niedziela, 6 lutego 2011

Dom Elżbiety CV





- Masz rację. Nie lubię przegrywać. – Robert patrzył odważnie w wijącą się ze złości Carlotę – A ty? Wiesz, że już przegrałaś, więc ostatnim twoim trupim tchnieniem, chcesz zniszczyć to co tu, w tym domu zaczęło kiełkować? Coś zrozumiałem, gdy kilka dni temu rozmawiałem z Elą. Przywiodła mnie tu co prawda całkiem inna sprawa, ale…

- Chciałeś, no przyznaj się – zachichotała – żeby Ela cię zauważyła.

- Tak. Masz rację, chciałem. Wdychałem zapach tego domu, bo on mi się kojarzył z czymś lepszym, wyższym. Pewnie mam kompleks syna służącej. Elżbieta jawiła mi się jako spełnienie moich marzeń. I cóż, wszedłem, trochę obcesowo zacząłem ją czarować i ona wtedy powiedziała, że ten zapach…że on jest zły. Teraz wiem, że miała rację, to ty rozsiewasz go razem ze złem. Dajesz namiastki. Szafujesz tym, co do ciebie nie należy. Kim ty do diabła jesteś?

- Mówiłam. Nie słuchałeś? Jestem początkiem i końcem. Jestem rozkoszą i torturą. Pożądaniem i cierpieniem – Miała ogień w oczach. Twarz znów stała się piękna i było w niej tyle namiętności, że aż oboje się wystraszyli.

Czuli, że słabną, że znów ma nad nimi przewagę. Piotr ruszył nieświadomie w jej stronę, a ona ukazując równy rząd białych zębów wabiła go jak modliszka. Robert chwycił go za rękę, ale Pawlicki jakby tego nie czuł i parł w stronę Carloty jak na zatracenie.

- Zostaw go! – Krzyknął przerażony.

- Dlaczego? On sam tego chce. Ma już dość kłopotów z naszą dziedziczką. Ciesz się, będziesz miał wolne pole do popisu. Jak uda ci się ją odnaleźć. Jeżeli mistrz ci ją odda. Choć sądzę, że miał na nią ogromną ochotę, zwłaszcza jak mu się wyślizgnęła przedtem. – Zsunęła z ramion suknię i ukazała piękne, jędrne piersi. – Czy ona ma takie piersi, zobacz? Zsunęła suknię do pasa, by za chwilę opadła z niej całkiem. – Powiedz jaka kobieta może pochwalić się tak idealnym ciałem? A ja jestem jeszcze mistrzynią w sztuce kochania.

- To nie jest realne ciało, złudo, maro! A nie możesz być mistrzynią w tej sztuce, bo nie potrafisz kochać. – Robert bronił się ostatkami sił, wstrzymując jak mógł oniemiałego Piotra, który zachowywał się jak zahipnotyzowany.

- Dotknij, a przekonasz się, że jestem prawdziwa – nagle znalazła się obok niego, emanująca erotyzmem. Robert przełknął ślinę i próbował nie patrzeć na nią, bo czuł, że za chwilę sam będzie w takim samym stanie jak Piotr.

- Odejdź – szepnął, choć chciał krzyknąć i zacisnął powieki. Wtedy usłyszał krzyk. Wyraźnie dochodzący gdzieś zza ściany.

Carlota szybko przemieściła się na swoje dawne miejsce. Jakby tam próbowała coś ukryć.

- Tam za tobą jest przejście? Tam ją więzicie?

- Może. Oddaj mi wreszcie Pawlickiego, to cię tam wpuszczę. – Zaproponowała.

- Chcesz mnie oszukać. Nie, nigdy w życiu nie zrobię już Piotrkowi świństwa. Ne oddam go w twoje szpony. A i tak mnie musisz przepuścić, bo wiesz, ze na miłość nic nie możesz poradzić. Odsuń się!

- Wiesz, ze nawet jeśli cię puszczę, będziesz musiał stanąć oko w oko z mistrzem?

- Nie boję się. – szarpnął Piotra za ramię. Ten jakby zaczął dochodzić do siebie. Był co prawda jak zbudzony z letargu, ale posłusznie ruszył za Robertem.


Przechodząc obok niej, poczuł zapach i to jej ciało. Przez moment chciał ją dotknąć, wziąć w ramiona…zatracić się. Potrząsnął głowa, jakby odganiając od siebie te myśli. Tamta zaśmiała się perliście, aż zafalowały jej nagie piersi.

Przemógł jednak pożądanie i odsunął ją zdecydowanym gestem, wtedy znów się zmieniła. Jej twarz zaczęła nabierać czegoś zwierzęcego, a ciało, stawało się mniej atrakcyjne.
Teraz wyraźnie zobaczył wyżłobioną dziurę w ścianie i sączące się tam światło. Pociągnął za sobą Piotra i już miał wchodzić, gdy usłyszał, że ktoś schodzi po schodach. Odwrócił się. Ze schodów schodził Janusz i zawołał – Zaczekaj. Idę z wami. Wiem coś, co ich unicestwi na zawsze.

Carlota zasyczała i rozpłynęła się jak gradowa chmura.

4 komentarze: