Jadę sobie kiedyś autkiem a tu patrzę, sarny. Naliczyłem osiemnaście sztuk. Coś tam skubią. Chłop zasiał a te skubią. Ładne sarenki. Jeszcze trzy wyszły z krzaków. Wyjąłem kalkulator i dodałem. Wyszło mi dwadzieścia jeden. Widząc, że w cholerę dobra się marnuje poczułem w sobie żyłkę myśliwską.
Nie, nie poszedłem na łatwiznę i nie zapisałem się na jakiegoś głupiego myśliwego. No, trochę poszedłem, bo najpierw sam próbowałem zrobić sobie łuk, ale tylko kujnąłem się gałęzią w oko i tydzień chodziłem z opatrunkiem. Wyglądałem z przepaską jak pirat, a nie chciałem być piratem tylko zwykłym Robin Hoodem.
Łuk kupiłem w necie i dalejże w las. Przemykam się i skradam. Czujny jak diabli, bo to i na leśniczego trzeba uważać. Wyglądam na to pole zza krzaka. Cisza. Zimno jak diabli a saren nie widzę. Nie - Patrzę dokładniej. Jest jedna. Skubie sobie oziminę. A tu ten mój skretyniały pies, jak nie zacznie szczekać! Musimy zawrócić, bo zapomniałem, że wybrałem się do lasu z psem.
Nie mam psa, ale co to za wyprawa na łowy bez psa? Na całej ulicy nikt nie trzyma psa myśliwskiego, tylko jak nie przekarmiony buldog, to wilczur. Dużych psów się lękam, a znowu nie pójże do lasu z jakimś kurduplem w kieszeni. Sąsiad akurat ma trzy takie czarne kundle średniego wzrostu. Prawie identyczne i wszystkie mają na imię „Michu”
Zagadałem, a sąsiad zaraz się zgodził pożyczyć jednego „Micha” w zamian za kawałek sarniny.
- Jak go odyniec rozszarpie, też wielkiej straty nie będzie! – mówi
Trochę mnie tym odyńcem postraszył i zaraz popełniłem drobne faux paux z tych nerwów. Ciągnę, rozumiecie za smycz ile wlezie, a ten cały Michu coś bardzo się opiera i w końcu mówi: - Gdzie mnie, prawda, ciągniesz?
- Do lasu na polowanie, a gdzie? – odpowiadam, ale zdziwiłem się, że pies mówi.
Odwracam się, patrzę, a w tym zamieszaniu zamiast wziąć na smycz psa, wziąłem sąsiada. Dopieroż przepraszać za tak niezwykłą pomyłkę.
Idę w końcu z prawdziwym Michem, a ten zamiast tropić w kółko szczeka. Dałem mu patyk. Przestał. Niesie patyk a ja dopiero teraz zauważyłem, że z tym psem więcej kłopotu będzie niż pożytku. I właśnie. Jak tylko zobaczył sarnę, zaraz wypluł patyk i dalejże szczekać!
Na szczęście sarna albo głucha, albo mało bojąca. Stoi jak stała. Skubie jak skubała. Skubana!
Teraz przypomniałem sobie z filmów, że trzeba podchodzić bydlątko pod wiatr, żeby nie poczuło mojego zapachu. Jak na złość w ogóle nie ma wiatru. Nawet listek nie drgnie. O takim przypadku w filmach nie mówili, albo nie zapamiętałem. Uciąłem kozikiem gałąź ze świerku, bo zachciało mi się powtórzyć znaną sztuczkę z „Makbeta”
Wiadomo, że taka sarna sztuki nie zna to się nabierze.
Micha na wszelki wypadek przywiązałem do drzewa i żeby nie szczekał dałem mój berecik do zabawy. Niech ma!
Zbliżam się. Sarna nic. Skubie. Z dziesięciu kroków trafię jak nic. Ostrożnie zdejmuję z pleców pokrowiec. Z pokrowca wyciągam łuk wraz z instrukcją obsługi.
"To i owo. Strzałę zakładamy…" - Wiedziałem, że o czymś zapomnę! No tak. Taki jest los pochopnych myśliwych - nuworyszy.
Patrzę na tę sarenkę i tak mi jakoś serce zmiękło, że nawet gdybym nie zapomniał strzał, pewnie bym nie strzelił.
Miłe zwierzątko. Co ono mi w sumie winne? Zrobiłem jej kilka fotek komórką.
Spokojnie sobie skubie, niech się, prawda, posili. Jak to się patrzy skromnie!
I wtedy rozpętało się piekło! Z zarośli wytoczył się czerwony na pysku grubas z flintą!
- Szlag by cię trafił, cholerny ekologu! Nawet sobie człowiek przy niedzieli nie może spokojnie postrzelać! Pilnuje drab przeklęty!
Sarna w nogi. Grubas do mnie! Michu zaczyna ujadać!
- O jeszcze psa do lasu sprowadził! Zabiję tego kundla!
Przez pole sadzi od południa jakiś dziany facet w kufajce z widłami!
Coś tam krzyczy o deptaniu jego pola i świętej własności rolnej!
Gruby myśliwy w nogi! Ja w nogi po Micha!
A tam cała ekipa. Jakieś baby, pan policjant i wszyscy do mnie z pyskiem, że gorzko pożałuję okrucieństwa w stosunku do „tego uroczego kundelka” jak wyraziła się jedna taka w okularach.
- Pewnie na wczasy jedzie i pies mu przeszkadza to do drzewa przywiązał jego na zatracenie!
Zacząłem się głupio tłumaczyć i pokazuje łuk, że niby tylko na chwilę…
Już mnie chcą aresztować za znęcanie oraz kłusownictwo, a tu czerwona gęba wpada i wrzeszczy, że złośliwie jako ekofaszysta uniemożliwiłem mu strzelenie sarenki. I flintą przed policjantem wymachuje.
Zmiana sytuacji. Baby na myśliwego, a mnie ta w okularach w zmarznięte poliki całuje.
Chłop oparł się na widłach i nic nie mówi.
Odwiązałem Micha a ten ni w pięć ni w dziewięć cap policjanta za nogawkę!
- Zastrzelę bydlaka! – Wrzeszczy policjant. Baby na mundurowego. Myśliwy zapala papierosa. Wykorzystałem zamieszanie i dalejże na niego:
- W lesie jesteś chamie, gdzie rzucasz zapałkę? Chcesz las spalić!
Włącza się chłop.
- Właśnie! I ten kawałek lasu, aż do drogi jest mój prywatny. Idź pan do państwowego i tam se pal!
Teraz już wszyscy wrzeszczą. Odebrałem Michowi baretkę. Nawet nie pogryzł tylko lekko poślinił. Naciągnąłem na uszy i razem z Michem do domu.
Przyroda, spokój – psia krew – Jak na jarmarku!
x x x
- I co było dalej?
- Co dalej? Nic nie było dalej. Odprowadziłem Micha. Zamiast sarniny musiałem wybulić za wypożyczenie psa dychę. W domu zebrałem opiernicz za włóczęgostwo. Zmarzłem, wypiłem herbatę. Usiadłem do komputera. Zajrzałem do netu, a tam…
- Co tam?
- Nic, to samo. Wszystko to samo. I polowanie i myśliwy i wrzaski i policja, tyle tylko, że niestety sarenek brak.
Zajebiste :)
OdpowiedzUsuń