sobota, 7 listopada 2009

Dom Elżbiety XII - Nowa opowieść ( Iwona )

Lekarz wraz z Andrzejem wbiegli do pokoju, a Kanusia nagle złapała Elę za rękę.

- Będzie próbowała tobą manipulować…- zdążyła jeszcze szepnąć.

Potem wszystko rozegrało się bardzo szybko, tlen, nosze i za chwilę karetka zniknęła im z pola widzenia.
Stali we troje na ganku, to znaczy Ela stała wraz z Marylą i Andrzejem. Maryla już teraz trochę bardziej opanowana, z lekko rozmazanym makijażem. Andrzej silnie zdenerwowany i Ela, która bała się o Kanusię, a zarazem zastanawiała, dlaczego Kanusia rozchorowała się tak bardzo na samo wspomnienie tej Zofii Mioduckiej?

- Pojadę za nimi – przerwał milczenie Andrzej – pojadę i się dowiem jak z mamą, co? – Spoglądał to na Marylę, to na Elę, jakby niepewny własnych słów, a może gdzieś podskórnie obawiał się jakiegoś nieszczęścia.

- Wiesz, nie powinieneś jechać sam, jesteś zdenerwowany – rozsądnie zauważyła Ela.- Może pojedziemy wszyscy, też się o twoją mamę boję.

- Marylko…- Andrzej patrzył z czułością na żonę – pojedziemy?

- Może jedź z Elżbietą, ja musiałabym się przebrać, zmyć ten rozmazany makijaż. Zadzwońcie, jak coś…czyli jak z mamą, dobrze – twarz Maryli zawsze pogodną spowijał lęk.

- Jasne mała – powiedział Andrzej uśmiechając się blado.- zadzwonimy zaraz jak się czegoś dowiemy, wiesz, możemy jechać skrótem, przez las, będziemy zaraz po karetce.

- Przez las? – Zdziwiła się Elżbieta.

- Tak, to krótsza droga, tyle, że niezbyt wygodna, ale ja tu znam każdą dziurę.

- Wiesz, że nie lubię, jak tamtędy jeździsz – Maryli chyba nie podobał się ten pomysł.

- Nic nam nie będzie i już się nie martw, ok.? Wskakuj do samochodu – zwrócił się do Eli – chyba, że i ty się boisz czarownic z naszego lasu.

- Czarownic? Dobra, jedźmy, szkoda czasu i wsiadła do szoferki dostawczego samochodu Andrzeja.

Jechali w milczeniu, Elżbieta zastanawiała się, o co chodziło Andrzejowi, mówiąc, czy nie boi się czarownic, ale jakoś nie umiała rozpocząć rozmowy. Andrzej też się nie odzywał, jakby zajęty tylko prowadzeniem samochodu i wpatrywaniem się w drogę, która rzeczywiście była wyboista. Z obu stron otaczał ich wysoki i teraz ciemny las. Spoglądając na mijające drzewa, można było odnieść wrażenie, że gałęzie wyciągają swoje palczaste szpony w ich kierunku, próbując ich pochwycić.

Nagle, coś przebiegło w poprzek drogi, coś przewinęło im się przed samą maską i jak się pojawiło tak znikło, choć Andrzej nacisnął na hamulec.

- Co to było? – Wychrypiał przerażony.

- Nie wiem, ale zwijajmy się stąd, ok.? – powiedziała Ela, bo stanęli w środku lasu.

- Fakt – przekręcił kluczyk w stacyjce i silnik znów ożył – nie przyjemnie tu, a i do Białegostoku jeszcze kawał drogi. Ale co to mogło być? Wyglądało jak człowiek.

- Tak, też to widziałam…a co miałeś na myśli mówiąc, czy nie boję się czarownic?

- E, tam, matka czasem gada bajdy, że tu jakaś czarownica jest, czy była, ludzie tu niechętnie przychodzą, wiesz, las stary, drzewa dość gęste, zawsze tu ciemno i ponuro, to i dobrobił się złej sławy.

- No, ale przyznasz, że tamto, co tam było, no wiesz…nie było z tego świata.

- E, pewnie wyobraźnia nam płata figle, pewnie to była sarna, albo coś.

- Może, ale mogłabym przysiąc, że widziałam twarz kobiety.

- Przez ten ułamek sekundy?

- Nie, jasne, może mi się przewidziało.- Ale gdzie w głębi, Ela wiedziała, że wcale jej się nie przewidziało i że przez drogę przebiegła kobieta w białej sukni.

Potem, gdy dojechali do szpitala, nadal nie mogła pozbyć się tego obrazu i słów Kanusi, które dzwoniły jej w uszach „ będzie chciała tobą manipulować”.

Andrzej poszedł się dowiedzieć, co z mamą, a Ela podeszła do automatu z kawą. Kawa była obrzydliwa, ale dawała się jej uspokoić. Po schodach zbiegł Andrzej.

- Z mamą lepiej, choć dają jej jeszcze tlen. Za chwilę możemy na chwilę do niej wejść. Dzwoniłem do Maryli, by ją uspokoić.

- Bardzo się cieszę, wystraszył mnie stan twojej mamy, wiesz?

- A mnie! Kurcze, nie pamiętam, kiedy widziałem matkę w takim stanie, chyba nigdy. Wiesz, matka ma astmę, ale nigdy nie było takich ataków. Lekarz mówi, że to był wpływ bardzo silnych emocji. Dlatego nic nie pomogło, wiesz, zawsze mama sobie psiknęła inhalartorkiem i przechodziło, a dziś…

- Myślę, że to moja wina, nie potrzebnie zapytałam się o tą Mioducką, to przeze mnie się rozchorowała. – Wyznanie Eli raczej rozbawiło Andrzeja.

- Żartujesz? Matka nigdy nie była mimozą, może po prostu tak się czasem przy astmie zdarza. Ona ma ją od wczesnej młodości, my byliśmy bardzo mali, to wtedy, gdy twoja babcia wyciągnęła do niej rękę.

- Wiem, rozumiem. Chodźmy teraz do twojej mamy. – Powiedziała, a Andrzej spojrzał na zegarek.

- Fakt, chyba możemy teraz tam na chwilę wejść.

Gdy weszli, zobaczyli Kanusię w białej pościeli, bladą, ale już bez tej zatrważającej siności. Uśmiechnęła się do nich i ciężko westchnęła.

- Pewnie jechał jak wariat? – Zapytała się Eli i spojrzała na Andrzeja.

- Nie, jechał ostrożnie.- Uśmiechnęła się Ela - baliśmy się o panią, dzięki Bogu, widzę, że już w porządku, prawda?

- Tak, ale doktory uparli się mnie zostawić tu na obserwacji, jakby nie mieli kogo obserwować, tylko starą babę.- Znów się blado uśmiechnęła do nich.

2 komentarze:

  1. mało ciekawe, mało odkrywcze, mało inteligentne, mało pasjonujące. Ogólnie dno intelektualne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy

    Krytyka anonimowa, to tak samo odpowiem.

    Jak Ci się nie podoba, uważasz to za dno intelektualne, to czego czytasz?

    OdpowiedzUsuń