Piłka nożna jest sportem, miliardowym biznesem, ale
też machiną propagandową. Niestety, ale to, co w wydaniu popularnym
przedstawiane jest za sukces, w rzeczywistości zwiastuje nadchodzący kryzys.
Już teraz, niekontrolowany dopływ pieniądza i amok właścicieli najbogatszych
klubów, wychodzi daleko poza granice sensownego biznesu.
Popatrzcie na to, wręcz histeryczne, gromadzenie
piłkarzy, kreowanie juniorów na światowe gwiazdy. Te wszystkie galaktyczne,
kosmiczne, historyczne… No, przecież brednia! Wielcy trenerzy, którzy zamiast
szkolić piłkarzy, opowiadają w mediach, że bez transferów za pół miliarda, nie
są w stanie osiągnąć sukcesu. Gówniarze, którzy po jednym udanym sezonie plują
na klub, który dał im szansę zaistnienia. Ligi, w których poważna rozgrywka
toczy się pomiędzy dwiema, trzema zespołami, podczas gdy reszta stanowi coraz
śmieszniejsze w swej bezradności tło.
Twierdzę, że obecny kształt piłkarskiego Olimpu, w
żadnym z przywołanych na wstępie aspektów, nie ma waloru pozytywnego. Codzienna
ligowa i pucharowa - do szczebla ćwierćfinału LM - rywalizacja, z co sezon
słabszymi rywalami, nie może w żaden sposób zostać uznana za sprzyjającą
rozwojowi graczy. Eufemizm „finansowe fair play” przetłumaczony prawidłowo, to
zakaz wydawania więcej, niż się zarabia. Taki to biznes. Aspekt propagandowy,
to nie chwała poszczególnych klubów, ale to, co politycy mogą ugrać na
istnieniu w ich państwach piłkarskich molochów. Dla takich korzyści, kryje się
finansowe machinacje, umarza długi, tworzy cuda fiskalne, by przedstawienie
mogło trwać.
Od lat najbogatsze (najwięcej wydające, najbardziej
rozwielmożnione) kluby rozpowiadają, że czas stworzyć prawdziwą ligę, gdzie ku
zachwytowi publiczności, będą mogły grać między sobą, nie potykając się o pętających
się im pod nogami maluczkich. Takie, rozumiecie, piłkarskie NBA, tylko broń
Boże, bez draftu. Taki ruch, choć wydaje się konsekwentnym ruchem ku zagładzie futbolu,
jaki znamy, jest oczywiście tylko bajaniem, ponieważ takie rozgrywki nie byłyby
w stanie zgromadzić budżetu, choćby na miarę Premiership.
Weźmy, szalenie topowy ostatnio klub, jakim jest
PSG. Identyfikacja z jego sukcesami, we Francji jest żadna, no chyba, że za
taką weźmiemy otaczającą go, delikatnie rzecz ujmując, powszechną niechęć.
Nawiasem pisząc, jego główny rywal z księstwa Monaco, też nie jest zbyt
popularny, o czym łatwo przekonać się, oglądając skróty meczów tamtejszej
ekstraklasy. W tym sezonie, proces alienacji PSG będzie się tylko pogłębiał.
Doczekamy się, mili moi, że słabiacy zaczną wystawiać na mecze z gigantami
swoje rezerwy, bo prawdę pisząc, po co kopać się z koniem?
I teraz spójrzcie na takie hipotetyczne rozgrywki,
gdzie będą grali sami wielcy. Nie wszyscy. Ups. Bez klubów z, Premiership, bo
tamtejsi kibice daliby im bobu, gdyby zostali bez swojej najlepszej w Kosmosie
ligi. No i bez Niemców, bo ci żartów nie znają. Tego się nie bójcie, to tylko
gadanie, by wymóc na FIFA/UEFA rozmaite drobne ustępstwa.
Tak, wszystko zmierza ku ścianie. Rozpędzone
piłkarskie stajnie ze swoimi galaktycznymi gwiazdami, absurdalnie rozwleczone,
inflacyjne rozgrywki pucharowe, rozdęte, oszukańcze budżety, ta cała magia,
która staje się nudna, gdy w końcu pieprznie w ścianę, nie będzie, czego
zbierać.
Wśród najdziwniejszych, najbardziej zabobonnych teorii ekonomicznych
dwudziestego wieku, można znaleźć „teorię nieograniczonego rozwoju” ukutą w
latach trzydziestych przez niejakiego Lawsona. Na szczęście, nie wiecie, o co
chodzi i wiedzieć nie musicie. Wystawcie sobie, że to zapomniane dziwactwo,
znalazło swoich nieświadomych czcicieli wśród działaczy i właścicieli klubów
piłkarskich.
Upraszczając: Współczesne piłka nożna jest po prostu wielką,
kolorową, zachwalaną przez medialnych naganiaczy piramidą finansową. I rypnie.
A huk będzie straszny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz