody, a od premierowania Izraelowi się uchylił, podczas gdy nasz premier się nie uchyla, a wręcz przeciwnie! A przecież w Izraelu nie miałby takich poprzedników, ani nikt by mu nie plądrował walizek!
Jasne - Niektórzy w tej decyzji dostrzegają właśnie przejaw geniuszu wielkiego uczonego, ale są to ludzie złośliwi oraz małego ducha. Poczuł, że nie dałby rady, bo bycie premierem to jest relatywnie ciężka robota. Ciężka i odpowiedzialna, nie to, co jakieś esy floresy kredą na tablicy, albo, co?
Ach, gdybyśmy mieli rakietę moglibyśmy wysłać jednego bliźniaka z szybkością światła na przejażdżkę pod pozorem naukowym a po powrocie ich porównać. Ale nie mamy rakiety!
To też jest sukces, ale nie bardzo wiem, jaki?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Rechoczę.
OdpowiedzUsuńBrak rakiety jest sukcesem w ochronie środowiska i dowodem budżetowych oszczędności.
Pozdrowienia.
A przypominam, że mam rok 2009! Jak tu w ogóle żyć bez rakiety? Taki Kubrick wychodzi na durnia po prostu razem z tym dobrodziejem który nakręcił 2 część 2010 Odyseja Kosmiczna, że o Kosmosie 1999 przez litość nie wspomnę.
OdpowiedzUsuńJa się pytam: Co jest?
To trzeba poruszyć u wyższych czynników!
Amerykanie - czytam - na Księżyc się wybierają. Czy ja śnię? Może w przyszłym roku ktoś wymyśli lampę naftową albo naftalinę?
Lepiej się ciesz, że nie musisz mieć rakiety w zagrodzie, żeby dojeżdżać na ten Księżyc do roboty na 6 rano. Ty wiesz jakie obowiązkowe OC będą liczyć za rakietę ?
OdpowiedzUsuńŻe nie wspomnę o problemie ( naglącym ) fotoradarów orbitalnych, pilotów z zawartością 0,6 promila. He he ... już byś, panie dziejszku, nie imponował swoim tramwajem. Pozdro
OdpowiedzUsuń