- Daj mi spokój! – Krzyknął Dżony do staruszka i tak szybko się odwrócił, że zniknął.
Staruszek pogmerał w kieszeni, wyjął okulary i przetarłszy je chusteczką higieniczną, przyjrzał się miejscu, gdzie przed chwilą stał Dżony.
- Hmmm…zniknął – Powiedział staruszek i rozejrzał się starannie dokoła. Domy, śnieg, przebiegający opodal czarny kundel, jakaś baba z czerwoną reklamówką w dłoni. Spojrzał nawet w górę i zobaczył gwiazdy. – Panie Dżony, gdzie pan zniknął? – Zapytał staruszek i głośno wysmarkał się w chusteczkę.
- Pogięło cię? – Dżony nie miał pojęcia, że zniknął i ze zdziwieniem przyglądał się osobliwym wygibasom staruszka.
- No Dżony, ja cię nie widzę nic a nic, co jest?
Dżony spojrzał na swoją prawicę, w której trzymał zapalonego Malborasa. Nie zobaczył ręki, ani papierosa, ale dym zobaczył i wrzasnął:
- Cholera! Wybuch urwał mi ręke!
- Panie Dżony, niech się pan uspokoi, tu nie było żadnego wybuchu! Pan zniknął zupełnie tak jak w tej książce Wellsa!
- Gdyby tak było widziałby pan moje ciuchy – Obruszył się Dżony, który był oczytany w fantastyce, choć swoją edukację w tej dziedzinie zakończył na Żeleznym. Zajdel, Ziemkiewicz …Żelezny i starczy – zwykł mawiać, gdy ci, którzy byli przy dopiero przy Lemie zawracali mu głowę pytaniami.
- Widzę tylko dym i śnieg się rusza jak się ruszasz nogami – Niegramatycznie wyjaśnił staruszek.
- A teraz?
- Teraz wylewasz piwo z butelki! O ty prosiaku, stoimy przed sklepem!
- Ty stoisz przed sklepem odważny staruszku, a ja teraz jestem… przerwał, bo nie wiedział, co powiedzieć. Wszedł do sklepu, pochylił się i nad ręką panny Kasi wyciągnął z kasy dwie stówy na dobry początek.
Ale chytry staruszek coś zauważył i zaczął piskliwym, staruszkowatym głosem wołać, że niby łapać złodzieja!
Nikt mu oczywiście nie uwierzył, że Dżony zniknął i zebrani w sklepie klienci niepochlebnie wyrażali się o staruszku, że niby państwo daje takim staruszkom emerytury, a ci się rozbijają po sklepach i wzniecają niepokoje. Jedna paniusia w czapce zwróciła nawet uwagę, że słuszna jest zagraniczna idea, żeby staruszków wzniecających niepokoje usypiać.
Niewidzialny Dżony maszerował tymczasem w stronę dworca kolejowego, zły na siebie jak sto diabłów!
- Po co na przykład ukradłem te dwie stówy, skoro jako człowiek niewidzialny nigdzie ich nie wydam? – Pocieszył się myślą, że zawsze może je wydać na łapówkę, a jak nie wyda to odniesie. Nie od rzeczy kombinował, ponieważ postanowił pojechać do Warszawy.
Nie myśl sobie, miły czytelniku, ze Dżony to jakiś lump. Owszem, skroić kogoś z portfela, jako niewidzialny człowiek bank obrobić – nie twierdzę, że nie, ale jak tak szedł zmarzniętymi, pobieżnie odśnieżonymi chodnikami naciskając czapkę na swe niewidzialne uszy kombinował całkiem „pro publico bono” Pojadę – myślał – i wszystkiego się dowiem. Nagram, zapiszę, zrobię szum, a jakby, co, nikt mnie nie złapie, bo jestem niewidzialny. Nawet gdyby złapali to tez jestem skarb i cenna inwestycja dla służb, nie żaden tam zwykły Dżony.
Pojechał Dżony do Warszawy. Tłoku w pociągu nie było a choć się kilka razy otarł o kogoś, kto by w pociągu zwracał uwagę na jakieś ocieranie, choćby niewidzialne.
W stolicy przez pierwszy dzień nie miał lekko. Nie głodował, ale też nic specjalnego nie użył. Tyle, że jak zmarzł to za darmo wszedł do kina, ale w kinie upał a cały seans siedział w kurtce. Diabli nadali. Niby kryzys a w takim kinie palą jak wszyscy, a do tego, jaki głupi film!
Już się prawie załamał, aż tu widzi, że idzie znany polityk. Przykleił się do niego i wtedy zaczął żyć na całego. Spotkanie w miejscu ustronnym. Był tym trzecim.
- To już mój jesteś – Pomyślał Dżony i miał rację.
I co miał zrobić znany polityk, skoro Dżony go nagrał na niewidzialnym dyktafonie, zabranym ze sklepu nie dla idiotów i mu, prawda, nagranie odtworzył? Niewidzialne, ale dobrze i czysto nagrane.
Dogadali się w kwadrans. Polityk trochę marudził, że na niewidzialnego asystenta nie dostanie jakiegoś tam zwrotu, ale jak pomyślał o korzyściach…Teraz Dżony był w grze. Kiedy poszedł ze znanym politykiem na ważne spotkanie partyjne uważał tylko by na kogoś nie wpaść. Nagrywał dla swojego polityka pokątne szeptanki, a dla siebie zbierał sprawy obyczajowe, bo takie szczególnie sobie upodobał.
Fajnie było aż tu nagle jak nie trzaśnie się w łeb o coś twardego i jakieś niewidzialne ręce popychają go na korytarz a z korytarza wprost w czeluść toalety. Nieznajomy niewidzialny człowiek uderzył go w twarz, ale jak później powiedział, tylko dla otrzeźwienia. Pogadali.
Kiedy wrócił na salę inaczej patrzył na zgromadzonych przy stole pierwszoligowych politycznych graczy. Pacynki, cholerne pacynki! – Pomyślał i rozejrzał się uważnie. Teraz widział.
Tu jakiś dymek unoszący się nie wiadomo skąd. Tu jakaś znikająca kanapka. Jakiś nieostrożne szurnięcie. Kropla wody z znienacka pojawiająca się na parkiecie w samym kącie pokoju.
- Korzystając z okazji, że jesteśmy sami… – zaczął Prezes
Dżony nie słuchał. Włączył dyktafon. W prawej kieszeni namacał starannie zwinięty rulonik. Głupie pieniądze! Po co komu pieniądze? Władza. Ale z drugiej strony ten staruszek. Co też ten biedny idealista sobie teraz myśli?
Dżony niepotrzebnie martwił się o staruszka. Staruszek zmarł zaraz po wyjeździe Dżonego na skutek silnego wstrząsu, chyba psychicznego. Usiadł staruszek na krześle we własnej kuchni. Napił się herbaty, pogłaskał psa i umarł. Bywa i tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz