Dzisiaj na
stronie GW głos zabrał nieoficjalny przywódca lewactwa, pan Zandberg. Fakt, że
krąży we mgle, to komplement, świadczący chociażby o ruchu, który daje
świadectwo jakiegoś tam życia. Jak to z lewakami bywa, należy zacząć od końca.
Pointa jego tekstu jest taka:
„Im szybciej skończy się lament o końcu demokracji, a zacznie
rozmowa o godnej pracy, kryzysie w szpitalach, prawie do aborcji czy szwankującym transporcie
publicznym, tym gorzej dla PiS. I lepiej dla Polski.”
Trochę to podobne do deklaracji
PO, a szczególnie Nowoczesnej, ale apelując do ludu, trudno uniknąć tego typu
sformułowań. Ciekawe jest to, że w samym tekście nie pojawia się żaden poważny
powód, dla którego lud roboczy miast i wsi miałby odsuwać PiS od władzy. Może
nie znam się na czytaniu ze zrozumieniem, ale gdyby wyciąć przywołane powyżej
zdanie, resztę tekstu mógłby podpisać socjalistycznie motywowany wyborca Prawa
i Sprawiedliwości, a jest takich całkiem sporo, i nie tylko wyborców.
Muszę najpierw pochwalić pana
Zandberga, co w moim przypadku można porównać do pomysłu wyrwania sobie zęba
przy użyciu kombinerek, ale widzę, że po stronie opozycyjnej, to nasz lewak
jest najbliższy odkrycia pewnej prostej prawdy. Otóż świadoma decyzja wyborcza
jest podejmowana w oparciu o ocenę wieloskładnikowego pakietu danych i
osobistych osądów. Ludzie, wbrew temu, co wmawiają sobie polityczne elity,
bynajmniej nie głosują powodowani zachwytem nad hasłami, obietnicami, czy
pragnąc wyrazić swój gniew. Nie twierdzę przy tym, że przed wrzuceniem kartki
do urny, każdy dokonuje analizy programów, ani czyni coś w rodzaju politycznego
rachunku sumienia. Po części odbywa się to w sposób intuicyjny, a po części
środowiskowy. I nie mam tu na myśli, ciągle podnoszonego przez politycznych
dziwaków mitycznego od dawna wpływu kościoła, czy innych namaszczonych
autorytetów. Stadność typu zarzucanego elektoratowi PiS występuje raczej po
drugiej stronie politycznej barykady, gdzie posiadanie poglądów szeroko
rozumianych jako konserwatywne, jest dyskredytujący towarzysko.
Wytłumaczę na przykładzie 500+.
Śmiesznym „graalem” opozycji było i po części nadal jest przeświadczenie, że
PiS kupił tym programem wyborców, co nie przeszkadzało kombinować, w oparciu o
przeświadczenie o niskim statusie moralnym Polaków, że przeciwwagą dla tego
„kupienia” będzie zawiść tych, których program nie objął. W tej dwoistości
rozumowania zawarta jest jedna z przyczyn porażek naszych, pożal się Boże,
liberałów. Zandberg, choć nie artykułuje tego wprost, chyba zdaje sobie z tego
sprawę. To są oczywistości, ale dla silnie zideologizowanego polityka, to
jednak musi być odkrycie.
Cały akapit
poświęca nasz lewak usankcjonowanemu zależnością służbową gnojeniu, jak to
zgrabnie określa. Staje tu oczywiście po stronie gnojonych, czemu nie sposób
się dziwić i co należy pochwalić. Pisze tak:
„Tak, mamy w Polsce problem z poniżaniem i gnojeniem. Nie tylko w
polityce. Szef poniża podwładnych, ordynator – rezydentów, sieć supermarketów –
swoich dostawców. Zbudowaliśmy system, w którym silniejszy czerpie siłę z
poniżania słabszego. W takich warunkach nie da się budować wspólnoty. Ale
przypisywanie winy wyborcom jednej partii nie ma sensu.”
Myli się tylko w konkluzji, bo
wspominając o braku winy jednej partii, chyba ma na myśli PiS, a wymienione
przykłady, akurat z elektoratem czy działaniami tej partii mają tyle wspólnego,
że próbują z tym systemem walczyć, w mniej czy bardziej udolny sposób.
Rację ma
też Zandberg, gdy pisze o uporczywym poszukiwaniu przez liberałów lidera i
konkluduje, że skończy się to klęską. Nie ma szans, ponieważ nie da się
ugotować zupy grzybowej, z grzybów znalezionych na Saharze. Być może jakieś tam
rosną, ale prawdziwków nie da się znaleźć. Już dawno ta strona sceny
politycznej zużyła swoje autorytety w codziennej walce politycznej. To zresztą
jest zjawisko szersze i dotyczy wszystkich stron sporu, ale PiS ma chociaż
Kaczyńskiego, a szanowna opozycja może tylko bezradnie rozłożyć ręce.
I tak,
całkiem sensowne wywody pana Zandberga zmierzają ku krainie baśni, bo jak
inaczej można traktować przedostatni akapit jego tekstu:
„Żeby Polska po PiS-ie stała się faktem,
freelancerzy i pracujący w wielkich korporacjach muszą się dogadać z klasą ludową
z Miastka. To nie będzie takie trudne. Nawet bez badań Gduli wiemy, jak wiele
nas łączy. Że sekretarka z warszawskiej korporacji i sprzedawczyni z Miastka
tak samo chcą liberalizacji ustawy aborcyjnej. Że społeczeństwo wcale nie jest
tak homofobiczne czy konserwatywne, jak chcieliby tego politycy PiS. Że
dzielimy wiele problemów (stołecznej „klasy kreatywnej” też często nie stać na
ratę kredytu; ona też nie może się dostać do lekarza czy zapisać dziecka do
żłobka). Że wszyscy potrzebujemy państwa, które nie zostawia ludzi za burtą.”
Zwróćcie uwagę, że próżno tu
szukać powodu, dla którego społeczeństwo miałoby się odwrócić od PiS-u, bo tak
należy rozumieć to zaklęcie. W zasadzie wychodzi na to, że jedyną logiczną
zmienną, znowu jest tu aborcja. To trochę jak leninowska elektryfikacja, ale
czy nie będąc lewakiem można stawić takie kwestie na tej samej płaszczyźnie? To
prowadzi do horrendalnych wręcz wniosków. Ci freelancerzy, ta „klasa ludowa”,
która notabene pojawiła się i wczoraj w bełkociku pani Lubanuer…
Zaklęcia są domeną bajek, a
tutaj jest scena polityczna i społeczeństwo składające się z żywych ludzi, o
czym ideolodzy chętnie zapominają. Niemniej wypowiedź pana Zandberga,
świadcząca o tym, że kręci się we mgle własnych ideologicznych uwarunkowań,
przynajmniej przez kontrast wobec zgoła nieprzytomnych rozważań liderów PO i
Nowoczesnej wydaje się znośna. Oczywiście, jak na zagorzałego lewaka, ale
zawsze to coś.
Chciałbym jedynie uzyskać od
niego odpowiedź na dwa pytania:
1.
Dlaczego łaknie odsunięcia od władzy Prawa i Sprawiedliwości?
2.
Jeśli to nastąpi, w jaki sposób chce realizować swoje lewackie
marzenia, pod rządami triumwiratu PO, Nowoczesna, PSL?
No chyba, że wierzy we własne i
absolutne zwycięstwo, ale w takim przypadku, mógłby dodać akapit o roli
jednorożców i wróżek w obaleniu kaczystowskiego reżimu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz