Czy Rosjanie mogliby zmiażdżyć opór Ukrainy? Oczywiście. Wystarczą zmasowane bombardowanie miast i hekatomba ofiar wśród cywilów. Mogą to zrobić bez użycia broni nuklearnej, ale w ten sposób uczyniliby swoją inwazję bezsensowną. Nie chodzi bynajmniej o to, że agresor ma czułe serduszko, bo nie ma. Jak widać niewiele też ich obchodzą reakcje świata, na zasadzie, że i tak wszystko mija, a ludzka pamięć, o ile w grę wchodzi forsa, bynajmniej nie na końcu. Celem jest bowiem rządzenie Ukrainą i Ukraińcami. Dlatego miało iść szybko i stosunkowo łatwo. Nie poszło i Kacap stanął przed problemem. W tej chwili nawet zdobycie Kijowa i zainstalowanie własnego rządu niewiele da, ponieważ wydarzenia stworzyły taką dynamikę, że świat, choćby chciał i nie wiem jak był przez Rosję skorumpowany już takiego rozwiązania problemu nie zaakceptuje. Gwarancje milczenia i niechętnej, a może i pełnej oburzenia aprobaty, które niewątpliwie otrzymał na drodze dyplomatycznej od przedstawicieli niektórych państw zachodnich zostały już unieważnione. Można oczywiście do nich wrócić, ale to musiałoby potrwać, a czasu nie ma.
Cała rosyjska ofensywa utknęła w stanie pewnej niemożności i nie chodzi o sukcesy, porażki czy zaniechania militarne. Rosja ma znaczne rezerwy, które może i będzie przesuwać na Ukrainę, będzie maszerować, wjeżdżać, robić desanty, nękać ostrzałem, ale dotychczasowe efekty wobec już użytych nakładów nie wyglądają najlepiej. To nie symulacja komputerowa, których pewnie przeprowadzono setki, ale operowanie żywym organizmem armii, wobec oporu obrońców. Pierwsza rzecz, która szczególnie dziwi i być może jest powodem kacapskiego ambarasu jest silne przekonanie rosyjskich elit wojskowych, że w zasadzie nie natrafią na poważniejszy opór. To musiało wynikać z jakichś analiz, pewnie opartych na prawdziwym zresztą przeświadczeniu, że Ukraińcy nieszczególnie, delikatnie rzecz ujmując, cenią swój rząd czy swoje państwo, a być może państwowość jako taką. I po takich przenikliwych analizach udało się Kacapowi zmienić, prawie natychmiast odwrócić to nastawienie. Sukces jak cholera! Rosja przywykła do atakowania z pozycji Boga, przed którego siłą same gną się kolana. Wiara w to jest powszechna wśród rosyjskiego ludu i wspina się ta wiara po szczeblach kompetencji i władzy, aż do tronu na którym zasiada Putin. Po drodze nikt tego przeświadczenia nie zaneguje, nie podda w wątpliwość, nie zwróci uwagi na możliwe problemy czy reperkusje inwazji, a nawet jeśli, jest to głos osobny, nie służący karierze takiego defetysty.
Z podobnym problemem mierzy się rosyjska armia, organizm ogromny, ale wielce zróżnicowany pod względem siły, skuteczności i przeznaczanych nań nakładów. Każda wielka armia tak miała i rzecz w tym, jak sprawnie dowodzący potrafią utrzymać jej morale poprzez skuteczną aprowizację, utrzymywanie linii dostaw paliwa, amunicji, żywności, leków i tak dalej. Braki logistyczne i w zaopatrzeniu są zawsze problemem sygnalizującym słabość i zachęcającym przeciwnika do działania. W przypadku obecnej rosyjskiej agresji jest to problem, co już widać, narastający, a jego przyczyna jest zgoła podobna do opisanych powyżej błędnych w tworzeniu analiz. Każda armia ma do tego w swoich szeregach złodziei, głupców i ludzi zajmujących stanowiska daleko powyżej swoich kompetencji, a podejrzewam, że armia rosyjska, o ile akurat nie defiluje po Placu Czerwonym, ma ich znacznie więcej niż przeciętna. Do tego szczególnie w systemie rosyjskim wszystko musi po prostu być w jak najlepszym porządku, ku zadowoleniu przełożonych. Tak tworzy się piramida, powiedzmy, półprawd. W trakcie ofensywy staje czołg, bo zabrakło paliwa. Nie znaczy to, że jego załoga po drodze rozsprzedała go, by nabyć wódkę. Taki czołg na przejechanie odcinka X potrzebuje sto litrów paliwa. Nasze palą sto dziesięć, ale to niedobrze, to zapewnimy, że dziewięćdziesiąt siedem, to może dowódcy premia wpadnie. Dalibyśmy żołnierzom porcje na dwanaście dni, ale te łobuzy albo zeżrą od razu, albo sprzedadzą, to damy na trzy dni i jakoś się dowiezie. I tak dalej, w ten właśnie deseń. To jakoś przechodzi na poligonie, nawet największym, ale tu nie poligon.
I co ma myśleć żołnierz najpotężniejszej, wedle odwiecznego przekonania, armii świata, który ma się gdzieś przedzierać z narażeniem życia, skoro wie, że jego armia dysponuje środkami, które mogłyby natychmiast oczyścić mu drogę, ale nie może czy nie ma zamiaru ich użyć. I jeszcze, co bardzo dziwne, może zginąć na zawsze i nieodwołalnie. Trudno tak walczyć, nawet bez wydumanej racji moralnej, o ile rzecz nie w naciskaniu śmiercionośnych guziczków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz