piątek, 24 kwietnia 2009

Chocim 11.11. 1673. Bitwa

Już dziesiątego nie było nam do śmiechu. Deszcz tak zacinał, że zbliżająca się bitwa zdawała się błahostką. Wieczorem jak stanęliśmy w szyku – a deszcz siekł niemiłosiernie – Już też z panem Orkowskim mówiliśmy wówczas, że nijakiej rozkoszy nie użyjemy na tym polu. Bisurmaństwo w naszych dawnych okopach szkaradnie gotowe z armatą uszykowane - Siły niby równe, ale jak to u nich... Zliczyć tego nie sposób, kto do walki gotowy, bo tam sług i przy taborach ludzi bylejakich mrowie.

No, to my na koniach w szyku, hetmana Jabłonowskiego usaria! Ciemno jak w rzyci – Już z drzewem w łapskach, proch chronim, szable w gotowości! Już też i deszcz marznąć począł i lodem nas skuwało powoli. Piechota ogni palić nie może, bo z armat okrutnie tłuką Allacha takie syny, to się i gorzałką grzeje.

Ryki między ludźmi straszne. Już by i sami o mało nie ruszyli! Dragoni zajeżdżali szeregi i płazem tłukli. Nagle szum powstał od prawego skrzydła, że hetman Sobieski jedzie! Aż tu jak nie gruchnie bęben, a trąby! Już lonty przy armacie! Wszystko stanęło niczym w błysku jakimś, a pohańce już na wałach w powietrze swemi pukawkami grzmią!

Ucichło, a za trzy pacierze znowu! Który koń, albo i jeździec do bitwy nie przywykł, albo z krwi gorącej, już i szyki łamie, a koniem zatacza.

Ja też się wybrałem w ziąb taki bez gaci ciepłych, co niby swoboda ruchów w walce ważna. Koń mi mdleje. Już go Józek gorzałką naciera, a widzę, że i siebie odpowiednio smaruje. My po łyczku jeno i dalejże ziąb gotowością serdeczną zabijać. Widzimy, że noc długa, a jeno psubratów płoszym onymi alarmami, żeby ogrzać się nie mogli.

Pan Orkowski cały jakby bałwan lodowy, a przecie śmieje się jakoś do mnie mroźnie i osobliwym napitkiem mołdawskim mnie częstuje.

Hetman Jabłonowski, jak orzeł w niebiosach, bo tygrysy mu niczym skrzydła wiatr rozwiewa, ciągle miedzy nami.

-Podobny do kwoki wśród kurcząt!

Już taka osobliwa w śmiechu pociecha, gdy i chęć i gotowość, a przeciw nam jeno aura niestateczna i onych barbarusów, licząc lekko na czterdzieści tysięcy.

Cóż mi tam - byle nie zmarznąć. Ta blaszka, która niby to ozdoba, a niby chroni, już mi całkiem kinol odmraża. A już i grad tłucze. Północ. Psie syny ogniska palą, to nasi z armat celnie biją! Ałłach! Cóż za wycie! Już tam do raju setkami idą, a my w śmiech!

U nas kawalerów zacnych onej nocy zamarzło 23, a co ciurów, a z piechoty, gdzie kto popiwszy zbytnio zasnął już zmarzł.

Ja już też w ostatnich, bez onych kalasajdów terminach, trzęsę się niby listek, ale młody byłem - to i zdzierżyłem. Wierzcie mi jeno, że najstraszniejsza to noc była, z tych co przeżyłem.

Przed bitwą, krwi rozlaniem, zawsze w sercu bojaźń przecie jest, a tej nocy nie czuliśmy nic, poza pragnieniem jakiegoś ciepła. Majaczyłem chwilami, że kominek, kobiety, że tace dymiące służba na stoły wnosi, ale pan Orkowski widząc, ze Jarecki drzemie, przecie zawsze mnie przez kark przejechał!

Po pólnocy galancie już było, kiedy w tej śmiertelnej lodowatej godzinie sam Hetman Wielki Sobieski nasze szeregi nawiedzić raczył. Jakby nas żelazną rózgą kto tłukł, takiego efektu w szeregach niezdolen byłby uczynić. Jedzie nasz wódz ukochany na koniu czarnym jak noc, cały w skórach niedźwiedzich. Tego poklepie , tamtego przytuli ręką prawie już królewską. Tu się zaśmieje, zakpi z onych turczynów marnych. Duch w szeregach tak rósł, że zmarzniętych rycerzy szeregi, jakby gęstniały, jakby wzwyż rosły, piękniały!

Na koniec wam opowiem, jak do mnie podjechać raczył i co mi rzekł cicho, ot na ucho, mnie struchlałemu przecież przed taka personą.

Zatoczył koniem, bo uprzednio mnie minął, a podjechawszy w strzemię, rzec raczył:

- Co to Waść siedzisz na onej kobyle, niczym podesrany! Ruszże się! Dajże innym przykład jaki! - I odjechał w ciemność, a zaraz pan Orkowski się zbliżył, a sąsiad dobry to przecie i druh ukochany.

- Co rzekł Waćpanu? Co rzekł, w imię Chrystusa, powiedz Waćpan! - Odetchnąłem głęboko, bo i myśli zebrać, czas był najwyższy. No to i mówię, nieco lodem plując.

- Rzekł, że wielką widzi we mnie ochotę, i cobym temperament studził, a rana w gorącości doczekał!

No i do tego przyszło. Krwi bisurmańskiej przelałem mnóstwo. Łupy zdobyłem godne, a także sławę, że byłem ostatni, którego król nasz ukochany, a wówczas Hetman Wielki Koronny do boju osobiście raczył zagrzewać! Chwała Bohaterom!

2 komentarze:

  1. O cholera, ale... nomem omen... jazda :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Rafale - Dwa lata temu pochwaliła mi się przy pomocy listu pewna nauczycielka historii ze Szczecina, że włączyła do lekcji. I to w LO! By się młódź trochę ożywiła na lekcji z okazji 11.11.

    OdpowiedzUsuń