Jest w tym coś niesamowitego, że w Polsce nie dzieje
się praktycznie nic, a jednocześnie coraz częściej pojawiają się opinię, że
trwa tu rewolucja. Nie tylko u nas, ale nasza jest jakby gwałtowniejsza. Co
prawda chodząc po ulicach, czy gdzie kto tam lubi chodzić z katalogiem
syndromów charakteryzujących przeciętną rewolucję pod pachą trudno dostrzec
choć jeden, ale skoro tak twierdzą ludzie, których przodkowie wyleźli na światło
dzienne przy okazji dziejowych przewrotów warto się temu przyjrzeć. Rewolucja
bezobjawowa, rewolucja, której nie przyklaskuje lewactwo. Po prostu dziw nad
dziwy. Szczególnie bawi, że zgodnie z wszelkimi prawidłami, skoro trwa
rewolucja musi objawić się konserwatywna reakcja i owszem jest, ale składa się
jak raz z liberałów i lewicy.
Ci zaś, zupełnie jak nie oni, nawet nie przygotowali
pod swoje działania podwalin teoretycznych. Może słabe głowy, a może
narracyjnie bardziej opłacalne wydały im się histeryczne pokrzykiwania i
mnożenie przymiotników.
Nagle, ni z gruszki ni z pietruszki lud jest dziką,
prymitywną i wrogą wszystkiemu co szlachetne siłą. Niesamowite! Nawet sama
demokracja stała się czymś w rodzaju totalitarnego przymusu, bo jakże to tak,
żeby zwycięska partia rządziła krajem? Jakim niby prawem? Przecież normalnym
państwie nie ma takiego zwyczaju! W normalnym państwie bowiem do wyboru są tylko
partie słuszne oraz ohydny margines. Status quo musi być zachowane, a interesy
nienaruszone. Rewolucje są owszem wspaniałe, ale tylko takie na których można
zarobić. Ich serce musi bić co najmniej nad Tamizą, nie żeby ktoś sobie coś
samemu wymyślał. Dlatego nasza bezobjawowa rewolucja jest tak przerażająca,
choć nie wydaje się, żeby była zaraźliwa.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że poza składanymi
codziennie deklaracjami nasza osobliwa opozycja nie robi kompletnie nic, by
przechylić na swoją stronę polityczne szale choćby poprzez wygranie kolejnych
wyborów. Oni całą nadzieję pokładają w presji zewnętrznej. Nie zauważają, albo
zauważyć nie chcą, że nawet gdy taka presja okaże się skuteczna, oni sami
niekoniecznie będą jej beneficjentami. To nawet dość mało prawdopodobne,
ponieważ nie sprawdzili się jako przedstawiciele interesów państw
zainteresowanych przegrywając wybory i przerywając zmierzający do szczęśliwego
zakończenia proces integracyjno-kolonizacyjny. Reszta jest po prostu biznesem,
o którym chętnie, acz w innych okolicznościach mawiają, że nie ma w nim miejsca
na sentymenty.
Nie mogą przecież liczyć na niemiecką kawalerię,
która wyzwoli ich z twierdzy, w której sami raczyli się zamknąć. A wiadomo co
się dzieje z oblężonymi, gdy odcinane są kolejne szlaki zaopatrzenia. Najpierw
zjada się konie, psy, koty i szczury, a potem… Po prostu strach pomyśleć. Na
dodatek kierują swe apele o pomoc w kierunku instytucji, które same szukają już
tylko odpowiednich murów, by się za nimi zamknąć. Jest to próba zwalczenia
bezobjawowej rewolucji bezobjawową interwencją. Smuci jedynie, że w tym
zamieszaniu zdarzają się i tacy, którzy z wielką ochotą przekraczają linię
wyznaczającą najzwyczajniejszą w świecie zdradę, a to tylko z powodu obrony
własnego interesu. Trudno, już nie tylko pojąć, ale i tolerować podobne
ekscesy, ale na razie i kara za nie jest również bezobjawowa.
Jeśli ktoś sądzi, że to co napisałem jest bujdą i
przesadą niech przypomni sobie i zastanowi się nad emocjami jakie wzbudziły
amerykańskie wybory. Zupełnie jakby nasi opozycyjni mądrale sądzili, że jeśli
wygra pani Clinton wpadną tu Jankesi i zrobią porządek z Kaczyńskim. To ci
dopiero kalkulacja! Nie? Przecież już teraz, patrząc w przyszłość wyglądają
zbawienia po kolejnej zaoceanicznej elekcji.
To koncepty jednocześnie starannie
ukryte i równocześnie jawne. Można rzec, że geopolityka zawróciła niektórym w
głowach, jak raz przed wyborami samorządowymi, które znowu, jak sami mówią i
piszą mogą przynieść rewolucyjną zmianę w samorządach. I tak wracamy na
początek tego krótkiego tekstu. Rewolucja goni rewolucję, ale przynajmniej w moim
miasteczku z żadnej latarni nie zwisa nawet najmarniejszy sznurek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz