W danych czasach,
gdy istniało produkujące rozmaite dobra techniczne państwo NRD osobliwą zabawą
było czytanie sformułowanych w najdziwniejszej polszczyźnie instrukcji obsługi
wytworów niemieckiej technologii. W mojej małoletniej głowie zrodziło się
wówczas pytanie, czy naprawdę w ojczyźnie „dobrych Niemców” nie ma choć jednego
Polaka, który potrafiłby po polsku i bez dziwactw opisać zasady działania
młynka do kawy?
W zasadzie
przeciętnemu Polakowi żadna instrukcja nie jest potrzebna, ponieważ nade
wszystko ceni własną intuicję i zanim zacznie mielić kawę najpierw założy
stosowną pokrywkę z przezroczystego plastiku. To niby dobrze, bo taki Francuz
to bez instrukcji zaraz wsadzi palec między ostrza i bieda. Inny znowu
Amerykanin wsadzi palec umyślnie i zaraz z tym krwawiącym palcem pędzi po
milion dolarów odszkodowania. Dlatego nowoczesny młynek nie uruchomi się bez
założenia pokrywki. Z drugiej strony jesteśmy narodem masowo lekceważącym
czytanie umów, ze szczególnym uwzględnieniem tego, co zapisano w niej maczkiem
na przedostatniej stronie.
W ogóle nie
przyjmujemy do wiadomości, że ten często nieczytelny zapis jest kluczowy i bez
niego nikt by z nami w ogóle żadnej umowy nie podpisywał. W kwestiach naprawdę
ważnych, bo dotyczących nie młynka do kawy, a państwa i narodu, z racji formy
ustrojowej w jakiej żyjemy umowy za nas podpisują nasi przedstawiciele i z
konieczności zadowolić się musimy lekturą szumnego, spisanego pięknie i
kaligraficznie wstępu. A kto się przemógł, wszystko przeczytał i zaczął się
drzeć, ten był i jest w najlepszym wypadku pieniaczem i histerykiem.
Stąd coraz
dziwniejsze problemy i zwroty w zmaganiach o zmianę naszego statusu w Unii
Europejskiej. Patrząc od strony unijnych elit podpisaliśmy coś w rodzaju umowy kredytowej,
której zabezpieczeniem jest nie tylko Polska jako terytorium, ale my sami,
przynajmniej w zakresie takim, w jakim pozbyliśmy się suwerenności. Przyjaźni
temu kontraktowi twierdzą, że jest to 30- 40%. Inni, że dużo więcej, ale w
zasadzie nikt już o tym nie wspomina, skoro w narodzie nadal panuje ogólny
zachwyt nad naszym członkostwem, a najgroźniejszą pogróżką wobec partii
rządzącej wydaje się propagandowy zarzut, że z tak ukochanej Unii chce nas
wyprowadzić.
W skrócie
obserwujemy właśnie próbę przesunięcia na naszą korzyść, odzyskania pojedynczych
procentów i co za tym idzie zmiana pozycji państwa z jawnie klientystycznego na
partnerski. Proces ten odbywa się na tak wielu poziomach, że uchwycenie jego
istoty jest prawie niemożliwe dla przeciętnego odbiorcy. Całość przypomina
dziwny taniec, pełen wahań, wycofań, podkręceń tempa, zwolnień aż do
całkowitego zastygnięcia. To nie zrywanie lin, a przecinanie pojedynczych nitek
i tak być musi, ponieważ akurat na tyle możemy sobie w tej chwili pozwolić.
Na naszą korzyść,
paradoksalnie, działa rwetes towarzyszący przesuwaniu granic polskiej
suwerenności, zarówno ten wewnętrzny jak i zewnętrzny. Im większy opór wobec
zmian tym lepiej, ponieważ dzięki niemu tworzy się i od razu hartuje odnowiona
myśl państwotwórcza. Szersza niż typowe dla polityków „byle do jutra”, a
odpowiedź na nią coraz bardziej przypomina wierzganie rozkapryszonego bachora,
który rzuca się na podłogę w sklepie chcąc wymusić zakup pożądanych przez
siebie słodyczy. I to jest dobre.
Przy okazji możemy
przekonać się, jak silne zabezpieczenia mają u nas interesy, delikatnie rzecz
ujmując, nie do końca zbieżne z naszym. Pomijając ludzi szczerze prostych,
którzy nadal wierzą w europejską demokrację i sprawiedliwość, a są to ludzie, którzy
pewnie wierzą i w to, że bank udziela im kredytów z przyrodzonej systemowi sympatii,
mamy coraz częściej do czynienia z autentycznym wewnętrznym wrogiem. Wbrew
pozorom i deklaracjom werbalnym, bynajmniej nie będących opozycją wobec
rządzących, a wobec samej próby odzyskania przez Polskę jakiejkolwiek
podmiotowości. To wyznawcy i czciciele tego, co zapisane najdrobniejszym
drukiem, a często wręcz atramentem sympatycznym gdzieś na marginesach
dokumentów.
Przed laty dostali
instrukcję obsługi Polski. Co ważniejsi pewnie w czasach, gdy jeszcze istniało
wspomniane na wstępie NRD. Rzecz w tym, że choć mielą, terkocą młynkiem propagandy
wobec ekspresu ciśnieniowego stają bezradni. Potrafią włączyć do gniazdka, ale
kawa z dydusiów nie leci, więc pchają do środka paluchy. I to też jest dobre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz