Nie aspirując do trzydziestoprocentowej elity, kontentując się byciem chamem, w dzieciństwie zmuszonym do nauki czytania, przesylabizowałem obydwa wywiady udzielone po amerykańskich wyborach przez profesora Marcina Króla. Jestem tak starym chamem, że w późnych latach osiemdziesiątych kupowałem spod kioskowej lady, redagowany przez niego miesięcznik Res Publica, którego wydawanie, jak ładnie opisuje to wikipedia, wynegocjował z reżimem. Trudno się dziwić, że do dziś pan profesor pozostaje pod wrażeniem inteligencji generała Jaruzelskiego.
Kto jest zainteresowany niezwykle interesującymi wywodami pana profesora, służę linkami, które znajdziecie na końcu tekstu. Te wywiady są o tyle ważne, że, o czym sami się wkrótce przekonacie, będą teraz nadawały ton wewnętrznej dyskusji elit. Najwyraźniej ktoś to skutecznie wynegocjował. Głębokie rozumienie współczesnego świata i przemian w nim zachodzących, sprawiają, że przemyślenia pana profesora, są odpowiedzią, na jaką czekało pogubione stado, miłujące przewagi, jakie daje im liberalna demokracja, w formie jaką znamy.
Za to prostacy naigrywają się z Marcina Króla, przywołując poniższy cytat:
„Nie chodzi o Unię Europejską, ale pewną duchową wspólnotę. Nie piją wina w Toscanii, nie jedzą ostryg w Bretanii, nie znają Europy z jej atrakcjami i kulturą. Kaczyński na wakacje jeździł do Sopotu.”
Mnie, drodzy moi, właśnie ten skromny fragment wywiadu naprowadził na tory do tego stopnia właściwe, że znalazłem w odmętach własnej niewiedzy, idealnego patrona dla naszych oświeconych elit intelektualnych. Jest nim bohater powieściowego cyklu Thomasa Harrisa, pan doktor Hannibal Lecter. W książkach, film ze względów oczywistych nie oddaje pełni autorskiego zamysłu.
Tak, śmiałem się, czytając „Milczenie owiec” a już dalsze części tetralogii powodowały u mnie bóle przepony, w miejscach gdzie Harris stara się budować w czytelniku myśl, że wysublimowane gusta i walory intelektualne, w jakimś stopniu unieważniają okrucieństwo i prymitywizm kanibalizmu, jako takiego. Refleksję nad dobrem i złem, zastępują w powieści listy wyszukanych potraw, win, lektur, utworów muzycznych i innych dzieł sztuki wysokiej. Nawet nie to jest śmieszne, a fakt, że wszystkie te subtelności są dość trywialne i oczywiste, nawet dla takiego prostaka jak ja. Biorąc pod uwagę, że „Milczenie owiec” zostało wydane w 1988 roku, mamy dodatkową zbieżność, niejako pokoleniową. W drugim tomie trafiamy, jakżeby inaczej, do Toscanii. To we Florencji dzielny erudyta pożywia się ludzkim mózgiem, czego Kaczyński, jako miłośnik sopockiej plaży w swej prostocie nigdy nie zasmakował, choć wszyscy wiemy, kto w tym całym Sopocie jest zameldowany.
Oczywiście, ani Harris, ani tym bardziej profesor Król nie są jakimiś tam cymbałami, biorącymi pozory intelektualnego poloru za istotny umysłowo walor. Obydwaj za to, ten pierwszy celowo, w ten sposób budują w odbiorcach swoich przemyśleń wrażenie wyższości, wykorzystując charakterystyczne dla słabszych, a wykształconych umysłów, zamiłowanie do snobizmu. W przypadku autora „Milczenia owiec” można ostatecznie przyjąć, że przyświecały mu cele edukacyjne, o tyle używanie podobnego schematu w ocenach politologicznych czy socjologicznych, budzi jedynie uczucie pogardy dla mniej wysublimowanych intelektualnie bliźnich. Najgorsze jest to, że taki właśnie jest cel podobnych wystąpień.
Pan profesor, podkreślający na życzenie rozmówcy, że dokładnie miał na myśli, to co powiedział, a mianowicie, że współczesne społeczeństwo składa się z trzydziestoprocentowej elity i siedemdziesięcioprocentowego chamstwa, uczciwie powinien dopowiedzieć, że panowanie tej pierwszej można zapewnić jedynie, gdy użyje się nagiej przemocy. Dla Ameryki widzi jeszcze szansę w tym, że „białe śmieci” zostaną zalane przez kolorową falę. To zupełnie tak, jakby cieszyć się, że powieściowego kanibala, zastąpią kanibale realni. Oszałamiająca, radosna perspektywa, prawda? W Polsce za to, z braku kolorowej, roześmianej, nowoczesnej fali, Jarosław Kaczyński upadnie na skutek buntu w PiS, wokół PiS, a następnie dzięki buntowi społecznemu, co znaczy, że jakby nie patrzeć, zostanie powalony przez chamstwo.
Na koniec istna perełka. Pan profesor, krytykując obecny stan i zachowanie naszej prześwietnej opozycji, ni z tego, ni z owego, wypowiada myśl, będącą wbrew jego zamiarom, niezwykłą wprost pochwałą strategii przyjętej przez Jarosława Kaczyńskiego, powołując się na dodatek na samego... Przeczytajcie sami:
„Kiedyś rozmawiałem z George Sorosem, który na zawsze nauczył mnie pewnej zasady. Jeśli jest jakiekolwiek przedsięwzięcie, muszą nim kierować dwie osoby: jedna zajmuje się tym, co jest bieżące, i druga, która myśli o przyszłości.”
Nawet Hannibal Lecter nie wpadł nigdy na pomysł, by zjeść samego siebie, choć byłoby to szczytem intelektualnego rozpasania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz