Jest w Polsce partia polityczna, którą wedle sondaży popiera 60% badanych. Aby nie zostać posądzony o kryptoreklamę nie podam jej nazwy.Taki jestem!
Sześćdziesiąt procent to naprawdę dużo. Tak jak w starym dowcipie, oznacza to, że nawet u mnie w domu partia ta, której nazwy nie wymienię – ma nieco ponad trzech zwolenników.
Nie jest dziwna wysokość poparcia, bo nie takie cuda się zdarzały na świecie. Taki na przykład Fidel Castro potrafił przemawiać przez sześć godzin bez przerwy, a tysiące ludzi, co jeszcze dziwniejsze – potrafiły go słuchać bez śmiechu.
Nie dziwię się także zwolennikom tej partii, lubującym się w przytaczaniu tak znakomitych wyników, bo wiadomo przecież, że w kupie raźniej, a nawet jak nie raźniej to na pewno cieplej!
Dziwi mnie tylko, że ludzie – z racji swych faktycznych lub domniemanych przymiotów ducha, uważający się za coś lepszego od ciemnego plebsu, za elitę w pewnym sensie – nie odczuwają żadnego dyskomfortu z powodu swej nadmiernej liczebności.
Przecież, nawet gdyby pozostałym 40% odmówić jakichkolwiek przymiotów umysłowych, to nadal statystycznie nie będzie się zgadzać, ponieważ jak zauważono już w starożytności – większość ludzi jest dość głupia.
Dzisiaj większość ludzi nie czyta książek, z biedą pojmuje to, co sobie wyczyta w Super Expresie, ba – większość naszych obywateli nie potrafi pojąć informacji podawanych w dzienniku telewizyjnym, a kontentuje się produkcjami telewizyjnymi, których też nazw nie wymienię z powodu tej całej kryptoreklamy – ale kto ciekawy, sam może sobie sprawdzić czym się chwalą telewizje.
Specjaliści mówią, że partia, której nazwy nie wymienię, zastosowała techniki przekazu, techniki narracyjne niedostępne dla swych konkurentów z powodu ich zapóźnienia oraz amatorskiego podejścia do zagadnienia. Zgadzam się! Nie będę się przecież sprzeczał z fachowcami, pragnę tylko zauważyć, że aby zgarnąć tak wielu fanów – przekaz nie mógł być nadmiernie skomplikowany. Delikatnie mówiąc – mało elitarny.
Niby nic takiego, ale to w pewnym sensie nowość – bo jednak udało się przerobić swoich politycznych konkurentów z tej drugiej partii na prawdziwych potworów i sprawić, że ludzie nie odróżniający swojej lewej od prawej ręki, ani Moniki Olejnik od dębu „Bartek” rosnącego między Bartkowem a Zagnańskiem i do tego w województwie świętokrzyskim, podczas gdy Pani Monika rośnie w Warszawie - że ludzie ci poczuli się wstecznie, bo przecież w przeszłości – zastraszeni, sponiewierani i wytrąceni z równowagi.
W sumie to dość dziwne, że właściwie dojrzeli straszliwą grozę tej drugiej partii dopiero po roku, a przedtem nie bardzo, oczywiście odczuli, ale dopiero teraz mamy apogeum tego odczuwania.
Tak ponoć jest po amputacji, że chociaż noga ucięta – dopieroż boleć, swędzić i przeszkadzać.
Dla mnie jest to jakaś sztuka, no powiedzmy – podejrzana nieco - ale sztuka. Podobnie jak utrzymywanie przez ponad rok całkiem pokaźnej liczby ludzi w przeświadczeniu, że już za chwilkę pokażemy jak się rządzi a brak pokazu uzasadniając przeszkodami stawianymi przez tych, którzy co prawda nie rządzą, ale za to są wredni.
Kolejne sprawy przeciwko byłemu ministrowi, którego nazwiska też nie wymienię, są fajną ilustracją tego uwredniania przeszłości, ale uwredniania w starannie określonych ramach czasowych, bo przed rokiem 2005 wszystko było zawsze w jak najlepszym porządku. Czasem ktoś półgębkiem zauważy, że Kazimierz Wielki był k…rz, ale zaraz go zakrzyczą, że nawet jeśli, to w porównaniu z tym co we wszystkim przeszkadza, a w blokowaniu inicjatyw - mimo nikczemnego wzrostu - ma statystyki godne środkowego z NBA - to był "sam świątobliwy cadyk"
Pewnie by mnie wyśmiał Eryk Mistewicz, bo z całą pewnością takie techniki narracyjne, które potrafią zwabić zarówno profesora jak i pospolitego łachudrę mają bardzo subtelne i fachowe, z angielska brzmiące nazwy.
Ja to, co prezentuje w dziedzinie swej autopromocji, partia, której nazwy nie wymieniłem przez cały tekst – nazywam techniką „na gęś”
W pełnym brzmieniu:
„Sto lat jak gęś zjadł, a jeszcze mu w dupie gęga”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz