Ustawiczne przepychanki dyplomatyczne z Żydami na podłożu
historycznym stają się powoli nudną rutyną. Po wielu latach dziwacznych uników
i pokłonów przynajmniej wreszcie oficjalnie wiadomo, że chodzi o forsę. A skoro
tak, to problem jest poważny, ponieważ roszczenia nie zostaną nigdy
zaspokojone, no chyba, że starszy brat Izraela zdusi nas swoją potęgą i
zapłacimy kontrybucję od głowy, okna czy komina. Na to też oczywiście się nie zanosi,
ale uporczywe, namolne ględzenie może trwać w najlepsze, aż przykrość złość i
gniew całkowicie zdominują przestrzeń publiczną.
Nie ma tu powiem miejsca na półśrodki, ani mityczne
zadowolenie obydwu stron. Każde ustępstwo zrodzi kolejne żądania, zgodnie ze
wschodnim rozumieniem polityki. Nie ma w niej czegoś takiego jak trwałe
pojednanie. Ręka wyciągnięta do zgody zostanie ogryziona do kości, nie ze złej
woli bynajmniej, ale dlatego, że tak trzeba.
Nie ma też mowy o żadnym polsko izraelskim konflikcie,
ponieważ poza wpływem jakim Żydzi dysponują na rząd amerykański brakuje do
takowego pola. Ten wpływ też nie jest tak absolutny, jak to się u nas chętnie
przedstawia. Nawet w kwestii Iranu tak gorączkowo podnoszonej przez izraelską
administrację nie wydaje się by jakakolwiek administracja przetrzymała kolejną
interwencję w tamtym regionie.
Zupełnie niepotrzebnie chcemy uchodzić za państwo wspierające
Izrael, od czasu do czasu bezsensownie oferując swą przyjaźń. Dajemy wtedy
okazję do kolejnych ataków i nie jest ważne, czy te ataki są przeznaczone na
rynek wewnętrzny czy zewnętrzny. Co nas to obchodzi? Naszym interesem i jedyną
sensowną drogą jest zachowanie chłodnego dystansu. Stąd cieszy mnie zapowiedź
prezydenta, że wycofamy się z dzikiego po prostu pomysłu organizacji spotkania
Grupy Wyszehradzkiej w Izraelu. Jeśli tak się stanie, będzie to pierwszy krok w
kierunku normalizacji wzajemnych stosunków.
Naprawdę nie ma się czym specjalnie ekscytować. Wystarczy
skończyć z drażniącym przyjmowaniem izraelskiego punktu widzenia za swój,
choćby dlatego, że tak naprawdę nie mamy z Izraelem więcej wspólnego niż,
powiedzmy, z Argentyną. I tak niech zostanie. Chłodna poprawność zamiast ciągłej
reakcji na zaczepki i ciągle powracającego gniewu.
Skończmy też, ale to już uwaga nie do rządu, z nieustannym
powtarzaniem bredni o tym, jak w przeciwieństwie do nas skutecznie działa
izraelska dyplomacja i zawsze z korzyścią dla siebie. Tak skutecznie działa, że
po kilkudziesięciu latach, jak na początku, tak i teraz jest otoczona przez
jawnych wrogów, a analiza pierwszego lepszego głosowania w żywotnych dla Żydów
kwestiach w takim ONZ pokazuje, że poza Stanami Zjednoczonymi oraz państwami
orbitującymi wokół tej militarnej potęgi wszyscy inni są zwykle przeciwko. Jest
to skuteczność rozkapryszonego bachora, który ma brata atletę.
Jeszcze przyjrzyjmy się na koniec politycznym rynkom wewnętrznym
Polski oraz Izraela. Skoro tam warunkiem pozytywnym wybieralności jest
negatywny stosunek do Polski i Polaków, podobnie w warunkach nieustającej
awantury powinno być i u nas, a nie jest. Liczący na zwyżkę mądrale zasypujący
internet zdjęciami prezydenta i premiera w jarmułkach i wrzeszczący na forach o
żydowskim rządzie PiS-u, wbrew swoim nadzieją nadal siedzą w klatce 1%.
Jak się to ma do naszego rzekomego antysemityzmu, porywczości
czy politycznej głupoty? Jaką przewagą intelektualną czy moralną dysponuje
Izrael skoro antypolska hucpa gwarantuje tam polityczną wybieralność? Naprawdę,
dajmy sobie spokój i reagujmy po pańsku unosząc brew i pytając z lekko
zaznaczonym znudzeniem:
- Doprawdy tak pan sądzi, panie Netanjahu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz