środa, 15 września 2010
Dom Elżbiety LX
Elżbieta po telefonie Karoliny chwilę milczała, patrzyła w twarz Piotra, jakby w jego oczach, zachowaniu oczekiwała odpowiedzi. Wreszcie powiedziała – Karolina wczoraj słyszała ją, a potem jej telefon zamienił się w coś takiego samego jak twój. Nie wiem, ale wydaje mi się, że Karolina jest bardziej przerażona niż ja. Czy to nie dziwne?
- Nie wiem – glos Piotra był roztargniony, myślał o tym co go przed chwilą spotkało, ta wizja nagiej, nasyconej dziką erotyką Carloty. To, że przez chwilę miał chęć zanurzyć się w ten wir, zapominając o wszystkim i nie licząc się z żadnymi konsekwencjami. – Nie wiem – powtórzył – nie znam tej Karoliny. Myślę, że my już przywykliśmy, a ona…- Znów poczuł koło siebie Carlotę, czuł jak muska jego kark gorącymi ustami, jak…
- Piotr słyszysz co do ciebie mówię? – Głos Eli wyrwał go z tej otchłani.
- Przepraszam, co mówiłaś, bo się zamyśliłem?
- Że powinniśmy za wszelką cenę pomóc Zofii i zniszczyć raz na zawsze wpływ Carloty na ten dom. Myślę, że pamiętnik jest kluczem.
- Masz rację - powiedział bez przekonania – tylko czy to się uda, czy to ma sens?
- Nie rozumiem cię – Ela przyglądała się Piotrowi – sam tak mówiłeś.
- Tak masz rację, wybacz. O herbata ostygła – zmienił temat – chcesz jeszcze gorącej?
- Nie…Piotr co ci jest? – Elżbieta z troską spoglądała na twarz Piotra.
- Nie ważne.
- Ważne, o co chodzi?
- Może kiedyś ci powiem, nie teraz, chodźmy czytać ten pieprzony pamiętnik, wszak tego chcesz. – Nagle się zirytował.
- Ona cię omotała? Tak? – Elżbieta była przerażona – Powiedz, ona?
A czegoś się dziwko spodziewała? – usłyszała w odpowiedzi szept przy samym uchu, aż się wzdrygnęła.
- Słyszałeś to? – Ela szukała oczu Piotra, by wyczytać z nich, czy to tylko były słowa do niej.
- Co?
- Ten szept.
- Nie, nic nie słyszałem. Masz rację, trzeba to skończyć raz na zawsze, idziemy czytać.
Po chwili byli już w sypialni i Piotr zaczął:
Ojciec umarł po miesiącu od mojego przybycia. Nie cierpiał i umarł w czasie snu. Chyba dzień przed śmiercią powiedział mi, bym za wszelką cenę pozbyła się tej czarownicy, jak nazywał Carlotę. Wtedy myślałam, że ojciec traci zmysły.
Po pogrzebie…
- Może to omińmy? – Zapytała Ela.
- Dobrze – I Piotr przewrócił kartkę.
Carlota stała się we wsi bardzo popularna, leczyła, czasem nawet w nocy wołano ją, gdy kobieta nie mogła urodzić. Pamiętam, że któregoś dnia, przyszła do mnie Kraskowa, bym poprosiła Carlotę, o uleczenie jej synka. Wiedziałam, że dziecko jest umierające, doktór Stelmach bywał u mnie częstym gościem i opowiadał, że dziecko urodziło się już bardzo chore i mimo tego, że ma już dwa lata nawet nie siedzi. Podobno lał się w rękach, buzie miał zniekształconą…po prostu, nie było możliwości, by dziecko wyleczyć.
A Carlota poszła do tych Krasków i chyba po jakiś dwóch miesiącach, dziecko jakby się odmieniło. Zaczęło chodzi, mówić, a zniekształcenia twarzy zniknęły jak za dotknięciem różdżki. Doktór Stelmach, gdy mnie odwiedził nie krył zdziwienia i ciekawości, jak udało się Carlocie powrócić to dziecko do życia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz