niedziela, 30 września 2018

Instrukcja obsługi Polska und Polaki


W danych czasach, gdy istniało produkujące rozmaite dobra techniczne państwo NRD osobliwą zabawą było czytanie sformułowanych w najdziwniejszej polszczyźnie instrukcji obsługi wytworów niemieckiej technologii. W mojej małoletniej głowie zrodziło się wówczas pytanie, czy naprawdę w ojczyźnie „dobrych Niemców” nie ma choć jednego Polaka, który potrafiłby po polsku i bez dziwactw opisać zasady działania młynka do kawy?

W zasadzie przeciętnemu Polakowi żadna instrukcja nie jest potrzebna, ponieważ nade wszystko ceni własną intuicję i zanim zacznie mielić kawę najpierw założy stosowną pokrywkę z przezroczystego plastiku. To niby dobrze, bo taki Francuz to bez instrukcji zaraz wsadzi palec między ostrza i bieda. Inny znowu Amerykanin wsadzi palec umyślnie i zaraz z tym krwawiącym palcem pędzi po milion dolarów odszkodowania. Dlatego nowoczesny młynek nie uruchomi się bez założenia pokrywki. Z drugiej strony jesteśmy narodem masowo lekceważącym czytanie umów, ze szczególnym uwzględnieniem tego, co zapisano w niej maczkiem na przedostatniej stronie.

W ogóle nie przyjmujemy do wiadomości, że ten często nieczytelny zapis jest kluczowy i bez niego nikt by z nami w ogóle żadnej umowy nie podpisywał. W kwestiach naprawdę ważnych, bo dotyczących nie młynka do kawy, a państwa i narodu, z racji formy ustrojowej w jakiej żyjemy umowy za nas podpisują nasi przedstawiciele i z konieczności zadowolić się musimy lekturą szumnego, spisanego pięknie i kaligraficznie wstępu. A kto się przemógł, wszystko przeczytał i zaczął się drzeć, ten był i jest w najlepszym wypadku pieniaczem i histerykiem.

Stąd coraz dziwniejsze problemy i zwroty w zmaganiach o zmianę naszego statusu w Unii Europejskiej. Patrząc od strony unijnych elit podpisaliśmy coś w rodzaju umowy kredytowej, której zabezpieczeniem jest nie tylko Polska jako terytorium, ale my sami, przynajmniej w zakresie takim, w jakim pozbyliśmy się suwerenności. Przyjaźni temu kontraktowi twierdzą, że jest to 30- 40%. Inni, że dużo więcej, ale w zasadzie nikt już o tym nie wspomina, skoro w narodzie nadal panuje ogólny zachwyt nad naszym członkostwem, a najgroźniejszą pogróżką wobec partii rządzącej wydaje się propagandowy zarzut, że z tak ukochanej Unii chce nas wyprowadzić.

W skrócie obserwujemy właśnie próbę przesunięcia na naszą korzyść, odzyskania pojedynczych procentów i co za tym idzie zmiana pozycji państwa z jawnie klientystycznego na partnerski. Proces ten odbywa się na tak wielu poziomach, że uchwycenie jego istoty jest prawie niemożliwe dla przeciętnego odbiorcy. Całość przypomina dziwny taniec, pełen wahań, wycofań, podkręceń tempa, zwolnień aż do całkowitego zastygnięcia. To nie zrywanie lin, a przecinanie pojedynczych nitek i tak być musi, ponieważ akurat na tyle możemy sobie w tej chwili pozwolić.

Na naszą korzyść, paradoksalnie, działa rwetes towarzyszący przesuwaniu granic polskiej suwerenności, zarówno ten wewnętrzny jak i zewnętrzny. Im większy opór wobec zmian tym lepiej, ponieważ dzięki niemu tworzy się i od razu hartuje odnowiona myśl państwotwórcza. Szersza niż typowe dla polityków „byle do jutra”, a odpowiedź na nią coraz bardziej przypomina wierzganie rozkapryszonego bachora, który rzuca się na podłogę w sklepie chcąc wymusić zakup pożądanych przez siebie słodyczy. I to jest dobre.

Przy okazji możemy przekonać się, jak silne zabezpieczenia mają u nas interesy, delikatnie rzecz ujmując, nie do końca zbieżne z naszym. Pomijając ludzi szczerze prostych, którzy nadal wierzą w europejską demokrację i sprawiedliwość, a są to ludzie, którzy pewnie wierzą i w to, że bank udziela im kredytów z przyrodzonej systemowi sympatii, mamy coraz częściej do czynienia z autentycznym wewnętrznym wrogiem. Wbrew pozorom i deklaracjom werbalnym, bynajmniej nie będących opozycją wobec rządzących, a wobec samej próby odzyskania przez Polskę jakiejkolwiek podmiotowości. To wyznawcy i czciciele tego, co zapisane najdrobniejszym drukiem, a często wręcz atramentem sympatycznym gdzieś na marginesach dokumentów.

Przed laty dostali instrukcję obsługi Polski. Co ważniejsi pewnie w czasach, gdy jeszcze istniało wspomniane na wstępie NRD. Rzecz w tym, że choć mielą, terkocą młynkiem propagandy wobec ekspresu ciśnieniowego stają bezradni. Potrafią włączyć do gniazdka, ale kawa z dydusiów nie leci, więc pchają do środka paluchy. I to też jest dobre.    






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz