Wiem, że nudzę, ale powtórzę setny raz, że wiara we własną propagandę jest w polityce szaleństwem. Nie dość, że nudzę, to wychodzę na miłośnika PO i reszty tej bandy, bo w co drugim tekście ostrzegam ich przed robieniem głupot.
Jako ich wróg zawzięty powinienem raczej przyklaskiwać ich maniackim konceptom. Dobrze chociaż, że ich prawdziwi fani ino mnie wyzywają. I niech tak zostanie.
Wczoraj Platforma rzuciła forsę i swój przywódczy,
świeżo nabyty w sondażach autorytet na stół, tylko po to, by dostać solidnie w
pysk. Od początku było pewne, że oberwie, ale w swej głupocie brnęli do końca.
Mało tego. Dzisiaj, z racji licznych programów publicystycznych, gdzie zwykli
się wygłupiać, tym razem szczęśliwie za darmo, ich przedstawiciele, będzie
brnęła dalej. I jutro. I pojutrze. I...
Frekwencja. Żeby odnieść sukces na tym polu musieli
zgromadzić co najmniej dwieście tysięcy demonstrantów, żeby można było bajać o
trzystu, czy nawet pół milionie. Pozornie wydawało się to możliwe, biorąc pod
uwagę, że w samej Warszawie znaleźć można bez trudu, podobną ilość
zakamieniałych wrogów partii rządzącej. Dlaczego nie zaszczycili marszu swoją
obecnością? Odpowiedź jest banalna: Po pierwsze, nie wszystkim odpowiada
przywódcza rola PO, a po drugie, nie było żadnego sensownego powodu, by
maszerować, drąc japę, akurat szóstego maja. Tu tkwi ostrzeżenie grubszego
kalibru, ponieważ dotyczy prawdziwych, przyszłych wyborów i konceptu wspólnego
startu całej opozycji zjednoczonej przeciwko PiS, z oczywistych względów,
zebranej wokół najsilniejszej partii opozycyjnej.
A powód demonstracji? Przepraszam, ale poza
niezgodą, by Polską rządziła wybrana w wyborach partia, nie było żadnego, w
miarę jasno sprecyzowanego powodu, który mógłby zachęcić rzesze do udziału
demonstracji. Ciągłe, uparte stawianie na to, że uda się kłopoty i dyskomfort „elit”
połączyć z gniewem i energią tak zwanego ludu, nie ma żadnych racjonalnych
podstaw. Te „elity” (proszę się nie oburzać, cudzysłów jak najbardziej na
miejscu) są tak wytarte w ciągłej politycznej nagonce, że raczej zasługują na
miano politycznych wyciruchów. Delikatnie rzecz ujmując, ich autorytet uległ
drastycznej dewaluacji. Jakiś plus w ich histerycznym poparciu widzą chyba
jedynie partyjni przywódcy, by potem zabawnie, w ciszy gabinetów dziwić się, że
wielkie nazwiska kultury, intelektu czy gryzipiórkowstwa „tego kraju” nie nęcą
młodych ludzi.
Podam przykład. W oddalonym o dwanaście kilometrów
od mojego miasta Koninie, tuż przed Marszem Wolności, tak zwany Klub
Obywatelski zorganizował spotkanie z aktorką Dorotą Stalińską. Chyba dla
śmiechu w Młodzieżowym Domu Kultury. Miasto prawie stutysięczne, wedle wskazań
wyborczych dość przychylne Platformie i lewicy wszelkiej maści. Reklama taka,
że nawet w mojej Golinie na każdym słupie ogłoszeniowym co najmniej dwa
plakaty, a frekwencyjny efekt można obejrzeć pod poniższym linkiem, odsyłającym
na lokalny portal.
To tylko przykład, ale przykład ukazujący odchylenie
od realnej oceny sytuacji społecznej. Jeśli Kluby Obywatelskie miały być
odpowiedzią na Kluby Gazety Polskiej, to wyszła z tego konceptu efektowna
pustka. Rozdźwięk pomiędzy spodziewanym przez animatorów tego ruchu
zainteresowaniem, a osiąganymi efektami jest dla mnie zabawny, ale ich samych
oczywiście niczego nie uczy.
Żeby ktoś raczył powiedzieć coś nowego,
oryginalnego, ale próżne nadzieje. Codziennie na wszystkich kanałach
telewizyjnych, te same gęby plotą te same androny. Podlegają tym samym emocjom,
odstawiają wciąż ten sam spektakl. Polityk to nie kapela rockowa, że ktoś
nasłuchawszy się płyt, naoglądawszy koncertów w necie, kupuje bilet i pędzi na
stadion, żeby koniecznie obejrzeć to samo, ale na żywo. Choćby jeden z drugim
przemawiał na wiecu stojąc na głowie, Mickiem Jaggerem nie zostanie.
Jeszcze emocje. Mają w szeregach, nawet w pierwszym,
prawdziwych filmowców, z panią reżyser Holland na czele, a nie potrafią sklecić
scenariusza budzącego emocje. Niczym w jakiejś obłędnej tysiącodcinkowej
telenoweli, siedzą, ględzą, narzekają, straszą, jedzą sałatkę, myją naczynia,
znowu siadają, znowu ględzą... Wszystko na jednej nucie, w jednym
przewidywalnym rytmie. A nudzić, to już najgorsze z najgorszych.
Naprawdę chciałem się z nich wczoraj szczerze
pośmiać. Deszcz padał. Robić nie było specjalnie co, to włączyłem pudło.
Wytrzymałem pół godziny. Jedno ciekawe, że w Warszawie świeciło słońce.
Słońce Peru...
OdpowiedzUsuńA serio, to może i dobrze, że świeciło - nie można niskiej frekwencji zwalić na pogodę, wczoraj była w Wawie doskonała.
To są kwestie obrotowe. Ładna pogoda mogła wszak spowodować, że zwolennicy PO mogli wylegiwać się na łąkach, zamiast demonstrować.
OdpowiedzUsuń