Nie jestem ani z Prawa i
Sprawiedliwości, ani z Warszawy, co znaczy, że zajmuję akurat taką pozycję jak
trzeba, by zabrać głos w sprawie wyborów na prezydenta naszej wspaniałej
stolicy. Patrzeć z oddali jest łatwiej, szczególnie gdy się patrzy na ludzi, nie
na otaczający ich nimb, czy sprzedawane nam w mediach wyobrażenie o nich.
Zacznę od tego, że walka wyborcza o warszawski stolec, bynajmniej nie jest
degradująca politycznie dla pani premier, a szybkie „zagospodarowanie” tak
ważnej postaci partii rządzącej wydaje się w sensie czysto politycznym jednym z
priorytetów. Dodatkowym plusem kandydatury Beaty Szydło jest fakt, że kandydaci
o których obecnie się mówi, czyli panowie Dworczyk i Jaki mogliby z powodzeniem
zająć miejsca u jej boku, zarówno w trakcie kampanii, jak i porządkując po
ewentualnym sukcesie przesławny warszawski ratusz. Jeden jako pragmatyczny
urzędnik, drugi jako pogromca i trybun ludowy, w sensie współczesnym,
oczywiście.
Niech mi wybaczą miłośnicy pana
Jakiego, ale wasz lider w ogóle nie kojarzy się ze sprawowaniem władzy. Nawet
nie chodzi o jego wiek, a raczej o niefrasobliwość, czy może bardziej gorączkę
publicystyczną przenikającą jego wypowiedzi oraz działania. Pan Dworczyk z
kolei, wbrew swemu dość emocjonującemu życiorysowi jest szary, szarością osób
poruszających się na zapleczu wielkiej polityki. To pożyteczna cecha, ale i
oczywista droga do klęski dla partii, które wystawi go na czoło takich zmagań,
jak walka o warszawską prezydenturę. O panu Sasinie, poruszającym się gdzieś na
obrzeżu, taktownie pomilczę.
Rzecz sprowadza się w zasadzie do
dwóch pytań: Czy pani Szydło nie jest przypadkiem obrażona z powodu zmiany na
stanowisku premiera, co może zostać przedstawione jako zmęczenie/wypalenie
funkcją premiera, oraz czy Prawo i Sprawiedliwość podejmie tak znaczące, w
przypadku porażki pani Beaty ryzyko. Nie oszukujmy się, w sytuacji, gdy w
kontekście wyborów samorządowych szanse opozycji na sukces są mierne, wybory na
stanowisko prezydenta stolicy zgromadzą wokół siebie uwagę mediów w stopniu
znaczniejszym, niż kiedykolwiek. Ewentualny sukces pana Trzaskowskiego zostanie
ogłoszony jako niezwykłe wprost zwycięstwo i zmiana kierunku wiejących w Polsce
wiatrów politycznych. I nie zmieni tego fakt, kogo wystawi PiS. W przypadku
pana Jakiego, będzie się to wiązało z otrąbieniem, że warszawiacy w nosie mają
firmowaną jego nazwiskiem komisję i efekty jej pracy.
Moim zdaniem Prawo i
Sprawiedliwość może zwyciężyć tylko wtedy, gdy postawi wszystko na szali i podejmie stosowne do wagi
wydarzenia ryzyko. Pocieszanie się słabościami pana Trzaskowskiego jest
dziecinadą, ponieważ elektorat opozycji zupełnie nie będzie na nie zważał. W
drugiej turze opozycja mogłaby wystawić nawet jego czapkę, by zyskać podobną
ilość głosów. Tu żartów nie ma, bo w grę wchodzą naprawdę duże interesy.
Myślenie, że Beata Szydło nie nadaje
się, ponieważ nie kojarzy się z Warszawą jest błędem, ponieważ kojarzy się z
czymś więcej, a mianowicie z władzą. Poza tym, jest moim zdaniem jedyną wśród
potencjalnych kandydatów PiS osobą, która wyciągnie z domów tych, którzy
przeważnie na wybory samorządowe machają zniecierpliwieni rękami, a nogi nie
niosą ich do lokali wyborczych.
Opozycja chce mieć poważne
starcie w Warszawie, niech ma! Chce walki kampanijnej na wysokim poziomie,
proszę bardzo!
Dla mnie kandydatura pani Beaty
Szydło jest jedyną prowadzącą do zwycięstwa, ale jak wspomniałem na wstępie nie
jestem z Prawa i Sprawiedliwości, a moje warszawskie korzenie zerwane zostały w
roku pańskim 1944, czy tuż przed tym, nim powstała nowa Warszawa i jeszcze
nowszy Warszawiak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz