Zabawni są politycy chcący zbawić polską piłkę nożną, pokonując PZPN.
Ich propozycje, nawoływania do przejrzystości struktur, demokratyzacji, dopuszczenia krwi świeżej a pracowitej, młodych i uczciwych menadżerów i temu podobne banialuki, nie zasługiwałyby na uwagę, gdyby nie zabawny kontekst.
Oto wypowiadają się o PZPN ludzie tkwiący w strukturach partyjnych, w których nijak nie można dopatrzyć się realizacji postulatów, zgłaszanych wobec “Związku”
Ludek partyjny, na co dzień żyjący z dotacji budżetowych dziwnie radykalizuje się wobec stowarzyszenia żyjącego z własnych środków.
PZPN, mimo wszelkich możliwych zastrzeżeń, jakie są wobec niego podnoszone, jednak organizuje rozgrywki w których bierze udział kilkanaście tysięcy drużyn, czego o partiach politycznych, nie sposób napisać bez śmiechu.
Ludek partyjny pędzi z receptami na uzdrowienie piłki kopanej, a nie potrafi uzdrowić własnych struktur. Dziwactwo!
Ludek partyjny nie wie gdzie uderzyć, w związku z czym, wyartykułowane przez polityków propozycje zmian są w najlepszym przypadku śmieszne.
Jeśli wrogiem polskiej piłki jest PZPN, pierwszym krokiem przed podjęciem bitwy, powinno być rozpoznanie terenu wroga.
Jeszcze nie spotkałem się w mediach, na przykład, z postulatem zwalniającym dół piłkarskiej piramidy z obciążeń finansowych kreowanych przez PZPN. Można przeczytać o milionach przewalających się w ramach związku, ale nikt z tych, którzy mogliby realnie pomóc lokalnej piłce, nie raczy powiedzieć rzeczy oczywistych.
To na tym, najniższym poziomie, w ligach okręgowych, klasach A czy B jest matecznik polskiego futbolu. Żadne orliki, żadne komercyjne szkółki piłkarskie, żadne Barcelony czy Reale nie stworzą u nas generacji wspaniałych piłkarzy.
To jest robota dla klubów, które w 99 % klepią biedę, a w 95% ich jedynym źródłem finansowania są dotacje gmin, w większości oscylujące w przedziale, od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie.
Wyobraźcie sobie klub dotowany sumą 60 000 złotych, w którym trenuje i rozgrywa mecze w trzech drużynach : seniorów, juniorów i trampkarzy, około 60 chłopaków.
Przyjmijmy, nieco na wyrost, że sprzęt kupują sponsorzy a koszty utrzymania boisk, trybun i etat “gospodarza obiektu” przejęła dodatkowo gmina.
Klub opłaca trenera oraz instruktora. Niech to będzie koszt 30 000 złotych rocznie. Zostaje 30 000.
Z tego trzeba opłacić sędziów, pomoc medyczną, obserwatorów (!) kary za żółte i czerwone kartki, opłaty za pozyskanie lokalnych graczy, zapewnić dojazdy na mecze wyjazdowe, kupić napoje, zapłacić za badania zawodników. I co zostaje? Ano, guzik z pętelką.
Od razu, by uprzedzić atak, zaznaczę, że suma 60 000 to całkiem niezła kwota. Nieźle sytuowana gmina może zapewnić zbliżoną kwotę, ale dla jednego klubu. Jeśli w gminie istnieje drugi czy trzeci ośrodek piłkarski, przeważnie muszą obyć się smakiem.
To jest jedna z przyczyn słabości a wręcz braku możliwości prawidłowego szkolenia na poziomie podstawowym. Gdyby nie zaangażowanie lokalnych działaczy i sympatyków piłki, już dawno ta powiązana sznurkami konstrukcja raczyłaby się zawalić.
Jeśli ktoś chce zmian w PZPN powinien rozpocząć kampanię właśnie od odciążenia finansowego tych najmniejszych, skromnych klubów. Skoro w związku walają się miliony na opłacanie nieudaczników zawiadujących “dużą piłką” niechże to nie będą pieniądze zdzierane z klubów, gdzie wydatek stu złotych jest problemem, a sposób rozliczania z donatorem mógłby pod względem szczegółowości konkurować z miliardowymi przetargami w zbrojeniówce czy służbie zdrowia.
Tu tkwi problem polskiej piłki. Remedium nie okazały i nie okażą się “orliki” choćby dlatego, że system jaki stworzono, sam je przymknął.
Są to obiekty zamknięte, w związku z czym wymagają w godzinach otwarcia stałego nadzoru człowieka z przeszkoleniem medycznym.
To jest etat za który płaci gmina. Przez pół dnia boiska są zamknięte i tak jak dawniej chłopcy kopią piłkę na osiedlowej uliczce, choć “orlik” jest o rzut beretem. Dosłownie.
Jasne, że budowa tych boisk to krok w dobrym kierunku, ale gdyby były obiektami otwartymi, byłoby z nich dziesięć razy więcej korzyści.
Wracając do PZPN. Po prostu nie da się zmienić na korzyść tej organizacji, nie pozyskawszy, że użyję wytartego za komuny zwrotu, piłkarskich dołów. Dlatego śmieszy mnie gaduła polityków czy innych dziennikarzy, postrzegających piłkę przez pryzmat reprezentacji czy ekstraklasowych klubów. To są dwa światy. Ten, który jest na medialnym celowniku zajmuje się dojeniem swoich mniejszych i zupełnie malutkich “braci”.
Nigdy, co podkreślam, nie uda się żadna reforma PZPN, dopóki nie zamilkną bajkopisarze reform, którzy chcą uzdrawiać związek od góry. To czy kawior będzie zapijał szampanem Lato, Boniek czy inny ananas w rodzaju Bieleckiego, niczego nie zmieni, ponieważ, dzięki Bogu i statutowi, delegaci klubów wybierają swoich przedstawicieli do OZPN a tamci na zjazd PZPN. Tam z kolei wybiera się prezesa i zarząd.
Ględzenie o młodych, ambitnych menadżerach zda się tu psu na budę. Jakoś ich nie widać w lokalnych strukturach. Starzy, te przysłowiowe “leśne dziadki” w 99% angażują się w działania społecznie. Trzeba kosić -koszą boisko. Trzeba wyrwać chwasty wyłażące z popękanych, pamiętających Gomułkę, betonowych trybun - przyjdą i powyrywają. Jechać na mecz z dzieciakami - jadą. Trzeba załatwić transport - załatwią. Wysupłać dwie, trzy stówy z własnej kieszeni - wysupłają na chwałę swojego klubu. Młodych, zdolnych menadżerów na poziomie okręgówki i niżej, zwyczajnie brak. Pracować za darmo? To takie nienowoczesne!
Jasne, że Grzegorz Lato niespecjalnie sprawdza się jako prezes PZPN, ale propozycje, jakie padają ze strony PT polityków, uważam za całkowicie bezsensowne. Sprowadzają się bowiem do starej komuszej idei przywiezienia kandydata w teczce i zmuszenia do zaakceptowania teczkowej, politycznej, kandydatury.
Panowie politycy, od PiS-u, aż do idiotów Palikota. Najpierw wyleczcie się sami, a dopiero gdy będziecie zdrowi na umysłach oraz jędrni intelektualnie, zabierajcie się za leczenie piłkarskiej Polski.
Jeśli jest prawdą, że 16 000 000 Polaków jest kibicami piłkarskimi, niechaj, gdy ruszy sezon, choć 3 000 000 odwiedzi swe lokalne kluby i zacznie im kibicować, a z nich jeden procent, czyli 30 000 niech postara się w jakiejkolwiek formie zaangażować w ich działalność.
Będziemy mieli wówczas “Piłkę” od Morza do Może, i nie zastraszy nas jakaś tam… Hiszpania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz