Świat jest trudny. Wczoraj
bomba atomowa, a dzisiaj na pierwszej stronie serwisu gazeta.pl najciekawiej
zapowiada się tekst „Iwona z Łomży nagle zaczęła mówić płynnie po angielsku.
Wystarczyło”.
Wczorajszy dzień w polityce był w ogóle bardzo zabawny. Sensacja
roku, której sensacyjność trzeba tłumaczyć zdumionym odbiorcom, wyrażając przy
tym jawne niezadowolenie z ich ciemnoty. Sądzę, że zabrakło odrobiny poezji.
Znalazłem ją o dziwo w dziale ekonomicznym Gazety. Jakby tego było mało jej autorem jest Niemiec, barwnie opisujący
pokojową polską ekspansję na wschodnich rubieżach swojego potężnego państwa. To
po prostu piękne:
„"W pewien zimny
deszczowy wieczór po pracy, podczas gdy polski rząd stale oddala się od Europy,
polska rodzina z zachodniej części kraju wypoczywa w swoim jasnym
wschodnioniemieckim pokoju mieszkalnym. Radio nastawione jest na polską stację,
na ekranie plazmowego telewizora widać kolorową grę wideo. Przed wjazdem na
posesję zaparkowane są trzy samochody na polskich rejestracjach. Za ogrodzeniem
szczekają psy. Blade światło latarni oświetla brukowaną drogę w Menkinie -
miejscowości z bardzo starym kościołem i 167 mieszkańcami" - czytamy w
całostronicowym reportażu.
* * *
Pamiętam emocje związane z
obradami Okrągłego Stołu. Przypominały nieco reakcję na puszczane wówczas przez
radio piosenki, w których tekstach można się było doszukać antyreżimowego
przekazu.
Pierwsza i odruchowa: - Ale dają…
Druga i rozumniejsza: - Dają tyle na ile
komuchy pozwalają.
Wcześniej Okrągły Stół
kojarzył mi się z rycerzami, królem Arturem, Lancelotem, a ci z kolei z filmem
„Monty Python i Święty Graal”. Teraz kojarzy mi się diabli wiedzą z czym.
Trzydzieści lat temu Adam
Michnik uchodził za radykalnego antykomunistę. Gdyby ktoś zechciał młodzieży
przybliżyć rozmaite związane z tymi obradami niuanse i wyskoczył z tym
przykładem, większość spyta najpierw:
-A kto to jest Michnik?
I to jest świetne. Guma
sparciała i dmuchane polityczne lale naszej młodości znalazły się w składziku
na zapleczu. Wrzeszczą, kopią, tumanią, ale tak naprawdę już ich nie ma. Może
kiedyś, gdy i nas nie będzie ten dziwny mebel, który był w zasadzie oznaką
symbolicznej równości odzyska dawne świetne, bo legendarne znaczenie.
* * *
Chciałem coś
napisać, ale mam na słuchawkach Lesia Millera w radio TokFm i do głowy
przychodzą mi tylko przekleństwa. Po cholerę ludzie w średniowieczu w ogóle je
wymyślili? Wystawcie sobie, że nawet językową przestrzeń dla przekleństw jakie
znamy trzeba było wymyślić. Zastąpiły w języku zaklęcia, w przykrym momencie,
gdy ludzie zorientowali się, że coś słabo działają. Początkowo próbowano je
zarezerwować dla warstw wyższych i z oburzeniem opisywano jak to chłop prosty
przeklina niczym szlachcic. Był to towar deficytowy do tego stopnia, że biedni
Francuzi początkowo importowali przekleństwa z Anglii.
I właśnie przez takich ancymonów nie potrafię
niczego sensownego napisać. Dodam tylko, że wraz z rozpowszechnieniem się
przekleństw rozpoczęła się walka z mową nienawiści. Tamtejsi publicyści
narzekali na idiotyzm władzy, która za przeklinanie wymyślała drakońskie i
niesmaczne kary w rodzaju ucięcia języka. W ten sposób sprośny zwyczaj tylko
się rozprzestrzenił, bo nikt podobnych sankcji nie brał poważnie. Ludzie
praktyczni zalecali natomiast by stosować zamienniki, na przykład wyklinając
Boga zamieniać jego imię na „buty”. Bezpiecznie i racjonalnie. Tyle tylko, że
po 700 latach nie mam zamiaru wobec tak marnych typków jak Miller czy jego
rozmówczyni Lewicka używać jakichś śmiesznych zamienników, a język jest mi
drogi z wielu powodów.
* * *
W
dzisiejszej Wyborczej rozważania na temat inteligentnych domów. Lepiej by się
zastanowili nad inteligencją własnego redaktora naczelnego.
* * *
Na żywo, dosłownie każdego
dnia przekonujemy się, jak ważna jest historia i stosunek do niej. Pewnie
dlatego pracowicie podważano i nadal podważa się jej znaczenie. Obecnie
rządzący pomimo licznych w tym względzie deklaracji, w zasadzie poza tworzeniem
nowych historycznych mitologii i płaczliwym domaganiem się uznania też nie mają
się czym pochwalić. Świetnie, że mówi się o partyzantce niepodległościowej, o
rotmistrzu Pileckim, że odkłamuje się, choć niezwykle ostrożnie, bujdy wpajane społeczeństwu przez dziesięciolecia, ale brak w
tym ujęciu szerszego spojrzenia.
Opiewa się i podświetla
punkty, podczas gdy pozostałe wydarzenia tkwią w ciemności. To jak nowoczesne
interaktywne muzeum, które prowadzi zwiedzających od eksponatu do eksponatu ku
finałowi, gdzie czekają gotowe wnioski. Widzimy bohaterów i poszczególne
wydarzenia, ale nie jest to klasyczna oś czasu. Brakuje też związków
przyczynowo skutkowych. Oczywiście szkoła nie nauczy historii, ale powinna
dawać chętnym narzędzia do jej amatorskiego badania.
Dzisiaj młodzi ludzie stają
bezradni przed ogromem ukazującego się materiału nie zdając sobie sprawy, że
większość dzieł to płody nieuków, historycznych grafomanów i propagandowych
groszorobów. Tkwimy pomiędzy sprzecznościami motywowanymi politycznie i nie
potrafimy przez to odpowiedzieć na dziwaczne zarzuty rozmaitych zagranicznych
nieuków o wybitnie złej woli, ponieważ nasze odpowiedzi muszą być zrozumiałe
dla nierozumiejącego historii społeczeństwa.
Wkładane w to wysiłki są
daremne, a przy tym zabierają czas i energię, gdy trzeba zacząć od początku.
Dosłownie. Narzędzia w postaci historycznych badań DNA są gotowe i już używane,
ale o tym cicho. To ważne, bo warto w końcu zrozumieć skąd się wzięliśmy w tej
naszej Polsce. Nieistotne? A stutysięczny tłum idiotycznych turbolechitów to
nic? A może chcecie się za kilkanaście lat dowiedzieć, że Bolesław Chrobry był
po prostu starą Żydówką? Jeśli uważacie, że to niemożliwe, włączcie telewizor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz