niedziela, 10 czerwca 2018

Imperium Futbol


Docierają do mnie strzępy informacji przeważnie wyśmiewające opolski festiwal jako mix współczesnej tandety z tandetą starodawną, ale sprytnie pokrytą stosowną patyną. To pewnie prawda, bo jak co roku szczęśliwie gwiazdami są tam wykonawcy, którzy już dawno powinni znaleźć się w kręgu zainteresowania czasopism w rodzaju „Mówią wieki”.  Takie, rozumiecie, myśli napadły mnie podczas porannego podlewania ogródka i zaraz skojarzyłem je z futbolem. To dla mnie łatwizna, bo mnie się wszystko kojarzy z futbolem. Tak zwana kultura przede wszystkim. Wiele wylano bitów opisując budżety instytucji, imprez, akcji propagandowych w skali od gminnej do globalnej i związane z nimi niegodziwości. To trochę tak jakby na trasie przemarszu stada słoni zajmować się miejscowymi ryjówkami. Po raz ostatni przywołam nieszczęsny festiwal, a i to tylko dlatego, by zauważyć, że jego budżet niknie by przy budżecie drugoligowego klubu piłkarskiego, który na trybunach gromadzi rzesze fanów, w porywach sięgającą tysiąca pięciuset osób. Zaznaczę przy tym, że polska piłka jest w skali europejskiej dość uboga.

Za chwilę Mundial. Same oficjalne nagrody, bez reklam, mediów i tak dalej, to 400 milionów dolarów. Nikt o tym nie wspomina, bo w kategoriach futbolowych to grosze. Kogo ma ekscytować fakt, że za sam wyjazd do Rosji premia wynosi osiem milionów baksów plus zwrot kosztów w wysokości półtora miliona. Potem oczywiście kwoty rosną, a mistrz otrzyma dolarów 38 milionów. 

Żart po prostu. Znacie piłkarza Arkadiusza Recę? Ja znam, ale ja zajmuję się futbolem. Ten dziarski młodzieniec został właśnie sprzedany przez płocką Wisłę do włoskiej Atalanty Bergamo za 4 miliony euro. Kibice mu gratulują, ale i zadają pytania w stylu: Jak mamy budować ligę, skoro utalentowanych graczy oddaje się dosłownie za grosze? Pan Arkadiusz będzie teraz zarabiał rocznie, tak na początek, kwotę porównywalną z szumną nagrodą Nobla.

Zarówno MŚ jak i szanowny klub z Bergamo to groszowa prowincja w porównaniu z brytyjską ligą imperialną. W sezonie 2016/17 same premie wypłacone klubom z tytułu udziału w rozgrywkach ( transmisje TV oczywiście ) wyniosły prawie dwa i pół miliarda funtów. Ostatni w tabeli, beznadziejnie grający Sunderland z tego tytułu zainkasował 93,4 miliona. Do tego dochodzi forsa za bardzo drogie bilety, sponsoring, reklama, gadżety itp. Angielska liga to obecnie największe i najlepsze widowisko sprzedawane w skali globalnej. Hollywood wysiada. Nawet reżyseria transmisji jest na wyższym poziomie.
N
a razie po angielskich murawach nie biegają tyranozaury, nie ląduje UFO a nawet żaden piłkarz nie okazał się inteligentnym nad wszelką przyzwoitość kanibalem, ale manipulowanie obrazem jest tam na poziomie Jurasic Park 9. Żeby było jasne, to telewizja zawsze manipuluje obrazem piłkarskiego widowiska, ale to co się wyprawia na wyspach przekracza wszelkie granice. Żadna liga, żaden turniej międzynarodowy nie wygląda tak dobrze, jak zgoła przeciętny mecz Premier Laeague. Zupełnie nie przeszkadza, że w Anglii gra się przeważnie przy naturalnym świetle. Podkręca się tam wszystko, począwszy od wielkości boiska aż do tempa i dynamiki gry.

Odwiedził mnie kiedyś kolega, fan angielskiej piłki, a szczególnie Arsenalu Londyn, ale chłop, który bywał przecież na meczach Legii czy reprezentacji Polski. Wybraliśmy się na mecz klasy okręgowej mojej lokalnej drużyny. Bardzo się zdziwił, że można rozgrywać mecze piłkarskie na tak małym boisku.
- Co ty mi tu opowiadasz? – oburzał się dodając, że przecież to połowa boiska jego ulubionego Arsenalu. Wyszedł na tym jak najgorzej, bo po sprawdzeniu okazało się, że nasze gminne boisko jest o pięć metrów dłuższe niż to w dzielnicy Highbury. Prawda, że o dwa metry węższe nie zmienia istoty rzeczy.

Tak telewizja i realizatorzy transmisji poprawiają smutny świat w którym żyjemy. Chodzi o aurę nadzwyczajności, która ma otaczać współczesnych herosów. Wchodzimy tu w sferę kultury rządzącej starannie kreowanym mitem. To nie tylko hurtowa sprzedaż widowisk sportowych, ale przede wszystkim zawłaszczenie człowieczych emocji oraz czasu.
To walka o czas napędza ten i wszystkie inne rozrywkowe biznesy. Trudno znaleźć w kalendarzu dzień, w który futbol nie oferuje żadnego wielkiego widowiska. Setki milionów ludzi pracuje, uczy się i ogląda mecze. Potem czyta o meczach, gra w mecze, myśli o meczach. I tak w kółko. Niczym jakieś cholerne zombie.
Czas człowieczy jest, jak już wspomniałem, ograniczony. Przeciętny tydzień fana wygląda w sezonie tak:

Piątek – zaczynają się mecze lig wszelkich, sobota i niedziela – grają ligi, w poniedziałek także! Wtorek, środa, czwartek – puchary europejskie albo krajowe, a w piątek…
Ligi zatrzymują swój bieg, gdy mają grać reprezentacje. Flauta jest pozorna, bo raz że nie wszystkie, a jeśli nawet, to są jeszcze ligi niższe niż ekstraklasa, które grają w najlepsze. Same reprezentacje też oczywiście dzielą się terminami tak, żeby wypełnić szczelnie każdy kolejny dzień. Teraz trwa flauta flaut, bo przed MŚ nic się nie dzieje. No tak, ale dzisiaj gra Brazylia, wczoraj Francja i Hiszpania, przedwczoraj Niemcy i Polska, dzień wcześniej Anglia… I tak to leci.

Straciłem wprawę w pisaniu i co za tym idzie pewność, czy zostanę właściwie zrozumiany. Nie mam nic przeciwko futbolowi, sam chętnie oglądam mecze, ale przeraża mnie skala tego szaleństwa. Ludziom serwuje się ten sport (!) niczym kolejne dawki narkotyku. Dzień w dzień, od rana do wieczora, od dziecka aż do śmierci.

Przy pomocy futbolu sprzedaje się prestiż miast, regionów i państw. Współcześni kibice też chcą mieć w tym swój udział i dlatego milionami kibicują największym i najsilniejszym. Dawno minęły czasy, gdy kibicowano swoim albo słabszym. Dzisiaj emocje angażowane są po stronie wielkich i najbogatszych, a sensacyjne rozstrzygnięcia przyjmowane są wręcz z oburzeniem, niczym jakaś osobista obraza. Przykre, że w wielkich galaktycznych finałach nie mogą grać wszyscy wspaniali do kupy, niczym Hamleci w humoresce Gałczyńskiego, chórem wołający „być albo nie być”.

Oczywiście cała ta futbolowa budowla wkrótce runie, ponieważ teoria nieograniczonego rozwoju jest tylko pseudonaukową brednią. To oczywista piramida finansowa i doszła do granicy za którą dalsza sprzedaż jest praktycznie niemożliwa. Inflacja emocji, gwiazd, języka służącego do opisywania futbolu  to pierwsze zapowiedzi upadku, który przy odrobinie szczęścia pozwoli wrócić piłce nożnej do właściwych wymiarów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz