Docierają do mnie strzępy informacji przeważnie wyśmiewające
opolski festiwal jako mix współczesnej tandety z tandetą starodawną, ale sprytnie
pokrytą stosowną patyną. To pewnie prawda, bo jak co roku szczęśliwie gwiazdami
są tam wykonawcy, którzy już dawno powinni znaleźć się w kręgu zainteresowania
czasopism w rodzaju „Mówią wieki”. Takie, rozumiecie, myśli napadły mnie podczas
porannego podlewania ogródka i zaraz skojarzyłem je z futbolem. To dla mnie
łatwizna, bo mnie się wszystko kojarzy z futbolem. Tak zwana kultura przede
wszystkim. Wiele wylano bitów opisując budżety instytucji, imprez, akcji
propagandowych w skali od gminnej do globalnej i związane z nimi niegodziwości.
To trochę tak jakby na trasie przemarszu stada słoni zajmować się miejscowymi
ryjówkami. Po raz ostatni przywołam nieszczęsny festiwal, a i to tylko dlatego,
by zauważyć, że jego budżet niknie by przy budżecie drugoligowego klubu
piłkarskiego, który na trybunach gromadzi rzesze fanów, w porywach sięgającą tysiąca
pięciuset osób. Zaznaczę przy tym, że polska piłka jest w skali europejskiej
dość uboga.
Za chwilę Mundial. Same oficjalne nagrody, bez reklam,
mediów i tak dalej, to 400 milionów dolarów. Nikt o tym nie wspomina, bo w
kategoriach futbolowych to grosze. Kogo ma ekscytować fakt, że za sam wyjazd do
Rosji premia wynosi osiem milionów baksów plus zwrot kosztów w wysokości
półtora miliona. Potem oczywiście kwoty rosną, a mistrz otrzyma dolarów 38
milionów.
Żart po prostu. Znacie piłkarza Arkadiusza Recę? Ja znam, ale ja
zajmuję się futbolem. Ten dziarski młodzieniec został właśnie sprzedany przez
płocką Wisłę do włoskiej Atalanty Bergamo za 4 miliony euro. Kibice mu
gratulują, ale i zadają pytania w stylu: Jak mamy budować ligę, skoro
utalentowanych graczy oddaje się dosłownie za grosze? Pan Arkadiusz będzie
teraz zarabiał rocznie, tak na początek, kwotę porównywalną z szumną nagrodą
Nobla.
Zarówno MŚ jak i szanowny klub z Bergamo to groszowa
prowincja w porównaniu z brytyjską ligą imperialną. W sezonie 2016/17 same
premie wypłacone klubom z tytułu udziału w rozgrywkach ( transmisje TV
oczywiście ) wyniosły prawie dwa i pół miliarda funtów. Ostatni w tabeli,
beznadziejnie grający Sunderland z tego tytułu zainkasował 93,4 miliona. Do
tego dochodzi forsa za bardzo drogie bilety, sponsoring, reklama, gadżety itp.
Angielska liga to obecnie największe i najlepsze widowisko sprzedawane w skali
globalnej. Hollywood wysiada. Nawet reżyseria transmisji jest na wyższym poziomie.
N
a razie po angielskich murawach nie biegają tyranozaury,
nie ląduje UFO a nawet żaden piłkarz nie okazał się inteligentnym nad wszelką
przyzwoitość kanibalem, ale manipulowanie obrazem jest tam na poziomie Jurasic
Park 9. Żeby było jasne, to telewizja zawsze manipuluje obrazem piłkarskiego widowiska,
ale to co się wyprawia na wyspach przekracza wszelkie granice. Żadna liga,
żaden turniej międzynarodowy nie wygląda tak dobrze, jak zgoła przeciętny mecz
Premier Laeague. Zupełnie nie przeszkadza, że w Anglii gra się przeważnie przy
naturalnym świetle. Podkręca się tam wszystko, począwszy od wielkości boiska aż
do tempa i dynamiki gry.
Odwiedził mnie kiedyś kolega, fan angielskiej piłki, a
szczególnie Arsenalu Londyn, ale chłop, który bywał przecież na meczach Legii
czy reprezentacji Polski. Wybraliśmy się na mecz klasy okręgowej mojej lokalnej
drużyny. Bardzo się zdziwił, że można rozgrywać mecze piłkarskie na tak małym boisku.
- Co ty mi tu opowiadasz? – oburzał się dodając, że przecież
to połowa boiska jego ulubionego Arsenalu. Wyszedł na tym jak najgorzej, bo po
sprawdzeniu okazało się, że nasze gminne boisko jest o pięć metrów dłuższe niż
to w dzielnicy Highbury. Prawda, że o dwa metry węższe nie zmienia istoty
rzeczy.
Tak telewizja i realizatorzy transmisji poprawiają smutny
świat w którym żyjemy. Chodzi o aurę nadzwyczajności, która ma otaczać
współczesnych herosów. Wchodzimy tu w sferę kultury rządzącej starannie
kreowanym mitem. To nie tylko hurtowa sprzedaż widowisk sportowych, ale przede
wszystkim zawłaszczenie człowieczych emocji oraz czasu.
To walka o czas napędza ten i wszystkie inne rozrywkowe
biznesy. Trudno znaleźć w kalendarzu dzień, w który futbol nie oferuje żadnego
wielkiego widowiska. Setki milionów ludzi pracuje, uczy się i ogląda mecze.
Potem czyta o meczach, gra w mecze, myśli o meczach. I tak w kółko. Niczym
jakieś cholerne zombie.
Czas człowieczy jest, jak już wspomniałem, ograniczony.
Przeciętny tydzień fana wygląda w sezonie tak:
Piątek – zaczynają się mecze lig wszelkich, sobota i
niedziela – grają ligi, w poniedziałek także! Wtorek, środa, czwartek – puchary
europejskie albo krajowe, a w piątek…
Ligi zatrzymują swój bieg, gdy mają grać reprezentacje.
Flauta jest pozorna, bo raz że nie wszystkie, a jeśli nawet, to są jeszcze ligi
niższe niż ekstraklasa, które grają w najlepsze. Same reprezentacje też
oczywiście dzielą się terminami tak, żeby wypełnić szczelnie każdy kolejny
dzień. Teraz trwa flauta flaut, bo przed MŚ nic się nie dzieje. No tak, ale
dzisiaj gra Brazylia, wczoraj Francja i Hiszpania, przedwczoraj Niemcy i
Polska, dzień wcześniej Anglia… I tak to leci.
Straciłem wprawę w pisaniu i co za tym idzie pewność, czy
zostanę właściwie zrozumiany. Nie mam nic przeciwko futbolowi, sam chętnie
oglądam mecze, ale przeraża mnie skala tego szaleństwa. Ludziom serwuje się ten
sport (!) niczym kolejne dawki narkotyku. Dzień w dzień, od rana do wieczora,
od dziecka aż do śmierci.
Przy pomocy futbolu sprzedaje się prestiż miast, regionów i
państw. Współcześni kibice też chcą mieć w tym swój udział i dlatego milionami
kibicują największym i najsilniejszym. Dawno minęły czasy, gdy kibicowano swoim
albo słabszym. Dzisiaj emocje angażowane są po stronie wielkich i
najbogatszych, a sensacyjne rozstrzygnięcia przyjmowane są wręcz z oburzeniem,
niczym jakaś osobista obraza. Przykre, że w wielkich galaktycznych finałach nie
mogą grać wszyscy wspaniali do kupy, niczym Hamleci w humoresce Gałczyńskiego,
chórem wołający „być albo nie być”.
Oczywiście cała ta futbolowa budowla wkrótce runie, ponieważ
teoria nieograniczonego rozwoju jest tylko pseudonaukową brednią. To oczywista
piramida finansowa i doszła do granicy za którą dalsza sprzedaż jest
praktycznie niemożliwa. Inflacja emocji, gwiazd, języka służącego do opisywania
futbolu to pierwsze zapowiedzi upadku,
który przy odrobinie szczęścia pozwoli wrócić piłce nożnej do właściwych
wymiarów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz