Elżbieta poszła spać. Wsunęła się pod kołdrę i wyciągnęła rękę w stronę lampki by ją zgasić…cofnęła jednak rękę. Jakoś nie chciała zostać w całkowitych ciemnościach, po tym co widziała. Pamiętnik nadal spoczywał na stole, nie miała ochoty go dziś nawet gdziekolwiek przekładać. W końcu zmęczenie, czy prysznic w chłodnej wodzie, bo okazało się, że nie tak szybko woda w bolierze się grzeje, zwyciężyło nad obawą, która ją opanowała i zasnęła.
Gdy zasnęła usłyszała wołanie „Elżbieto!”. Wiedziała, że jest to sen, a mimo to bała się, wyraźnie czuła, że to głos Zofii. Potem biegła po leśnym trakcie wraz z nią, tamta śmiała się do niej, biała sukienka Zofii powiewała w letnim wietrze. Potem znów były w całkowitych ciemnościach, wokół były jakieś potworne krzyki…chciała się obudzić, czuła, że tamta ściska mocno jej rękę, że ta ręka jest koszmarnie zimna…
Obudziła się, była cała zlana potem, spojrzała na wyświetlacz komórki, która leżała przy łóżku, była szósta rano, za oknem świergotały ptaki w gałęziach drzew, słońce oświetlało już okolice, a ona czuła się potwornie zmęczona, jakby wcale nie spała. Nie chciało się jej wstać, ale też nie chciała już zasypiać.
Wysunęła nogi z pod kołdry, było jej bardzo gorąco i …cale nogi były zakurzone, jakby biegała po suchym piasku.
Patrzyła na swoje nogi oniemiała, przecież wczoraj brała prysznic, co się dzieje? Czy bieganie po lesie nie było snem? Czy po prostu wariuje? Może rzeczywiście Marek miał rację, nazywając ją zwariowaną grafomanką? Z rozmyślań wyrwał ją zegar, wybijąc godzinę szóstą.
Wyskoczyła z łóżka, na boso pobiegła do kuchni nastawić wodę. Potem wzięła szybki prysznic, zmywając pot i kurz. Woda się zagotowała, więc naparzyła sobie herbatę owinięta w ręcznik i usiadła przy kuchennym stole.
Herbata postawiła ją na nogi, więc już w lepszej formie poszła sobie poszukać czegoś do ubrania. Chciała wyglądać lepiej niż wczoraj, bo przecież miała dziś jechać do szpitala odwiedzić Kanusię, a może ten Piotr będzie, nie chciała wyglądać jak obszarpaniec.
Wyrzuciła wszystko z nesesera na łóżko, przekładając każdą rzecz, doszła do wniosku, że nie ma się w co ubrać. Wszystko było stare, ostatnio niczego nowego sobie nie kupiła, a spódnice i bluzki, niestety nie wyglądały najlepiej. Zresztą, najczęściej chodziła w koszulkach -uniseksach i spodniach.
Teraz dopiero zdała sobie sprawę, jak zupełnie przestała dbać o swój wygląd przez ostatni okres bycia z Markiem.
Nawet porządnych kosmetyków nie miała, Marek miał lepsze niż ona, bo to on chadzał na przyjęcia, rauty, a ona przeważnie była w domu, przy kompie.
Ubrała się więc w białe płócienne spodenki, bo dzień zapowiadał się upalnie i jasno zieloną koszulkę. Postanowiła, że po śniadaniu pójdzie po zakupy dla siebie, kupi sobie coś do ubrania i jakąś szminkę, tusz…koło sklepu Andrzeja widziała taki niby butik.
Zjadła kanapkę, choć nie chciało jej się jeść i z postanowieniem, że kupi sobie coś wystrzałowego wyszła.
Przed sklepem Andrzeja stała Maryla, już z daleka kiwała do niej ręką.
- Cześć – Ela też ucieszyła się na jej widok. – Słuchaj masz chwilę? Nie poszłabyś ze mną tu obok do sklepu, chciałabym sobie kupić jakiś ciuch.
- Jasne, ze pójdę – Maryla była zadowolona, że ją poprosiła – tylko powiem Andrzejowi, że wychodzę. On jest na zapleczu, wykłada towar, bo dziś był w hurtowni wcześniej, żeby mógł potem spokojnie jechać do mamy.
Maryla na chwilę zniknęła w sklepie, by po chwili wyjść, już bez fartuszka. Miała na sobie śliczną sukienkę w prążki, która ją wyszczuplała.
Ela głośno to zauważyła, co Maryli najwyraźniej sprawiło przyjemność.
- Wiesz, przytyłam w ciąży i za nic nie mogę zgubić tych nadliczbowych kilogramów, aż Ci zazdroszczę tej twojej figury, to dzięki temu wyglądasz tak dziewczęco.
- Nie wiedziałam, ze macie dzieci – powiedziała zdziwiona Elżbieta.
- Nie mamy, byłam w ciąży dwa razy, ani razu nie mogłam donosić.
- Przykro mi – Ela rzeczywiście bardzo współczuła Maryli, sama przecież chciała mieć dziecko.
- Wiesz, teraz już mniej, ale przedtem bardzo to przeżywałam. Dobrze, że Andrzej jest dla mnie tak wyrozumiały, nigdy nie wspomina, byśmy próbowali jeszcze raz. Choć wiem, jak bardzo chce mieć dzieci.
- Rozumiem – szepnęła Ela.
Doszły do butiku i weszły po schodkach.
- Cześć Kaśka – powiedziała Maryla w drzwiach, do kobiety ubierającej manekin w białą sukienkę.- Przyprowadziłam ci klientkę z samej Warszawy, to wnuczka pani Leokadii.
- Dzień dobry – powiedziała kobieta nazwaną Kaśką – jakże się cieszę, że mogę panią poznać. I czym mogę pani służyć, tu tylko wiejski sklepik, pani przyzwyczajona do prawdziwych markowych galerii.
- Nie przesadzajmy – uśmiechnęła się Ela – i dzień dobry oczywiście. Chciałabym kupić sukienkę, może jakieś bluzki, nie wiem. Moja garderoba, którą tu przywiozłam, to same stare łachy.
Sprzedawczyni pokiwała głową, ale raczej z niedowierzaniem.
- To co konkretnie by pani chciała?
- Sukienkę, może ze dwie, letnie oczywiście i może jakieś kobiece bluzeczki.
Po chwili obie z Marylą oglądały bluzki, gdy Maryla spojrzała na sukienkę, którą Kaśka ubierała na manekin, gdy tu weszły.
- Zobacz, ta sukienka jest jakby dla ciebie.
- Myślisz?
- Będziesz w niej cudownie wyglądać, zresztą przymierz.
Elżbieta poprosiła Kaśkę o tą sukienkę, okazało się, że jest tylko ta jedna na manekinie.
Po chwili, gdy rozebrały manekin weszła z sukienką za zasłonkę, która była przebieralnią. Włożyła, miała duży dekolt z przodu i była pozbawiona prawie placów. Dół był rozszerzany, nadając sukience lekkości. Obejrzała się w lusterku, wyglądała ślicznie, sama się sobie w tej sukience podobała. Biel pięknie kontrastowała z jej ciemnymi włosami i brązowymi oczami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz