Może się to wydać
dziwne, ale mnie osobiście, zmiana na stanowisku premiera niewiele obeszła. Z
pewnym, choć ledwie wartym wspomnienia oporem, przyjąłem wyniesienie pani Beaty
Szydło, tak i jej odejście kwituję i tyle. Należy jednakowoż zauważyć, że pani
premier wygrała dwie wyborcze bitwy z rzędu, czego w żaden sposób nie można
powiedzieć o nikim z grona ją odwołujących. Król (takie czasy, moi mili)
odwołał zwycięskiego hetmana, by wręczyć buławę beniaminkowi. Trzeba się
przyzwyczaić i tyle, choć moim zdaniem ta decyzja wskazuje, że obecna władza
przechodzi na pozycje obronne. Artyleria w miejsce lekkiej jazdy, to jakby
nieco nowocześniej, ale nie znamy pola kolejnych bitew, więc trudno orzec, czy
lepiej.
W samej zmianie
akurat nie ma nic złego, choć moment, forma i dziwaczność całego procesu nie
świadczy dobrze o strategicznych możliwościach samego monarchy. No, może nie
tyle strategicznych, co personalnych. Nie chcę tu bynajmniej porównywać pana
Morawieckiego do zgrai cymbałów wynoszonych w dawnych, słusznie zapomnianych
czasach przez pana Kaczyńskiego, ale nawet najzagorzalszy miłośnik jego
geniuszu przyzna, że zdarzały się mu całkiem dotkliwe porażki na tym polu.
Pan Mateusz ma
zarówno narzędzia jak i możliwości, by być dobrym premierem. Niestety,
wspomniany w poprzednim akapicie sposób w jaki go nominowano, niezawodnie
położy się cieniem na pierwszych miesiącach jego rządów. Z jednej strony to
dobrze, ponieważ polityk, który obejmuje taki urząd nie jest od wzbudzania entuzjazmu,
a od ciężkiej pracy, ale sądząc po reakcjach co zapalczywszych zwolenników PiS,
łatwo miał nie będzie. I nie pomoże serwilistyczna, zahaczająca już o obłęd propaganda
lejąca się z Woronicza, tym bardziej, że nawet najtwardsza głowa pojmie, że
wśród mechanizmów rządzących tą służalczą narracją, czego jak czego, ale
szczerości nie ma na pewno.
Inną rzeczą jest
kwestia dotychczasowych sukcesów rządzącej ekipy, w tym oczywiście samego pana
Morawieckiego. Z błędami stosunkowo łatwo sobie poradzić, naprawiając je, także
te personalne, choćby poprzez wymianę ministrów. Gorzej z sukcesami, które albo
trzeba pomniejszyć, albo przypisać w całości nowemu premierowi, a tak się po
prostu nie da, nawet jeśli zostały osiągnięte w dziale, za który dotychczas
odpowiadał, bo to jednak praca zbiorowa.
Wbrew pozorom jest to
poważny problem, dotyczący bezpośrednio partii rządzącej składającej się jednak
z żywych ludzi, o czym niektórzy chętnie zapominają. Odchodząc od paraleli
królewsko-hetmańskiej i nawiązując do naszych, łatwiej przyswajalnych czasów:
Awansowaliśmy na MŚ w piłkę kopaną, ale czy gramy naprawdę na tyle dobrze, by
odnieść w Rosji znaczący sukces? To może zmieńmy zimą Adama Nawałkę na wspanialszego,
choćby zagranicznego trenera? Gdyby to pomogło w zdobyciu złotego cielaczka,
czemu nie, ale jeśli dostaniemy w cymbał… Sami sobie dopiszcie.
Nie należę do ludzi,
którzy wznoszą politykom pomniczki, czy publikują kwietne wiązanki, co ma taką
dobrą stronę, że po nich nie płaczę, nie wymagając jednocześnie, by oni z kolei
wsłuchiwali się w mój głos. Jeszcze tego brakowało! Na takich, z pewnością bym
nie głosował. Chętnie przyznaję rację, że mylę się częściej niż oni, zasadniczo
poza jedną kwestią, a mianowicie personaliami. Niech wyjdę na pochlebcę nowego
premiera, ale nie wyczuwam w nim łajdaka. Dobra, wystarczy serwilizmu i
pochwał.
Jeszcze jedno.
Najgorsze, podkreślam, byłoby dowiedzieć się, że zmiana premiera została wymuszona
już to przez naciski wewnątrz koalicji, już to przez pana Prezydenta, że o
naciskach zewnętrznych nawet nie wspomnę, ponieważ kto raz ulega, zawsze ulega.
I to jest chyba oczywiste. Reszta to proza życia. Zaczęły się porównania, próby
bilansu i całe to publicystyczne trele morele. W tym wszystkim siedzę sobie
spokojnie, ponieważ w polityce nie mam beneficjów, a tylko starannie oznaczonych
wrogów. Dopóki nikt nie każe mi, mieć ich za przyjaciół, szable odpoczywają na
szafie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz