sobota, 17 lutego 2018

Chwasty prawdy w ogrodzie kłamstw

Wśród wielu zaskakujących argumentów używanych w trwających zmaganiach o podłożu historycznym, wybijają się dwa. Pierwszy jest patetyczny i objaśnia nam, że prawda o holokauście należy do całego świata i nie mamy prawa do własnej narracji. Dzięki przyjęciu takiej zasady, alfabetycznie tkwiąc pomiędzy Polinezją Francuską a Portugalią, faktycznie powinniśmy milczeć, gdyż nasze doświadczenie niknie wobec doświadczenia globalnego. Można się dziwić, ale tak właśnie jest z bardzo prostego powodu. Otóż kilkadziesiąt lat pracowano z sukcesem nad wypreparowaniem z historii drugiej wojny światowej gehenny Żydów. Częścią tej pracy było oddzielenie żydowskiej martyrologii od martyrologii innych nacji. To się udało w stu procentach, także dzięki stworzeniu nacji nazistowskiej.
W popkulturowym przekazie niedostrzegalne są więzy łączące pustynne szarże, popularniejszego dzięki telewizjom łże historycznym, niż generał Patton, „lisa pustyni”, z obozami śmierci. To jakby dwie zupełnie osobne opowieści, dwie wojny i dwa dramaty. Tu dynamiczne strzałki na mapach frontów i zmagania równoprawnych w dzielności oraz honorze żołnierzy, a tam ludzkie szkielety oprymowane przez nazistów. Oczywiście, że są księgi, dokumenty i statystyki, bo na razie nikomu nie przyszło do głowy, żeby je spalić. Utajnić owszem, ale spalić jeszcze nie. Mamy więc nazistów i miejsce kaźni, którym w dużej mierze są ziemie należące do Polski. Skojarzenie jest w takim wydaniu jasne, tym bardziej, że dopiero gdzieś w tle, o ile odbiorca takiej historii należy do dociekliwych, może się dowiedzieć, że Polska w czasie wojny była okupowana przez Niemcy. I weźmy takiego Francuza, który z choćby z przekazów rodzinnych wie, jak wyglądała niemiecka okupacja. Nie tylko Francuza zresztą. Konia z rzędem temu, kto wskaże popularny w świecie obraz realiów polskiej okupacji. Prędzej skojarzenie podąży śladem brytyjskiej komedii „Allo, allo!”. Ktoś w kontrze wspomni „Listę Schindlera”… No właśnie! Z tym, co napisałem powyżej łączy się, jako jeden z koniecznych warunków, odarcie ofiar z polskiego obywatelstwa i w sensie ogólnym, z polskości jako takiej. Trzy miliony Polaków i trzy miliony Żydów, zupełnie jakby ci drudzy żyli przez stulecia na księżycu. W ujęciu globalnym nasza niezgoda na zrównanie z katem jest postrzegana jak strzelista mowa oskarżonego z przypisanego mu miejsca na wiadomej ławie. Oskarżonego, dodam, którego nawet nie stać na adwokata.
Drugim zaskakującym argumentem, tym razem docierającym już tylko do zainteresowanych głębiej, jest żądanie absolutnego prymatu doświadczenia ocalonych z zagłady, a także ich rodzin, z wnukami włącznie, oraz historyków i publicystów, którzy ten argument stawiają. Jest to żądanie nielogiczne, ahistoryczne i dziwaczne, ale wszyscy przecież pochylają przed nim głowy w pokorze. Tak opowiedzianej historii nie wolno w żaden sposób weryfikować, dopytywać, czy nawet zaglądać do metryki urodzenia świadka historii, bo inaczej narażamy się na zarzut skrajnego zezwierzęcenia. Jak w ogóle dyskutować z zatkaną gębą, nie wiem. Jasne, wszystko można przeczytać, dociec czegoś z grubsza podobnego do prawdy, ale w zasadzie tylko na własny użytek, bo ile warte jest świadectwo Polaka, który przeżył Auschwitz? Poza Polską, niewiele. Prawda? Przecież nawet tysiące drzewek w Yad Vashem są używane na zasadzie: Kilka tysięcy, a reszta łajdacy! Najlepsze, że ostatnio przez naszych własnych łotrów, którzy tłukąc w klawiatury głoszą, ilu oni uratowaliby Żydów, gdyby wówczas żyli. Na tym polu ściera się zbyt wiele kłamstw, żeby w ogóle się nimi zajmować. Bo też i czytam, jacy byliśmy najlepsi w świecie i w ogóle… Jak powinniśmy promować naszą wielkość, wchodzić wszędzie z buta. Flaki się od tego przewracają we mnie. Od małości i od wielkości, po równo.
Jedno wiem, że ogrody kłamstwa są liczniejsze i lepiej utrzymane, a chwasty prawdy nigdy ich nie zagłuszą. Awantura wkrótce się skończy, a na historycznych kanałach tematycznych, wyprasowani i wyglancowani niemieccy żołnierze, będą zaprowadzali porządek w białoruskich wioskach, wśród ludzi wyglądających na brudnych degeneratów i tylko niewielu zda sobie sprawę, kto i dla kogo te urocze filmiki kręcił.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz