Kończąc moje niegodne wygłupy, dzisiaj prezentuję kandydatów lewicy w kupie, oraz Panów Jarubasa i Brauna, jako popremierowe mini recenzje. Zapraszam cierpliwych zwolenników horroru:
Lewicowy kwartet, czyli... Ogórek, Palikot, Kalisz, Grodzka... do kupy - Czwórka znajomych jedzie w lutym nad jezioro, by zażyć odpoczynku w opustoszałym o tej porze roku prowincjonalnym ośrodku wypoczynkowym. Początkowo wydają się zgraną paczką i nawet śpiewają wspólnie zetempowskie piosenki, podczas gdy za oknami auta przelatują smętne krajobrazy rozmokłej polskiej zimy. Szybko zauważamy, że każdy z uczestników wyprawy skrywa jakąś tajemnicę. Tłuścioszek, który powinien być zabawny, a zabawny nie jest, wiezie nad jezioro urnę z prochami, ale nie są to ludzkie prochy, a produkt spalania jakichś tajemniczych dziewiętnastowiecznych ksiąg. Czy jest magiem, ukrytym w przebraniu hipstera-alfonsa? Czy starsza pani o niebanalnej urodzie jest kobietą, skoro podczas postoju na stacji benzynowej korzysta z męskiej toalety? Czy mężczyzna o rozwichrzonej fryzurze, naprawdę jest łowcą aligatorów, który sądzi, że kogokolwiek nabierze na powtarzane w kółko historyjki o swoich przygodach, skoro nie wie nawet, że aligatory nie występują masowo w Polsce? Auto prowadzi urocza, milcząca blondynka, która domyśliła się już, że występuje w horrorze i jako blondynka, ma największe szanse, by zginąć, jako pierwsza.
Na miejscu okazuje się, że obiecane luksusowe domki, toną w błocie. Kłódki są zardzewiałe, pomost zmurszały, a wszędzie widoczne ślady, wskazują na obecność wilków, niedźwiedzi, bosego człowieka i ohydnych bobrów. Pomimo tak zniechęcających początków, nasi bohaterowie po krótkiej kłótni zostają na miejscu. Decyzja przychodzi im tym łatwiej, że któreś z nich chytrze zepsuło samochód, telefony nie działają, zapada zmierzch, a do najbliższej osady jest dziesięć kilometrów przez nadbrzeżne błota i szuwary.
Tłuścioszek ciągle narzeka, że na wyprawę namówił go sam diabeł, ale milknie widząc za szybą rogaty łeb kozła. Zwichrzony na głowie, próbuje znaleźć po ciemku jakiegoś skrzywdzonego przez państwo, albo kler - rybaka, ale nie znajduje i tylko nabija sobie guza, gdy nie wiedzieć po co, włazi pod pomost. Atmosfera grozy narasta. Wilgotne bierwiona dymią w kominku. Ponura starsza pani ciągle poprawia sobie piersi, w wyniku czego można odnieść wrażenie, że ma ich pięć, albo sześć sztuk. Dotychczas milcząca blondynka, chcąc rozładować napięcie, wynikające z tego, że w domku są tylko dwa łóżka, zaczyna nerwowo szczebiotać. Zmierzwiony nie chce dzielić łoża z tłuścioszkiem, twierdząc, że ma to już za sobą i wie, jak ten rozpycha się i kopie. Nikt nie chce też spać z panią o sześciu cyckach. Wszyscy patrzą łakomym okiem na blondynkę, ale ta ma ich w nosie i wybiega na dwór wprost w łapy domniemanych potworów. Napięcie opada i zaczyna się ostre picie, po którym naszym bohaterom jest już wszystko jedno, kto z kim śpi. Pragną tylko doczekać świtu, ale już o dziewiętnastej trzydzieści wszyscy są martwi, gdy zamknięte na haczyk drzwi forsuje banda kanibali o trudnych do ustalenia poglądach politycznych.
Tymczasem blondynka, której zgon przedwcześnie uczczono toastem, ucieka po cienkiej tafli lodu przez jezioro. Daleko za jej plecami płonie domek kampingowy, oświetlając na różowo jej niepewne kroki po łamiącym się lodzie. Zbawczy brzeg jest blisko, gdy cienki lód pryska rozbity od spodu przez łeb ogromnego aligatora. W ostatniej chwili przerażona bohaterka widzi rozwartą paszczę potwornego gada. Potem jest tylko klaps i następuje z niecierpliwością oczekiwany przez znużonych widzów, poprzedzający prawdziwą listę płac, napis: THE END, co jakiś dobrodziej przetłumaczył dla mniej obytych widzów, jako: KONIEC.
Adam Jarubas –Podupadła wytwórnia filmowa, która raz na kilka lat, próbuje zwabić widzów do kin, kolejną opowieścią o mumii, i tym razem kieruje swój przekaz do bliżej nieokreślonej widowni, co nie wróży jakiegoś osobliwego sukcesu. Już sam zawiązujący akcję pomysł, że stara, dobrze nam znana mumia, przechodzi na emeryturę, jest dziwny, a zastąpienie jej „młodą mumią” wydaje się nadużyciem. Autorzy filmu nie zauważają, że nazywanie mumii – młodą, jest oksymoronem. I cóż ta mumia porabia przez dziewięćdziesiąt sześć minut projekcji. Pierwsza odpowiedź, jaka nasuwa się po obejrzeniu filmu brzmi: - Ta mumia nic nie porabia! Gdy wdaje się w rozmowy z drugoplanowymi postaciami, uporczywie podważa ideał mumiowatości, argumentując, że nie każdy, z kogo wypruto flaki, zamiast nich natkano słomy czy siana, zaszyto, nasmarowano balsamami i od stóp do głów owinięto bandażem, koniecznie musi być mumią. A czym, że spytam, ptaszkiem?
Grzegorz Braun –Film niskobudżetowy. Na ekranie niewiele widać. To, że mamy do czynienia z horrorem wynika z zapewnień pochodzących z przesterowanej ścieżki dźwiękowej, oraz z tego, że akcja rozgrywa się w ciemności. Są jednak krytycy, którzy wysoko cenią to niedorobione dzieło, nazywając je: ironicznym. Jeszcze inni, z całą powagą twierdzą, że nie jest to żaden horror, tylko film ukazujący trudne życie bohaterskiego strażaka. Moim zdaniem to bujda. Oglądałem dwa razy i nie zauważyłem, ani pożaru, ani nawet błysku chromowanej końcówki sikawki.
Super! Chyba jednak tego czasu nie zmarnowałeś. (Codziennie pięć stron własnego, plus przepisanie dwóch stron jakiegoś stylowego geniusza?)
OdpowiedzUsuńPzdrwm