Indianin w średnim wieku, niejaki Joe Janiak lubi przesiadywać na odwróconym, dziurawym korycie, w cieniu wyschniętej bezpłodnej morwy i obserwować pędzone przez wiatr wprost z pustyni kule widłaków. Wpadają wraz z tumanami kurzu i gnają jedyną ulicą konającego w pełnym słońcu miasteczka. Miasteczko ostatkiem sił dźwiga kilkudziesięcioosobową społeczność. Jeszcze rżą w stajniach konie, kobiety w kolorowych sukniach wylewają pomyje na spragnioną wilgoci ulicę. Jeszcze fryzjer ostrzy brzytwę na pasie a w knajpie ktoś bezwładnie uderza w klawisze pianina. Szeryf wybrał się na spacer ze swoim psem i dla zabawy strzela do kaktusa. Pies się nudzi. Joe bawi się myśliwskim nożem o czternastocalowym ostrzu i nic z tego nie wynika.
Daleko od prerii, Polak w średnim wieku noszący nieprawdopodobne nazwisko Arbuz, siedzi przed komputerem i przegląda krajowe informacje oraz komentarze polityczne. Im więcej czyta i słyszy tym boleśniejsza robi się koło niego pustka. Przyswajana informacja staje się zaprzeczeniem wiedzy. Rozbawiony szczeka co ma być substytutem śmiechu. Chce się włączyć, coś napisać, przekazać. Wychodzi na balkon i z czternastego piętra spogląda na wyludnione ulice. Przejeżdża karetka pogotowia – wyjący żuk. Arbuz łamie palce aż kości trzeszczą w stawach. Łyk chłodnej kawy i ciąg dalszy męki przed monitorem. Za ścianą drze się sąsiad. Pewnie jego matka znowu wyrzuciła przez okno aparat słuchowy. Pies znacząco trąca Arbuza zimnym nosem. Medytacje pańskie nie służą psiemu pęcherzowi. Jadą windą. Pies nie wytrzymuje i sika w windzie. Spacerują po osiedlowej imitacji parku. Arbuz bawi się znalezionym przez psa patykiem i nic z tego nie wynika.
Zwróćcie uwagę, że Janiaka od Arbuza dzieli nie tylko Atlantyk. Ocean można przepłynąć albo nad nim przelecieć, o ile w trakcie rejsu czy lotu nie zbankrutuje przewoźnik. Więcej przeszkód stoi na drodze ich spotkania i nie myślę o wizach, cenach biletów czy czasie. Rzecz w tym, że obydwaj to kapuściane łby.
Joe Janiak kroi swoim myśliwskim nożem arbuz, który nabył w sklepie przed którym przesiaduje na korycie i zjada go po kawałku, a sok spływa mu po brodzie i znaczy flanelową koszulę słodkimi plamami.
Pan Arbuz rozparty w fotelu przerzuca kanały w telewizorze. Popatrzył na wiadomości – szczury. Przerzucił na mecz koszykówki – nuda. Tu znowu jakaś babka tańczy – oczywistości. Robert de Niro – widział. O, stary western – ucieszył się Arbuz. Na ekranie pokolorowany bohater wjeżdża na karym koniu do miasteczka. Przed urząd wychodzi urzędnik w zarękawkach i chroniąc dłonią oczy próbuje rozpoznać, kto zacz. Co światlejsi mieszkańcy już kryją się w domach. Spuszczają drewniane rolety, trzaskają zamykane z hukiem okiennice. Wyschnięte kule widłaków gnają ulicą miasteczka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz