Gdy weszła do domu, uderzył ją silny zapach…pomieszanie piżma z imbirem. Odruchowo, zaczęła szukać przełącznika do światła, mimo, że na dworze jeszcze było całkiem jasno, przedpokój był pogrążony w mroku. I ten zapach, nie przykry, ale zupełnie odurzający, gęsty i ciężki. Jakby ktoś wylał cały flakon perfum.
Pomyślała o otwarciu okna i w tym momencie usłyszała jak okno w sypialni się otwiera.
Dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Ktoś tu jest? – Zapytała głośno i w tym momencie zadzwonił telefon w bibliotece. Aż podskoczyła. Szybko pobiegła do biblioteki, cieszyła się, że ktoś się tam odezwie. Podniosła słuchawkę.
- Elżbieta Loretańska, słucham.
- Tu Piotr, - odezwał się mile w jej uszach brzmiący głos Piotra - wybacz, że dzwonię. Mam ten numer jeszcze od twojej babci. Dowiedziałem się od Kanusi, że już wiesz…
- Co?
- No, o tej Mioduckiej. Chcieliśmy ci wszyscy tego oszczędzić.
- Nic nie rozumiem, o co tu właściwie chodzi? Andrzej straszy mnie tą Zofią jak samym diabłem, nawet mnie przeraził. Ja zaczynam mieć omamy, czuję zapachy, okna się otwierają.
- Zapachy?
- Tak.
- Piżmo i imbir?
- Skąd wiesz?
- Słuchaj, spróbuje sobie załatwić jakieś zastępstwo i przyjadę do ciebie. Nie wychodź z biblioteki, ok.?
- OK.
Piotr rozłączył się nagle, a ona naprawdę zaczęła się bać. Zamknęła drzwi do biblioteki i usiadła pod nimi, serce waliło jej jakby się chciało urwać. A w głowie kołatało pytanie „O co tu właściwie chodzi?”
Potem usłyszała jakby ktoś zbiegał ze strychu i śmiech, dziewczęcy, ale czaiło się w tym śmiechu coś strasznego. Bała się, zaciskała pięści i siedziała skulona pod drzwiami w bibliotece nie mogąc się ruszyć.
Po chwili poczuła, że po tamtej stronie drzwi ktoś skrobie, jakby paznokciem…i szept, ale raczej w jej głowie „tyle na ciebie czekałam”.
Elżbieta, była sparaliżowana ze strachu, jeszcze bardziej skurczyła się w sobie i w duchu modliła się, by Piotr przyjechał. Potem usłyszała delikatny trzask, taki, jakby ktoś łamał zapałkę, spojrzała w okno, na zachodzące coraz bardziej słońce i…zobaczyła malujący się mróz na szybach. Wstrząsnął nią prawdziwy dreszcz strachu, chciała wybiec, ale lęk tego co ujrzy w przedpokoju paraliżował ją jeszcze bardziej.
Zacisnęła powieki, żeby nie widzieć mrozu, który malował fantastyczne wzory na oknie, choć przecież było lato.
Usłyszała gdzieś w oddali, chyba u siebie w sypiali wołanie, jęk, prośbę,"pomóż mi" siłą otworzyła powieki…malunik mrozu z szyb zniknęły. Poczuła się jakby pewniej. Rozkurczyła dłonie, które zaciskając, wyżłobiły głębokie znaki na wewnętrznej części dłoni.
Odetchnęła głębiej, karcąc się w duchu, że uległa omamom i panice.
Wiedziała, tak, teraz wiedziała, że nie powinna się o nic nikomu pytać, powinna przeczytać to, co zostawiła jej Zofia. To jej krewna, jej historia. Najlepiej dowiedzieć się u źródła, co takiego wydarzyło się ponad sto lat temu.
Wstała…prostując się, napłynął na nią błogi spokój, już się nie bała, nawet wydawało jej się śmieszne, że przed chwilą kurczyła się pod drzwiami ze strachu.
Wiedziała, ze zapach imbiru z piżmem jest tym, co uwielbia, że ból i poniżenie rodzi zemstę i zniszczenie. Tak, zawsze powinna pamiętać o zemście, o tym, że słabość i uległość przezwycięża się cudzym bólem…
-Elżbieto!- usłyszała wołanie jakby z końca świata. –Ela, to ja Piotr!
Zaczyna mnie naprawdę wciągać :)
OdpowiedzUsuńNathii
Cudnie!
OdpowiedzUsuńA ja miałam dziwną przygodę, jak zaczęłam pisać już tak horrorystycznie, aż musiałam przerwać i dopiero wczoraj dokończyła.:D