Owszem,
głosują masowo, czego doświadczamy od kilkunastu lat . Wyjeżdżają z Polski,
osiedlają się za jej granicami, sprowadzają rodziny, rodzą dzieci, płacą
podatki, zakładają firmy, a nawet zaczynają nieśmiało wygłupiać się politycznie.
Wyjeżdżają szukając pracy, lepszych warunków życia i o dziwo stabilizacji, co
jest dziwacznym paradoksem, biorąc pod uwagę fakt, że większość z
wyjeżdżających początkowo ledwie coś tam potrafi wydukać w języku kraju, który
obrali sobie na nową ojczyznę.
Nasi
politycy i sprzęgnięte z nimi media, już to płaczą nad utratą witalnych sił
narodu, już to obiecują stworzenie warunków, dzięki którym dzisiejsi emigranci , z radością powrócą na łono
ojczyzny. Po cichu zaś cieszą się, że do Polski spływa część forsy zarobiona za
granicą, a i bezrobotnych jest mniej o te, minimum dwa miliony. A kto by się
martwił o długofalowe konsekwencje tego exodusu? Tyle się tym przejmują nasi
władcy, co procesami demograficznymi. Tak, już słyszymy o konieczności sprowadzenia
cudzoziemskiej siły roboczej. Może od razu, żeby obyło się bez rozczarowań,
kupmy od Francuzów potomków ich dawnej siły roboczej, zasiedlających urocze
dzielnice na obrzeżach tamtejszych aglomeracji?
Ludzie
wyjeżdżają „ głosując nogami” ale większość zostaje i dalej próbuje ciągnąć
nasz polski wóz. Raz to idzie lepiej, raz gorzej. Co jakiś czas, w
konstytucyjnie wyznaczonych terminach Polacy głosują w wyborach, próbując nadać
kierunek, wyrazić sprzeciw, bądź co ostatnio w modzie, swoje poparcie. Emocje
wywoływane przez media i agitację polityczną, nie sprzyjają ukazaniu
przejrzystych kryteriów wyboru. Wszystko pochłania gorączka codziennego sporu,
któremu rytm nadają wydarzenia zgoła nieistotne.
W
roku wyborczym warto zastanowić się poważnie, co tak naprawdę wybieramy?
Aby
czytać dalej, potrzebna jest odrobina
wyobraźni.
Proponuję takie oto osobliwe założenie, że nie tylko wyjeżdżając,
ale pozostając w Polsce, możemy „zagłosować nogami” Dosłownie. Zbieramy
się wszyscy, ilu nas tu jest, na pięknej, pachnącej majem łące i głosujemy, ale
głosowanie tym razem jest jawne i ma moc sprawczą. Wszyscy ( to model
fantastyczny, przecież ) znają zasady na jakich propozycje poszczególnych
ugrupowań oprą swoje rządy nad Polską i wiedzą, że te zasady zostaną wcielone w
życie w stu procentach.
Przystępujemy
do głosowania, wiedząc, że nasz wybór jest wyborem ostatecznym i w Polsce, jaką
wybierzemy, znajdziemy się wśród głosujących, tak jak my. Zostaniemy wyłącznie
we własnym gronie i tak już będziemy żyli, pracowali, rodzili dzieci, zakładali
firmy, ku powszechnemu szczęściu a naszemu zadowoleniu.
Powstaje
pytanie, jak byśmy się zachowali w tej hipotetycznej sytuacji, nagle postawieni
przed tak dramatycznym wyborem, gdzie prawidłowa ocena szans, będzie miała
wpływ na dalsze życie nasze i naszych najbliższych? Ktoś powie, że przed takim
wyborem i tak stawiają nas politycy. Jasne, tylko sądząc po sondażach, nie
zdajemy sobie z tego sprawy.
Tutaj
mamy do podjęcia konkretną decyzję i podejrzewam, że niewielu głosowałoby pod
wpływem chwili, czy emocji wywołanych najpiękniejszymi nawet przemowami.
Fortunę zbiłby ten, który dostarczyłby tam mityczne, obecnie znane tylko
wtajemniczonym programy partyjne. Popularnością cieszyłyby się tabele
proponowanych skal podatkowych, regulacji prawnych, w cenie byliby eksperci od
spraw wojska, policji czy zdrowia.
Sądzicie,
że takie sprawy przeciętnych ludzi nie zajmują? Oczywiście, że zajmują i to na
co dzień, w przeciwieństwie do polityki, której w ogóle nie kojarzą z własnym,
indywidualnym losem.
Oj,
czy na pewno, nawet pilnująca, niczym świętego ognia obecnych rządów, klasa
próżniacza, chciałaby żyć tylko wśród podobnych sobie, choćby z prostego
powodu, że brakłoby jej ludzi, na których dzisiaj tak radośnie żeruje?
Sprowadzając rzecz do absurdu, zapytam, czy członkowie i sympatycy PSL
chcieliby żyć w państwie złożonym z członków i sympatyków PSL, gdzie trzeba by
orać realnie, a nie w radzie nadzorczej spółeczki, gdzie szwagier „po szkole”
jest prezesem?
Jak,
na mocy tak poważnego głosowania, wyglądałyby jego wyniki?
Po
pierwsze, jak wyglądałyby ostatecznie przedstawione programy poszczególnych
ugrupowań, gdyby nie chodziło jedynie o zdobycie większości głosów, ale też o
stworzenie sensownie działającego państwa, bo nie jest osobliwą sztuką zebrać
głosy emerytów i powiedzmy urzędników, bo co potem począć z taką strukturą
społeczną? Podobnie głupio wyglądałby kraj biznesmenów, pozbawiony robotników,
i tak dalej.
Uważam,
że w takiej, hipotetycznej oczywiście, sytuacji, poszczególne programy
upodabniałyby się w szybszym tempie, niż jest zdolna ogarnąć nasza, skażona
politycznym ględzeniem, wyobraźnia. Do tego stopnia, że prawdopodobnie, żadne
wybory, w ogóle nie byłyby konieczne, bo tak naprawdę, nie mamy żadnego wyboru,
o ile chcemy przeżyć, jako naród zamieszkujące Polskę, oczywiście.
Jasne,
że to fantazja, ponieważ nikt nie dopuści, by ludzie zrozumieli, że ich wybór
polityczny ma większy wpływ na poziom życia, niż wybór kredytu, masła na półce
w sklepie, czy operatora sieci komórkowej. Gdyby to dotarło do elektoratu,
byłby to koniec świata, jaki znamy. Na razie, z takiej możliwości skorzystali
ci, którzy „zagłosowali nogami” zostawiając nas w świecie Durczoka, sałatki, poziomych
korytarzy i politycznych pokrzykiwań.
Nas to nie dotyczy, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz