Orkowski na stołku się bujał łykając, a co miodu łyknął to się mocniej bujnął.
- Panie Orkowski – mówię – nie bujaj się wasze, bo morskiej choroby dostanę od tego waszmościnego bujania, a to, tfu, obrzydliwa i heretycka jest przypadłość.
- Inom się nie spodziewał, że na takim zadupiu, mają miód niczym jakiś dziwny i okrutny Samson, eeip… okrutny!
- To sieć jest międzynarodowa, drogi Orkosiu – „Dzikie Pola” się zwie, a kapitał w niej mocno jest międzynarodowy!
- W rzyci mam kapitał – Odpowiada bujający się Orkosiu i tajemniczo dodaje: – Jeszcze się ten ich Marks nie narodził!
O czym mówi, nie wiem, ale węgrzyn niczym miód – To i w czubie musi być u dzielnego Orkosia dobrze!
W tym momencie obudził się Nicpoń i jak to on zaraz szabli szuka i przekrwionymi gały wszędzie wywraca.
- Cichaj! – Mówię. Oręż waściny u karczmarza Żydowiny schowan dla spokojności.
- Mam tu osobliwą książeczkę – mówi uspokojony Nicpoń – Pod nos mi podtykając nie żadną tam książeczkę, ale tomiszcze szczere in oktawo.
- A o czym, one dzieło? – Pytam udając ciekawość.
Nie doczekałem odpowiedzi, bo nagle tumult powstał i rumor, z tego, że wszyscy przytomni wstawali ławy precz odsuwając i niczym gąsiory szyje wyciągali.
Albowiem przy vipowskim stoliku rozruch powstał.
-, O co tam chodzi – Pytam jednego takiego hołysza w niegdysiejszych barwach książęcych.
- Wszyscy – Odpowiada – wąsem na mnie ruszając – rozprawiają tu od trzynastu pacierzy o ucieczce Chmiela, a tamten młody z brodą, niejaki Skrzetuski co do Krymu posłował, Chmiela z arkana bez żadnej potrzeby uwolnił...
-, Co jest? Jakiego Chmiela? – Dopytuję, bo odkąd wdałem się z Orkosiem i onym przykrym Nicponiem, o polityce żadnego pojęcia nie mam. Ot napić się do syta, babę chędogą za cyc ucapić, siabli zardzewieć nie dać… Tyle naszego!
- No, tego buntownika Chmielnickiego! Patrz waść na Czaplińskiego, jak na pysku sczerwieniał! Istny burak!
- A co to za gruby ślachcic brodaty jako cap, z bielmem na ślepiu?
- Niejaki Zagłoba. Mówią, że przechrzta albo i gbur szczery, ale pyskacz wielki. Sejmowa gęba!. Patrz Pan, co się dzieje!
Patrzę i widzę najnormalniejszą w Polszce awanturę, zupełnie taką samą, jakie bywają „Pod kalichem” czy w naszym „Zerwikapturze” Widzę między onymi awanturnikami starego Zaćwilichowskiego z Unii Wolności. Co ten tam robi, pojęcia nie mam?
Czubi się Czapliński z tym całym Skrzetuskim.
Pierdolnął w stół pięścią Czapliński – Podskoczyły szklanice.
W nagle zapadłej ciszy, ciszy takiej ze słychać sto pieprzonych much uwijających się w izbie, Skrzetuski odzywa się głosem grobowym:
- Nie wylewaj waćpan wina!
Za chwilę to samo!
- Zanim dojdą do pointy, będziemy brodzić jak te czaple w winie. Na szczęście mam gumiaki!
Ale gdzież tam! Już ten cały Skrzetuski ( popularny „Skrzat” ) podnosi się całą swą potężną postacią i chwyta staruszka Zaćwilichowskiego za kurtkę und galoty. Dalejże nieść. Dalejże drzwi onym otwierać i w gnojowisko dziadka – ptaszka smyrga jak z kołczana strzałę! Wraca i do Czaplińskiego:
- Przeproś, bo inaczej, też tak wylecisz.!
Nie przeprosił. Wyleciał!
Zagłoba się śmieje. Przez hulające na wietrze drzwi widać jak Czapliński z Zaćwilichowskim umawiają się w sprawie adwokata.
Przy vipowskim stoliku śmiech, że niby „górą nasi”
Wstałem i mówię:
- Weź mnie Pan , panie Skrzetuski wyrzuć za niemi, albo, co?
Nicpoń mnie odpycha i się pcha – wieśniak – Mnie wyrzuć Acan!
- Ja! Mnie! – dodaje opity do imentu dzielny Orkosiu!
- „Ja” – To w husarii dupa! – Zauważa nie bez racji Nicpoń i pada nagle na podłogę niby gromem, a tak naprawdę gorzałką rażony.
Zostałem nagle, jakby nie patrzeć – sam.
- Ledwie waćpana ujrzałem, od razu pokochałem! Choć do naszego VIPowakiego, znanego z historii literatury stolika. Wina Żydzie!!! – drze mordę Zagłoba!
Cóż robić? Siadam. Był tam jeszcze taki umięśniony grubas. Przedstawili go jako Minimusa Podbipięte.
Litwin, ale fajny facet.
- Mówił mi ociec, że z moja posturą…Rozumiesz wasze – albo się będą mnie bali, albo ze mnie śmiali.
Piliśmy tydzień!
A mówią, że Czechryń to dziura i go do autostrady
Kulczyka porównują.
Obudziłem się widzę. Kura się przechadza. W zasięgu ręki nicponiowi księga. Łeb żarzy. Język w gębie niby sowa w dziupli. Ktoś jęczy. Inny za oknem wyje. Księga.
Pierwsza strona – bezsensowny obrazek.
Druga – tekst – Czytam!
„ 2010 był to dziwny rok….
Oj napiłbym się z Tobą chętnie towarzy... tfu, na psa urok. To ten wegrzyn z człowieka małpę robi.
OdpowiedzUsuń