środa, 29 września 2010

Polska, czyli ślepy kulawego wiedzie

- Po tych wszystkich naradach, które dały w kość naszym wątrobom, nerkom, żołądkom oraz innym flakom ustaliliśmy jako większość, że poprowadzi nas człowiek niewidomy.

- Człowiek niewidomy? Może chodzi po prostu o członka związku niewidomych, czyli o gościa który dźwiga na nosie ciężkie, grubaśne bryle?

- Nie, nas czyli nas i was, poprowadzi człowiek całkowicie ociemniały!

- Przepraszam, żadna poprawność polityczna nie zmusi mnie do udziału w ekstremalnej, wysokogórskiej wyprawie, skoro przewodnikiem będzie człowiek całkiem ślepy, tym bardziej, że jako kulawy…

- Jako kulawy będzie pan miał dziką radochę, że w pańskiej przytomności znajdzie uzasadnienie starodawne powiedzonko: „Wiódł ślepy kulawego!”

- Aaaaaaaa…

- Nie żadne tam „Aaaaaaaa” tylko niech się pan tu podpisze!

-Tu?

-Tu gdzie pisze: „…a także gdybym runął w przepaść i roztrzaskał się na krwawe ochłapy oświadczam, że nie zgłaszam pretensji do przewodnika oraz firmy, która go wynajęła, ponieważ sam wybrałem ją w tajnym głosowaniu jako najlepszą firmę, a przynajmniej…”

– Ej, o co tu chodzi, przecież ja nikogo nie wybierałem! Nie było żadnego głosowaniu w sprawie ślepca, który nas ma prowadzić!

- ( na stronie) Głupek nie wie, że głosował w pakiecie. Czy ma pan plecak?

- Plecak mam, ale jeszcze raz powtarzam, że nie zgadzam się…

- Skoro ma pan plecak, musi też mieć pan listę rzeczy, które należy zmieścić w plecaku. Ma pan?

-Mam i nawet ją przejrzałem. Czy mogę dodatkowo zabrać latarkę?

-Latarkę, skoro ślepiec was będzie prowadził? Pan chce poniżyć Dzikiego Tuńczyka w przytomności przypadkowych osób, które być może są nawet w życiu pozaekstremalnym zwolennikami prawa i sprawiedliwości?

-Prawa i sprawiedliwości?

-Co się pan tak dziwi, może pan sądzi, że oni tylko siedzą po domach i słuchają Radio Maryja? Nie, drogi kolego, oni są wszędzie!

- Wszędzie?

- Tak, statystycznie będą nawet wśród nas, knując, kłamiąc i podważając kompetencje naszego dziarskiego, choć ślepego jak kret przewodnika, który jest miły i mądry, a gdybyś pan śmiał wątpić, czy wyprowadzi nas cało z tej ekstremalnej próby, niech pan spojrzy na jego pomocników!

-Tych dwóch ślepców związanych liną?

- Tak, tych dwóch biedaków związanych liną! Gdyby przezwyciężył pan swoje straszliwe, nienormalne wręcz uprzedzenia i podszedł do nich, od razu przekonałby się pan, że dodatkowo są głusi i niemi jak pieńki!

- Przepraszam, ale ja się boję, boje się iść za ślepymi, głuchymi i niemymi przewodnikami po krawędzi, po grani i nad przepaściami.

- Jeszcze bardziej by się pan bał, gdyby pan wiedział, że ci ludzie są pierwszy raz w górach!

- Pierwszy raz w górach?

-Tak, zawsze jest pierwszy raz i każdemu trzeba dać szansę!

- Ale czemu moim kosztem? Zapłaciłem za bezpieczną choć ekstremalna przygodę a wy mi tu oferujecie ślepych, głuchoniemych przewodników i kulawych turystów!

- Przepraszam, że się powtarzam, ale kulawy sam pan jesteś i nie zawracaj pan mi głowy tymi swoimi wątpliwościami tym bardziej, że pańska „kulawość” to jest norma społeczna, podobnie jak te drobne przywary przewodników.

- Kulawość? Drobne przywary?

- Gdyby pan nie był kulawy skopał by mi pan tyłek, a tak, musi pan spakować plecak i iść za ślepym w góry bo wszystko jest opłacone i nie ma pan innego wyjścia!

- Ale, spadniemy wszyscy w przepaść!

- Przepaść, widzi pan, też jest dla ludzi!

- A pan?

- A ja, ja … cóż ja? Lecę jutro do Peru.

Dom Elżbiety LXV




Kiedy podniosła słuchawkę usłyszała tylko przeciągły sygnał. Odłożyła ją więc i chwilę stała, wpatrując się w aparat. Po chwili za nią przeszedł Robert.

- Piotrek już dojechał do mamy? – Zapytał.

- Nie wiem.

- To nie on dzwonił?

- Nie wiem kto dzwonił, gdy odebrałam już się rozłączył. A wracając do tematu, wybacz, ale wydaje mi się, że szukasz problemu tam, gdzie go nie ma. A mylisz się myśląc, że mnie ktoś specjalnie chciał wepchnąć w ramiona Piotra?

- A nie? Matka aż się zachłystywała szczęściem, że Pawlicki i ty…

- Cieszę się, że się cieszyła, ale mogę ci powiedzieć, że Piotr i ja po prostu przylgnęliśmy do siebie od pierwszej chwili, nie było w tym niczyjej ingerencji.
- Jak tu pięknie pachnie – Robert wciągnął powietrze – pamiętam ten zapach, zawsze tu był.

- Zapach? – Elżbieta zadrżała – jaki zapach? Czy to mieszanka piżma z imbirem?

- Nie wiem, nie znam się, dla mnie to zapach drogich perfum, luksusu. Pasuje do tego domu, jest w nich tajemniczość i szlachetność.

- Tak myślisz? A do mnie też ten zapach pasuje?- Ela znów była zirytowana – Mylisz się, to zły zapach i wcale nie ma w nim ani odrobiny szlachetności, to zapach bardzo złego człowieka.

Robert uśmiechnął się dziwnie po jej słowach. – Czemu się tak denerwujesz? Powiem ci, że w dzieciństwie siadałem tu na kanapie i czekałem, aż zapach przyjdzie…on zawsze przychodził, jeśli rozumiesz o co mi chodzi? – Elżbieta skinęła głową, że rozumie. – Potem…może to cię rozbawi, ale czułem czyjąś obecność, wiedziałem, byłem pewny, że to „coś” przyszło tylko dla mnie i że w jakiś sposób mnie chroni. Potem to „coś”, często pomagało mi w podjęciu odpowiednich decyzji. Jak na przykład, że powinienem studiować, że to ja…no, że jestem lepszy od rodzeństwa, że ja zasługuję na inny los.

- O matko! – Jęknęła Ela – zapanowała nad tobą?

- Nie rozumiem – Robert spojrzał zdziwiony – Kto zapanował?

Znów zadźwięczał telefon.

- Słucham – Ela od razu poniosła słuchawkę.

- Elżbieto, to ja. Miałaś zaraz wyjść z domu, czemu tam jeszcze jesteś? – Głos Piotra był pełen niepokoju.

- Co z Kanusią? – Odpowiedziała pytaniem.

- Nie wiem, co ten Robcio tym razem wymyślił, ale Kanusia czuje się wyśmienicie, jutro wychodzi do domu. Ale nie odpowiedziałaś mi na pytanie, czemu wciąż jesteś w domu?

- Bo mam gościa. A cieszę się, że to był fałszywy alarm. Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że odwiedzimy ją już jutro w domu, dobrze?

- Jasne, ja za chwilę wracam. A kim jest ten gość?

- To Robert.

- Co! – Piotr aż krzyknął do słuchawki.

- Potem pogadamy, dobrze – Elżbieta, chciała ukryć przed Robertem, jak zareagował Piotr, na oświadczenie, że to on jest gościem Eli.

- Jasne. A to intrygant, wyciągnął mnie od ciebie, tak?

- Tak, ale pogadamy jak wrócisz, ok.?

- Jasne, to wsiadam do samochodu i za jakie pół godziny będę u ciebie.

- Raczej za czterdzieści minut, nie pędź jak wariat, proszę.

- Oczywiście, ja nie będę się spieszyć, a Robciu będzie cię uwodzić, tak?

- Przestań! I wracaj szybko, pa.

- Jasne, pa.

- Co, wściekł się, że go stąd wyciągnąłem? – Robert uśmiechał się znów jakoś dziwnie.

- Nie i ciesz się, twoja mama jest już zdrowa, jutro będzie w domu. A wracając do naszej rozmowy, uwierz mi, zapach to zło i podpowiada ci to „coś’, jak sam to określiłeś najbardziej egoistyczne rozwiązania, nie zauważyłeś tego? Jesteś inteligentnym facetem, więc zapewne przyszło ci to do głowy, prawda?

- A może po prostu jestem takim egoistą? – Robert cały czas się uśmiechał – Może takiego faceta jak ja właśnie potrzebujesz. Wiesz, naprawdę jestem interesujący, na pewno bardziej niż ten cały Pawlicki. I bardzo mnie pociągasz, masz cudowne ciało.

- Znów zaczynasz! – Zganiła go Ela, ale tak jakoś słabiej, bez emocji. – I proszę skasuj te zdjęcia, jeśli rzeczywiście je masz.

Uśmiechnął się szczerzej po jej słowach. – Pociągam cię jednak trochę?

- Skąd ten pomysł? Poza tym, lepiej już idź, za chwilę będzie tu Piotr, a chyba nie chcesz się teraz z nim spotkać?

- Pociągam cię – odpowiedział sam sobie. – Jeszcze raz tylko cię ostrzegam, Piotr to zły wybór, uwierz. I fakt, masz rację, raczej wyjdę, za nim pan doktor wróci.

- To na razie i przemyśl moje słowa. Zapach i te rozwiązania o których tyle opowiadałeś, to było złe. Nie, że uważam iż wykształcenie było czymś złym, tylko, że ty to wymuszałeś kosztem innych

- Jasne, zły Robert krzywdził rodzinkę. Pa śliczna i lepiej to ty się zastanów, czy ja nie mam racji.

poniedziałek, 27 września 2010

Dom Elżbiety LXIV





- Nie, nie sądzę, by to był w tej chwili i z tobą temat, nad którym chciałabym się zatrzymać. Jeśli dalej chcesz rozmawiać o mojej fizjologii, to żegnam.

- Jak ci ładnie z tymi zmarszczonymi brwiami – Robert nadal nie dawał za wygraną. – Ale niech ci będzie, że ominiemy temat twojego ponętnego ciała. Przyszedłem tu, bo…widzisz, źle wybrałaś, Pawlicki to zły wybór.

- A ty dobry? – Eli głos stał się zimny i nieprzyjemny, ciążyła jej wizyta Roberta, ta jego zarozumiałość i to co mówił o jej osobie, o Piotrze, Kanusi.

- Na pewno lepszy, niż Piotr. Tam u nich kobiety spotyka bardzo zły los, albo oni wybierają pewien typ kobiety. Matka Piotra – zaśmiał się lubieżnie – to był niezły numer, wiesz?

- Nie obchodzi mnie to. – Ela była zła, a ta jego ironia, nie chciała tego słuchać, choć gdzieś w umyśle, była ciekawa, jak na to patrzy taki pyszałek jak Robert.

Robert jakby jej nie słyszał – Po wsi do dziś krążą legendy o niej. Zresztą możesz spytać się Kobielaka, jak mi nie wierzysz. Kiedyś podobno baby poszył do ojca Piotra na skargę, że zwabia chłopów, podobno potrafiła z trzema na raz – Robert chyba dobrze się bawił opowiadając te historię.

- I co to ma do rzeczy? Czy z tego powodu Piotr jest winny?

- A babka…

- Znam, wiem to wszystko, to nie żadne rewelację. Piotr mi o tym mówił.

- O! – Robert był zdziwiony. – Ale Kobielak zna wszystkie pikantne szczegóły, powinnaś go posłuchać. Mnie to opowiadał kilka razy, z tego co opowiadał, mogę ci powiedzieć, że matka Piotra była dziwką pierwszej kategorii.

- Jesteś zboczony! Po co mi to opowiadasz? Nie obchodzi mnie, co robiłam matka Piotra, zwłaszcza, że on jej właściwie nie pamięta, zostawiła ich.

- Jasne. Ja tylko chcę cię ostrzec, że możesz tak samo skończyć. – Po raz pierwszy od początku tej wizyty Robert stał się poważny. – Możesz o mnie myśleć, że jestem zazdrosny, na pewno doktorek ci już się wypłakał, że mu odbiłem narzeczoną. Pewnie też ci powiedział, że jestem łajdak i truteń. Ale przynajmniej niczego nie ukrywam po maskami a to szlachetności, a to poświęcenia. Jestem jaki jestem, ale naprawdę mi się podobasz, żal mi ciebie, że matka tak ochoczo rzuciła cię w ramiona Pawlickiego. Jesteś naiwna, jeśli myślisz, że wszyscy wokół są tacy cudowni i szlachetni. Andrzej, mój brat też wcale nie jest taki kryształowy, a Lila, pewnie jej nie znasz, wielka pani stylistka, co utrzymuje męża nieroba…a matka tego nie chce dostrzec. Ona też nie jest znów taka cudowna, babka Kraskowa kiedyś powiedziała, że to jej wina, że ojciec odszedł od nas.

- Jak nazywa się twoja babcia?

- Kraska. A co?

- Nic, gdzieś już słyszałam to nazwisko.

- Oni tu od wieków mieszkają, możliwe. Choć, babcia już nie żyje, wuj też. A miał tylko córki i zmieniły nazwiska.

- Nie ważne. A ty, czy ty próbowałeś odszukać ojca?

- Tak, pojechałem do Nowej Huty, miałem dziewiętnaście lat, akurat zdałem maturę. Ale z ojcem nie mogłem się dogadać, to był już wrak człowieka, zresztą chyba pół roku później umarł.

- A zapytałeś mu się, czemu zostawił żonę i trójkę malutkich dzieci? Właściwie wydał na was wyrok, bo wiedział, że możecie zginąć z biedy, bez niego. Przecież wiedział, że twoja mama z wami i z gospodarstwem sobie nie poradzi. To był z jego strony egoizm i okrucieństwo!

- Słuchaj, ojciec już wtedy nie trzeźwiał, nie było sensu pytać. A babka…to przecież matka mojej matki, a powiedziała, że to jej wina.

- A twoja babka pomogła twojej mamie choć raz? Wiesz, nie mam zamiaru robić ci portretu psychologicznego, ale masz problemy z własną akceptacją. Masz cudowną mamę, bardzo fajnego brata, siostry waszej nie znam, a bratową też masz uroczą. Zupełnie nie rozumiem, czemu w tobie tyle zawiści, zazdrości. Dzięki swojej mamie miałeś ciepły dom, dostałeś porządne wykształcenie…- Nie dokończyła, bo w bibliotece zadzwonił telefon.

- Pójdę odebrać –rzuciła przez ramię.

sobota, 25 września 2010

Dom Elżbiety LXIII




- To pan? – Zapytała zdziwiona.

- Dzień dobry. Może, tak mniej oficjalnie? Jestem Robert, przecież z Andrzejem już jesteś na ty i z Piotrem – gdy wymienił imię Piotra, uśmiechnął się jakoś dziwnie.

- Jasne i dzień dobry. I co z Kanusią? I jak ci się udało być tu tak szybko?

- Po woli! – Robert wcale nie był przygnębiony, co zdziwiło Elę. – Mama zapewne czuję się dobrze.

- Jak to? Przecież dzwoniłeś, że coś jest nie tak?

Robert jakby jej nie słyszał, podszedł do okna i uchylił firanki, chwilę patrzył gdzieś w dal. Nagle odezwał się jakimś nienaturalnym głosem – Często tu przychodziłem z mamą w dzieciństwie. – Odwrócił się do niej twarzą, było coś dziwnego w jego wzroku – Bawiłem się tu i w bibliotece…zawsze wyobrażałem się, że jestem właścicielem tego domu. Że jestem młodym paniczem, a nie synem służącej. Twoja babcia zresztą traktowała mnie jak swojego wnuka…wiesz, nie znosiłem swojej matki, z tą jej uniżonością. Nie chciałem być jej dzieckiem, drażniło mnie, gdy brała mnie za rękę i zabierała stąd.

- Przestań – Elżbieta była oburzona, tym co mówił Robert – a twoja mama nie była służącą, była przyjaciółką mojej babci.

- Przyjaciołom się nie płaci. Moja matka brała pieniądze za to co tu robiła, a robiła dosłownie wszystko, dbała o dom, ogród i inne fanaberię wielmożnej pani Karskiej. Nie gadaj bzdur…przyjaciółka! – Robert przedrzeźniał głos Eli – matka była i jest służącą! To jej ciągłe, „podziękuj pani” „ukłoń się ładnie” „bądź wdzięczny”, rzygać mi się chciało!

- Powinieneś być właśnie wdzięczny swojej mamie, to cudowna kobieta! – Elżbieta wybuchła gniewem na Roberta – Nie zasługujesz na jej miłość, skoro nie doceniasz jej starania. Jesteś rzeczywiście pozbawionym skrupułów samolubem.

- A kto mnie tak nazwał? Kochany synuś mamuni Andrzej, czy może szlachetny Piotruś?

- Ja cię tak nazwałam, w tej chwili. A powiesz mi wreszcie co z twoją mamą, czy nie! – Ela była zdenerwowana i zdegustowana tą deklaracją Roberta. Nie miała chęci dalej prowadzić z nim rozmowy, ale chciała się dowiedzieć czegoś o Kanusi.

- Nie wiem co z mamą. Byłem tam ostatnio razem z wami. Chciałem natomiast pozbyć się Piotrka, bo wiem, że jest tu u ciebie cały czas. Najłatwiej mi było go wyciągnąć, gadając coś bez sensu i mówiąc, że z mamą coś nie tak…”szlachetne serduszko” musiał się na to złapać. – Roześmiał się ironicznie.

- Skąd wiedziałeś, że tu znajdzie Piotra?

- Bo wszystkie wróbelki o tym ćwierkają! Dziedziczka sypia z Pawlickim!

- Jesteś egoistycznym draniem. Wynoś się z mojego domu – Elżbiety głos podwyższył się o kilka tonów ze zdenerwowania.

- Za chwilę. Najpierw powiem to, co mam ci powiedzieć, szlachetna pani. Od początku was śledzę. To mnie miałaś poznać, mnie pokochać, nie tego nieudacznika. Matka jak zwykle zrobiła mi wstyd, nie dość, że się rozchorowała, to jeszcze rzuciła w ramiona tego syna kurwy i idioty.

- Milcz i wyjdź! Nie chcę tego słuchać.

- Widziałem cię nagą – nagle zmienił temat – nawet zrobiłem fotki. Nie zasłaniasz zasłon, a to błąd. Tak piękna kobieta…dojrzała, a ja uwielbiam dojrzałe ciało kobiety.

- Wyjdź!

- Chcesz, mogę wyjść. Mogę też twoje zdjęcia opublikować w Internecie.

- Grozisz mi?

- Nie…ostrzegam. Chcę, byś mnie wysłuchała…może zmienisz o mnie zdanie. O pięknym Piotrze też.

- Słucham. – Głos Eli zdradzał zniecierpliwienie.

- Nie zaprosisz mnie na kawę, czy herbatę?

- Nie. Chcesz mówić, mów. Nie, to wynoś się.

- Lubię takie stanowcze kobiety. Ciekawy jestem, czy się tym podniecasz? Sterczą ci sutki?

- O czym chcesz ze mną mówić? O moich piersiach?

- To bardzo ciekawy temat, nie sądzisz?

piątek, 24 września 2010

E.Radziszewska. Oko niemowląt wśród wrogów 2

Wiem, że to jest błaha sprawa w czasie, gdy premier i co najmniej kilku jego ekonomów co kwadransik sprawdzają czy jeszcze szyja ma co dźwigać?
Te ich nerwowe gesty, poprawianie kołnierzyka a nawet, że pojadę otwartym tekstem, krawata, to są sprawy sto razy ważniejsze niż jakieś delikatne nieporozumienia z P.T. Pedałami, do tego jeszcze, pani zarabiającej pieniądze na najgłupszym chyba stanowisku jakie współczesna łże demokracja nam „zafundowała”

Tomasz Terlikowski jako człowiek skromny i naiwny napisał nawet list do premiera Tuska, używając przy okazji argumentów z sumienia, wolności wyboru, liberalizmu czy najskromniejszej logiki.

Jako znany prostak wesprę go, nie jakimś podpisem, bo w naiwności swojej T.Terlikowski wzywa do podpisywania apelu, tak jakby sadził, że Donald Tusk rozumie coś z takich pojęć jak: wolność, sumienie, liberalizm czy logika pozaschetynowa.

Wesprę go, ponieważ myśl, by moje dziecko uczył zboczeniec seksualny jest mi wstrętna. I tyle!

A teraz przywalę Panu Terlikowskiemu w ucho.

Nic mnie nie obchodzą jakieś m „szkoły katolickie” bo raz, że takich w okolicy nie ma, a dwa, że nawet gdyby były, jako ateista byłbym wielkim „wygłuptasem” gdybym wpychał tam na siłę moje dzieciaki, dosypując przy okazji forsy koślawemu klerowi.

Rozumując jednak, zaproponowanym przez pana Tomasza Terlikowskiego trybem, przyznając mu rację w kwestii „stawiania tamy” i „pilnowania granic” stanowczo protestuję przeciwko wylewania nieczystości tego świata w mury szkół publicznych!

Przyjmijmy że, licea i technika to faktycznie szkoły do których chodzą dorośli. To jest poza zasięgiem mojej krytyki. Najwyżej jeden z drugim ancymon w pysk zarobi albo kopa w tyłek. I tyle na ten temat.

A co tu ma pani Radziszewska? Nic, bo moim zdaniem szkoda każdego grosza wydanego na urząd tak głupi, a co dopiero na tego urzędu szefową? Mam się zachwycać, że kobieta myśli, skoro myślenie koliduje ze stanowiskiem jakie zajmuje?

Jakie tu można zając stanowisko, skoro banda „bab wyżłów” z nieszczęsną Środą na czele zaczyna ją gryźć a wredna Wyborcza czy inny TVN wyje z oburzenia?

Odruch jest taki – bronić!

Rozum podpowiada: - A broń się sama kobieto i na drugi raz nie właź tam, gdzie przy padle publicznej kasy gryzą się ideologiczne hieny.

Wolę stanąć po stronie rozumu i na koniec pokuszę się o delikatną uwagę wobec hien tego świata, dotychczas kontentujących się dotacjami rządowymi czy unijnymi zamiast mięsem wydartym wprost z mojego ciała.

Nie swędzą was ostatnio karki, karczki i karkówki?

Dom Elżbiety LXII



- O Gerardzie to ja już mam wyrobione zdanie. Wybacz, jeśli ktoś najpierw, prawie dziecko ubezwłasnowolnia, by móc praktykować swoje zboczenia…ale Zofia powinna być po tym wszystkim mądrzejsza. Carlota jest może groźniejsza niż ten cały Mioducki!

- Fakt, tyle, że jak pisze, wtedy jej jeszcze ufała, zobacz, uratowała dziecko, pewnie z zespołem Downa, albo z jakąś inną chorobą genetyczną.

- Na pewno miała ku temu powody…nie ufałam jej od początku, pamiętasz?

- Jasne, ale przyznasz, że pożałowałaś ją za tę scenę u Alberto Pedra.

- Teraz myślę, że i to było ukartowane. Ale fakt, wtedy ją pożałowałam. – gdy to mówiła zadzwonił telefon w bibliotece.

- Może to Kanusia! – Zawołała Ela i pobiegła odebrać.

Po drugiej stronie odezwał się jednak męski głos.

- Dzień dobry pani Elżbieto, przepraszam, że niepokoję. Jestem Robert Karnafel, poznaliśmy się niedawno u mojej mamy w szpitalu.

- Witam! – Głos Eli zdradzał zdziwienie – czy Kanusi się pogorszyło? – Zapytała zaniepokojona.

- Właśnie. – Jęknął Robert – Wie pani nie mogę się dodzwonić do Piotrka, a mama, no wie pani, bardzo mu ufa. Czy może ma pani z nim jakiś kontakt?

- Piotr jest u mnie, zaraz go poproszę do telefonu – Ręką zasłoniła słuchawkę i zawołała w stronę kuchni – Piotr!

Piotr chwilę rozmawiał z Robertem, pytając co się właściwie stało i po chwili, że zaraz będzie w szpitalu. Potem odłożył słuchawkę.

- Słuchaj, Kanusia ciężko zasłabła, nie mogę się dogadać z Robertem, gada bez sensu. Najlepiej pojadę i sprawdzę co tam się dzieje. Jedziesz ze mną?

- Jestem nie ubrana i bez makijażu, musiał byś trochę poczekać…właściwie jedź sam, ja jak się uszykuję, pójdę do Maryli i Andrzeja, może oni wiedzą coś więcej. Może Andrzej mnie tam do ciebie podrzuci. A ty jedź, zobacz co się stało, bardzo się niepokoję o Kanusię.

- Dobra. Tylko, teraz ja będę bał się o ciebie. Będę wyrzucał sobie, że cię tu po tym wszystkim zostawiłem samą.

- Nic mi się nie stanie, migiem się ubiorę i zaraz pójdę do Andrzejów, ok.?

- Dobra, to w takim razie jadę. – poszedł w stronę drzwi – Tylko bądź ostrożna, proszę. – powiedział zaniepokojony na odchodnym.

Ledwie za Piotrem zamknęły się drzwi Elżbieta pobiegła się ubrać. Włożyła jeansy i koszulkę, nie miała ochoty się stroić. Potem przeczesała włosy i pociągnęła szminką po ustach.
Miała wychodzić, gdy ktoś zapukał do drzwi. Poszła otworzyć. W drzwiach stał Robert.

poniedziałek, 20 września 2010

Migalski, gdzie jest ta Legia?

- A Migalski jest w Madrycie i wychodzi za Hiszpana…!
- Stop! Stop, stop, stop…. Niech pan powie, o co tu chodzi?
- A Czarnecki, Ojroposeł co jest partyzantem w lesie…!
- Stop! Stop! Stop! Proszę wyłączyć Ojroposłom mikrofon!

- Weźmy Marka Migalskiego!
- Tego Ojroposła? No, jeśli…

- Dobra! Czy pan wie, co to jest władza und polityka?
- Zostałem wybrany głosami ponad stu tysięcy!
- Stu tysięcy złotych?
- Nie, ponad 100 000 ludziaszków głosowało na mnie, na Marka Migalskiego!

- Pan, panie Marku sam z siebie okazał w tych wyborach gębę?
- Pisiaki mi robili niemrawo, chociaż kasa!
- No, pisiaki…
- Ale to ja byłem taki popularny i beze mnie…
- Bez Pana, bez zapłakanej psicy? Bez Mopsika?

-Wypraszam sobie!
( Szeryf związku filatelistów ucieka ze znaczkiem na głowie!)

- Mruuuum!

Marek Migalski dla Gazety Wyborczej napisał felieton, który został skontrowany przez Adama Michnika w taki oto sposób:

- Musisz zrozumieć pewne wartości, ale bez lizania!

Weźmy Marka Migalskiego. Facet sądzi, że poza prawdziwą polityką, polityką, która zjadła go i wypluła, nadal jest Kimś.
Słuchajcie dzielny Migalszczaku dzwonów bijących u meni w Golinie.
Bim!
Bom!
Bim, bom!, patrzcie frajerzy gdzie bije nasz dzwon!
Bim! Bom…
Spójrzcie frajerzy, komu bije dzwon?

niedziela, 19 września 2010

By żyło się lepiej!

Idę sobie z Różyczką zwiedzać łąkę i zamiast kontemplować przyrodę w świetle dogasającego lata ustawicznie drę mordę na moją psicę, która rozgrzebuje kretowiny chcąc pewnie obdarować mnie żywym kretem. A co to ja jestem liderem jakiejś partii bym się musiał otaczać kretami?

Poza tym nie wiem, czy taki kret czasem w domu nie śmierdzi?

A tych kretowin mnóstwo. Mijamy olszynki a Różyczka w szczek!
O mało nie zemdlałem! Nawet człowiek „miastowy” wie, jak wygląda kretowina, a co
dopiero ja, który na co dzień widuję krowy, kaczki, kury, kozy a nawet gęsi, żeby nie było, że u nas żyją tylko zwierzaki nazywające się na „k” Wysoka na półtora metra kupa ziemi i coś w niej się rusza! Skoro taka kretowina to jaki kret być musi!

- Weź pan tego psa! – odzywa się spod ziemi domniemany kret

Podchodzę, biorę Różyczkę na smycz, zaglądam i widzę mojego znajomka, Dżonego Mamarony dziabiącego saperką w korzenie rosnącego obok czarnego bzu.
Nie uwierzycie, ale, choć to znany gaduła i uliczny publicysta, przez pół godziny nie mogłem z niego wydusić, w jakim celu kopie tę dziurę a gdy w końcu raczył mi wyjaśnić naprawdę się zdziwiłem. Okazało się, że Dżony poszukuje skarbu z zatopionego w szesnastym wieku na Karaibach galeonu należącego do dawno nieżyjącego króla Hiszpanii.

Na wszystkie moje obiekcje natury historycznej i przede wszystkim geograficznej oraz niezbyt grzeczne pukanie się w głowę odpowiadał z tajemniczym uśmiechem, że to w sumie nic nie szkodzi, po czym niejako w kontrze roztaczał przede mną wizję skrzyń pełnych kosztowności.

- Samego złota w sztabach szacuję na dwie tony! Czy zdajesz sobie sprawę jakie to bogactwo?

Ja mu na to, że Golina to nie Karaiby, na co on wyliczał szmaragdy wielkiej wartości oraz korony Inkaskich królów i jeszcze dodawał sentencjonalnie, ze kto szuka ten znajduje!
Zezłościł mnie swoim uporem i już miałem odchodzić gdy rzucił we mnie ostatecznym argumentem:
- Władza mnie popiera!
Co prawda okazało się, że to tylko posterunkowy Ignaczak zaalarmowany przez jakiegoś przeciwnika rozkopywania łąki przybył przedwczoraj by przegonić Dżonego, ale dał się skusić jego gadaniną i zgodził się przymknąć oko za pięć procent wartości skarbu plus dwa nowe komputery dla posterunku policji.

- Ech, to niewiele – zwróciłem uwagę Dżonemu, na co on zaciągając się mocnym i głaszcząc moją Różyczkę po łbie zaczął mi opowiadać co zrobi z forsą, gdy już wykopie skarb. Okazało się, że nie kopie w ziemi z czystej pazerności, gdyż większość pieniędzy wyda pro publico bono. Naprawdę miło było posłuchać tych planów: Całkiem nowe chodniki, nowe drogi w całej gminie, kanalizacja tam gdzie nie ma, oświetlenie i zadaszona trybuna na stadionie, hala sportowa, dom kultury, liceum, stypendia dla zdolnej choć biednej młodzieży, że nie wspomnę o laptopie dla każdego ucznia i darmowym szerokopasmowym internecie dostępnym na terenie gminy i wielu, wielu innych rzeczach.

Kiedy wracałem z Różyczką do domu, zorientowałem się, że Dżony wypalił mi wszystkie fajki w związku z czym poszedłem do sklepu. A przed sklepem słup, a na słupie plakat. Z plakatu śmieje się Dżony a pod spodem, każdy umiejący czytać znajduje łatwo detaliczne wyliczenie tego co planuje zrobić Dżony gdy zostanie burmistrzem. No tak, wybory!

Koło słupa stoi niepozorny Józio i pije piwo.

- Co pan o tym sądzi - pytam, wskazując na plakat?

- Dżony jest super i oczywiście będę na niego głosował!

Gdy oddalam się, zły na siebie, że nad dziurą w ziemi straciłem dwie godziny słuchając bredni godnych przedszkolaka, rzuca za mną tajemniczo:

- By żyło się lepiej, Jacek, by żyło się lepiej!

sobota, 18 września 2010

Prawdziwy jubileusz - czyli 500 na S24


Dziś zauważyłam, że na Salonie24 wklejam 500-ną notkę! Łał, pierwszą wkleiłam 02.06.2007 o godzinie 21:28, dotyczyła wolności. http://iwona.jarecka.salon24.pl/49074,z-rozmyslan-o-wolnosci. Tu link.

Więc to już ponad trzy lata!

Pamiętam ten S24 sprzed tych zawirowań i nie ten nowy, ale całkiem stary i sympatyczny.

Nie było wtedy Tekstowiska, Blogmedii, Niepoprawnych, wszyscy kumulowali się tutaj!

Z Wyrusem, Igłą, Nicponiem Adamem@Tezeuszem i…no tak, przyszłam tu za namową Jacka Jareckiego, czyli mojego męża i długo starałam mu dotrzymywać kroku w pisaniu.

Wzięło mnie na wspominki, bo fakt jest taki, że poznała przez Internet mnóstwo fajnych ludzi, ale i na wielu ludziach się zawiodłam, no cóż taki urok Internetu.

Osobiście poznałam, co mnie cieszy niezmiernie po pierwsze Poldka, czyli Staszka Młynarskiego, był naszym pierwszym gościem.

Poznałam wiele osób, boję się, że kogoś pominę, więc raczej nie będę wymieniać.
Powiem, że Ufka, to cudna dziewczyna, Sosenka, to prawdziwe zjawisko, bo młodziutka, a szczególnie przypadła mi do serca.

Z facetami trudniej, bo przyjaźnię się akurat z tym, którego tu już nie ma. Triarius- czyli Tygrys pojawił się, by…no dobra, nic nie miłego pisać dziś nie będę. A to autentyczny i może ostatni FILOZOF!

Nicpoń to też następny indywidualista i uroczy chłopak…no, bo bym zapomniała Timny, toż to najlepszy krytyk filmowy, którego też miałam szczęście osobiście poznać.

Dobra, nie będę pochwalnych słów dalej kierować, bo i KaZet, czy ReNka, wie, że są mi bardzo drodzy, że Pan Michał Stanisław de Zieleśkiewicz, to prawdziwy HISTORYK, dużymi literami. Że Łyżeczkę czytam zawsze. Ze Nathii M ma wielki talent…łał, nie, koniec, nic już więcej.

Przecież są jeszcze tak zwane szare eminencje, czyli komentatorzy!

I cóż, znów wielu z tych których lubiłam zniknęli, no ale cóż…i tak korek od szampana wirtualny wyskoczył…radujcie się ludzie, Iwona Jarecka o nicku Alga., napisała tu już pięćset notek!

Serdeczności Wszystkim.

PS. A jaka ja byłam wystraszoną, gdym tu przyszła między takie sławy, jak Krzysztof Leski, Wojciech Sadurski, że o Igorze Janke nie wspomnę, bo to nadal nasz gospodarz.;p

piątek, 17 września 2010

Dom Elżbiety LXI




To wtedy zaczęłam coś podejrzewać. Może jeszcze nie był to z mej strony lęk, ale zaczęłam jej się lepiej przyglądać. Teraz też na nią patrzę, jak siedzi, ma lekko pochyloną głowę i szczerze mówiąc obawiam się jej wzroku. Kiedy zapytałam się wtedy o to dziecko, wzruszyła tylko ramionami…potem coś pomruczała po hiszpańsku. No tak, Carlota stawała się we wsi popularną, a co za tym idzie i niebezpieczną. Ludzie ją bardzo szanowali, ale się jej też bali.

Cały czas jeszcze myślałam o Ksawerym. Wiedziałam, że jest tu, że ma syna, podobno piękną żonę. Liczyłam, że pojawi się na pogrzebie ojca, ale go nie widziałam. Chciałam z nim porozmawiać, opowiedzieć mu wszystko, może wypłakać, a może liczyłam, że nadal mnie kocha? Wtedy wiąż jeszcze we mnie drzemała tamta naiwna dziewczyna, zresztą nie wiedziałam wtedy, że ojciec zmarł ze zgryzoty, że ja byłam tego przyczyną.

Nie wiedziałam, że ojciec wiele złego już po ślubie dowiedział się o Mioduckim i nie mógł sobie darować, że popchnął mnie w jego ramiona. Bo chyba nie nadmieniłam, że największy kapitał mój mąż zbił i jego rodzina na handlu ludźmi . Był cichym udziałowcem pewnych domów w całej Europie, domów z czerwoną latarnią. Dostarczał tam kobiety, dzieci prawie. Niestety, tego dowiedziałam się dopiero po śmierci Gerarda.

Był dla ludzi cenionym człowiekiem interesu, bo prowadził głośno tylko legalne transakcję. Miał też opinię dobroczyńcy, bo szczodrą ręką wspomagał sierocińce katolickie.
Tak, po wierzchu miód, pod spodem trucizna, taki był mój małżonek. Ale nie o nim miałam pisać.

Zwierzyłam się Carlocie, opowiedziałam o Ksawerym i o mojej miłości. O tym, że chciałabym z nim porozmawiać na osobności. Roześmiała się i wzruszyła ramionami, powiedziała, że powinna go po prostu wezwać, na przykład, że chcę uczyć Józefinę gry na pianinie…moje pianino wciąż stało w saloniku.

Nie wiele czasu poświęcałam córce. Szczerze. Zbyt mi przypominała moje upodlenia, więc wciąż była pod opieką niań, bon, byle nie blisko mnie. A im była starsza, tym bardziej przypominała ojca, co mnie jeszcze bardziej do niej zrażało.
Ale jako wybieg, by sprowadzić do mnie Ksawerego była idealna. Za namową Carloty wysłałam chłopca stajennego, by poprosił pana Ksawerego Pawlickiego o rozmowę.

Chłopak przybiegł po jakiejś pół godzinie i oświadczył, że pan Ksawery niestety przybyć nie może, bo ma pilne obowiązki. Byłam wściekła, wiedziałam, że to wymówką i dałam tego głośny wyraz. Wtedy Carlota uśmiechając się diabelsko zaproponowała, że przyprowadzi mi go jeśli chcę, ale ma warunek. Zapytałam jaki, a ona, że na razie nie może powiedzieć, jeśli się zgadzam na to, za chwilę przyprowadzi Ksawerego.

Niestety zgodziłam się, tak bardzo chciałam go zobaczyć, że nie zastanawiałam się nad konsekwencją tej mojej zgody na ów „warunek”.

- Matko! – Jęknęła Elżbieta – jaka ta Zofia naiwna. Rozumiem, że chciała zobaczyć Ksawerego, ale, żeby wchodzić w układy z Carlotą!

- Tak, a ten Gerard, co to było za bydle. Jeszcze udawał świętoszka i wspomagał sierotki.

czwartek, 16 września 2010

Zapraszam Ahmeda Zakajewa na niedzielny obiad

Zapraszam Pana Ahmeda Zakajewa na zwykły rodzinny obiad do mojego domu.

Niedziela to dobry dzień a Polska to jest, panie Ahmedzie ta sama, stara, dobra Polska!

Ktoś jeszcze z dzielnych blogerów ma ochotę zjeść obiad i pogadać z prawdziwym, skazanym przez mocarstwo wojownikiem? Proszę zapraszać!

W starodawnym filmie "Spartakus" jest taka scena, gdy po klęsce przyszli oprawcy pytają, który to Spartakus?
Ludzie wstają i mówią pełnym głosem. Głosem ludzi wolnych:

-Ja jestem Spartakus!

Kto zaprosi Ahmeda Zakajewa na dobry, rodzinny obiad?

Straszne miejsce po krzyżu 2 - Reaktywacja

Nie lubię się powtarzać, jak rzekł pewien gentelman do kochanki po dwuminutowym seansie seksualnym. Nie lubię się powtarzać w sprawach poważnych. Nie, że seks jest niepoważny, no ale dwuminutowy to przepraszam, że przepraszam, ale zbyt poważny nie jest.

Nie lubię się powtarzać jak coś raz napisze a dobrze to powinno wystarczyć!
Piętnastego sierpnia napisałem i umieściłem w Salonie24 i u popularnych „Niepopków” notkę pod tytułem:

„Straszne miejsce po krzyżu”

W tej notce naśmiewałem się z idiotów, którzy nami rządzą sugerując, że „Oszołomstwo Bronkowe” zabierając krzyż sprzed Pałacu nie dość, że doczeka się zadymy adekwatnej do swojego idiotyzmu to jeszcze zostanie zmuszone do chronienia miejsca „po” krzyżu.

Tu uwaga do PT blogerów: Zamiast reagować patrzcie śmiało w przyszłość!
Niby czym jest miejsce po 7suniętym krzyżu?
A, stukrotnym jest krzyżem!
No, ale skoro debile i zdrajcy nami rządzą?

Dobra, Tusie tego świata – usuńcie teraz miejsce po krzyżu! Bez atomówki się nie da, prawda czy fałsz?
O głupi! Głupi! Och, wy głupi…

Teraz przypomnę, co napisałem miesiąc temu. Nie po to by się chwalić jaki to jarecki jest bystry, ale by pokazać w jakiej, nakręcanej korbą ciemnocie staracie się żyć! Ciiiii!

„STRASZNE MIEJSCE PO KRZYŻU 2” - Reaktywacja notki z 15.08.2010


Był krzyż a pod nim sporo zniczy, zdjęć. Ludzie przychodzili i odchodzili. Jedni się modlili a inni robili zdjęcia. W sumie nic specjalnie ekscytującego się nie działo.

Potem nasz drogi Prezydent Elekt wyskoczył niczym diabeł z pudełka. Pojawili się obrońcy krzyża i zwolennicy jego usunięcia a co za tym idzie straż miejska, policja i barierki. Doszło do gorszących wydarzeń.

W końcu władza wykazała się cwaniactwem i usunęła obrońców spod krzyża a resztę odgrodziła podwójnym rzędem barierek.
Zaglądam ci ja wczoraj na blog Krzysztofa Leskiego i co widzę?

Fortyfikacje!

Widzę cholerną, szarą przenośną fortecę obstawioną przez nieszczęsnych strażników miejskich. Zza zasłony wystaje krzyż i książe Józef Poniatowski.
Kolejnym, oczywistym posunięciem naszych cwaniaków będzie przeniesienie krzyża do kościoła św. Anny. Może się nawet cwaniaczki tego świata wysila na jakąś zgrabniejszą uroczystość niż to co zaprezentowali biegając od rana z tablicą pamiątkową.

Tyle tylko, że jak już przeniosą i wymyją na glanc kostkę brukową zostanie przecież puste miejsce po krzyżu! Dopóki stoi krzyż zawsze można go przenieść, ale co zrobić z pustym kawałkiem placu po nim?
To jest dopiero problem!

Obstawić barierkami puste miejsce i pilnować? Jakoś głupio.

Karać mandatami ludzi, którzy przyjdą tam się pomodlić czy zapalić znicz? Może i można ale to generuje jakiś nieustannie tlący się konflikt.

Zlecić stały nadzór bojowcom z pobliskich knajp? Też nie bardzo wypada!

Co zrobić z pustym miejscem po krzyżu? - Pytam całkiem poważnie.

Postawić pomnik? Niezły, choć nienowy przecież pomysł. Tyle tylko, że powstaje pytanie, po co było to całe zamieszanie, że o tablicy na murze nie wspomnę?

Po to by dziennikarze i blogerzy mieli o czym pisać a politycy i inne ważne osobistości, także duchowne, mogły się kompromitować przy pomocy wrodzonej lub nabytej głupoty, tchórzostwa i małostkowości?

środa, 15 września 2010

Tomasz Terlikowski. Oko niemowląt wśród wrogów

Przeczytałem dzisiaj dwa opublikowane w Salonie24, teksty pana Tomasza Terlikowskiego. Oczywiście, zawsze o ile jego tekst zoczę to czytam. Czasem mnie wkurzył pan Tomasz i miałem ochotę obdarować go sójką w bok a innym razem chętnie bym go wyróżnił pociągając za ucho.

Niech nikogo nie zmyli ten lekki wstęp, bo to jest poważna pisanina.
Dzisiaj po przeczytaniu jego tekstów zadałem sobie pytanie, czy chciałbym żyć w państwie wymarzonym przez pana Tomasza?

Oczywiście tak, jak ja sobie wyobrażam wymarzone przez tego dzielnego publicystę państwo i społeczeństwo. Zakładam, że TT nie udaje, nie zgrywa się dla pieniędzy i nie hoduje własnego elektoratu. Jednym słowem zakładam uczciwość publicystyczną TT.

Doprecyzowując. Chodzi o państwo oparte o wartości chrześcijańskie, które są traktowane poważnie a nakazów i zakazów religijnych wszyscy przytomni starają się przestrzegać. Chodzi o państwo, którego większość obywateli przynajmniej chce być dobrymi chrześcijanami.

Oczywiście, jako ateista bardzo chciałbym żyć w takim państwie. Sto razy wolę być dysydentem a nawet łobuziakiem w świecie Terlikowskiego niż akceptowanym przez dzisiejszą władzę obywatelem. Nudzi i przeraża mnie życie w świecie wykreowanym przez idiotyczne media, lewackich ancymonów w rodzaju Krytyki Politycznej czy innych, prawda, liberałów.

Urodziłem się w świecie socjalizmu stosowanego, gdzie człowiek miał być trybem w maszynie zmian mentalnych i społecznych, a dwadzieścia lat po ogłoszeniu upadłości przez bandę komunistycznych ścierwojadów żyję w świecie, w którym człowiek jest rzeczą.
Istotą popychaną! I choć osobiście popychać się nie dam, nie podoba mi się państwo w którym miliony ludzi, tak ludzi, traktowane są jak bydło.

Ktoś mi tu napisze, że taki Terlikowski to fundamentalista katolicki.

I dobrze! Ma chociaż fundament na którym może budować. Przepraszam, a co ma druga strona, której reprezentanci „wrzeszczą” pod jego tekstami? Co macie, potencjalni przewodnicy ludu?
Osiemnastowiecznych racjonalistów? Dziewiętnastowiecznego Marksa ufryzowanego na potrzeby dwudziestowiecznych reżimów totalitarnych? Lenina? Stalina? Hitlera?
Mnie, ateistę chcecie przywabić brodzącymi po kolana we krwi fagasami? To ma być fundament nowoczesności?

Obraziłem? I dobrze! Tacy jak Terlikowski piszą o tym, czego chcą od Świata, od Polski. Spotyka ich rechot szczerych prostaków i śmiech elit, za których przykładem bracia mniejsi intelektu szydzą i wyzywają.

Jakże to, świat według Terlikowskiego? Świat według jakiegoś Terlikowskiego, skoro najtęższe głowy mówią i piszą o wolności, swobodzie wyboru oraz nieograniczonej indywidualnej ekspresji?
Co jest grane?

A to jest grane, że głosiciele nieograniczonej swobody oraz czciciele praw obywatelskich tak naprawdę myślą tylko o swojej wolności, o swojej swobodzie, o swojej nieograniczonej ekspresji w ramach której w każdej chwili mogę Cię drogi czytelniku złapać za łeb i przygiąć ten Twój szacowny łeb do samej ziemi. Po Twoim grzbiecie do wypasionych „mesiów” siadać będą. Czasy są takie, że najpiękniej o wolności mówią urodzeni zamordyści, podobnie jak o swobodzie seksualnej zapaleni onaniści.

Jasne, tak kiedyś działały Kościoły. Plemienni władcy po to przyjmowali chrześcijaństwo. Został taki księciem czy przy odrobinie szczęścia królem, a i pospólstwem łatwiej było rządzić.

Ale, mili moi, zauważcie, że nie żyjemy w siódmym, dwunastym czy nawet siedemnastym wieku, tylko w dwudziestym pierwszym.

To nie Kościół żre wasze podatki, a jeśli nawet to dostaje jakieś resztki ze stołu współczesnych książąt. To nie Kościół wpieprza się w wasze rodziny, nie Kościół rządzi sztuką, nie Kościół akceptuje lub odrzuca urządzenia społeczne.
Wreszcie, tak jak czytam teksty Terlikowskiego mam przekonanie, że nie o instytucję mu chodzi, a o żywą wiarę, o kościół nie pogodzony tą współczesną breją intelektualną, o kościół odważny!

Jeszcze raz!
Jako ateista chcę żyć wśród ludzi wierzących. Wolę by budził mnie dźwięk dzwonów i by pod moimi oknami przechodziły procesje czy inne pielgrzymki, niż bandy przebierańców, kiboli, feministek czy innych ananasów. Nie chcę by budził mnie ‘kołchoźnik” wmontowany w ścianę, którego nie można wyłączyć. Dzisiejsze stereofoniczne „kołchoźniki” plazmowe obchodzę, póki mogę, szerokim łukiem, czego wszystkim czytelnikom tego tekstu życzę.

Tak, mili moi, tak, panie Tomaszu Terlikowski. Taką mam fantazję, że nie chce umierać, gdy przyjdzie na mnie pora, w dzikim i obcym świecie.
Odwagi życzę!

Dom Elżbiety LX



Elżbieta po telefonie Karoliny chwilę milczała, patrzyła w twarz Piotra, jakby w jego oczach, zachowaniu oczekiwała odpowiedzi. Wreszcie powiedziała – Karolina wczoraj słyszała ją, a potem jej telefon zamienił się w coś takiego samego jak twój. Nie wiem, ale wydaje mi się, że Karolina jest bardziej przerażona niż ja. Czy to nie dziwne?

- Nie wiem – glos Piotra był roztargniony, myślał o tym co go przed chwilą spotkało, ta wizja nagiej, nasyconej dziką erotyką Carloty. To, że przez chwilę miał chęć zanurzyć się w ten wir, zapominając o wszystkim i nie licząc się z żadnymi konsekwencjami. – Nie wiem – powtórzył – nie znam tej Karoliny. Myślę, że my już przywykliśmy, a ona…- Znów poczuł koło siebie Carlotę, czuł jak muska jego kark gorącymi ustami, jak…

- Piotr słyszysz co do ciebie mówię? – Głos Eli wyrwał go z tej otchłani.

- Przepraszam, co mówiłaś, bo się zamyśliłem?

- Że powinniśmy za wszelką cenę pomóc Zofii i zniszczyć raz na zawsze wpływ Carloty na ten dom. Myślę, że pamiętnik jest kluczem.

- Masz rację - powiedział bez przekonania – tylko czy to się uda, czy to ma sens?

- Nie rozumiem cię – Ela przyglądała się Piotrowi – sam tak mówiłeś.

- Tak masz rację, wybacz. O herbata ostygła – zmienił temat – chcesz jeszcze gorącej?

- Nie…Piotr co ci jest? – Elżbieta z troską spoglądała na twarz Piotra.

- Nie ważne.

- Ważne, o co chodzi?

- Może kiedyś ci powiem, nie teraz, chodźmy czytać ten pieprzony pamiętnik, wszak tego chcesz. – Nagle się zirytował.

- Ona cię omotała? Tak? – Elżbieta była przerażona – Powiedz, ona?

A czegoś się dziwko spodziewała? – usłyszała w odpowiedzi szept przy samym uchu, aż się wzdrygnęła.

- Słyszałeś to? – Ela szukała oczu Piotra, by wyczytać z nich, czy to tylko były słowa do niej.

- Co?

- Ten szept.

- Nie, nic nie słyszałem. Masz rację, trzeba to skończyć raz na zawsze, idziemy czytać.

Po chwili byli już w sypialni i Piotr zaczął:

Ojciec umarł po miesiącu od mojego przybycia. Nie cierpiał i umarł w czasie snu. Chyba dzień przed śmiercią powiedział mi, bym za wszelką cenę pozbyła się tej czarownicy, jak nazywał Carlotę. Wtedy myślałam, że ojciec traci zmysły.

Po pogrzebie…


- Może to omińmy? – Zapytała Ela.

- Dobrze – I Piotr przewrócił kartkę.

Carlota stała się we wsi bardzo popularna, leczyła, czasem nawet w nocy wołano ją, gdy kobieta nie mogła urodzić. Pamiętam, że któregoś dnia, przyszła do mnie Kraskowa, bym poprosiła Carlotę, o uleczenie jej synka. Wiedziałam, że dziecko jest umierające, doktór Stelmach bywał u mnie częstym gościem i opowiadał, że dziecko urodziło się już bardzo chore i mimo tego, że ma już dwa lata nawet nie siedzi. Podobno lał się w rękach, buzie miał zniekształconą…po prostu, nie było możliwości, by dziecko wyleczyć.

A Carlota poszła do tych Krasków i chyba po jakiś dwóch miesiącach, dziecko jakby się odmieniło. Zaczęło chodzi, mówić, a zniekształcenia twarzy zniknęły jak za dotknięciem różdżki. Doktór Stelmach, gdy mnie odwiedził nie krył zdziwienia i ciekawości, jak udało się Carlocie powrócić to dziecko do życia.

wtorek, 14 września 2010

Bieg w workach

Weźmy na przykład ‘bieg w worku” Żelazny punkt programu dawnych i chyba obecnych festynów, spartakiad czy jak się to nazywa. Zabawa ruchowa proponująca zamiast naturalnego swobodnego biegu idiotyczne podskakiwanie w worku. Co to ma być? Jeśli ktoś czerpie radość z biegania w worku, moim zdaniem powinien głęboko taką skłonność ukrywać. Niech sobie skacze w worku o świcie, na łące za lasem. Nikomu nie chcę zabierać radości z takiej czynności, ale niech mi się z tym nie pcha przed oczy, bo to podwójnie przykry widok.

Raz, że nie lubię patrzeć na ludzi ograniczających swoją ekspresję w sposób sztuczny, a do tego cieszących się z tego, rechoczących z własnych upadków.

Dwa, że sama myśl o organizatorach tej zabawy a także o publiczności dopingującej zmienionych na własne życzenie w pokraki, zawodników jest dla mnie niewymownie przykra.

Dociekliwy czytelnik może zgłosić wątpliwość, dlaczego w dniu w którym jak co dzień dzieje się tyle ważnych rzeczy, że wymienię deklarację Tuska o kadencyjności stanowiska przewodniczącego czy prześladowania Palikota przez siepaczy z PO ja się uparłem napisać o sprawie tak marginalnej jak bieganie w worku?

Odpowiedź jest prosta. Ponieważ staram się pisać o polityce i o mediach to nic dziwnego, że akurat dzisiaj piszę o ludziach, który zamiast biec swobodnie, śmiało wyrażać swoje opinie nie dość, że dają się wpychać do worków i ciesząc się własną degradacją brną, skaczą, zataczają się, to jeszcze mają to sobie za dobre alibi, bo rzekomo gdyby nie ten worek, kurczowo ściskany w garściach na wysokości bioder, pomknęliby niczym gazele.

Z drugiej strony „workowcy” szydzą ze zwykłych biegaczy mając ich za durniów i oszołomów, ponieważ tamci biegną za darmo, a ci po jak najbardziej realne nagrody. Uff, sapią „workowcy” :

- Spróbowałby jeden z drugim przebiec się w worku. Ciekawe czy byłby taki szybki!

poniedziałek, 13 września 2010

Psia polityka mać

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński jest zdrowy, bo ma zimny nos. Trochę się czochrał ostatnio i nawet, co nieco dziwne, ganiał za kotem. Zbieracze wyczochranej sierści nadbiegali zewsząd nawołując, że JK zostanie całkowitym łysolem przez to czochranie. Wedle najnowszych badań: Sierść czarna, błyszcząca. Łapy mocne a ogon dość wesoły!

Bronisław Komorowski

Podobnie jak u Jarosława Kaczyńskiego nos jest zimny choć malinowa barwa nosa wszystkiemu przeczy. W fachowych tygodnikach można spotkać się z sugestią, że nos Bronisława Komorowskiego jest chłodzony sztucznie. Sierść podniesiona jakby w panice, Oko lekko mgliste a łapa niepewna. Osiągi w zbieraniu wiewiórek z drzew zostały opisane jako „dwa chyce w okularach”

Donald Tusk

Donald Tusk ma nos gorący i nie chce przynosić patyka…

niedziela, 12 września 2010

Długi weekend czyli Małachowo Złych Miejsc

Ach, poszedłem dzisiaj z małym synkiem na spacer. Przez skoszoną, pachnącą wyschniętym sianem łąkę do najbliższego lasku. Po łące chłop uganiał małym czerwonym traktorem i rozrzucał siano by szybciej mu schło. Ptaszęta śpiewały, linie wysokiego napięcia buczały po swojemu a powietrze stało i chyba dumało nad brakiem choć jednej chmury na niebie błękitnym. Taka tam niedzielna igraszka. W zasadzie to nie ma o czym pisać.

Wróciliśmy, zjedliśmy obiad i usiadłem do komputera, ale zamiast pisać, zacząłem czytać, a gdy popełnię taki błąd opuszcza mnie chęć do pisania, a już szczególnie do pisania o polityce. Na dodatek nieopatrznie popatrzyłem w telewizor i dowiedziałem się, że dzisiaj w Opolu nasi świetni artyści będą dzisiaj śpiewali piosenki z Kabaretu Starszych Panów.
Że też kary na tą łobuzerię nie ma!

Wczoraj o 17 byłem na meczu mojej ulubionej Polonii Golina ze Zjednoczonymi Rychwał czyli po innemu z Rychwal United. Wygraliśmy na skutek słabej skuteczności tylko 7 – 2 a tak się przed sezonem z kibicami martwiliśmy, czy też damy sobie radę w tej okręgówce jako skromny beniaminek, a tu po pięciu kolejkach jesteśmy bez porażki i mamy dziewiętnaście strzelonych goli.

Na ten mecz to ledwie zdążyłem bo pół godziny wcześniej żegnałem pewnego groźnego blogera, którego nicka nie wolno wymieniać w Salonie24 a który na liście osób niepożądanych jest jako jedyny oznaczony cudną etykietą „osoba zawsze blokowana”
Osoba przesiedziała dwa dni u Jareckich i sporośmy wypili, nagadali, nałazili. W sobotę wybraliśmy się od rana z Krzysiem i Algą do Gniezna. Pozwiedzać.

Gniezno jak to Gniezno, kolebka, że się tak wyrażę. Katedra, małe ale ciekawe Muzeum Archidiecezjalne i beznadziejne państwowe „Początków Państwa Polskiego” Ktoś tam wykombinował zwiedzanie w formie prezentacji multimedialnej, chaotycznej i pozostawiającej ogromny niedosyt. Za to w restauracji z „osobą zawsze blokowaną” której nicka ze strachu przed represjami nie wymienię w pewnym sensie wzięliśmy udział w akcji „czytania obciachowych gazet” publicznie czytając ( każdy swój egzemplarz ) „Rzeczpospolitą”

Jadąc do i z Gniezna przez Witkowo widzieliśmy tablicę z nazwą wsi, która to nazwa nami wstrząsnęła. Pomiędzy Niechanowem a Małachowem jest Małachowo Złych Miejsc!
Przyznacie chyba, że to cudna nazwa! Na dodatek zanim zasiadłem do pisania poszukałem w internecie informacji o miejscu nazwanym tak osobliwie. Teraz żałuję, że nie zatrzymaliśmy się w Małachowie Złych Miejsc. Kto ciekawy niech sobie poszuka.

wtorek, 7 września 2010

Dom Elżbiety LIX




Piotr słyszał jak Ela odkręciła kurek i potem słyszał plusk wody gdy wchodziła do wanny…ale nagle świat zawirował, poczuł jakby odrywał się od ziemi. Obok niego znów była dziewczyna ze snu. Ocierała się o niego, całowała i szeptała…mówiła mu o rozkoszy, o niczym nie skrępowanych praktykach seksualnych, o tym, że on, on jest tym, który potrafiłby wydrzeć z niej najskrytsze pragnienia. Potem o tym, że krew to afrodyzjak odpowiednio upuszczany i pity z winem.

Był jak w letargu, miotał się między jawą i snem, a moc Carloty była ogromna, nie mógł wyrwać się z tego odrętwienia. Widział jej kształtne piersi, falujące pod wpływem podniecenia, pełne usta o intensywnym czerwonym kolorze i ciało śniade i jędrne, które wyginało jak u kotki w marcu. Czuł, że odpływa za nią, choć z łazienki dochodził go plusk wody i zapytanie Eli, czy nastawił już wodę na kawę. Był zły na Elę, że nie daje mu w spokoju przeżywać rozkoszy, a z drugiej, że to nie jest prawda, że Carlota, to złuda, która chce nim manipulować, albo co gorsza, chce więcej, może nawet jego śmierci.

Jego dramatyczna szarpanina między złudą, a realnością, była jak walka, wreszcie kątem oka zauważył nóż leżący na blacie, pomyślał, że jak się nim skaleczy, wróci do normalności. Cała siłą własnej woli, wysunął rękę w stronę noża i pociągnął po wierzchu dłoni. Poskutkowało, ból dał mu wrócić na ziemię, znów stał w kuchni, przy kuchni gazowej z nożem w dłoni, a z rany ciekła krew. Bolało, pomyślał o wodzie utlenionej i opatrunku…ale podświadomość podpowiadała, by zlizał spływającą krew. Tylko ułamek sekundy dzielił go od tego, gdy, jakby zaprzeczając sam sobie, pokręcił głowa i wszedł do kąpiącej się Elżbiety, by ta dała mu coś do zawinięcia ręki.

- Co ci się stało? – zapytała zaniepokojona Ela.

- Wypadek przy pracy – Piotr zbył żartem jej pytanie.- Masz kawałek opatrunku? Nie wziąłem z sobą swojej walizeczki.

- Jasne, w przegródce walizki jest plaster, bandaż i woda utleniona, zresztą – stanęła w wannie – już wychodzę, więc ci sama zrobię opatrunek.

Piotr przyglądał się jej ciału, było jasne, piersi straciły już tą dziewczęcą sprężystość, brzuch nie był idealnie płaski. Złapał się na tym, że porównuję ją ze złudą, której przed chwilą doświadczył. Wtedy na nowo dostrzegł piękno Elżbiety i odetchnął.

- O co chodzi? – Ela jakby wyczuła tą jego dwoistość i owinęła się ręcznikiem.

- Nic, tylko ręka mnie boli. Wybacz, zamyśliłem się. Przepraszam, nie nastawiłem wody na kawę…

- Nie szkodzi, już się wykąpałam, więc zaraz wszystko zrobimy.

W szlafroku pobiegła do neseseru i wyjęła opatrunki i wodę utlenioną. Owinęła mu dłoń i wstawiła wodę na gaz.

- Chyba jednak zrobimy sobie herbaty, - zwróciła się do Piotra - bo nie mamy kawy. Wiesz, nie jestem typowym kawoszem i nie pomyślałam, by ją kupić. Poza tym, rzeczywiście, albo jemy chleb ze smalcem, albo z szynką od Kanusi, ale bez masła, bo też nie ma.

- Są ogórki – Piotr wyjął słoik z torby – Widziałem u ciebie właśnie ten słój smalcu i pomyślałem by przynieść ogórki. Nie myśl, że to ja je kwasiłem, też dostałem od Kanusi, a ona wszystko robi palce lizać. Z dębowym liściem – Piotr uniósł słoik do góry, by pokazać, że rzeczywiście są dębowe liście.

Po chwili jedli w milczeniu, rozkoszując się smakiem, gdy zadzwonił telefon Elżbiety. Wyświetlacz komórki informował, że jest to jakiś nieznany numer. Odebrała, po drugiej stronie odezwał się głos, który należał do Karoliny.

- Żyjesz! – Zawołała z radością – a ja całą noc się miotałam ze strachu. Wiesz co stało się z moim telefonem? – Zapytała nagle.

- Co?

- Jak by mi się stopił w rękach, byłam przerażona. Chciałam lecieć do budki telefonicznej, ale wiesz, trochę się bałam, tu koło mnie nie jest bezpiecznie w nocy. I podejrzewałam, że się do ciebie w nocy nie dodzwonię. Słuchaj, czy ja wczoraj przez telefon słyszałam ducha?

- Myślę, że tak. Słuchaj, co ona ci mówiła?

- Darła się, żebym nie przeszkadzała, że już cię ma. Myślałam, że chce cię zabić.

- Myślę, że chciała przejąć nade mną władzę, ale nie udało się jej. Musimy pozbawić ją w jakiś sposób jej siły, myślę, że domyślam się skąd ją czerpie.

- Kurcze, a ja nie mogę do ciebie przyjechać. Dobra kończę, bo dzwonię z telefonu koleżanki. Dobrze, że wiem, że nic ci nie jest. Pa.

Pa – Powiedziała Ela i usłyszała, że Karolina się rozłączyła.

poniedziałek, 6 września 2010

Dom Elżbiety LVIII


Piotr przytulił ją do siebie, a po słowach o telefonie powiedział – No właśnie, zdarzyło się coś dziwnego, widzisz, zawsze kładę komórkę koło łóżka, wiesz nagłe zachorowania i tym podobne sprawy. Wczoraj jak poszedłem do siebie, zrobiłem tak samo i położyłem się w ciuchach na łóżku przeglądając takie tam fachowe pismo. Wyobraź sobie zasnąłem od razu i to jak kamień i jeszcze śniło mi się, że…ale to głupie, że jakaś dziewczyna mnie próbuje zgwałcić, ładna, czarnowłosa, a ja mimo jej urody i temperamentu nie chcę jej, wręcz mam przed nią lęk. Wiem, że to Carlota, wiem też że to sen, a za nic w świecie nie mogę się zbudzić. Rano, właściwie po piątej, bo wtedy się obudziłem, szukam odruchowo komórki na stoliku i wiesz, ona wyglądała tak – wyjął z kieszeni coś co mogło być kiedyś telefonem, ale było doszczętnie zniszczone, jakby poddane bardzo wysokiej temperaturze. – jakby ktoś ją włożył do pieca.

- Wiesz, zaczynam się bać – powiedziała Ela i opowiedziała, co wydarzyło się po jego wyjściu, nawet o przerwanej rozmowie telefonicznej z Karoliną i o tym, że ona coś słyszała, gdy rozmowa została przerwana i że do Karoliny, też już nie mogła się dodzwonić. Powiedziała Piotrowi, że rozmawiała z Zofią, że widziała ją i o pamiętniku.

- Słuchaj, jeśli Carlota w ten sposób chce ją tu zatrzymać, może czerpie z tego jakąś moc? – Zapytał się Piotr, gdy Ela opowiedziała mu, że Zofię Carlota pochowała po kryjomu tu w ogrodzie, najpierw pomagając jej popełnieniu samobójstwa.

- Myślę – Elżbieta nadal była przerażona – że ona ją do tego samobójstwa nakłoniła, wiesz ona chce też zniszczyć nas, może chce ciebie?

- Nie rozumiem, jak to mnie?

- Sam mówiłeś, że śniłeś o niej i że w tym śnie ona chciała z tobą uprawiać seks. Zofia zanim zniknęła napisała mi na kompie „Nigdy jej nie słuchaj, będzie próbowała cię omamić, by wejść w posiadanie…”Nie skończyła, ale myślę, że chce ciebie. Wiesz co – zmieniła temat – myślę, że zobaczmy w jakim stanie jest ten pamiętnik, jeśli jest cały, to spróbujmy go przeczytać, ok.?

- Jasne, też o tym myślałem, ale ty wybacz moją szczerość, wyglądasz na bardzo zmęczoną. Może najpierw wypijmy jaką kawę, ja ofiaruję to zrobić i coś do jedzenia, a ty w tym czasie możesz odpocząć, albo wziąć kąpiel, co o tym myślisz?

- Myślę, że masz rację, pewnie wyglądam potwornie?

-Wyglądasz uroczo jak zawsze, tylko buziaka masz zmęczonego i jesteś bardzo spięta. Taka ciepła kąpiel z bąbelkami powinna postawić cię na nogi. A jak ja szef kawalerskiej kuchni zaserwuje ci kanapki ze smalcem i ogórkiem, będziesz jak nowo narodzona. A i kawę potrafię zaparzyć prawie genialnie, mam pewną innowację, tylko nie wiem, czy masz w domu cynamon?

- Chyba nie. Zresztą zobacz w kredensie, jeszcze nie do końca wiem, co gdzie jest. To ja idę brać tą kąpiel, ale najpierw idę zobaczyć dziennik Zofii.

- Ja idę z tobą w takim razie, raczej nie powinniśmy się już za bardzo rozdzielać?

- Tak masz rację. A w kąpieli też mnie będziesz pilnował?

- Nie, bo będę krzątał się w kuchni, ale proszę cię, byś się nie zamykała w łazience, ok.?

- Jasne.

Weszli do sypialni, pamiętnik leżał nienaruszony, widać Zofia jednak zwyciężyła z Carlotą walcząc o swoje zapiski. Ela wyjęła szlafrok z nesesera, który nadal nie rozpakowany przedstawiał dość niechlujny widok, bo połowa ubrań leżała w kupce obok walizy.

- Idę się kąpać w takim razie. – Spojrzała na Piotra.

- Idź, a ja już biorę się za ekskluzywną ucztę.

niedziela, 5 września 2010

PiS jednak partią XXI wieku

Jest jeden taki specjalista od narracji, który często pojawia się w mediach i każdym swoim wystąpieniem budzi irytacje blogerów i komentatorów a już szczególnie złości zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. Specjalnie się im nie dziwię bo ciężko się słucha, że ich partia należy do XIX wieku. Markotnie im się grzebać w takim gadaniu tym bardziej, że akurat profesor Krasnodębski wezwał do wygnania tego całego PR z życia politycznego, a przecież to zacny autorytet. Co tu się odzywać w takim przypadku?

Ananas o którym wspomniałem na początku, wraz z pewnym dziennikarzem wydał całkiem niedawno książkę do której przeczytania usilnie zachęcałem wszystkich przytomnych. Widać, że niewielu usłuchało. Mniejsza z tym.

W tej książce można na przykład przeczytać o nowych kanałach komunikacji z wyborcami, omijającymi tradycyjne media. Jest XXI wiek i nie trzeba się narażać na kontakt z panią Moniką czy jakimiś politrukami z wiadomej stacji, poprzebieranymi za dziennikarzy.

I zobaczcie co robi Jarosław Kaczyński udzielając wywiadu skromnemu portalowi „blogpress” ( świetna robota ) tuż., co należy podkreślić, przed weekendem?
Udowadnia, że to jest możliwe a nawet łatwe i przyjemne! Wywiad trafia na czołówki wszystkich mainstreamowych portali i wszyscy chcąc nie chcąc muszą się do niego odnieść. Koronkowa robota.

Drugi piękny chwyt ( nic to, że być może nieintencjonalnie wykonany ) to kampania pana Marka Migalskiego. Popatrzcie, ile szkody narobił Pisowi taki jeden zwykły Palikot. Cokolwiek nasmarował albo gdziekolwiek i w jakiejkolwiek sprawie otworzył gębę nikt o niczym więcej nie gadał w mediach tylko o nim, a Pisowczycy musieli się oburzać, złościć albo milczeć wyniośle. Palikot wszystko przykrywał, ha!

A tu pojawia się nasz dzielny politolog i cap mu narrację! Szuka Palikot swojej medialnej, żółtej koszulki lidera a tu nie ma! Patrzy pod łóżko – nie ma, na półce z dziełami filozoficznymi – nie ma, w kredensie, w barku – nie ma!

Jedzie windą, a tu w windzie ludzie o Migalskim gadają i jego konflikcie z Kaczyńskim. A jedna babka jeszcze pokazuje na niego paluchem i szepce do koleżanki.

- Gdyby się ten kudłaty ogarnął, schudł i urósł byłby trochę podobny do pana Marka!

Cóż, w tym konflikcie brakuje pointy, ale jestem dziwnie spokojny, że będzie.

Spotkanie. Męska rozmowa. Że, panie tego, wszyscy popełniamy błędy, że dużo racji, że tylko forma, że jednak młodzi und ambitni są przyszłością partii, że wspólny cel...

Sześć pieczeni na jednym rożnie, czyli wszystko „po książkowemu” i jak najbardziej XXI wieczna polityka.

Dom Elżbiety LVII



Po drugiej stronie odezwał się lekko zirytowany głos Karoliny.

- Już całkiem o mnie zapomniałaś? - Zapytała z wyrzutem i nie czekając na odpowiedź kontynuowała. – Rozumiem, że ci się dobrze układa z doktorkiem, a pewno Mareczka spławiłaś, więc czujesz się wolna. Tylko, że ja czekam tu, byś dała znak życia po tym spotkaniu, zwłaszcza, że…

- Daj mi może dojść do słowa, co? – Ela przerwała tok wymowy Karoliny – Rzeczywiście Marka spławiłam, Piotra zresztą na dziś też…

- Pokłóciłaś się z nim?– Karolina była więcej niż zainteresowana.

- Nie, nie pokłóciłam, długo by opowiadać. Słuchaj, mam tu prawdziwe śledztwo z duchami w roli głównej. Ten pamiętnik, to wspomnienia mojej ileś tam pra babki, która jest pochowana tu na terenie ogrodu, na dodatek była ekskomunikowaną. Popełniła samobójstwo i jej służąca, a zarazem baba z piekła rodem pomaga jej w tym samobójstwie i grzebie w ogrodzie, by mieć nad nią chyba władzę…

- O czym ty mówisz ?– Głos Karoliny zmienił się nie do poznania, z żartobliwego stał się przerażony.- I kto tam obok ciebie tak krzyczy?

- Nikt tu nie krzyczy – Elżbieta rozejrzała się po kuchni, po plecach znów przebiegły jej dreszcze.

- Słyszę wyraźny głos kobiecy, ale on się chyba zwraca do mnie…Ela uciekaj z domu!

- Zwariowałaś? - Elżbieta już opanowała lęk. – Jesteś tam? – Ale telefon już milczał.

Wybrała numer Karoliny by dokończyć rozmowę, ale odzywał się tylko automat – Wybrany abonent jest w tej chwili niedostępny.

Znów po plecach przebiegł jej dreszcz i odruchowo wybrała numer Piotra, ale i tu odezwał się automat, - Wybrany abonent jest w tej chwili niedostępny.

Potem poczuła ten znienawidzony zapach, a może był tam cały czas, a ona dopiero teraz go poczuła? Potem śmiech, jakby ktoś zabawiał się jej kosztem. Wreszcie usłyszała nad samym uchem.

Jesteśmy teraz zupełnie same!


Teraz Elżbieta była przerażona, nigdy nie była zbyt pobożna, ale w tej chwili jedyne co jej przyszło do głowy to „Ojcze Nasz”, który zaczęła odmawiać na głos. Kiedy skończyła, zaczynała od nowa.
Ze strachu usiadła na środku kuchni, podwijając nogi pod siebie i głośno się modliła.

Tak zastał ją Piotr, siedzącą na środku kuchni ze złożonymi dłońmi i zamkniętymi oczami.

- Elżbieta – dotknął delikatnie jej ramienia – co się stało?

Otworzyła oczy, za oknem był już dzień, pupa bolała ją od kamiennej posadzki, a ramiona od kurczowej pozycji modlącej.

- Było strasznie, ona chciała mi coś zrobić, ale się modliłam do Boga by odeszła i chyba się udało. – Teraz dopiero wybuchła płaczem – Wybacz…myślałam że…czemu nie odbierałeś telefonu?

czwartek, 2 września 2010

Partia Nielegalna. Część 1 - Zalety

Rozumiem, że jeśli ktoś napotka taki komunikat w internecie puknie się byle czym w głowę myśląc, co też autor tekstu pod takim tytułem może mieć na myśli. Jeśli mnie zna, mnie i moje teksty niechybnie przyjdzie mu do głowy, że się wygłupiam.
Nie, mili moi. Wcale mi nie do śmiechu. Owszem, mogę fiknąć kilka koziołków na wilgotnej trawie, ale tutaj sprawa jest bardzo poważna.

Zalety partii nielegalnej:

- w żaden sposób nie da się jej zdelegalizować

- nie ma nazwy, co wyklucza dzikie awantury przy jej wyborze

- nie ma programu, dzięki czemu ustają powody do wywoływania dzikich awantur już na starcie, pod dziecinnym pretekstem nabytych uprzednio przez członków partii przekonań religijnych, społecznych czy nawet gospodarczych

- partia nielegalna jest partia przyszłości, w związku z czym wprowadza się cezurę jagiellońską. No, ostatecznie można się żreć o Stefana Batorego! Dalej jest cisza.

- partia nielegalna z samej zasady nie zrzesza ludzi chciwych stanowisk i publicznej forsy, ponieważ jako partia całkowicie nielegalna niczego podobnego nie oferuje! No, jak ktoś lubi mieć bezpieczniacki kipisz na chacie albo być podsłuchiwanym przez najnowocześniejszą aparaturę, to ja już nie wiem. Bywa i tak. Zapraszam!

- Do Partii Nielegalnej może zapisać się każdy, kto czuje, że jest robiony w popularnego „balona” zarówno przez rząd jak i opozycję. Można się tez zapisać ot tak, na wszelki wypadek. Partia Nielegalna przyjmie każdego przytomnego człowieka, za nic mając jego przynależność do legalnej partii politycznej

- Sympatie czy nawet radykalne nienawiści polityczne nie są żadną przeszkodą przy zgłaszaniu swojego akcesu do Partii Nielegalnej. Są tylko dwa decydujące warunki:
Trzeba kochać Polskę i czuć się wolnym człowiekiem.
Spoko. Wszyscy tak mają!

Jutro ciąg dalszy publicystycznego wstępu, a w nim odpowiedź na dwa pytania:


1. Dlaczego Partia Nielegalna za swój główny cel obrała stworzenie struktur partyjnych?
2. Jaki jest cel działania Partii Nielegalnej?

Solidarność. Żywe emocje i sowieciarze

No popatrzcie. Jednak wydarzenia sprzed trzydziestu lat wyzwalają w Salonie24 całkiem spore emocje. Cieszy mnie to bardzo, ponieważ lubię sobie poczytać o historii, a już szczególnie relacje naocznych świadków. To, że nie mogą dokładnie uzgodnić przebiegu wydarzeń ani motywacji biorących w nich udział osób wbrew pozorom dodaje tym opisom wiarygodności. Gdyby wszyscy brzmieli jednym głosem wydawało by się to mocno podejrzane. Więc cieszmy się choć z tego, że możemy poczytać różne wersje i drastycznie różne oceny zdarzeń i przede wszystkim ludzi. Dla niektórych to jest bardzo denerwujące co widać w komentarzach pod notkami dotyczącymi tamtego sierpnia.

Cóż, jeśli historia jest żywa trzeba się pogodzić z zaburzeniami hierarchii, z głosami kwestionującymi zasługi oraz winy.
Cieszmy się dopóki możemy i zdajmy sobie sprawę, że cały czas trwa wytężona, prowadzona z iście sowiecką elegancją praca nad ujednoliceniem i usztywnieniem opisu tamtych wydarzeń, gdzie herezja i każde odstępstwo staje się pretekstem do starannie zorganizowanego ataku. Odpryski tego sowieciarstwa trafiają i tutaj.
Na razie są to po prostu prztyczki w nosek, bo kto tam poważnie traktuje netową pisaninę?

Inną sprawą jest to, że opis i analiza Sierpnia 80, przynajmniej na poziomie publicystycznym sprowadza się do grzebaniu w sprawach jednej strony tamtych wydarzeń. Nadal trwa rewizja und kipisz w plecakach, domach, sumieniach i duszach jednej tylko strony konfliktu. Tu znajdujemy zdrajców, zamordystów, bujaczy, leniów i tak dalej i tak dalej.

To ja się pytam, gdzie jest w tym wszystkim ta wielomilionowa druga strona polskiego medalu? Jest, jako ledwie zaznaczone tło. Niby była, ale jak się bliżej przypatrzeć to po stronie „partyjno – rządowej” spotykamy przeważnie liberałów albo pragmatyków i niewielu ma się okazje zastanowić nad tym co te słowa znaczyły przed 30 laty w Polsce.

A gdzie łajdacy? Gdzie wściekle zakłamane media? Gdzie aparat przemocy i zanudzania narodu na śmierć?

O nich się pisze w okolicach 13 grudnia, co stwarza dziwaczne wrażenie jakby te dwa wydarzenia nie miały naturalnej ciągłości.

W sierpniu te same sukinsyny chodzą w glorii, ponieważ raczyli nie rozpieprzyć czołgami strajków. Czytam tu i ówdzie, że nawet zabierają głos w mediach i oceniają liderów Solidarności a my to łykamy jak gęsi. Obłęd.