niedziela, 12 kwietnia 2009
Donald - balonowa guma do żucia
W czasach mojego dzieciństwa - jak to komuchy wspominają z płaczem „za Gierka” trendy była guma „Donald” Kosztowała ta guma, że przywołam Marka Hłaskę „oczy z głowy” i powiedzmy sobie szczerze, niewiele była warta.
Tyle tylko, że była słodka, pachniała lunaparkiem, latem i oranżadą, a poza tym można było dmuchać balony, ponieważ była to guma balonowa!
Po chwili żucia z donaldowego smaku nic nie pozostawało, ale dopiero wówczas można było rozpocząć zabawę. Dmuchało się Donalda, ile sił w płucach, i Donald rósł by nieodmiennie oklapnąć na często brudnawej - dziecięcej buzi. Dopieroż w śmiech!
Pękł donaldowy balon, ale można było zebrać go z buziaka i z powrotem wsadzić do gęby – zupełnie jakby nic się nie stało. Czasem zdarzało się, że ktoś wrogo nastawiony przebił ci Donalda, albo nawet przyklasnął go do czoła.
Trudno – zeskrobał człowiek i a piać do gęby! Dalejże żuć! Bo i żuć się chciało, choć smak w tym żaden, i balon nadymać się chciało, choć guma już - niczym jakiś morus.
Mój taki kolega miał dobrze wyżutego Donalda, którego idąc na przerwę, by pograć w „kampę” przykleił pod ławką. I ktoś mu zakosił Donalda będącego w stanie spoczynku. I przepadł Donald w czeluści czyjejś małoletniej paszczy.
Taki Donald kosztował pięć komuszych zyli, czyli „rybaka” i można było go kupić, o ile nie posiadało się dewiz – w komisie, albo od kogoś, kto pracował na przykład w NRD. Sęk w tym, że Donald, jako guma miał dla wielu, mimo tych balonowych fantazji, dużo mniejszą wartość niż obrazek, który go otulał. Obrazek z historyjką o Donaldzie, Miki czy innym ancymonie z mainstreamu. Te obrazki pachniały gumą Donald, były śliskie i zajebiście – po zachodniemu – kolorowe. Wszyscy je zbierali, nim nastała dla nas era świerszczyków.
Historyjka o Donaldzie, jeśli dobra – mogła być więcej warta nisz puszka po Coca Coli – zapytajcie Eryka Mistewicza, a on wam potwierdzi, że tak jest do dzisiaj!
Kwitł "czarny rynek" Młodociany spekulant sprzedawał kupioną za 5 zyli, oryginalnie zapakowaną gumę, miłośnikowi żucia Donalda –za 3 zyle, a zbieraczowi pachnących Donaldem obrazków – obrazek z przygodami Donalda (itp.) – za 3,5 zyla.
Każdy zarabiał, zupełnie jak obecnie do czasu krachu. U nas krachem i młotem na spekulację była nasza wychowawczyni. Doszło do awantury i wzywania rodziców.
Od tego czasu Donaldy jakoś straciły dla mnie swój urok. Ani dmuchanie Donalda, ani jego zawzięte żucie, ani upajanie się kolorowymi obrazkami, jakoś przestało mnie pociągać.
Patrząc jednak na moich rówieśników i PT młodszych oraz starszych kolegów zauważam ze smutkiem, że nie każdy miał tak skuteczną panią od polskiego w podstawówce.
Co słodkie - pchają do gęby i żują, a jak wyżują, dmuchają balon, by nie okazało się przypadkiem, że „ich żucie poszło na nic” I cenią sobie pachnące, kolorowe obrazki przedstawiające Donalda w ciągle powtarzających się gagach, minach i pointach – który ładnie pachnie i jest zadziwiająco śliski. Bo cóż można wyciągnać z takiej zwyczajnej „trzychodówki”
A jak już gęby ich bolą od żucia, przyklejają Donalda pod ławką i idą oglądać telewizję, gdzie Donald, Miki… i diabli wiedzą, co jeszcze?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie zgadzam się. cukier, owszem, szybko się wyżuwał ale aromat pozostawał na długie godziny. Byli tacy co zbierali wyżute przez bardziej zamożnych kolegów ;)
OdpowiedzUsuń