W zasadzie, o tych pięćdziesięciu tysiącach przekazanych
operatorom komunikacyjnym przez Hannę Gronkiewicz Waltz powinni pisać roztropni
mieszkańcy Warszawy. Dlatego, o ekscesach pani prezydent, to na razie wszystko.
Mnie interesuje wielkość nadużyć i nie zapłaconych przez winowajcę błędów, w
skali kraju. Jestem przekonany, że gdyby sprawdzić w samorządach, urzędach do
stopnia ministerialnego włącznie, spółkach skarbu państwa i fundacjach
utrzymywanych przez państwo tylko i wyłącznie rachunki telefoniczne,
kilometrówki, koszty wyjazdów służbowych raz, na przykład, zakupów na potrzeby reprezentacji,
z samych tylko nadużyć dałoby się wykroić budżet dla dwóch, a może trzech
powiatów średniej wielkości. Myślicie, że przesadzam, czy może zaniżam skalę?
I nie piszcie, że tak się dzieje, bo PSL i PO… Guzik prawda!
Wiem, że te wyjątkowe organizacje skażone są jawnym już tropizmem
do dóbr wszelkich i nienależnych, ale akurat takie drobne przekręciarstwo nie
ma barw politycznych czy narodowych. Exemplum członkowie brytyjskiej izby
lordów, którzy sycili się mydełkiem czy paczką kondonów za państwowe funciaki. Tradycja
sfałszowanych „kilometrówek” sięga czasów rzymskich, a i wcześniej urzędnicy
dopuszczali się identycznych ekscesów.
Dam wam przykład i zacytuję mądrości mojego byłego szefa, ponieważ świat lokalny jest pełen zapewnień,
że zarządzanie mieniem wspólnym jest tak szczegółowe i odpowiedzialne, jakby ci
wszyscy Nababowie władzy, zarządzali rodzinnymi firmami o kilkusetletniej
tradycji. Co do tego, że często są to faktycznie biznesy rodzinne nie mam
wątpliwości, co innego jeśli wziąć pod uwagę pieczołowitość zarządzania wspólnym
mieniem.
Pracowałem przez lata w „milionowej firmie”, czyli sporej,
ale nie ogromnej. Z tej racji, że zajmowałem się zakupami komponentów do
produkcji, dźwigałem całą dobę te cholerne telefony komórkowe. Kilku nas było
takich ancymonów. I wyobraźcie sobie, że po okresie rozliczeniowym, każdy
dostawał w łapę wydruk i musiał zaznaczyć prywatne rozmowy i SMS-y, a potem za
nie zapłacić. Biorąc pod uwagę, że dziennie wykonywałem od kilkunastu do
kilkudziesięciu telefonów w imieniu firmy, sprawdzenie było uciążliwe i wielce
marudne, tym bardziej, że dzwoniło się także poza godzinami pracy, a w efekcie
wychodziło na przykład, ze mam zapłacić:
Złotówkę i dziewięćdziesiąt trzy grosze.
Każdy z nas miał prywatny telefon, ale fakty świadczyły
przeciwko nam. Wychodziło i trzeba było iść do pani asystentki prezesa i
uiścić.
W końcu, na jednej z narad, ktoś z młodszego pokolenia wdał
się w dyskusję o sensie tego groszowego prześladowania, argumentując, że to
nieekonomiczne, że koszty samych wydruków, nie wspominając o naszej i osoby
kontrolującej wyrywkowo nasze wyliczeniowe deklaracje, są znacznie wyższe niż
te złotówki marne, które oddajemy. Pan prezes odpowiedział w ten deseń:
- W zasadzie od razu powinienem pana zwolnić, ponieważ tym
pytaniem ujawnił pan głębię swej niewiedzy, ale ze względu na pański młody
wiek, wytłumaczę: Mnie na tych paru złotych przecież nie zależy, ale jeśli
odpuszczę, jednemu czy drugiemu nie będzie się chciało sięgnąć do kieszeni po
drugą komórkę i zadzwoni do domu czy innej kochanki ze służbowej. Co dalej? Mam
może nie pilnować waszych kilometrówek, rachunków za hotele i reprezentację?
Ok, ale za pół roku dowiem się, że pan byłeś w Kutnie i nocowałeś w Hiltonie,
bo tak to właśnie działa.
Tak ( mniej więcej ) szef zgromił młodocianego, a mnie
niewinnego razem z nim. Dostało mi się rykoszetem, bo siedziałem obok, choć
doskonale rozumiałem, po co „stary” to robi. No, w domu, sylabizując płachty
wydruków, zamiast oglądania filmu, którego jeszcze nie widziałem, rozgoryczałem
się nad tymi złotówkami, ale film można obejrzeć w Internecie, a zasady winny
być przestrzegane. Także, jeśli chodzi o forsę publiczną, która bynajmniej nie
jest niczyja.
To w Kutnie jest Hilton?! Patrząc od strony dworca (do niedawna carsko-zabytkowego) całkiem na to nie wygląda. Ja tam raczej swego czasu spotkałem całkiem inne atrakcje, o których by długo.
OdpowiedzUsuńPzdrwm