Nie nadaję się do wielu rzeczy, ale do polityki nie nadaję się w sposób szczególnie jaskrawy. Owszem, mogę i lubię komentować, ale uczestniczyć czynnie w życiu politycznym nie mógłbym w żadnym razie, bo to zbiór pewnych rytuałów i zachowań, do których należy podchodzić w sposób entuzjastyczny i otwarty. Zapewniam Was, że dosłownie z każdej konwencji dowolnej partii, o ile nie zostałbym wyprowadzony przez ochronę jako wróg czy prowokator, to na pewno zapamiętany jako taki. Po pierwsze śmiałbym się w nieodpowiednich miejscach, po drugie nawet pod grozą wykręcenia ucha nie byłbym w stanie niczego skandować, a nawet entuzjastycznie oklaskiwać kogokolwiek, choćbym z sednem jego przemowy zgadzał się w stu procentach.
To bynajmniej nie jest powód do dumy, to skaza. Pewien rodzaj aspołeczności, która nie pozwala traktować wycinka jako całości, która każe złościć się i buntować w kwestiach zgoła niezauważalnych dla większości, takich na przykład jak używanie niedopasowanych do sprawy, zbyt wielkich kwantyfikatorów, albo wprowadzania do politycznej debaty zwrotów zaczerpniętych z korporacyjnej nowomowy. Z tym wszystkim każda propaganda tylko mnie śmieszy, choć jednocześnie nieco przerażający są ludzie, którzy ją powtarzają z ogniem w oczach. Wiem, tak było zawsze i właśnie na tym „zawsze” się wspieram.
O czekającej nas przyszłości politycznej więcej można dowiedzieć się zaglądając w przeszłość przez lufcik czasu, niż z zapowiedzi futurologów, socjologów i politologów razem wziętych. Nie dlatego bowiem upadła Republika, że Cezar przekroczył Rubikon, ale z powodów zgoła prozaicznych, takich jak korupcja, łamania praw większości przez oligarchiczną arystokrację, okradanie państwa na niebywałą wręcz skalę i narastający rozdźwięk między uroczystymi deklaracjami a rzeczywistością. Czy August zmienił ustrój? Nie. Czy wszystko się zmieniło? Owszem.
Powszechnie znamy te czasy jako anegdotę z wypisów szkolnych czy filmowych, że Neron palił i prześladował Chrześcijan, że Kaligula i jego koń, że Klaudiusz się jąkał i takie tam. Nadal Brutus jest dla niektórych symbolem walki o wolność i (co już tylko śmieszy) demokrację. Warto przy tym wiedzieć, że gdy szykował się do swojej ostatecznej klęski, spustoszył prowincję, gdzie formował swą armię do tego stopnia, że August na dwadzieścia lat musiał zwolnić ją z wszelkich obciążeń, żeby miejscowi, którzy nie zginęli w ramach walki o wolność, nie wymarli z głodu.
Nie odbiegam od tematu, ponieważ chcę wam powiedzieć o cenie, jaką ktoś nadal może od was zażądać za obronę własnych przywilejów. To dawne, niemalże legendarne czasy, ale pamiętajcie, że legendarne czasy są zawsze. Przy czym historia wcale nie zatacza żadnych kół, to bajki. To tylko rzeczywistość ciągle wymaga nowych rozwiązań, aby łajba cywilizacji nadal płynęła, a że problemy i sytuacje są ciągle podobne, to wina albo zasługa człowieka, który tak naprawdę zawsze jest taki sam, ze wszystkimi blaskami i cieniami swojej niepodległej osobowości.
Tylko szczęśliwie miniony dwudziesty wiek opanowany maniami ideologicznymi był haniebnym wyjątkiem w naszych wspólnych dziejach. Obecnie demiurgowie zła znowu próbują skazić ludzką cywilizację ideologicznymi maniami, ale tym razem, nim twardo staną na nogach, dostaną po łbach. I to niech będzie optymistyczny akcent tych wywodów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz